poniedziałek, 28 stycznia 2019

W cieniu góry Cień ... zielonym szlakiem do Grąziowej ...

Jakoś tak się składa, że pomimo zabezpieczenia prowiantowego jednak trzeba zjechać w dolinę do sklepiku, aby uzupełnić potrzebne produkty. Skoro już wyjedziemy, to zawsze robimy pętelkę przeważnie w kierunku Arłamowa, i jak zwykle doliną Jamninki. Niezwyczajny ruch na drodze, narciarze ciągną tędy do Ustrzyk Dolnych na Lawortę czy Gromadzyń, część z nich zatrzymuje się na pobliskim stoku w Arłamowie. Ulgą jest ucieczka z tej głównej drogi, a drogi świeżo odśnieżone, więc można wybrać różne warianty wędrówek.



Cel naszej łazęgi zaprowadził nas w to samo miejsce, co ostatnio,  z tym, że zostawiając auto na rozstaju dróg, poszliśmy pod górkę, w kierunku kolejnej byłej wsi, która znalazła się w granicach państwa arłamowskiego. To Grąziowa.


Wieś wysiedlona po II wojnie światowej, część ludności wyjechała do ZSRR, resztę wywieziono na ziemie odzyskane, czy jak mówią niektórzy - wyzyskane. W 1959 roku osiedlono tu Greków, a potem we władanie tereny przejął ośrodek rządowy i było tu gospodarstwo pomocnicze na jego potrzeby.


Szło się trochę ciężko, w kierunku na Łomną odśnieżono drogę, tutaj świeży puch znaczył tylko jeden ślad jakiegoś auta. Śnieg rozsuwał się pod butami, trzeba było mocniej pracować, ale było wyjątkowo spokojnie, bezwietrznie, tylko gdzieś pogwizdywały ptaki. Kiedy wyszliśmy na najwyższy punkt wzniesienia, otworzyły się przed nami łąki, gdzieś daleko terkotał silnik ciągnika, a więc w lesie pracowali ludzie przy wywozie potężnych pni. Było tam potężne składowisko, potem rozmawialiśmy z człowiekiem, który wywoził te pnie ... wilki są na porządku dziennym, a niedźwiedź przychodził jeszcze niedawno do ośrodka Caritas, tam gdzie byliśmy w zeszłym tygodniu ... także tam wyżej, na łąki, gdzie myśliwi wysypują zanętę dla zwierząt.


Mijaliśmy dzikie jary z płynącymi na dnie potokami, słychać było ciurkającą wodę pod lodowymi pokrywami, a przez brzeg przerzucone były ogromne pnie złamanych drzew, których nikt nie uprzątał, tworząc naturalne pomosty. Ani ważyłabym się nimi przechodzić, wolałabym zsunąć się po stromiźnie w dół, a potem szukać jakiegoś wyjścia:-)


Patrząc przez wykoszoną łąkę ujrzeliśmy pod lasem, pomiędzy dwoma, jak mi się wydaje, bukami stary drewniany krzyż. To już chyba przysiółek wsi Grąziowa, do samej wsi jeszcze daleko.



Zaczynają odsłaniać się dalekie widoki, a nie mając przy sobie mapy, usiłujemy zgadnąć, jakie to pasma, a potem w chatce skonfrontować z mapą. Widać, że łąki są koszone, a schodząc coraz niżej widzimy również pozostałości starych sadów.


W prześwicie widać uschłe pnie jodeł z wykutymi przez dzięcioły dziuplami, mnóstwo ich w jednym drzewie. Zresztą stukanie ich towarzyszy nam przez całą drogę ...


Droga obniża się coraz bardziej, z lewej strony dobija do niej Wiar i towarzyszy nam przez dalszą wędrówkę. Słychać szum spadającej wody, to przeciska się zaporami zbudowanymi przez bobry. Gdzie indziej pluszcze tylko delikatnie, bo mróz przyciska z góry taflą lodową ... krzyżują się tropy zwierząt.



