czwartek, 30 marca 2017

W głębi gór czyli Bieszczady z jednej i drugiej strony ...

Poprzedni post skończyłam na tym, że ruszyliśmy dalej w drogę znad Stariny, w głąb gór.
Mijaliśmy wysiedlone wsie z powodu budowy zbiornika wodnego, pozostały cmentarze, cerkiewki, rodowici mieszkańcy wracają na swoją ojcowiznę. Ponieważ nie można budować nowych domów, stawiają na swojej ziemi przyczepy kempingowe, albo małe altanki i tam spędzają lato.
Wysiedlono około 3500 mieszkańców z 7 wsi, niektórzy twierdzą, że z powodów narodowościowych, ponieważ były to wsie rusińskie.


U wjazdu do dawnej wsi Tara przepiękny przełom we fliszu karpackim, tylko zrobił to człowiek, a nie woda, jak zazwyczaj:-) wyraźnie widać kolejne warstwy ... podejrzewam, że w ciągu połonin przerąbano w skałach miejsce na nowa drogę.


Z głównego traktu znowu skręciliśmy za drogowskazem - Topola. W przydrożnym gąszczu zauważyliśmy kilka razy kwitnące derenie jadalne, ciekawe, czy naturalne czy posadzone ręką człowieka.
Niewielka wieś, a w niej kirkut, zabytkowa cerkiewka, cmentarz z I wojny ... pierwsze kroki skierowaliśmy na kirkut.


Trzeba było przejść przez podwórze nowej cerkwi, podmokłe boisko ... podmokłe dlatego, że u stóp żydowskiego cmentarza sączyło się jakieś rozlewisko, a w nim żabie gody. Kiedy chciałam zrobić żabom zdjęcie, wszystkie chlup! pochowały się jak na komendę pod wodę, na powierzchni został tylko żabi skrzek:-)


Macewy na kirkucie zostały niedawno odnowione, pięknie zachowane napisy, bogata symboliczna ornamentyka, i ten sobotni, leniwy wiejski bezruch ... gdzieś kogut zapieje, zastuka młotek o metal, a poniżej szumi potok. Gospodynie kręcą się po swoich ogródkach, coś tam wygrabiają, pod zamkniętym sklepem siedzi brodaty wiejski filozof z butelką kofoli ...





W 2015 roku teren kirkutu wyglądał jeszcze tak ...


Poniżej nowa cerkiew, wyraźna ścieżka przez boisko wiejskie ...


Z cmentarnej górki, pomiędzy drzewami widać następny ciekawy obiekt, drewnianą cerkiewkę.


To zabytkowa cerkiewka greckokatolicka pw. św. Michała Archanioła z 1700 roku, cenny zabytek o unikatowej konstrukcji nie tylko na Słowacji, ale w całych Karpatach. Szkoda tylko, że również zamknięta, ani przez dziurkę od klucza nie da się podejrzeć wnętrza. Obeszliśmy wkoło budowlę, tylko przez malutkie okienko do zakrystii  można zajrzeć. Na tablicy obok widać, jak bogaty ikonostas tu się znajduje ...



Obok cmentarz z I wojny światowej, a na pagórze obok i z tyłu nowe nagrobki mieszkańców.
Ależ ta wielka wojna pozostawiła po sobie krwawe żniwo, porozciągane po górach niepochowane zwłoki żołnierzy, napoczęte przez dziką zwierzynę. Ofiar nie zliczy, ponoć więcej niż w II wojnie światowej ... w zeszłym roku odwiedziliśmy kryptę w niedalekim Osadnem, a cmentarze to wszędzie.




Czas wracać do domu, może nie tak całkiem do domu, ale na nasza stronę Bieszczadów. Tak sobie pomyśleliśmy, że skoro tu jesteśmy, to warto nadłożyć drogi i przejechać pod połoninami, a przy okazji sprawdzić, jak ma się śnieżyca wiosenna w Dwerniku, Zanim tam dojechaliśmy, podziwialiśmy widoki z nowej wieży na przełęczy Szczerbanówka ...


