środa, 30 listopada 2016

Koniec sadzenia ...

Pojawiłam się na bazarku u znajomego pana ogrodnika.
Zanim zatarł ręce, schował coś szybciutko pod siedzenie w samochodzie ... przyuważyłam jakąś kolorową ćwiartuchnę, a kolor twarzy tego pana mówił sam za siebie ... Oj! pani, zimno dzisiaj!
- To niech się pan trochę grzeje.
- Ale czym? - śmieje się do mnie.
- Już tam pan wie, czym - zaśmiałam się. - Niech pan da jeszcze pęczek malin Polana, i antonówkę ... jest? dojechała?
- Dojechała, dojechała  ... które dać? patrz, pani, jakie korzenie, korzeń jest ważny, pani wie ...
- rozmowa zaczynała rubasznie zbaczać na niebezpieczne tory, zwłaszcza, że pojawili się koledzy z sąsiedniego straganu.
- A antonówka? - pan zaczął rozcinać nie ten pęk jabłoni, jakieś Jona zobaczyłam na plakietce, to chyba Jonagold ... Ale ja chcę antonówkę ... Oj, faktycznie, to nie to ... za chwile wyjął następną sadzonkę ... Masz, pani, a za to, że z panią można pożartować, i już koniec sezonu, na Mikołaja gratis! ... Nie patrz pani, za to będą omszone!
I tym sposobem stałam się właścicielką brzoskwini.
Posadziłam ją niedaleko chatki, ale tak, żeby nie przysłaniała widoków.
Gdyby udało jej się przetrwać, tej brzoskwini, miałabym wiosną pod chatką pięknie kwitnące na różowo drzewko:-)
Jabłonkę też posadziłam, w miejsce tej uschniętej po karczowniku, ale głowy bym nie dała, że to antonówka:-)


Udało mi się zwieźć całe drewno, a to pozostałe schować na taras ... trociny wygrabione i podsypane pod lipki. Na ten rok koniec.
Wywiozłam jeszcze przyczepkę kompostu, którą wyprodukowałam w domu z odpadków kuchennych, trawy, liści, owoców i popiołu z kominka ... została jeszcze jedna ... ta chyba zostanie do wiosny, bo znowu pada śnieg. Spróbujemy pakować się w piątek, ale jak śnieg stopnieje, to zjedziemy w dół z przyczepką.
Na razie cieszę się przyjazdem syna, który przyjechał z wysp, ale na bardzo krótko.
Nastawiłam staropolski piernik dojrzewający, tylko żebym o nim nie zapomniała ... jak babcia Ani z Rozmówek przy herbacie ... upiekła go na święta wielkanocne:-)


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, bywajcie w zdrowiu, pa!








czwartek, 24 listopada 2016

Krążę ... krążę ...

... między domem a Pogórzem, bo chcę zdążyć przed zimą ze zwiezieniem drewna, żeby znowu śnieg nie przykrył gotowych polan.
Wczoraj przed południem ruszyłam w drogę, i znowu na Chybie zmiana pogody, mgła jak w najgorszym horrorze. W dolinie Wiaru nie lepiej, ale kiedy zjechałam do nas, jakby nieśmiało słońce zaczęło prześwitywać, ale i tu wszędzie mokro, znaczy, że mgła ustąpiła całkiem niedawno.
Zabrałam się od razu ostro do pracy, bo przecież zakupiłam jeszcze maliny, które trzeba posadzić, a raczej dosadzić do tych poprzednich.
Tak sobie umyśliłam, że obsadzę nimi moje poletko z grządkami, ale po zewnętrznej stronie siatki.
Może kiedy urośnie zielony żywopłot, to choć trochę uchroni warzywa przed chłodnymi, północnymi wiatrami, i będą miały zaciszniej, i cieplej ...


Najpierw kupiłam w Albigowej 50 sadzonek, potem u znajomego pana ogrodnika na bazarku następne 50. Odrobinę mi zabrakło, jakieś 15 sztuk, więc jutro pojadę znowu do niego, dokupię następny pęczek, resztki posadzę w pobliżu chatki. Przyjemnie tak wyjść rankiem i zerwać owoce na wyciągnięcie ręki:-) W moim nowo założonym sadku brakuje mi jabłoni antonówki, to też dokupię szczepę w miejsce tej, którą podgryzł chyba karczownik, może poszedł już sobie precz.
Po posadzeniu malin pracowałam do zachodu słońca przy zwożeniu drzewa na taras ... jak to miło w zimowy czas wyskoczyć tylko za drzwi i przynieść drewno do palenia, dodatkowo ściany z polan chronią chociaż częściowo przed zacinającym śniegiem.
Przy okazji segregowałam polana, drobniejsze na taras, resztę na przyczepkę do domu.
Bardzo pożyteczny jest ten fitness w obejściu, rzekłabym, ogólnorozwojowy:-) na żadne siłownie nie muszę chodzić, sauny, tężnie solne i inne wymysły, bo wszystko zapewnia mi solidny stos drewna, taczki i pchanie ich pod górę. Resztę rekompensują widoki, bo to takie Pogórze w pakiecie:-)




