poniedziałek, 28 maja 2012

Wielka kośba ...

...tak, tak ... na Pogórzu odbyło się wielkie koszenie trawy, przez ostatnie dni legło pokotem prawie pół hektara zieloności. Trochę przeszkadzał deszcz, ale za to temperatura była zupełnie znośna, upały męczą przy takiej pracy ...


Czekam na wiosnę, na zieleń, ale zupełnie zapominam, że te marzenia kosztują. Bo jak potem zacznie rosnąć to trawsko, to nie ma umiaru ... z jednego końca kończę kosić, a już trzeba wracać na początek ... i tak intensywnie do połowy lata, a czasem dłużej ...


Tutaj schodzę już w obniżenie terenu, od tego miejsca wjeżdża potem w lipcu traktor z kosiarką i przez dwie bite godziny kosi aż do samego potoku ....


A ja zaczynam znowu od bramy, coraz wyżej do starego sadu ... długo zeszło mi tym razem, słońce już zachodziło ...
O zachodzie świat wygląda jakoś tak miękko, puszyście, złoto, kładą się długie cienie ...




Siedzieliśmy na tarasie z mężem, ptaki już usypiały, i nagle bum! wystrzał właśnie tam, za potokiem ...obserwowaliśmy przez lornetkę myśliwego ... pudło! szukał, kluczył, tam i z powrotem, pewnie szukał śladów krwi na trawie ... nie wierzył ... i dalej poszukiwania.

Zaszalałam też kulinarnie, najpierw pyrkotał bigos na kuchni, to tak w ramach czyszczenia resztek zimowych zapasów w spiżarni i lodówce, potem lepiłam pierogi. Ale frajda! rozłożyłam cały majdan na ogromnym stole tarasowym i lepiłam, lepiłam, a ptaki mi przyśpiewywały, dzięcioł przylatywał do psiej miski, kowaliki kradły również psie chrupy. Jako, że nie miałam jeszcze łyżki cedzakowej i durszlaka w chatce, świetnie w tej roli odnalazła się podziurkowana, ogromna, drewniana łycha, przywieziona z jakiegoś jarmarku ludowego ... Ale dziś już zaopatrzyłam się w potrzebny sprzęt.
Nie ma teraz tygodnia bez palenia w piecu chlebowym i pieczenia różności ...


Tą razą przebojem okazały się drożdżowe bułeczki z nadzieniem ze śliwki z czekoladą, zrobiłam również świeżutki bundz, co tylko wyjęty był z solanki, mięciutki, z dziurami ... pajda chleba z takim słonym serem, na to odrobina szczypioru, rzodkiewki i liść sałaty z własnej, przydomowej grządki. Nie dziwcie mi się, duma mnie rozpierała, i radość, bo to wszystko takie dobre ... Pewnie już nie raz pisałam, że lubię regionalnne smaki, łączy się tu, u nas, kuchnia węgierska, słowacka, rumuńska, i nie tylko... gdzieś czytałam, że gospodarz jakiejś wsi na Zakarpaciu pole miał w Polsce, krowy pasły się w Rumunii, a dom jego był w Czechach ... może pokręciłam nazwy państw, ale taki to tygiel narodowościowy.


Miśka uwielbia buszować po łąkowych trawach, spędzam potem sporo czasu na wybieraniu kleszczy z sierści, najwięcej na pysku, szyi i przednich łapach, no tak, jak się bierze taką łąkę na klatę, to i kleszcze atakują, a żadne kropelki wcierane nie okazują się być skutecznymi.


Zaczyna kwitnąć już szałwia łąkowa, pachnie kalina, czarny bez, lada moment zapachnie jaśmin ...


.... na kamieniach pachnie tymiankiem i macierzanką ...


... trącona ręką mięta orzeźwia swym zapachem. Odwiedziła mnie w zeszłym tygodniu siostra, a szwagier mówi: Maryś, u Ciebie pachnie jak na Chorwacji! ... nie wiem, jak tam jest, ale skoro pachnie jak tu, na tym tarasie, to resztę mogę sobie tylko wyobrazić.