O! tu raciczki jeleniowatych, zaraz przy nich tropy wilka, ślady prowadzą nad wodę, potem na drugą stronę. Dobrze, że na drugą stronę, bo mógłby ukryć się pod nawisem brzegu:-)
Na łąkach pojedyncze, stare lipy, dęby, grupy jabłoni, widać, że jeszcze nie tak dawno były tu zagrody ...


Nie szliśmy do samej wsi, zawróciliśmy z powrotem obiecując sobie, że wrócimy tu wiosną, kiedy będzie coś widać spod śniegowej pokrywy ... wiele miejsc ma obiecane nasze powroty:-)
Jest tu cerkwisko, cmentarz, stare drogi, a najważniejsze - święty spokój.
Drewniana cerkiew stała tu do 1968 roku, potem przeniesiono ją do sanockiego skansenu. Zanim ją przeniesiono, wyposażenie zniszczono bądź rozgrabiono.

zdj.Henryk Bielamowicz Wikipedia
Wróciliśmy do chatki, a ja zadzwoniłam do Ani i Stefana, jakby byli w pobliżu, to niech wdepną na herbatkę. Coś cichutko Ania mówiła przez telefon, myślałam, że nie może głośniej, bo różnie to bywa w życiu.
- Nie mogę głośno, bo fotografujemy żbika -
Żbika fotografują, ja nie mogę! a myśmy tamtędy przejeżdżali przed trzema godzinami:-)
Wydębiłam od Stefana zdjęcia tego kocurrra!, żeby Wam pokazać ... może i mnie uda się kiedyś jeszcze raz spotkać tego pięknisia ... i zrobić mu zdjęcie.






A jak już jestem przy moich znajomych, to pokażę jeszcze ich znalezisko w Górach Sanocko-Turaczańskich, nazwane znaleziskiem botanicznym 2018 roku.
Maleństwo ze storczykowatych - tajęża jednostronna ...






Odkrywcy: Ania i Stefan Kraśniccy
Zdjęcia Stefan

A ja, w wolnych chwilach wydziergałam 100 kwadratów, które połączyłam w kocyk:-)
Zdjęcia komórką, nieładne jakieś, ale ogólny pogląd jest:-)



Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, wszystkiego dobrego, pa!



czwartek, 24 stycznia 2019

"Dziadowanie" jest wesołe:-) ...



- Dziadek! Idź już z kuchni,bo będziemy z babcią smażyć racuszki!
- Jasiu, a tak troszkę ładniej. ...
-Dziadziu! Idź już z kuchni, bo będziemy z babcią smażyć racuszki!
- Jasiu, a jeszcze ładniej ... i do tego czarodziejskie słowo ...
- Dziadziu! pliss, mister!

- Babciu! A słyszałaś wczoraj, jak lamentowałem!
- Słyszałam, a co się wydarzyło? gdzie się uderzyłeś?
- A! - machnął Jasiek ręką - głowę mi myli ...

Jasiek lubi oglądać bajki, aż w nadmiarze.
- Jasiek, a pytałeś mamy, czy wolno? - pyta kolejny raz dziadek.
- Dziadziu, ty mnie wpędzasz w tarapaty!


Chyba zaczęły się lisie zaloty.
Wczoraj obserwowałam je na łące, najpierw myślałam, że to baraszkują dwa psy, ale długie kity wyprowadziły mnie z błędu. Jeden lisek wykładał się na śniegu, drugi do niego doskakiwał, jeden wielki turlający się kłąb, odskok, wyszczerzone zęby ... i tak przechodziły coraz dalej, aż do granicy krzaków, a ja siedziałam z lornetką i podglądałam te ich zabawy.
Zresztą widać, że uaktywniły się mocno, słychać ich szczekanie, a po naszej drodze to przechadzają się zupełnie bezczelnie.


