poniedziałek, 29 października 2012

Rudy, rudy rydz ...

Na początku zeszłego tygodnia było całkim znośnie, tylko mgła ścieliła się gęsto.
Pod koniec dnia uniosła się do góry i niemal dotykała pogórzańskich wierzchołków.
Leciały żurawie, klucz za kluczem ...jakby chciały uciec przed nadciągającą od północy, przepowiadaną w każdej prognozie zimą.
Było już ciemno, a one jeszcze ciągnęły ... nisko, tuż pod chmurami, nawet na tle nocnego nieba były widoczne ... krążyły nad lasem, zawróciły z doliny Wiaru i mam wrażenie, że zanocowały na łące za potokiem.
Jeszcze długo w noc słyszałam ich głosy, może niepokoił je lis albo jakiś inny drapieżnik?
Wstałam, kiedy było jeszcze szaro, nic nie widać ... a później wyszłam z chatki na żurawie wołanie.
Niestety, to był tylko jeden ptak ... jakby się odłączył od stada ... jak on ich szukał i nawoływał, latał tam i z powrotem ... nad Kopystańkę, wrócił ... za las, nad Wiar - wrócił ... okrążył wieś, znowu wrócił ... nie mogłam na to patrzeć i słuchać.
Po dwóch godzinach wyszłam, a on dalej szukał ...co to będzie?
Odetchnęłam z ulgą, kiedy koło południa pojawiły się następne ptaki, też jakieś pojedyncze, po 9 sztuk, po 3, jakby ktoś je rozpędził ... i chyba ten zagubiony dołączył do nich, bo już potem go nie widziałam.
I to były ostatnie ptaki, które leciały nad nami.
A po południu wyjście do lasu, bo rydzów by się zjadło.
Miało być tylko kilka, żeby zmieścić na patelnię, a nie mogłam wyjść z lasu ... młodziutkie, jędrne, no jak tu je zostawić? uzbierało się cały kosz ...


I jakby było mało, znowu znalazłam borowika ... ogromnego, ważył pewnie ponad kilo ...


Postawiłam go do zdjęcia przy moich kamaszach, żeby można było porównać, jaki duży ... i okazał się być zdrowym.
Skończył na sznurku do suszenia ...


... w towarzystwie równie ładniutkich opieniek.
A rydze zajęły mi mnóstwo czasu ... najpierw ściereczką obetrzeć kapelusze z liści i igieł, potem wypłukać ...


... część na masło z cebulką ...


...  a reszta obgotowana w słonej wodzie i zapakowana do słoików w słonej zalewie.


Potem, zimą, tylko odsączyć, odsmażyć lub wykorzystać inaczej ... i gotowe.
I jeszcze ta pomarańczowa tonacja ... znalazłam w trawie, pod starym orzechem, takie cudeńka ...




No niech ktoś prześcignie naturę w kolorach, kształtach i pomysłowości.


W zeszłym tygodniu nasza dzika czereśnia przebarwiła się również płomieniście, a w tym ...


...zrzuciła całe listowie. Jabłka leżą w trawie, otulone liśćmi, jeszcze im mrozy niestraszne ...


A to jest, w dużym garze, nastawiona baza wyjściowa do owocowego destylatu ... zadałam tu drożdży gorzelniczych ... hm! myślałam, że banior wyskoczy, aż wrzało w nim ... w ciągo 5 dni wszystko zostanie przetworzone ... i powstanie najlepsza rzecz do domowych nalewek.
Wykorzystuję ten urodzaj jabłek na różne sposoby, bo w przyszłym roku ich nie będzie, te stare jabłonie rodzą co drugi rok, a szkoda zmarnować ... reszta zostanie dla zwierząt.
Przyszła sąsiadka z córką, nazbierały sobie również jabłek, potem wypiłyśmy herbatę ...jeszcze trzeba zapakować owoce do "czołgu" i podwiozę je na górę ... wyszłyśmy z chatki, o ludzie, co to? dzik zmykał spod jabłoni w sąsiedzkie krzaki.
Kiedy wróciłam z powrotem, było już ciemno ... wysiadłam, a tu przywitało mnie fukanie ... jak w świńskiej zagrodzie ... urzędowało tu "dzikowe" towarzystwo w jabłkach.
A ja Miśkę pod pachę i w nogi, do chatki.