Wklejam też tutaj miły komentarz i zaproszenie do Rudnika, do zagłębia wikliny:

Witam! Kolekcje wiklinowej mody pochodzą ze zbiorów Centrum Wikliniarstwa w Rudniku nad Sanem, które 22 maja 2012r. obchodziło V Rocznicę istnienia. Zapraszam na www.mokrudnik.pl, tak jest nasz caly wiklinowy świat.:))) Zapraszam także na XIII edycję ogólnopolskiej imprezy "Wiklina 2012 Rudnik nad Sanem", to już 2-3 czerwca!:) Mnóstwo wiklinowych wyrobów z Rudnickiego Zagłębia Wikliniarskiego czeka na targach na swoich odbiorców:))) Pozdrawiam ciepło, serdecznie i P.Marię i wszystkim Jej Przyjaciół "blogowych".:))) Krystyna Wójcik – dotyczy posta: Wiklina inaczej ...

Dziękuję pięknie!
Już wyobrażam sobie te stragany z plecionymi cudami, ja nie potrafię oprzeć się różnym koszykom, ale jak czytałam, to niejedna z nas ma takie "koszykowe skrzywienie".
Jeszcze kilka zdjęć Pogórza w wiosennej szacie ...


... w oddali łąka w żółci, pewnie od kwitnących jaskrów ...


... przy drodze delikatna, pierzasta firletka, jako dzieci nazywałyśmy ją "kogutki" ...


... trochę wyżej jeszcze inny sąsiad złożył pod lipą wydobyte z ziemi kamienie, może będzie nas więcej? ... i zimą odśnieżą nam drogę?


Myślimy już o następnej zimie, pocięte i porąbane drzewo dosycha i jest wożone do przydomowej szopy ...


... trochę porąbiemy drobniutko, do palenia pod kuchnią w chatce, jakoś tak bezpieczniej czuję się, patrząc na ten stosik.
I tak leci nam ten czas pracowicie ...
Pozdrawiam wszystkich serdecznie, dzięki za odwiedziny, ciepłe słowa, że znajdujecie czas, aby zerknąć na Pogórze, pa!








wtorek, 22 maja 2012

Zaginiony świat ...

Ostatni wpis zakończyłam tym, że w sobotę wybraliśmy się na "Noc muzeów".
Tak dosłownie, to było późne popołudnie, a my zawitaliśmy do skansenu w Sanoku.
Oglądaliście już na pewno tysiące zdjęć z tego Parku Etnograficznego, śledziliście różne opracowania, przedeptaliście wszystkie ścieżki prowadzące do zabudowań poszczególnych grup ludności zamieszkującej Pogórze ... a nam zawsze jest mało ... Pasiemy oczy grubymi belami, z których zbudowano domy, patrzymy na pozieleniałe strzechy, zaglądamy do studni z cembrowiną ułożoną z kamieni, oddychamy specyficznym zapachem impregnowanego drewna, które tylko tutaj można wywąchać ...
Tuż za bramą skansenu powitało nas miasteczko galicyjskie ...


Cudny, brukowany "kocimi łbami" ryneczek, a wokół budynki zupełnie jak z naszego Pruchnika ... podcienie, urzędy, sklepiki, zakładziki usługowe ...


Pamiętam, jak babcia męża mego opowiadała z dumą o swoim ojcu: On był urzędnikiem na posadzie państwowej, na poczcie ... może wyglądał tak?


... w służbowym mundurze, z powagą załatwiał urzedowe sprawy. Klimat niesamowity, mimo, że budynki pachną jeszcze nowością, a już lekko łapią patynę czasu ... stare wyposażenie, urządzenia różne, kwity, wagi ... czasu mało, aby to wszystko obejrzeć, dotknąć, a czasami nawet powąchać ...
Miśka również była z nami, to bardzo kulturalne stworzenie, lubi koncerty, wernisaże, wita się uprzejmie z wszystkimi czworonogami, czasami jakaś pani na ławeczce pogładzi ją po czuprynce ...
Zaglądaliśmy do okien, drzwi,  nawet stragan z rękodziełem stał na środku rynku, ikony pisane można było kupić ...


... i nie tylko ...
Patrzyłam na te belki ogromne, polepione dla szczelności gliną ...


... a potem pobielone wapnem.
Pamiętam taki płot z mojego domu, darte dranice plecione przez trzy belki ... potem modniejsze stały się sztachety, nie tylko ten płot schwycił moje spojrzenie ...


A ten z patyków?
Ze dwa lata temu czyścili naszą drogę w dolinę właśnie z takich gałęzi, dziś dopiero zdaję sobie sprawę, ile to mogło być materiału na pleciony płot, a wszystko leży na poboczu drogi, suche, kruche i gnije ... jeszcze nie wszystko stracone, bo już wyrastają nowe gałęzie ...
Albo taki?