Paździoch, ten kuternoga, który przychodzi do nas na śniadanie, popędził za jednym spod chatki w dół.
Po chwili patrzę, lisek idzie z powrotem drogą do góry, a Paździocha nie widać ... zagryzł go czy co?
Ale nie, po dłuższej chwili wraca i Paździoch, śniadanie nie może go ominąć.
Mróz trzyma, popaduje drobny śnieżek, za to skorupa pod nogami zamarzła na kamień. Nie daj Boże pośliznąć się i upaść, nieszczęście gotowe.
Nawet psy łażą po tym śniegu bardzo zachowawczo, jakby trzymały się lodu pazurami, a ogonami wymachują jak sterami, usiłując utrzymać równowagę.
Zerknęłam na licznik dni, dzielących nas od wiosny, to tylko 55 dni:-)
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, bywajcie w zdrowiu, pa!



sobota, 19 stycznia 2019

Do Łomnej nad środkowym Wiarem ... i bez jaj:-) ...

Kiedy nad równinami lał deszcz i spłukał cały śnieg, w górach sypało.
Wczoraj w nocy wypogodziło się, było jasno prawie jak w dzień, a ranek słoneczny.
Tak troszkę nie mieliśmy pomysłu na dzisiejsza wędrówkę.
Może tak nie ruszać auta i pójść na Kopystańkę prosto z chatki?
Może, tak jak tydzień temu nasi znajomi przewodnicy, pójść na Przełęcz Wecowską, zrobić kółeczko i wrócić do auta ... a może do Łomnej? tam jest zakaz wjazdu, więc tylko na piechotę ... a może przenieść się trochę wyżej Pogórza i powędrować gdzieś nad Birczą?
Jednak padło na Łomną, bo okazało się , że w sklepiku trzeba zrobić jakieś zakupy. Migiem przejedziemy przez dolinę Jamninki, odbijemy w Trójcy w lewo i pójdziemy do Łomnej.
Tak się jakoś ostatnio składa, że poruszamy się po terenach nieistniejących wsi.
Wysiedlone po wojnie nie wróciły już do życia, a na ich terenie powstał ten słynny ośrodek rządowy.
Przemknęliśmy ruchliwą drogą, bo narciarze zjeżdżali się z okolicy na stok, i trudno dziwić się, bo pogoda na szusowanie przepyszna. Nie, my nie w weekendy, dla nas pozostanie zwykły dzień, kiedy mniej ludzi:-)


Zaparkowaliśmy tuż przed zakazem, tablica głosiła, że stąd rozciągała się w dolinie środkowego Wiaru wieś Łomna ...


Szliśmy po zmrożonym śniegu, chrupało pod butami, ale i trzeba było bardzo uważać, bo pod cieniutką warstewką białego puchu był żywy lód.


Najpierw w głębokim cieniu, gdzie było mroźno ... zresztą jakżeby inaczej, skoro z lewej strony słońce przysłaniała góra Cień:-) Kiedy wyszliśmy na słońce, od śniegu promieniowało ciepło, że nic, tylko pyska wystawiać do słońca.


Z lewej strony kręcił Wiar, malutki jakiś w porównaniu z tym, jaki płynie koło nas.
Bobry zbudowały mnóstwo zapór, które kaskadowo przytrzymują wodę. Zasypane śniegiem, zamarznięte lustro spiętrzonej wody wznosi się na sporą wysokość ponad korytem.


Z tablicy wyczytaliśmy, że była tu cerkiew, jak cerkiew, to i cmentarz ... myślałam, że trafimy tam, może będą tablice. Niestety, ani śladu, choć przez chwilę miałam nadzieję, że w w tamtych starych drzewach na pewno coś jest. Nie, to tylko domki jakby letniskowe po wojsku, zagospodarowane przez Caritas WP. Wszędzie zakazy, zabronione wchodzenie, teren wojskowy, jak za dawnych czasów. Poszłam do tych starych drzew, mimo zakazu, najwyżej mnie ktoś okrzyczy, ale w końcu nic złego nie robię. Jakieś ogrodzenie, domek, ani śladu cerkwiska czy cmentarza ... poszliśmy dalej do wiaty, przygotowanej przez nadleśnictwo Bircza, bardzo fajne miejsce, zwłaszcza że prowadzi tędy zielony szlak, super przystanek na odpoczynek.