Dzisiejsza noc była jasna ze względu na mróz i tysiące gwiazd na niebie , a zaraz potem skrzący się szron i wschód słońca. Bardzo wcześnie wstaję, bo futrzaki domagają się spaceru skrobaniem w drzwi.
Potem palę w piecu, solidny kubek kawy i książka jeszcze przy zapalonej lampie. Patrzyłam, jak w szarówce budzącego się dnia ogromna sowa sfrunęła z jabłoni w gęstwę sąsiedzkich drzew, tylko sobie znanym kanałem, nie dotykając nawet gałęzi ... już później stadka grubodziobów buszowały pod czereśnią, słabo tam z zapasami, bo w rym roku czereśni prawie nie było.
A tak w ogóle, jak jest słoneczny dzień, to w powietrzu tyle świergolenia, ptasiego nawoływania, jak nie przymierzając na wiosnę, nawet po śniegu zostały mizerne ślady, gdzieś tam pod Kopystańką, albo pod naszą chatką ...


Przy okazji widać schnące na ławce pieńki, przeznaczone na budki lęgowe ... te z lewej to jesionowe ... cały środek pnia oddziela się i wysuwa jak trzpień, wystarczy stuknąć. Te po prawej to z orzecha włoskiego, gotowe dziuple, albo ładnie wypróchniałe środki, tylko wygrzebać, może spodobają się ptakom.
Dwa lata temu wysiałam na grządce rutę, bo to i ruciany wianeczek w piosenkach, i chyba nigdy nie widziałam tego ziela, a także zielone gałązki wymagane są przy sporządzaniu krupniku litewskiego ... wzeszło kilka roślinek, niezbyt rosły, a już zimy myślałam, że nie przetrwają.
Wiosną przeniosłam delikatne sadzonki w pobliże chatki i to im posłużyło ... chyba ruta jest zimozielona, bo przymrozki i śniegi jej nie szkodzą ... jeszcze nie kwitła ...



W tak przyjemnym słońcu Mima towarzyszyła mi przy robotach ...



... a Amik w tym czasie ...


Nie myślcie, że jest mu źle, bo za chwilę zmiana, Mimi do domu, on na wybieganie. Jednak nie mogą biegać razem, bo od razu długa ... a i moje zdrowie psychiczne bezpieczne, nie muszę się bać i zamartwiać, gdzie są.
Pogórze odrobinę poszarzało, jeszcze tylko modrzewie złocą się gdzie- niegdzie.
Jutro znowu jadę, po następna przyczepkę drewna, i ... może już będzie koniec.


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!


 P.s. Surówka z kiszonej kapusty z dodatkiem kiszonych jabłek była pyszna:-)

sobota, 19 listopada 2016

Za Hybem zima ...

Wróciłam na Pogórze tuż po niedzieli, a to za sprawą niezbyt optymistycznych prognoz. Mróz w nocy zapowiadali dosyć solidny, trzeba jechać palić w piecach i ogólnie dbać o obejście. Drogi z zajeżdżonym śniegiem, jakby nie tknął ich pług, wiatr nawiał solidne jęzory, ślady w rowach po autach, które tam wylądowały. Tuż pod Hybem jedno jeszcze zostało, z obcą rejestracją, skierowane dziobem w dół, w głębokim rowie ... ten podjazd pod kapliczkę św. Franciszka i zjazd serpentynami w dół w warunkach zimowych nie jest łatwy. Widok ten dał nam do zastanowienia, czy uda się zjechać w dół, czy odsypali drogę ... najwyżej zostawimy "czołg" na górze, a z psami zejdziemy do chaty. Na szczęście droga odśnieżona, a tuż za naszą bramą, prawie w poprzek drogi śniegowa przeszkoda ...