... i taki ...


... najpiękniejsze na świecie ... i Miśka nie pokonałaby go, ani z drogi nie przyszedłby obcy zwierz.
Oczy błądzą po tych strzechach...


... ścianach bielonych, belkach wystających, a budzących podziw ...


I były również atrakcje ...


... można było przejechać się bryczką ... uśmialiśmy się z mężem do łez, kiedy pan furman tłumaczył, że "dolinianie" to tak rozleźli się ... i w tę stronę ... i w tę stronę ... po całym Podkarpaciu ...i bojkowie, i łemkowie ...  a dziewczyna pyta: Tu byli wywiezieni w akcji "Wisła" ... A tak, tak ... wio! Klarka ... pewnie czekali następni w kolejce do przewiezienia ... trzeba czas wykorzystać ...
Obeszliśmy cały skansen, jeszcze kilka zdjęć ...










I jeszcze jedna interesująca rzecz ... ten dzwon ...


Odnalazł go mieszkaniec Radoszyc, Marek Gosztyła, pasjonuje się od lat zbieraniem złomu różnego kalibru przy pomocy wykrywacza metalu. Właśnie w okolicach Woli Michowej zapiszczało mu to urządzenie, informując o dość dużej obręczy metalowej ... to nie była obręcz, tylko odwrócony dzwon, zakopany dosyć płytko w ziemi ...Pan Marek powiadomił Kraków, a ów dopiero sanocki skansen ... w kwietniu 2006 roku pracownicy skansenu wydobyli go z ziemi. Nie było to łatwe, bo waży 625 kg, ma ponad 1 metr średnicy, a 3, 30m obwodu ... lina na jabłoń, bloczek i kilku mocnych mężczyzn, potem załadowali go na Żuka i przywieźli do muzeum ... to była zgadka... skąd on, czyj?
Okazało się, że pochodzi z odlewni dzwonów Felczyńskich z Przemyśla, jest z 1920 roku, pojechał z innymi na wystawę do Paryża. Powrócił z wystawy i został kupiony w 1927 roku, przebył długą drogę, zanim zabrzmiał w górach ...
Prawdopodobnie pochodzi z nieistniejącej cerkwi greko-katolickiej we wsi Balnica ... kiedy wysiedlano mieszkańców, to zazwyczaj w wielkim pośpiechu ukrywano cenniejsze wyposażenie cerkwi, tak było z dzwonem ... zakopano go po prostu w łemkowskiej chałupie, gdzie klepisko było podłogą.
Przy okazji wędrówki po zakamarkach skansenu zauważyłam, że już wykłosiło się żyto ...


No jak to - już?
Dopiero zaczęła się prawdziwa wiosna, a tu już żniwa za pasem, rzepaki też przekwitły, leci ten czas niemiłosiernie.
Na zakończenie zjedliśmy nad Sanem po ogromnej porcji lodów ...


... zmęczona Miśka zwisła mi z ramienia, zasypiając od razu.
Wracaliśmy do naszej chatki zmęczeni, pełni wrażeń, i bardzo zadowoleni ... udała nam się wyprawa.


Jeszcze chciałam pokazać zdjęcie sikorki, jak mocuje się z pierzem z mojego jaśka ...


...porwała kępkę piór ...


... a potem rozrywała dzióbkiem, aby były bardziej puszyste ... gniazdko trzeba wymościć!
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, dużo słońca życzę, pa!











niedziela, 20 maja 2012

W porannej mgle ....

Naszykowałam sobie różnych sadzonek, własnoręcznie wyhodowane pomidory, aksamitkę, bo podobno lubią jej towarzystwo warzywa ... i pogoda spłatała nam figla ...


Lało dwie noce i dwa dni, zimno przeraźliwe, jak spojrzałam w dolinę, to północny wiatr falami gnał deszcz, jak w największą zamieć ... na taką niespodziankę też się przygotowałam. Spory stosik wypożyczonych książek z biblioteki, oprócz tego złotówkowe zakupy książkowe /jest tam taki kącik, gdzie za złotówkę można kupić wycofane z półek pozycje/, sporo się tego uzbierało ...
Narąbałam do kosza drewna, zapaliłam w piecu, foteliki pod okno widokowe ... i tak spędziłyśmy z Miśką te pogodowe niedogodności ...