Zadaszenie, stoły, siedziska, miejsce na ognisko, a w sąsiedniej szopie poskładane drewno.
Zresztą stąd prowadzi ścieżka dydaktyczna "Łomna", zerknęłam na schemat, nic co by mnie zainteresowało na tę porę roku, a liczyłam dalej po cichu że może jednak poprowadzi przez miejsca historyczne /ciągle to cerkwisko i cmentarz mnie nurtowało/.


W końcu tak sobie mówimy z mężem, że skoro tu tyle lat teren rekultywowało wojsko, to pewnie kamień na kamieniu nie pozostał, podobnie jak w pobliskiej Trójcy.


W obrębie ogrodzenia stare, dziuplaste lipy, a także nowe nasadzenia, przy każdym tabliczka z nazwą drzewka. Ciężko chodzi się po takim zmarzniętym śniegu, chrup! i noga zapada się, już wydaje się, że może jednak utrzyma, nie, chrup! i dalej w śnieg. Bardzo męczące jest takie chodzenie, może z kilometr przeszłabym, a potem padłabym bez sił:-)


Zainteresował mnie ten kamień z tabliczką, na pewno będzie to coś pamiątkowego, coś o wsi, może konkretnie o tym miejscu ... jednak nie, to bardzo współczesna treść, oto tabliczka i posadzony cis.


Ale ja szukam dawnych śladów ... nic pewnie nie znajdę, oprócz starych drzew, pewnie nawet fundamentów chałup nie ma, ani starych cembrowin studni ... pozostały jedynie drzewa.
Nie szliśmy dalej, wracaliśmy do auta tą samą drogą, dopiero teraz zobaczyliśmy, że cały czas wspinaliśmy się z lekka do góry, teraz będzie nam lżej, bo z góry.


Minął nas samochód z panem w barwach ochronnych, obok niego dzieciak w takimż ferszalunku ... nie wszystkich obowiązują zakazy, a jeśli dzieciak brał udział w polowaniu, to na nic ustawy o zakazie zabierania dzieci na takie imprezy.


Po naszej stronie Wiaru jakby bardziej wiosennie, na stokach o wystawie południowej też brakuje śniegu, śladowe ilości. Jedno górskie pasmo, a jaka różnica.


W chatce, w wiadrze z zimną wodą, pływał już na wierzchu napowietrzony balon z ciasta "utopionego", z całego kilograma mąki je zrobiłam.  Oj, Basiu, ależ mi przypasował Twój przepis!
Co będzie, jak myślicie?
Rogaliki, rogaliki:-) ... bo tak się przyjęły w domu, że piekę je co tydzień. Zeszło mi do 17-stej z pieczeniem, a z góry dobiegało mnie tylko pochrapywanie męża. Ech, mężczyznom to dobrze!
Za to efekty przebywania w kuchni imponujące, całe pudło ciastek.


Lubię oglądać programy kulinarne, najlepiej jak jest to kuchnia regionalna.
Ostatnio wpadł mi w oko program ze Śląska, kucharz  o miłym uśmiechu i z przerwą w uzębieniu, a mówiący gwarą przygotowywał "szarlotka". Ale to nie była zwykła szarlotka, a sypana ... kiedyś słyszałam o takim cieście, ale jakoś nie przemówiło do mnie i nie robiłam.
Ponieważ w piwnicy jest dużo jabłek, i to postrącanych przez jesienną wichurą, trzeba je co jakiś czas przeglądać, a nadpsute wyrzucać. Pozbierałam te, które miały tylko ślady po obiciu, starłam całą michę i zrobiłam i ja "szarlotka".


