niedziela, 29 stycznia 2017

Trwa w najlepsze ...

Tak mi szkoda soboty.


Pogoda jak marzenie, bezwietrznie, a kiedy wyszłam na świat przy -8 stopniach mrozu, wydawało mi się, że jest gdzieś w okolicy zera. Okazało się, że panowie hydraulicy mogą przyjść tylko w sobotę, a nie jak wcześniej ustaliliśmy, w piątek. Trudno, przebolejemy to słońce, ciepło promieniujące od śniegu, zacisze nagrzanej słońcem ściany, gdzie od biedy można by posiedzieć , pyska poopalać. Odwalimy tę robotę, która wlecze się za nami, nawet kosztem takiej soboty.
Trzeba było wymienić stary zasobnik na wodę, przy okazji dodaliśmy po małym kaloryferze w dobudowanym pokoiku. Dwóch sympatycznych panów z wioseczki poniżej uwinęło się z robotą bardzo sprawnie, było dużo lutowania, wycinania, potem próba szczelności instalacji i tak zeszło nam do 18-tej. Jeszcze ogarnąć trochę chatkę, bo wszystko poodsuwane od ścian, potrzepać, odkurzyć, a kiedy zapaliliśmy w piecu, a miłe ciepło rozeszło się wokół, usiedliśmy przy szklanicy piwa i orzekliśmy, że jesteśmy bardzo zadowoleni z tej roboty.


Mieliśmy szczery zamiar podjechać sobie pod Skałę Machunika nad Rybotyczami, żeby zdążyć popatrzeć na zamarznięty wodospad, zanim przyjdą roztopy. Nie udało się w sobotę, to pójdziemy w niedzielę. Jednak dziś przyszła mgła, przeszywające zimno, mała widoczność, ale trudno. Ponieważ czasu było mało, nie szliśmy od strony szlaku na Kanasin, tylko chcieliśmy kładką pokonać Wiar, a potem to już tylko patrzeć na ten lodowy cud. Kiedyś ta kładka to były dwa pnie, przerzucone przez rzekę, teraz jakaś dobra dusza nabiła na nie deski, tak, że nie jest tak strasznie przejść tamtędy, choć nie ma poręczy. Spotkaliśmy dwójkę sympatycznych ludzi z maluszkiem na spacerze, nawet podeszli tam z nami ... no tak! pnie oparte o betonowe postumenty. Nawet wdrapałam się na kładkę, z bijącym sercem przeszłam po deskach na bujających się belkach, i zatrzymałam się. Na zejściu jeszcze wyżej, nawet jak zeskoczę, to jak wdrapię się z powrotem, przecież nie będę szła po niepewnym lodzie ...  z żalem zrezygnowałam i wróciłam. Mąż mnie tylko pocieszył, że przecież w tygodniu możemy tam podejść w wolnej chwili, a nawet jak przyjdzie odwilż, to od razu przecież lód nie spłynie.


Zima trwa w najlepsze, dobrze że mrozy nie tak dokuczliwe, choć ponoć w Makowej, w dolinie Wiaru przedostatniej nocy wykręciło -20. Sarny przychodzą dalej na jabłka w sadzie, choć ich już pod śniegiem prawie nie ma, obgryzają także listki bluszczu wpinającego się po pniach starych śliwek.


Koło karmnika leży warstwa łusek ze słonecznika. Mają prawo tam leżeć, bo ptactwa przylatuje naprawdę ogrom. Czasami to 3-4 razy dziennie dosypujemy ziaren, zwłaszcza przed mroźną nocą, wtedy spożycie jest największe. Na zdjęciu poniżej Mima wywąchała świeżo wklejony smalec, który ją kusi niezmiernie, bo łakomczuch i psotnik z niej niesamowity. Nawet jak byli hydraulicy, to podkradała im czyściki do rur, wyżarła gąbkę, którą wyłożona była skrzynka na narzędzia, a już na pakuły czatowała bez ustanku, wykorzystując każda chwilę nieuwagi.


Dzisiejsza mgła bardzo malowniczo osadziła się na drzewach, krzakach, zupełnie odwrotnie niż w zeszłym tygodniu. Tym razem była u nas, a na nizinach ani śladu.