Na bieszczadzkich szczytach bieleje jeszcze śnieg, a widoki dalekie, bo trafiliśmy na ładny dzień.
Przydrożne knajpki jeszcze pozamykane, ruch turystyczny nie za wielki, mały rzekłabym, a w skrytości ducha marzył nam się pstrąg w Przysłupiu - też zamknięte.
Podwieźliśmy jeszcze dwie młodziutkie dziewczyny na Wyżnią Przełęcz, szły do Chatki Puchatka na Wetlińską.



W Dwerniku, w rezerwacie śnieżycy wiosennej aż biało od rozkwitłych roślin, spory obszar zajmują te chronione piękności.





Najładniejsze i tak kwitną poza ogrodzeniem, bo wśród krzaków, kępek traw, w nietkniętym ręką ludzką środowisku:-)


Do domu wróciliśmy o zmierzchu, przejechawszy ponad 500 km, aż kości bolały od tego siedzenia w aucie prawie bez przerwy, nie licząc wędrówki czy zwiedzania.
Nazajutrz w domu, będąc jeszcze w słowackich klimatach, przygotowałam ichnie strapaczki, czyli kluski na bazie startych surowych ziemniaków, ze skwarkami z boczku i bryndzą, w którą przezornie zaopatrzyliśmy się w słowackim sklepie:-) ... tadam! oto one ... muszę powiedzieć, że bryndza robi cały smak:-)


Babciu, babciu, zrób mi też zdjęcie! ... A masz, Jaśku, też zdjęcie!
Tymczasem w słoneczne i wietrzne dni leciały na północ ogromne klucze żurawi, składające się z pomniejszych, czasami było ich ponad 10, tworząc na niebie przedziwne i zmieniające się rysunki.
Zobacz, babciu, a teraz jak drzewko!
Ech, serce rośnie nad tą wiosną:-)


Pozdrowienia ślę:-) pa!


niedziela, 26 marca 2017

Ciemierniki czerwonawe na Gazdoranie ...

Po dniach zgniłej pluchy sobotni poranek przywitał nas skrzącym się mrozem, a że dopiero zaczynało świtać, przy porannej kawie w mojej głowie przemknęła jak błyskawica myśl: Może by tak gdzieś pojechać? Wolno rzucone pytanie trafiła na podatny grunt u drugiej połowy, więc zeskrobaliśmy szron z szyby auta, kanapki i herbatka do koszyka i już mknęliśmy na południe, w nasze ulubione Bukovske Vrchy, po drugiej stronie Bieszczadu. Od kilku lat kusiła mnie ta pora, i nasze Bieszczady, poniżej Cisnej, gdzieś tak okolice Małego Jasła, Worwosoki, Hyrlatej i dalej w kierunku granicy, od Roztok Górnych do Okrąglika.
Tam gdzieś mają swoje stanowiska ciemierniki czerwonawe. Ale czy my je znajdziemy? przecież nie wiemy, gdzie dokładnie i niezbyt licznie występują ... może pewniejsza będzie druga strona gór?
W pamięci pozostał mi jeszcze ten wpis pogórzańskiego miłośnika, a my przecież już tam byliśmy zeszłego roku, to może zobaczę wreszcie ciemierniki w naturze:-)
W przygranicznych słowackich miejscowościach sobotni bezruch, tylko ludność romska wykazuje jakąś aktywność, pełno ich na ulicach, pod marketami, lokalnymi sklepikami wysiadują całe rodziny, im dalej w góry, to i ich nawet nie widać. Pobocza drogi intensywnie niebieskie od kwitnących cebulic i przylaszczek.
Przed ogromnym zbiornikiem wodnym Starina jeszcze skręcamy w lewo do wsi Jalova, gdzie na wzgórzu znajduje się zabytkowa drewniana greckokatolicka cerkiewka św. Jura ...


Pachnie starym impregnowanym drewnem, jak to zawsze w takich obiektach, jest zamknięta, na karteczce podany numer, pod który można zadzwonić o klucz. Nie mamy na to czasu, jedziemy dalej, zaglądając jeszcze do Panteonu Beskidzkiego ...


Myślałam, że może jakieś osobliwości skalne, okazy kamieni ... to tabliczki z ważnymi ludźmi dla tej ziemi na przestrzeni wieków, rozbójnicy, duchowni, chłopi czy żołnierze. Odczytuję nazwy znanych mi miejscowości, które pozostały ciągle te same, tylko państwowość zmieniała się jak w kalejdoskopie. Już widać zbiornik wodny, dziś woda zielona i nieruchoma, może tak po zimie, może światło jakieś inne ... wygląda, jakby nastąpił zakwit glonów ...