Z tego wszystkiego pierwszą warstwę jabłek zapomniałam posypać cynamonem, nadrobiłam to na następnej, zostało mi trochę sypkich produktów, bo źle sobie wymierzyłam /będzie na następne/, ale szarlotka wyszła arcysmaczna. Sypkie warstwy urosły, ciasto jest wilgotne, pachnące, naprawdę pycha.
Ta brązowa warstwa na górze jest przyjemnie chrupka, zajadaliśmy się ciastem na ciepło, brakowało tylko lodów i bitej śmietany i byłoby królewskie danie:-)
Nie podaję przepisu, bo w necie jest ich mnóstwo, dla mnie to kolejne odkrycie, i już wiem, że na jednym razie nie poprzestanę, dopóki wystarczy jabłek w piwnicy.
A dlaczego bez jaj w tytule? no bo szarlotka jest bez jaj:-)


Po tak cudnym, słonecznym dniu musi być i cudny zachód słońca ...
Już czuje się różnicę w długości dnia, byle do wiosny.
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, bywajcie w zdrowiu, pa!



P.s. Miałam poszukać uszaków w naszych przyleśnych zaroślach, ale wszystko przysypane śniegiem, więc nici z degustacji:-)



sobota, 12 stycznia 2019

Spotkanie autorskie ze Stanisławem Krycińskim ... w masywie Roztoki ...

Jako, że ukazała się nowa książka Stanisława Krycińskiego "Pogórze Przemyskie - Tajemnice doliny Wiaru", odbyło się w Przemyślu spotkanie autorskie, promujące tę książkę.
Ponieważ książkę otrzymałam jeszcze przed świętami, łyknęłam ją w jeden dzień i wieczór, ale na spotkanie pojechaliśmy, bo zawsze to żywe słowo samego autora.


Okazało się, że pana Stanisława nie raz mijaliśmy na pogórzańskich dróżkach, nie wiedząc, że to on:-) Spotkaliśmy wielu znajomych, o! ta głowa z lewej to nasz sąsiad od kóz, była Ania ze Stefanem, jej kuzynka-grzybiarka która obiecała mi nauki z rozpoznawania różnych grzybów, których nie znam. Kiedy pokazała nam zdjęcia purchawek wielkich jak pół plecaka, i do tego powiedziała, że je konsumuje i, jak widać, żyje, to chyba warto nauczyć się:-) Oprócz tego znajome twarze przewodników przemyskich, twarze gdzieś spotkane, atmosfera wielce sympatyczna, a autograf autora na stronie książki to zdobycz nie od parady:-)
Miałam parę pytań, z tego wszystkiego zapomniałam, może będzie jeszcze okazja, jak wyjdzie druga część książki.


Zima trzyma krzepko.
Pod drzewami rozgrzebane kopytkami saren wielkie ilości jabłek. Sarenki przychodzą nocą, a w dzień kwiczoły, sójki i kosy pożywiają się. Pod orzechem śmignęło mi coś futrzastego ...


Nie śpi jeszcze wiewiórka, rozgrzebuje śnieg pod orzechem, powinny tam zostać resztki, których nie zebrałam. Dziś piękny dzień, choć w nocy dosypało śniegu i wiało mocno ... właściwie to tak rano byliśmy w rozterce, iść na wędrówkę, nie iść? jak tak będziemy odkładać, to nigdy nie ruszymy się z chatki. Wcześnie zrobiłam ciasto drożdżowe na rogale i "topione" Basi, niech sobie rośnie w spokoju, a my tymczasem szybko zebraliśmy na wyjście.


Ciemne chmury nie nastrajały optymistycznie, ale w końcu co nam przeszkadza śnieg.
Pojechaliśmy w kierunku na Arłamów, aby po drodze przejść żółtym szlakiem na Suchy Obycz.
Jakaś inna tabliczka zatarasowała nam drogę, ale żeby ją odczytać, musiałam przejść jakoś przez wodę wcale nie płytką Turnicę ...


No i nie pójdziemy tędy. Jeszcze zerknęłam do malutkiego wodospadu, który odkryłam przy okazji fotografowania miesiącznicy trwałej ... rośliny już prawie wysypały nasiona, a wodospadzik w lodowej sukience ...


Woda żwawo płynie pod lodową skorupą, słychać jej bełkotanie, bo pewnie nie ma się gdzie pomieścić.