Wracaliśmy do domu drogą na Brylińce, śnieg i mróz wcale nie odstraszają jeżdżących na rowerach.
Spotkaliśmy ich, skręcili na szlak czerwony do Przemyśla, gdzie wcale nie jest łatwo, a my pojechaliśmy nadsańskim traktem na nowy most w Krzywczy.


San skuty lodem, tylko gdzie-niegdzie przebłyskuje tafla wody, gdzie bardziej bystry nurt. Tam przesiadują sznureczkiem kaczki, jest ich całe mnóstwo. Białą czaplę też dziś widziałam, brodzącą w Wiarze, że też jej w nogi nie zimno:-)



Teraz bardzo dobrze widać nadsańskie umocnienia linii Ribbentrop-Mołotow, rozsypujące się bunkry prawie na każdym większym wzniesieniu, tutaj przebiegała strefa wpływów między Niemcami i ZSRR.


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, bywajcie w zdrowiu, pa!




piątek, 27 stycznia 2017

W międzyczasie ...

Kto chodzi spać z kurami, ten wcześnie wstaje.
Po wczesno-porannej kawie, dosmaczonej miodem cynamonowym, i lekturze blogowej, tudzież napisaniem kilku komentarzy nabieram natchnienia na małe rewolucje kulinarne. Jeszcze ciemno, a na stolnicy już czekają produkty ... cisza w domu sprzyja szybkiej robocie.
I oto rzeczone w poprzednim poście rogaliki z różą.
Ciasto drożdżowo-śmietanowe, niesłodkie, cukru tyle co do roztarcia drożdży


Szybko idzie, na 2 blachy, piekarnik mocno gorący, jak mówiła moja mama: nie za "ostry"... jeszcze tylko na ciepłe cukier puder dla ozdobności i już można zajadać.


Ostatnio często jeździłam do urzędów, a każdy urząd to osobne królestwo. W jednym żądają takich papierów, w innym nie, tu zabrakło pieczątki, tu jakiejś "informacji", bo nie może nazywać się "oświadczenie" ... za to za każdym razem odwiedzałam Pogórze.  Po drodze zahaczałam o słynną przemyską pizzerię galicyjską, gdzie od lat chyba 80-tych wypiekają pizzę wg tej samej receptury.
Jak dla mnie, najlepsza jest z kaszą ... więc kupowałam na wynos i potem pałaszowaliśmy je w chatce.


Na nizinach, po nocnych mgłach szadź, zaś u nas ani śladu, bo wyżej mgła nie dochodziła.
Niby pogoda mroźna, słonecznie, a dobrej widoczności przeszkadza opar, unoszący się w powietrzu. W dzień słońce wytapia wodę, w nocy zamarza, siłą rzeczy ślisko jak licho i trzeba mocno uważać, żeby nie wylądować w rowie. Zwłaszcza na tych mniej uczęszczanych drogach ... świeżo położony asfalt, nie ma niestety, takiej przyczepności, jak szutrowa, dziurawa droga:-)
Parę widoków spod kapliczki pogórzańskiej ...










Miłe zaskoczenie w Koniuszy, gdzie przez łąki prowadzi szlak niebieski na Szybenicę ... wąziutka ścieżynka znaczona śladami stóp ... chodzą turyści:-) Zresztą pogoda sprzyja, śnieg dosyć twardy, zamarznięty ... kiedy mąż rano wyjeżdżał z chatki, było -8, poniżej w  dolinach o 10 więcej.
Zima trzyma się krzepko.


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, nie dajcie się choróbskom, bo u nas to już chyba epidemia, pa!


'

poniedziałek, 23 stycznia 2017

Małe co-nieco ...

Lubię od czasu do czasu popatrzeć na programy kulinarne.
Ostatnio jakoś zawsze trafiał mi się ten od Ewy Wachowicz, gościły u niej różne zaproszone osoby, przeważnie kobiety, i od jednej  z nich pochodzi przepis na szybkie, słodkie małe co-nieco.
Prostota przepisu ... to mnie przyciąga najbardziej, a tutaj nawet nie trzeba używać piekarnika.
Formę wykładamy herbatnikami, a z podanych składników przygotowujemy masę.

