Melnik to chyba najmniejsze miasto w Bułgarii. Słynie z dobrych win, ładnych domów, suchej rzeki pośrodku miasteczka, a okolicę otaczają piramidy. Zanim tam dojechaliśmy, krążyliśmy po suchej okolicy już prawie wypalonej słońcem, zbocza gór zajęte były przez plantacje winorośli, pośrodku nich domostwa właścicieli. I gorąco, od spieczonej ziemi tchnęło żarem, mimo że w oddali bieliły ośnieżone szczyty gór Piryn.
Wyjechaliśmy powyżej Melnika do wioski Rożen, ponad nią góruje Monastyr Rożenski, klasztor o bogatej historii. Zerknęliśmy tylko przez wrota na podwórzec, obok w pomieszczeniu stróżował mnich, na wieszakach wisiały chałaty, które pewnie trzeba było przywdziać, żeby nie paradować w szortach.
Z parkingu rozległe widoki na słynne piramidy melnickie, piaskowcowe skały wyrzeźbione przez wiatr i wodę. Można je podziwiać z góry, szlakiem wiodącym przez niezwykłe scenerie ... kiedy powiedziałam mężowi, że przygotowałam krótką trasę po pagórach, spojrzał na mnie wzrokiem, który zabija:-) - chyba oszalałaś, żeby tam iść w taki upał! Na parkingu oczywiście pies, taka łajka, który merdał ogonem na każdego, kto tylko pojawił się w zasięgu wzroku, sypnęłam mu też polskich chrupek.
Przez malutki Melnik tylko przejechaliśmy, najpierw jedną stroną suchej rzeki, mostek i powrót drugą stroną, a ponieważ byliśmy mocno zmęczeni, zjechaliśmy do Rupite, do gorących źródeł, wpierw robiąc spożywcze zakupy w sklepiku, no i grzebień zgubiłam, pewnie na poprzednim noclegu.
W gorących źródłach Rupite można pomoczyć się bezpłatnie, biwakować można na rozległej łące, trochę zarośniętej, trochę wykoszonej. Wpierw usadowiliśmy się w pobliżu kąpieliska, ale zajechał bułgarski kamper, stanął "dziób w dziób" ... nie, no tak tu nie będziemy, nie lubimy ścisku ... podjechaliśmy dalej pod skalną ścianę.
Trawa na łące sucha, bardzo oścista, tak ostra, że potrafi przebić gumowy klapek i kłuć w stopę, ale lepsze to, niż okno w okno z Bułgarem:-) udeptaliśmy placyk, rozstawiliśmy sprzęt, wreszcie zjedliśmy coś konkretnego, o ile można nazwać tak zupkę z wkrojoną kiełbaską:-)
Termalne "moczydła" niezbyt duże, poczekamy, aż tubylcy odjadą, a reszcie znudzi się siedzenie w wodzie po całym dniu. Odpoczęliśmy, nadchodząca znad Pirynu burza z piorunami gdzieś odeszła, niebo wyczyściło się. Nadszedł wieczór, szybko przebraliśmy się w stosowne stroje do wody, czołówka na głowę, klapki i w drogę ... w momencie kiedy wchodziliśmy z łąki na drogę spojrzałam w dół oświetlając czołówką .............. odskoczyłam jak oparzona, a wrzasnęłam tak, że chyba wszyscy usłyszeli....... dorodna żmija, zwinięta w S, gotowa do ataku ... chyba mój Anioł Stróż czuwał nade mną, bo nadepnęłabym na nią. Tam na południu są te żmije nosorogie, paskudnie jadowite ...
Zdjęcia źródeł termalnych robione rano ...
Bardzo chwalę sobie moczenie w takich wodach, tym bardziej, że nigdy nie zaznałam tej przyjemności. Bolał mnie kręgosłup, weszłam wpierw do chłodniejszego jeziorka, potem do gorętszego ... och, jaka ulga, można smarować się zieloną glinką leczniczą, ponoć odmładza jak nic na świecie:-) jest tu muzeum Baby Vangi, bułgarskiej mistyczki, jej pomnik, gdzieś za tymi budynkami na ostatnim zdjęciu, ale tam nie zachodziliśmy.
Teraz to już powolny powrót do domu, kierunek północ, w pobliże Sofii. Po drodze zatrzymaliśmy się oczywiście w lokalnej piekarni, ja nie mogłam najeść się ichniej banicy, gorącej prosto z pieca, no coś pysznego. Chcieliśmy uciec z tego upału trochę w góry, ponieważ byliśmy w zeszłym roku na 7 jeziorach rylskich, to tym razem również góry Riła, ale trochę dalej, z miejscowości Borowiec. To ośrodek sportów zimowych przede wszystkim, sceneria zakopiańska ... na szczyt Jastrebec chodzi gondola, stamtąd szlakiem można również zobaczyć inne jeziorka, a także choć popatrzeć na Musałę, najwyższy szczyt Bułgarii, albo nawet troszkę ugryźć tej wysokości. Niestety, gondola nie działała, dopiero od 28 czerwca uruchamiano kursowanie, szkoda, a drałować sporo na ponad 2000 npm nie chciało nam się. Zjechaliśmy nad jezioro Iskar, to samo co w zeszłym roku, tylko z drugiej, spokojniejszej strony. Tarp rozciągnięty przy "zielepuszce" uratował nam życie, bo nie wytrzymalibyśmy w tym upale. Woda w jeziorze tuż przy brzegu w miarę ciepła, a dalej wprost lodowata, więc chlapaliśmy się, moczyliśmy nogi, ale pływania nie było. Zawsze zabieram ze sobą w podróż książkę, czasami jeździ tylko na wycieczkę, ale czasami doskonale zajmuje mi czas. Wałkoniliśmy się nad wodą, odpoczywaliśmy, ja czytałam, taki dzień też nam się należał.
Obwodnicami okrążyliśmy Sofię i wjechaliśmy w kanion rzeki Iskar. Pięknie się jedzie wśród stromych skalnych ścian, a ponieważ kończyła nam się woda, zatrzymaliśmy się przy ujęciu jakich wiele w górach. Przepływała tam rzeka Probojnica, dopływ Iskaru o litym, skalnym dnie. Niezwykłe, co woda potrafi zrobić ze skałą ... wydrążony mini-kanion jak w lodowcu, prawie nie widać wody, za nim wodospad ...
W wąskiej dolinie, gdzie przebiega droga, kolej i płynie rzeka trzeba również zabezpieczyć skalne ściany przed obrywem, obserwowaliśmy na światłach, jak pracują młodzi, sprytni chłopcy, na pewno po przeszkoleniu alpinistycznym.