Odbiliśmy z głównej drogi, nigdzie nie ma zakazu, więc podjechaliśmy aż prawie do granicy lasów.
Dobra droga skończyła się dla osobówki, napęd na cztery dałby tu radę, ale my cieszymy się, że możemy w słońcu przejść się ... jest ciepło, choć górą huczy chłodny wiatr, w zaciszu pot wychodzi na czoło. Pamiętałam, że ciemierników ma być dużo w leszczynowych zaroślach, ale czy to są te, czy wyżej, czy gdzieś z boku, albo z całkiem innej strony ... zerknęłam obok ... jest! jest! krzyczę -jeden okaz! ... obfotografowałam go z każdej strony ...


Może się okazać przecież, że to jedyny znaleziony, może nic nie znajdziemy więcej. Mąż z uśmiechem obejrzał roślinę ... to dla niej tyle jechaliśmy?
Raźnie maszerowaliśmy do góry, zaczęły otwierać się szerokie widoki, a sam Gazdoran, od którego rezerwat tutejszy nosi nazwę, okazał się rozległą łąką na cyplu ...pogoda nam się udała, rozległe widoki na pasmo graniczne, bielejące jeszcze śniegiem ...



Gdzie mam szukać tych ciemierników, w którą stronę ruszyć? Po drodze przez łąkę, na prawo trochę zarośli, pójdę tam,może coś będzie ... znalazłam kilka pojedynczych okazów, aż zrobiło mi się gorąco z wrażenia ... mąż gdzieś daleko już, a ja fotografuję jak zwariowana ... zeszłam poniżej, znowu są ...




Wyszłam z tych krzaków zadowolona jak nie wiem co, że udało mi się je wypatrzeć:-)
Stanęliśmy na najbardziej wysuniętym punkcie wzniesienia, przed nami już tylko stromy spad do wody ... w oddali widać tamę, przejeżdżające po drodze auta, a tutaj inny świat ...


Pora wracać, ale ja jeszcze czułam niedosyt ciemierników, niby były, znalazłam je, ale gdyby tak jeszcze więcej:-) Jeszcze raz weszłam do tych samych zarośli, jeszcze mnie kusiły ... mąż poszedł na wzniesienie powyżej drogi, którą przyszliśmy ...


... nagle słyszę jego wołanie zza górki: Chodź tu, chodź, coś zobaczysz!
Wyszłam na przestrzenie połoninki  bardziej od północy, a tam już mnie zatrzymała pierwsza kwitnąca kępa, wcale nie w zaroślach, a na wykoszonej łące ... dorodne, bardziej wybarwione kwiaty.


Ja nie mogę, taki okaz! ... potem już było tylko gorzej ... to znaczy nie gorzej, tylko lepiej, całe mnóstwo kwitnących ciemierników. Kręciłam się w kółko jak fryga, chciało mi się krzyczeć z radości, co jeden ładniejszy od drugiego, i wszystkim chciałam zrobić zdjęcia, a tak się cieszyłam w duchu, że hej!










Chyba dość tych zdjęć ciemierników w naturze:-) ... a mogłabym jeszcze więcej:-)
W osłoniętym terenie było cieplutko, buczały trzmiele na kwiatach, polatywały cytrynki, a ogromne kruki, z  błyszczącymi w słońcu piórami przekomarzały się w locie, jak to na wiosnę.
Wracałam do auta syta wrażeń, zadowolona bardzo, że jednak udało nam się odnaleźć te osobliwe rośliny w naturze ... warto tu wrócić później, różne storczyki będą kwitły, i inne rośliny kserotermiczne, jak na naszym Filipie:-)


Ciemiernik czerwonawy jest rośliną trującą, w Polsce objęty ścisłą ochroną.


Teraz zrobiliśmy sobie przerwę na śniadanie, herbatę, zdjęliśmy kurtki, żeby odparować emocje, które skropliły się na grzbiecie i ... ruszyliśmy w dalszą drogę, w głąb gór:-)
Pozdrawiam serdecznie, dziękuję za odwiedziny i pozostawione słowo, bądźcie zdrowi, pa!