CIASTO Z KASZĄ MANNĄ NA HERBATNIKACH

3-4 paczki herbatników

1 litr mleka
1 szklanka cukru
3 łyżki kakao
1 kostka masła
1 szklanka kaszy manny


Składniki bez kasz manny zagotowujemy, wsypujemy kaszę, gotując jeszcze wszystko razem 3-4 minuty aż zgęstnieje. Gorącą masę wylewamy na herbatniki, przykrywany pozostałymi i odstawiamy do wystygnięcia. Aha, polewamy wierzch polewą czekoladową, gotową, lub zrobioną przez siebie.
Masę można również dowolnie wzbogacić orzechami, rodzynkami, czy innymi bakaliami., a może nawet połamanymi herbatnikami.


Mam taki przepis na polewę, która zawsze się udaje, nie spływa z ciasta, ładnie zastyga, no i ma błyszczącą powierzchnię.
2 łyżki cukru zagotować z 1/2 kostki masła, do tego 2 łyżki kakao.
Zdjąć z ognia, wbić 1 jajko i mieszać, aż wszystko ładnie się połączy ... i gotowe.


Po drodze na Pogórze przypomniałam sobie, że zapomniałam je zapakować i ciasto zostało w domu. Musieliśmy się obejść smakiem, nawet nie miałam czym poczęstować moich blogowych znajomych, których spotkaliśmy po drodze. Ania i Stefan wpadli do nas na herbatkę po spacerze w zimnym zachodnim wietrze.
Cóż, mogliśmy zaoferować tylko herbatkę z miodem i ciepło przy piecu.
Ciastem delektowaliśmy się wczoraj i zostało ździebko jeszcze na dzisiaj.
Przede mną do wykorzystania jeszcze przepis na rogaliki z różą:-) bo przecież naucierałam jej latem całkiem sporo.


Nad Pogórze przyszła odwilż, mgła albo chmury zeszły nisko, opierając się brzuchami o góry.
Wraz z ociepleniem pojawiła się woda w kranach, przy okazji obnażając słabe punkty instalacji w chatce ... rozwaliło baterię prysznicową. Jednak mróz łapie rurkę z wodą w kabinie prysznicowej, która jest zabudowana płytą gipsową, a na niej naklejone są płytki. Trzeba będzie ocieplać na zimę całe naroże chatki, a nie tylko jedną ścianę lub wymyślić coś innego.
Mamy tylko nadzieję, że wielki mróz już nie przyjdzie.
Czas umyka szybko, kończy się styczeń, ptaki świergolą już jakoś bardziej wiosennie ... bo i po prawdzie, choć zima ładna, chce się już wiosny.


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, dobre słowo, trzymajcie się ciepło, pa!


poniedziałek, 16 stycznia 2017

Przyleciały jery ...

Znowu nas zasypało.
Mróz "skręcił kark", pocieplało, i odwilż przyniosła nowe opady.
Ale zanim nasypało nowego śniegu, piekielny huragan wywiał z pól wszystko z odrobinkami ziemi, tak że świat wokół przykryty został brązową warstewką brudu, a z drogi pługi pozsuwały do rowu błotnistą, śniegową breję.
Wygląd obejścia po śnieżnej nocy zaskakuje.
Zima w takim wydaniu jest najładniejsza. iglaste drzewa w białych czapach, a bezlistne gałązki wykreskowane z tła jak piórkiem z tuszem.


Lokalne radio podało, że w Ustrzykach Dolnych nasypało ze 40 cm śniegu, myślę, że i u nas podobnie. Prawie przez całą sobotę byliśmy zasypani, potem pojawił się pług, odśnieżył, posypał drogę, ale ... kierowca ciągnika, młody człowiek nadmienił tylko, że do rana dosypie jeszcze więcej.
Usiłowaliśmy przez ten czas jakoś ogrzać studnię, żeby zamroź w rurze z wodą puściła, ale nie udało się. Zabezpieczenie na pompie studziennej jest małe, i grzejnik wybijał ciągle bezpiecznik topikowy, czy jak to się tam nazywa. Trzeba obejść to zabezpieczenie, ale okazało się, że śrubokręta takiego nie było, więc daliśmy sobie spokój. Za to plecy w tej zadymce śnieżnej z lekka zamokły, i ręce zmarzły, i spociliśmy się także ... to chyba nie był dobry pomysł, jakby nie do końca zwalczone choróbsko znowu nas przyatakowało, smarkamy, kichamy, kaszlemy na nowo ...