Zauważyłam, że przez niedzielę śniegu dosypało jeszcze tyle drugie, bo nasze wydeptane ślady zniknęły. Chatka nawet za bardzo nie wystygła, rozpaliłam w piecach, a sama zabrałam się do odśnieżania traktów komunikacyjnych, z Mimą na smyczy w ręce, bo Amik ruszył gdzieś w teren.
Ściemniło się, a tego włóczykija ani widać ... wrócił po godzinie, szerokim krokiem, jak kowboj Dżo ... ale co tu się dziwić, jak wszystko przeszkadzało ...



Usiłował sam sobie wygryzać te zbite gule śniegowe, ale przecież nie da rady ... łapy, brzuch, i zimno mu na pewno od nich ... oskrobałam go z grubsza, a resztę? ... stał jak sierota na środku i wykapywał jeszcze dłuższy czas ...


Poranek wstał mroźny, tajemniczy z tym ogromnym księżycem, zwieszonym gdzieś prawie nad Kopystańką, a świat wokół bajeczny ze śniegiem ...



Chałupka zasypana, na tarasie nawiało białego, no i podjazd trzeba by choć trochę oczyścić.
Trakty komunikacyjne przekopane, nawet do piwnicy ścieżkę zrobiłam, bo w planie różne roboty domowe. ...


Śnieg utrudnił życie zwierzętom ... nie wiem, skąd sarny dowiedziały się, że u nas leży pod śniegiem spiżarnia? Przychodziły nad ranem, kiedy ledwo szarzało na świecie, i w południe też im się zdarzało, a wieczorem to już obowiązkowo ... szur! szur! grzebały w śniegu cieniutką nóżką, a potem jadły jabłka, rozglądając się trwożliwie dookoła, jak zwykle zresztą. Psy zatrzymywałam wtedy w chatce, niech sobie spokojnie podjedzą ... zdarzało się, że Amik wracał w tym czasie z drogi, pogonił je z górki, to obawiałam się, czy wrócą ... wracały zawsze ... 5-6 sztuk, jakby szły swoim stałym traktem, a przystanek na jabłka był tylko przy okazji:-)




Nie tylko sarenki znalazły się w kłopotach aprowizacyjnych ... ptaki chyba też zapamiętały karmnik  z zimy ... jakby na zawołanie zjawiło się ich mnóstwo, a nowy dozownik w kolorach wcale nie maskujących chyba przypadł im do gustu ...


Stara butelka na ziarno rozpadła się już na amen, klejona taśmą po wiele razy ... w markecie kupiliśmy takie coś, może dla kurczaków czy innych piskląt, ale całkiem dobrze służy ptakom. W środku jest uformowany stożek, ziarna osypują się na boki i wysuwają przez otworki, z wierzchu przykrywka i wieszaczek, ptaki nie boją się, mimo, że taki kolorowy:-)


O! zza okna zima nie straszna:-)



Wyjęłam z kapusty, przy okazji przekładania jej do mniejszych wiadereczek, kiszone jabłka ... pomarszczone, bardziej miękkie, ciemny miąższ, soczyste, osobliwy smak, trzeba się przyzwyczaić, może zetrzeć je do surówki z kapusty? ...


Jednego ranka patrzę przez okno, a tam przy bramie obce auto stoi, bo drogę przegradza wał śniegowy ... o, żesz ty! już myśliwi dowiedzieli się, że sarny przychodzą, ja wam dam moje sarny ... wypadłam na podwórze, zaklaskałam w dłonie, potupałam, sarny uciekły w podskokach...
Podeszłam bliżej, a tam obca rejestracja, aż z Krakowa ... aha, chyba przyjechał w nocy ten chłopak "angielski", co ma w domu poniżej zimę w ekstremalnych warunkach spędzić:-) i rzeczywiście, trochę później podszedł z dołu, zrzucił plecak, porobił zdjęcia i odjechał gdzieś.
Z dnia na dzień robiło się coraz cieplej, z dachu zsuwały się całe połacie śniegu, czyniąc rumor niemały i strasząc moje psy ... trakt do sławojki został dokumentnie zasypany, i trzeba było odkopywać się na nowo:-)
W piątek zadzwonił mąż ... zszedł już śnieg? bo u nas już prawie nie ma ...  A tu ciągle leży, chociaż jakby go coraz mniej:-) ... najpierw wytopiło tam, gdzie sarny grzebały, pokazały się kolorowe jabłka ,,,


... łąki "zapotoczne" zmieniały się jak w kalejdoskopie ...