Zmieniło się nasze Pogórze od zeszłego tygodnia, pojaśniało, spadły liście, jakoś tak przejrzyściej wkoło ... niestraszna nam ta pogoda ... palimy w piecu, pijemy herbatkę o smaku grzańca ... i na grzyby jeszcze planujemy wypad.


Niedzielnym porankiem, kiedy zjeżdżaliśmy z kalwaryjskiego wzgórza, z drogi poderwało się ogromne ptaszysko ... zakrzywiony dziób, nogi ze szponami, jak rozłożył skrzydła, to na całą szerokość drogi.
Czytałam kiedyś, że na Pogórzu ma siedlisko para orłów ... ze względu na spokój ptaków, nie ujawniono tego miejsca ... może to był orzeł?
Zanim sięgnęłam po aparat, ptaszysko odleciało dalej ... tylko takie zdjęcia mam ... Fallar to się pewnie tylko uśmiechnie ...



Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, za Wasze wolne chwile, za pozostawione słowa, dobrego życzę, pa!





wtorek, 23 października 2012

Między wschodem a zachodem ...

Od kiedy sąsiad uporządkował swoją ziemię, od kiedy otworzył mi się widok na zapotok, nie mogę przejść, nie zerknąwszy uprzednio na łąkę.
Podglądam lisy, dziki, sarny i jelenie, nawet czasami orlik pożera jakąś zdobycz, podskakując niezdarnie i rozkładając skrzydła ... myślę wtedy, że może ranny, albo złapał się w jakieś sidła ... ale odfruwa.
I kiedy tylko szarzeje, a potem pierwsze promyki muskają świat, lecę z aparatem, bo każda chwila zdaje się ulotna ...


... a za chwilę znowu ...



... i teraz więcej słońca ...


Prawie nie różnią się te zdjęcia .... ale jeszcze takie z mgiełką poranną ...


Każde ujęcie wydaje mi się jedyne, niepowtarzalne, jeszcze pewnie nie raz pojawi się w kolejnym wpisie.

W zeszłym tygodniu sporo chodziłam do lasu, pojawiły się rydze, prawdziwiki, całe łany opieniek, a nawet maślaki.
Poszłam za potok, w osikowy zagajnik, maślaków całe kępy, niestety, stare już i robaczywe ... przeszłam wzdłuż potoku w rydzowy las, wspinam się z Miśką pod górkę ... i nagle słyszę: Dzień dobry!
To znajoma zielarka, też wybrała się na opieńki, bo jak mówi, nie usiedzi w domu, a tu już prawie osiemdziesiątka na karku.
- A nie boi się sama po lesie chodzić?
- Nie, nie boję się. - odpowiadam.
- A co robi z grzybami? Suszy? Marynuje?
- Suszę, bo marynowanych nie lubię.
- O, i maślaki ma w koszyku.
Więc odpowiadam, że pewnie połowę muszę jeszcze odrzucić, bo robaczywe.
- A nie widzi?
- Nie widzę, muszę okulary ubrać.
- Ja to jeszcze receptę przeczytam, a okularów jeszcze nie mam. Przyjdę tam do was kiedyś, jak mi noga wydobrzeje.

I poszła do góry ze sporym koszykiem, a jest się po czym wspinać.
Jestem pełna podziwu, cały czas kobieta w ruchu, nie zasiądzie bezczynnie, nawet z nadwyrężoną kostką.
Teraz sesja zdjęciowa, z grzybowych wypraw ...




Ten prawdziwek zajął mi pół koszyka, wydźwigałam go na górę, oczyściłam, niestety ... poszedł na zaszczepienie grzybnią ziemi, robaczny był.


Rosną rydze, dziwna rzecz, przeniosły się ze starych miejsc w takie, gdzie nigdy ich nie było ...


Część grzybowych zawisła na nitkach, nad kuchnia, a opieńki powędrowały do pieca chlebowego.


Bo w sobotę upiekliśmy sobie pizzę ... w ramach sprzątania lodówki ...


Te małe z popiołem zjedliśmy od razu, świeże najlepsze, a blacha pojechała do domu.
Ja oczywiście, przez cały czas, grzyby pod rozmaitą postacią ... rydze rumienione na maśle ... tudzież z cebulką .. jajecznica na maślakach ... lubię grzyby.