Jejmość spała na okrągło, małe wyjście na spacer, miska ... i dalej spanko. Obawiałam się mocno, co to będzie w nocy ... ale ona też spała ... Kiedy deszcz miał się ku końcowi, wypatrzyłam na łące za potokiem żerujące dziki ...


Wyjątkowo nie ryły ziemi, tak jakby zjadały coś z trawy ... przeszły w jedną stronę, potem zawróciły, zaczepiały się ryjami, podskakiwały ...


Była w tym jakaś zabawa, pewnie im też znudził się ten lejący bez przerwy deszcz ...
W jabłonkowej dziupli już wykluły się szpaki, rodzice nie bacząc na deszcz, pracowicie znoszą jedzenie, a wylatując z dziupli, niosą w dziobach malutkie "pampersiki" po swoich dzieciach, daleko, żeby nikt nie poznał, że są tam pisklęta ... usłyszałam je, robią rwetes na pół podwórza ...
Chodziłam na grządki wylewać zbierającą się w folii  szklarenki wodę, bo jej kształt nie pozwala na swobodny spływ opadów.  Tworzą się potężne balony, które trzeba wylać, bo inaczej albo pękną, albo przycisną rośliny ... W zeszłym tygodniu, kiedy przyszła gwałtowna zmiana pogody, nie zdążyłam zamknąć małego namiociku ... wichura wdarła się pod daszek i zobaczyłam, jak foliaczek frunie ponad 160 cm ogrodzeniem, niczym parolotnia ... pozbierałam, poskładałam i obciążyłam potężnymi kamieniami całą konstrukcję.
Moje pierwsze doświadczenia z podwyższoną grządką są jak najbardziej pozytywne, ziemia jest pulchna, nie używam motyczki, zielsko rosnące wyciąga się z ziemi z całymi korzeniami, dosyć szybko opędzlowałam z chwastów wszystkie grządki ... potem posadziłam sadzonki ... z wierzchu ziemia schnie, ale pod ściółką jest wilgotna, w sam raz dla roślin ...

Dziś rano była mgła jak z horroru ... drzewa w sadzie jak mary senne ...


... po drugiej stronie potoku nic nie widać ...


... i powyżej nas słońce nijak nie mogło przedrzeć się przez gęsty opar ...


Ale z każdą chwilą mgły było coraz mniej ... kiedy wyjechaliśmy na górę wioski, tylko w dolinie Wiaru utrzymywał się biały jak mleko "tuman"  ...




Rzadko można spotkać taki widok, w zeszłym roku nie miałam ze sobą aparatu fotograficznego, a dziś udało mi się złapać w obiektyw tę mgłę, gęstą jak mleko ... po godzinie nie było jej śladu ...

Wyprawiliśmy się także pod Kopystańkę, aby dozbierać patyczków trzcinowych ... po drodze miałam okazję obserwować szybujące orliki ... poniżej nas, w dolinie ... mają piękny rysunek piór na plecach, beżowo-brązowo-czarny, jak jakiś indiański totem ... zawsze widziałam je od spodu, patrzyłam zadzierając wysoko głowę ...


.... murarki zapełniły już większość trzcinek ... jedna nawet zrobiła sobie gniazdowisko w blacie stołu na tarasie ... obserwowaliśmy ją, jak pracowicie zapełniała otwór pyłkiem kwiatowym, potem zacementowała go i na wiosnę wyfruną stąd "stołowe" owady ...


Pod schodami chatki pracowicie bąbelkuje balon wypełniony winem z płatków kwiatu mniszka z cytryną, zaprawiony szlachetnymi drożdżami winnymi typu madera, bo innych nie było ....


Na jedną porcję wina trzeba uskubać litr samych płatków, części zielone odrzucić, a tych porcji było trzy; benedyktyńska robota, niczym skubanie owoców dzikiej róży na nalewkę, a paznokcie czarne od soku ... jedno pranie ręczne w misce pomaga pozbyć się kłopotu ... potem zostaje tylko delektowanie się tym, rzekomo leczniczym, napitkiem ... aromatycznym bardzo ...


W słoju gęsty i lepki syrop cukrowy wyciąga, co najlepsze, z sosnowych paluchów ... lubię podnieść pokrywę i wąchać ten zapach ... bardzo pomocne w zimie na uporczywe kaszle ...

A w sobotę skorzystaliśmy z dobrodziejstw "Nocy Muzeów" , ale o tym następnym razem.


Pozdrawiam wszystkich serdecznie, dziękuję za Wasze odwiedziny i dobre słowa, pa.