Przy karmidłach pojawiły się nowe ptaki. Zwracają uwagę odmiennym kolorem brzuszka, jakby lekko rudawym, może beżowym, najchętniej żerują pod karmnikiem. Zięby jery ... ptaki pod ścisłą ochroną, wędrowne.
Pisałam niedawno, że następny wór słonecznika zakupiony ... to już nieaktualne, właśnie wysypałam resztkę do wiadra, i trzeba jechać po następny:-) Ptactwo odwdzięczy się później, zbierając wiele szkodników, a ptasie trele? ... tego nigdzie nie kupi:-)
Na moment odsłonił się księżyc między śniegowymi chmurami ...


... i rozświetlony poranek po obfitych opadach śniegu.





Trzeba było czyścić wlotki do ula zalepione śniegiem, musi być zapewniona wentylacja.
Niedzielny poranek, widoki spod kapliczki na pogórzańskie panoramy ...





Pozdrawiam Was serdecznie, bardzo zimowo, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, wszystkiego dobrego, pa!



czwartek, 12 stycznia 2017

Mam wiatr we włosach ...


Już od jakiegoś czasu nosiłam się z tym zamiarem, do tego wpis u Ani Kruczkowskiej też mnie zmobilizował.
Długie włosy to spory kłopot, kto miał lub ma, ten wie.


Moje aż tak długie nie były, jak u kuzyna Cośka z rodziny Adamsów:-) ale już zaczęły sięgać za pas.
I dziś nadszedł ten dzień, kiedy z lekkim sercem oddałam swoje włosy dla fundacji Rak'n'roll.
Jeszcze pamiątkowe zdjęcie:-)



Panie szybciutko zaplotły włosy w pięć warkoczyków, jeszcze zmierzenie długości od nasady ... prawie 60 cm:-) ... najdłuższe, jakie do tej pory zostały oddane w tym zakładzie fryzjerskim dla fundacji ... i wcale nie byłam pierwszą osobą w tym roku:-)
Teraz mam na głowie dłuższego "boba", mogę włosy spiąć zapinką, związać, albo nosić luźno, i czapkę zimową mogę ubrać normalnie, i uczesać się bez elektryzowania, szarpania, a mąż śmieje się, że pozbyłam się wreszcie tego "piroga", bo przeważnie były zamotane w węzeł:-)


Zima na Pogórzu ma się bardzo dobrze, przywlokłam za sobą z miasta jakiegoś wirusa grypowego, odchorowałam, zaległam najpierw w chatce, potem w domu. Idzie ku lepszemu:-)
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, bywajcie w zdrowiu, pa!





niedziela, 8 stycznia 2017

Pogotowie mrozowe, a tak się starałam:-) ...

Zaczęło się tak ładnie. Ponad dwa dni sypał śnieg, wiatr przewiewał sypki puch po pagórach, czasami kręcił się niby ogromna trąba powietrzna, zasysając śnieg, czasami gonił małymi podmuchami, jakby szła cała gromada małych postaci, albo zwiewał z dachu przysłaniając zupełnie widok z okna. Dobrze się patrzyło z ciepłego pokoiku, co i jakiś czas donosiłam naręcze polan, to do jednego pieca, to do drugiego, książek ze stosika ubywało, żadne wieści ze świata nie dochodziły, tylko jeszcze ptakom dosypywałam słonecznika, bo jadły jak oszalałe.


To jeden ze znaków przyrody, że idzie tęgi mróz. Także potężne stado jeleni zaległo w brzozowym zagajniku, gdzie przez dłuższy czas obserwowałam je przez lornetkę, co i raz splatały się porożem, mocowały ze sobą, inne zalegały w śniegu, a jeszcze inne obgryzały gałązki krzaków. Do samego wieczora przemieszczały się tylko w tym jednym rejonie, widocznie było tam sporo pożywienia. Pod koniec drugiego dnia, pod wieczór, słupek rtęci gwałtownie poleciał w dół, zatrzymał się na -18 stopniach, w następnej nocy na -22, a wszystko potęgował nieprzyjemny wiatr. Trochę zaniepokojona patrzyłam na naszą drogę, przecież kiedyś trzeba będzie stąd wyjechać pod górę, ale w nocy zjechał ciągnik z pługiem, a następnego dnia posypał, tak że mamy łączność ze światem:-)