Miśka wyleguje się w słońcu, ja na pieńku czyszczę grzyby, a ona rozciąga się w trawie z rozkoszą.
Wycisnęlam sporo jabłek na soki, dużo poszło do beczki na destylat, eksperymentujemy z różnymi drożdżami ... i wcale nie widać, żeby ich ubyło spod jabłoni.
Jeszcze trochę niedzielnych, pogórzańskich widoczków ...




Pozdrawiam Was serdecznie, z jesienną mgłą, kolorowymi liśćmi, wszystkiego dobrego, pa!
I dziękuję za odwiedziny i serdeczne słowa.


Rozpoczęłam wpis wschodem słońca, kończę zachodem, za tą samą łąką.










niedziela, 21 października 2012

Jesień w Beskidzie Skolskim ...

To było zwariowane.
Siedziałam od wtorku w chatce, pracowałam nad jabłkami, wyciskałam soki, zbierałam grzyby, a ręce ściemniały mi zupełnie od tych wszystkich zajęć.
Nie miałam kontaktu z domem, bo na ekranie telefonu widniał bez przerwy ten sam komunikat: Poza zasięgiem sieci ... myślałam, że może coś dzieje się z anteną, konserwują albo coś takiego.
W czwartek przyjechał mąż i krzyknął  tylko: - Zbieraj się, Maryś, jedziemy w nocy na Ukrainę, bo to może być ostatni taki ciepły weekend!
O ludziska! popłoch zupełny, z rękami jak ziemia święta? czy ja mam co włożyć na siebie? a Miśka? a zaczyn na chleb? a marynowane żeberka?
Wszystko się uładziło, Miśka pojechała do domu pod opiekę młodzieży, zaczyn do lodówki, a żeberka do zamrażalnika, nawet jakieś ciuchy znalazły się w szafie, tylko ręce dalej były czarne.
I pojechaliśmy, sporo po północy, na przejście w Krościenku, zero kolejki, szybka odprawa i już Hołek melduje, że tylko 120 kilometrów do celu.
Niech nikogo nie zmylą te 120 km, ta odległość po dziurach w drodze ciągnie się niemiłosiernie, żołądek obija się o żebra, chwila nieuwagi i można urwać koło, a po prawej stronie rysują się już łańcuchy górskie na tle wschodzącego słońca.
W połowie drogi miasto Brunona Schulza - Drohobycz, przymierzamy się do połażenia po tych przygranicznych miasteczkach, Truskawiec, Borysław, Sambor, Dobromil, wszystko blisko ...


Jakżesz można oprzeć się tym mgłom? gdzieś w oddali wyłania się cerkiewka, dymy z kominów, a my kierujemy się na Stryj, a potem Bolechów ... stąd już tylko 12 km do wsi Bubniszcze, gdzie znajdują się Skały Dobosza, tzw. Skalne Miasto.
Byliśmy tu w zeszłym roku, na początku grudnia, wiało wtedy w oczy śniegiem i wielu rzeczy nie zauważyliśmy ... a teraz piękna jesień, od porannego przymrozku temperatura rośnie do 22 stopni.
Wejścia do parku pilnuje człowiek ze złotymi zębami, szerokim uśmiechu:  -Wy Polaki? oj! u was dużo dobre!  ... po uiszczeniu opłaty mówi do nas: - Tam tri diewuszki na rabotu, weźcie ich.
Pewnie, że wzięliśmy ... zmieściła się jeszcze czwarta, a wszystkie one idą codziennie w góry do koliby, do pracy w kuchni.


A na górze jesień w najpiękniejszych kolorach, słońce, przepiękna widoczność ...


Smakujemy powoli to miejsce, prawie nie ma ludzi ... skały, grupy skał, fantastyczne kształty ...


Na najwyższej skale mnóstwo tabliczek ... dla tych, którzy na zawsze pozostali w górach  ...


... i jeszcze krzyż, przytwierdzony łańcuchami do ściany ...


... i wszędzie ścieżki wspinaczkowe, pochwyty dla rąk, oczka do zaczepienia liny, łańcuchy.
Pod nogami mnóstwo liści, na stromiźnie można zjechać ...

  Schodzimy niżej, do Skalnego Miasta ...


Teraz można wszędzie wejść po stopniach wykutych w skale ...


... albo jeszcze wyżej ...


Trzeba uważać, mimo, że jest sucho ... miałki piasek ze startego piaskowca powoduje, że można nieoczekiwanie zjechać na butach ...


Mam stracha, można pochodzić po skałach, ale między nimi takie przepaściste miejsca ...