Pojechaliśmy dalej, a w odwodzie mieliśmy masyw Roztoki tuż za Kwaszeniną, skąd odchodzi koński trakt ... do Liskowatego 10 km, do Krościenka 17 ... jaka elegancka droga, nigdy nią nie szliśmy ...


Droga dziewicza, ani śladu zwierzęcego tropu po nocnym śniegu ... plecaczek z herbatą i kilka ciastek ... teraz już nie ruszamy się nigdzie bez tego zaopatrzenia.


Wzdłuż drogi płynie, to zbliżając się to oddalając, potok Wyrwa. Na jej brzegu wypatrzyłam pień drzewa, to chyba olsza, a na nim grzyby. Jak mniemam, to uszaki, jadalne, cenione w kuchni chińskiej i japońskiej ...


Ostatnio czytałam nawet czyjegoś bloga o pobycie w Bieszczadach, było zdjęcie potrawy z tymi grzybami. Gotowany ryż z pokrojonymi w paseczki grzybami ... wyglądały całkiem jak w warzywnej mieszance chińskiej na patelnię:-)
- Weźmy parę grzybów, zobaczymy jak smakują - rzuciłam do męża, ale kiedy zobaczyłam jego minę, to chyba straciłam odwagę, żeby je skosztować:-)
Szliśmy dalej w baśniowym krajobrazie, pielęgnowane stare drzewa owocowe znaczyły teren po dawnej wsi Kwaszenina. Skręciliśmy w prawo, dokąd wiódł ślad odgarniętego śniegu ...
wyszliśmy na odkryty teren, pełno drzew owocowych, stara lipa, olbrzymi świerk ... tu kiedyś tętniło życie ...






Teren wzdłuż drogi bardzo malowniczy i pozostawiony sobie, liczne pnie przewalone przez potoki, ciurkająca woda na dnie głębokich jarów, omszałe gałęzie ...




Doszliśmy do zamarzniętego zbiornika wodnego, miejsca odpoczynku dla koni, jeśli przejeżdżają tędy jeźdźcy, są ławeczki i wielkie pnie przy drodze, wywleczone z lasu.


Tam zrobiliśmy sobie i my odpoczynek, gorąca herbata czyni cuda ... jeszcze przeszliśmy kawałek do wypału węgla drzewnego i trzeba było wracać. Ciasto drożdżowe pewnie już wylazło z miski, a to "utopione" wręcz wyskoczyło z wody:-)


Spotkaliśmy też pierwsze oznaki wiosny ... maleńkie, srebrzyste bazie i fioletowe "robaczki" olchy ...



Cudo trasa na wiosnę.
Kiedy zbliżyliśmy się do rozdroża, gdzie zostawiliśmy auto, w oddali mignęły nam czerwienią dwie sylwetki ...


To chyba nasi znajomi, Andrzej i Leszek, przewodnicy ... mijaliśmy ich zaparkowane auto przed szlabanem na Suchy Obycz. Szybcy są, pewnie przeszli trasę dawnym Arłamowem, a nie chcąc wracać tą samą drogą, poszli na Wecowską Przełęcz, a potem do Arłamowa:-) ... tak myślimy:-)
Wróciliśmy do domu doliną Jamninki, a jakżeby inaczej:-)
Lubię ten wyjazd z lasu i perspektywę doliny ...


Gdzieś po lewej, w lesie mignęła nam łania ... gdy oglądałam zdjęcia na komputerze, okazało się, że były dwie ...


Wiar zamarznięty, woda wypływa na lód ... mój aparat na kolanach, może uda nam się spotkać tego żbika?

W chatce psy przywitały nas radośnie, ciasta drożdżowe nie wyszły z misek, a teraz pachnie wypiekami. Orzechy znowu na tapecie, wczoraj nałuskałam całą miskę, więc powtórka rogali marcińskich, i rogalików Basi, tym razem z orzechami:-) pewnie mnie domownicy w końcu przepędzą.


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, bywajcie w zdrowiu, pa!