A dziś rano było już całkiem przyzwoicie.
Tylko potok na dole huczy wściekle wezbranymi wodami, a Wiar bury i groźny nie pozwoli przejechać po płytach. Oczyściłam przyczepkę z zalegającego śniegu, zapakowałam ją drewnem, które wyjrzało spod śniegu i przyjechałam do domu ... prawdę powiedziawszy - stęskniłam się :-)


Jak dobrze, że te zdjęcia nieaktualne:-)
Maliny przecież muszę jeszcze dosadzić i ... wiele innych pożytecznych rzeczy zrobić:-)
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, bywajcie w zdrowiu, pa!


Ten tytułowy Hyb to góra za Aksmanicami, którą trzeba pokonać w drodze do Kalwarii, albo do Arłamowa ... dla nas to magiczna granica, za którą jest zupełnie inny klimat niż na nizinach .., mówi się: Za Hybem zima ... albo: Od Hybu leje ... :-)

niedziela, 13 listopada 2016

Ciężko zimą pod górę ...

Natura przepowiadała od kilku dni, że będą jakieś zmiany.
A to księżyc przyoblekł się w "lisią czapę", a to sarny stadkami pasły się całymi dniami na "zapotocznych" łąkach ... już od kilku lat obserwuję tę zależność ... kiedy one tak od rana do wieczora pasą się, to znaczy że przyjdzie załamanie pogody ...
No i mamy ... jednego dnia za oknem było tak ...


... a następnego już tak ...


Jeszcze zdążyliśmy sobotniego poranka odwiedzić las na końcu naszej łąki, bo Janek " z góry" mówił, że tam są rydze ... nigdy nie byliśmy w tamtym lesie ... siatka ogradza nowe nasadzenia leśne, po przekroczeniu potoku wspinamy się do góry ... kilka sztuk opieniek, kilka rydzów, szału nie ma.
Dopiero kiedy weszliśmy na stary dukt leśny, w jego koleinach znaleźliśmy kilkanaście zdrowiutkich okazów ... i okazało się, że nie trafiliśmy jednak w to rydzowe miejsce, bo trzeba było przekroczyć jeszcze jeden dopływ potoku, tam miało być leśne jeziorko w takiej młace, a wyżej las jodłowy i czysty. I co najważniejsze - miejsce po bunkrach upowskich, to chcieliśmy zobaczyć ... czyli czeka nas jeszcze jedna wyprawa ...


Taka ilość zadowala nas w zupełności, akuratnie na przyrumienienie na patelni, na maśle, z solą, pieprzem i cebulką ...


... okazało się jednak, że i tych jest za dużo, to kilkanaście większych kapeluszy znalazło się we wrzątku, a po obgotowaniu zostały dodane do uzupełnienia wsadu kiszących się rydzyków w słoiku ...

Poczytałam sobie o kiszeniu rydzów u p. Łuczaja z Pogórza Dynowskiego, jakiś filmik pooglądałam, a nawet dowiedziałam się, że takie niby-rydze z białym spodem, gdzie blaszki są zdeformowane, to grzyby zaatakowane przez innego toksycznego grzyba ... a tych wiele spotykam w naszym lesie, ale nigdy nie zbieram.


Zdążyłam "przy długim weekendzie" posadzić sporo drzewek i krzewów, w które zaopatrzyłam się w Instytucie Sadownictwa w Albigowej ... głównym celem zakupów były naszczepiane lipy późnokwitnące, a oprócz tego przyjechały ze mną derenie jadalne, różowa robinia, i maliny ... jeden pęczek letnich, i dwa pęczki późniejszych Polan, które kosi się jesienią /pęczek to 25 sztuk/.
Jeszcze nęci mnie zakup miododajnej barbuli, czyli kariopterisu ... kto wymyśla te nazwy? język można połamać:-) ... ale to dopiero na wiosnę.

zdjęcie z netu
Widziałam taki kwitnący krzaczek pod domem, gdzie w pobliżu była pasieka ... roje pszczół nadlatywały i korzystały z tego późnego pożytku, bo kwitnie do późna, nawet do października.
Co najważniejsze, zdążyłam również posadzić czosnek, może trochę późnawo, ale mówią, że lepiej późno, niż wcale:-) ... o! i jeszcze ogaciłam suchymi liśćmi ścianę od łazienki, gdzie wchodzi rurka od wody, i zdarza się, że przy dużych mrozach zamarza ... może tą zimą się uda:-)


Wybraliśmy się w świąteczny poranek do sklepu w dolinę ... sklepy są tu czynne, bo sami właściciele obsługują klientów, a tym razem były otwierane troszeczkę później, bo nie było dostaw chleba.
W oczekiwaniu pojechaliśmy zobaczyć, jak idzie budowa nowego mostu na Wiarze, przy okazji podziwialiśmy plantację derenia jadalnego tuż przy drodze ...