Długo chodzimy, odczytujemy napisy, przeważnie ukraińskie, napotykamy też stary, w połowie zatarty, z 1884 roku ...


Wszędzie wąskie przejścia między skałami, niektóre zakończone ślepo, nawet resztki murów z budowli obronnych ...

         

Przepaściste wąwozy, strach zajrzeć do dna ...


... a ten buk nie bał się ... wyrósł prosto z dna ...





Przy placyku stoi koniś, łeb zanurzony w worku z obrokiem, może ktoś ma ochotę na przejażdżkę?


A w kolibie już płonie ogień, dym ścieli się aż na drogę ... i pachnie ... buczynowym drzewem ...


Ta koliba nazywa się WATRA, a w niej znajome "diewuszki" już szykują dla nas posiłek, zgłodnieliśmy trochę od wyjazdu z chatki. Mieliśmy taki plan, że zanocujemy tutaj, a następnego dnia przemieścimy się do Jamielnicy i Urycza ... ale co tu robić do końca dnia, skoro dopiero południe?
Ruszyliśmy dalej w drogę, i to co mieliśmy zaplanowane na dwa dni, zrobiliśmy w jeden ...


To Tustań, piaskowcowe pozostałości po zamku, zbudowanym przez Kazimierza Wielkiego, obecnie rezerwat historyczno-kulturalny ... u podnóża kramy z paskudkami, jak na naszej Solinie, identyczne przyrządy do masażu, drewniane węże, kufle z tokarki ... ciężko wyłapać coś ładnego.


Wyznaczonymi ścieżkami prowadzą drewniane podesty, nawet błotko tu niestraszne, ale pewnie ślisko w deszczu ...

Z góry widoki na dolinę - cudności ... a te lasy wokół ...


Wracaliśmy straszliwie dziurawymi drogami, przy lasach pełno ludzi - niesamowity wysyp grzybów, każdy coś tam niósł ze sobą.
W Samborze wstąpiliśmy na czeburieki - niebo w gębie! świeżutkie, pachnące w środku koperkiem, wielkie jak talerz złożony na pół, ciasto leciutkie, z pęcherzykami powietrza...
Potem już prosto na granicę, jeszcze tylko zachód słońca ...


Na przejściu granicznym kilka samochodów, odprawa przebiegła sprawnie ze strony ukraińskiej ... tylko polski celnik podejrzewał nas o przemyt ... niemiły, nieuprzejmy, ma chłopina szczęście, że trafił na spokojnych ludzi.
I powiem Wam, że człowiek odzwyczaił się już od takiego traktowania, wszyscy brani jednakową miarą ... przemycają, wódkę i papierosy ... a my mieliśmy tylko piwo i śliwki w czekoladzie.
Przejeżdżając przez miasteczka, patrzyłam z niedowierzaniem na nazwy ulic: Konowalca, Bandery ... ich ogromne podobizny na plakatach ... a z drugiej strony szczuplutka staruszeczka w chuścince na głowie, w maleńkim wioskowym sklepiku pozdrawia nas: Sława Isusu Christu ...
Wszędzie plakaty wyborcze, niektórzy kandydaci w narodowych, haftowanych koszulach, gdzieś przemknął plakat oblany czerwoną farbą, jak krwią ... gdzieś na słupie twarz Julii Tymoszenko ... szczytne hasła Batkiwszczyna, Witczyzna ... czy zmieni to los tych ludzi, którzy mieszkają w tych dolinach, bez dojazdu, bez dróg ... kolebią się te marszrutki i wiozą ich gdzieś w mrok, a potem jeszcze piechotą do swojej chatynki ... rano skoro świt czekają przy drogach na przejazd, zmarznięci, skuleni ...


Nie zabraliśmy Miśki ze sobą, znajomi uprzedzili nas, że chętnie zostanie wpuszczona przez granicę, gorzej z powrotem ... nie szkodzi, że jest paszport, czip, szczepienia ... żądają osobnych papierów, raz takich, raz innych, w najgorszym wypadku zatrzymują psa na 2-tygodniową kwarantannę, a wszystko po to, żeby wymóc jakieś pieniądze ... woleliśmy tego nie sprawdzać.
Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej, a zwłaszcza w naszej chatynce, a przed nami jeszcze sobota, hej!


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, za pozostawione słowa, dobrego tygodnia, pa!