To ten pas drzewek na granicy łąki ... drzewka spore, pączki kwiatowe gęsto na gałązkach zakwitną obficie na wiosnę. Interesuję się tymi rzeczami, bo sama już mam sporo posadzonych drzewek ... a nawet ten okaz, który został "spałowany" przez jelonka wypuścił w tym roku odrosty, tak że przetrwa.


Jakże ciężko przywyknąć do takiego widoku.
Dziś rano mocno napracowaliśmy się, żeby wyjechać pod górę z naszego siedliska.
Nawet "czołg" nie dał rady, nie pomogły zapinane dodatkowe napędy, redukcje ... śnieg po kolana zatrzymał pojazd tuż za bramą, potem to tylko ślizganie, nawet wycofać na podwórze nie dało się, bo zsuwało go poniżej. Cóż było robić? łopaty w dłoń i mozolne odgarnianie śniegu z drogi, posypywanie popiołem pod koła ... siódme poty na grzbiecie, ale wreszcie "czołg" złapał przyczepność i ruszył chwacko pod górę, zgarniając spodem śnieg. Na górze niespodzianka, sąsiadka zostawiła swoje auto troszkę za blisko na poboczu, więc znowu ślizg na łąkę po mokrej trawie pod śniegiem, znowu odgarnianie sypanie popiołem ... no! w końcu stanęliśmy na twardej drodze ... niestety, nietkniętej żadnym pługiem.
Dobrze, że prognozy pogody łaskawsze, mam nadzieję, że śnieg szybko zginie i jeszcze będzie trochę ciepłej i słonecznej jesieni, i kiedy wyruszymy na Pogórze, zjedziemy spokojnie na dół, do siebie.


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!


wtorek, 8 listopada 2016

Pogórzańska Pani ...

Nikogo nie pytałam o zgodę na publikację tej pieśni.
Jeśli przekroczyłam jakieś granice, to przepraszam ...
Usłyszałam ją znowu wczoraj, zupełnie przez przypadek ... mniej chropowate wykonanie, bardziej uczuciowe, delikatniejsze szarpanie za struny ... nie jestem znawcą śpiewu, ani gry na instrumencie, a wychwyciłam subtelną zmianę. Znam tę pieśń od kilku lat i przemówiła do mnie na nowo.
Gosię i Radka z Ogarzego Pogórza poznaliśmy, a jakże by inaczej, przez bloga:-)
Radek pisze teksty, do nich muzykę, to tylko jedna z wielu pozycji w jego dorobku ... odsłuchując po kawałku spisałam na kartkę słowa pieśni, może jakieś błędy są ... i gitara inna ... kiedyś Radek miał taką "z brzuszkiem", jak rosyjska bałałajka:-)
Wsłuchajcie się ...



                                         POGÓRZAŃSKA PANI

Panno wraz z Synem rozpięta na belkach
Długimi gwoździami przybita
Długimi gwoździami
Jeden Bóg wie, żeś Ty jest święta
Żydówka, ruska i polska kobita
Dlatego módl się za nami

Bo tutaj wilki płaczą na pogodę
Na chłód, co szczypie wychudłe boki
Żeliwny Christos spadł z krzyża
Może za rok ktoś go postawi na nogi?

Panno wraz z Synem rozpięta na belkach
Długimi gwoździami przybita
Długimi gwoździami
Jeden Bóg wie, żeś Ty jest święta
Żydówka, ruska i polska kobita
Dlatego módl się za nami

Bo tutaj dom z próchna cerkwi stawiany
Węgle pod piecem - ikony niedogorzałe
Bo tutaj wiersze, modlitwy mielą na wiatr
W krzakach żarna omszałe

Panno wraz z Synem rozpięta na belkach
Długimi gwoździami przybita
Długimi gwoździami
Jeden Bóg wie, żeś Ty jest święta
Żydówka, ruska i polska kobita
Dlatego módl się za nami.

Pozostając w klimatach listopadowych, zaduszkowych wyszukałam parę zdjęć z pogórzańskich cmentarzy, cerkiewek czy kapliczek, moim zdaniem oddających "swoistość Pogórza" ...










Pozdrawiam Was, pa!