W nocy obudziła mnie co chwilę włączająca się pompa do wody, już przeczuwałam złe ... odkręciłam kran i tylko kilka mizernych kropli spłynęło. Aha, jednak przyłapało wodę w rurze, tylko gdzie? ... chatka jesienią ogacona z tej strony, gdzie wchodzi przyłącz ... i tak z mężem doszliśmy do wniosku, że pewnie przymarzło w tej nowej studni, tam nie pomyśleliśmy, że trzeba trochę okryć pod betonową pokrywą. Znowu więc mamy pionierskie warunki, woda spożywcza przywożona w pojemniku, a na potrzeby bytowe topimy śnieg w ogromnym garze na kuchni:-) ... a poza tym wszystko gra i czekamy na ocieplenie:-)
Nowy wór słonecznika zakupiony, bo ptactwa do karmnika przylatuje cała mnogość ...



Mamy nawet wyróżniającego się wśród tego żółtego upierzenia gila o pięknym, koralowym brzuszku ... gile w większej ilości gromadzą się w przydrożnych krzakach, ten jeden przylatuje do karmnika, a raczej częściej zbiera, to co z niego spadnie ...



Zmarznięte ptactwo usadawia się na nasłonecznionych gałęziach, usiłując choć trochę ogrzać się w pierwszych promieniach. Niełatwy to czas dla zwierzyny, wiele nie przetrwa ... pamiętajmy, jak zaczynamy dokarmiać, to nie wolno nam zwłaszcza w takie mrozy zaprzestać. Patki potrafią przylecieć za jedzeniem z daleka, a potem czekać i cały dzień, więc taka mroźna noc może się źle skończyć, kiedy nie będzie sił na jej przetrwanie.


Ze zbędnych plastrów pszczelich mąż wytapiał wosk.
Jest taka reguła, żeby co jakiś czas wymieniać całe wyposażenie ula, a więc i ramki, i plastry, żeby nie przenosiły się chorób. pasożytów. Wyobrażałam sobie, że taki plaster to w całości wosk, wystarczy go podgrzać, zlać do naczynia i gotowe ... wcale tak nie jest, tego wosku w plastrze nie ma zbyt dużo, reszta to odpad, jakieś organiczne pozostałości, włókniste kokony, wyściółka komór, trzeba je zebrać i spalić.
To efekt kilku dni pracy przy wytapianiu ... całkiem spory krążek wosku pszczelego.


Leży na różnych listeweczkach, z których mąż w wolnej chwili będzie zbijać nowe ramki. Lubię patrzeć, jak spod jego rąk wychodzą zgrabne ramki, idzie mu to całkiem dobrze, bo opanował całą linię produkcyjną:-) potem napina na nich drucik, sprawdza jak strunę w gitarze.
Kiedyś zrobiłam sobie pastę z wosku pszczelego, mieszanina terpentyny i wosku podgrzana, do tego odrobina spirytusu, żeby szybko nie tężała, i można w naturalny sposób konserwować drewno, wcierać szmatką, podgrzewać, dalej wcierać, żeby dobrze wchłonęło się ... trzeba by wrócić do tych starych sposobów, a i zapach przy tym niezapomniany:-) Ten krążek pójdzie na wymianę, za niego dostaniemy węzę, to taki jakby "wafel" woskowy, który potem wtapia się w te druciki na ramce, a pszczoła buduje na nim nowiuśki plaster.
Pokażę jeszcze, jak zwykle, moją szopkę na poddaszu, którą opanowały gliniarze naścienne ... z roku na rok widać coraz mniej, i jakoś to miejsce przypasowało owadom bardzo, bo zabudowa powiększa się ...




Ciągle wracają w to samo miejsce, kleją, lepią, noszą latem pecki z gliny ... jest co obserwować:-)
Wracam znowu na swoją zmianę dbania o ciepło w chatce, mimo, że nie ma wody, nie można sobie pozwolić, żeby zamarzły inne urządzenia, a zresztą to sama przyjemność. Mimo, że nie zdążę wymienić książek w bibliotece, to mam tam swoją "żelazną rezerwę", złotówkową ... napoczęłam ją delikatnie wczoraj, o księciu Rudolfie, samobójstwie w Mayerling, a może wcale nie samobójstwie, tajemniczym Austriaku w tureckim Adampolu, o pałacowych zwyczajach, Habsburgach, nieżyciowej etykiecie dworskiej, intrygach ... :-)


Pozdrawiam Was serdecznie z mroźnej krainy, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, trzymajcie się ciepło i zdrowo, pa!




Przepraszam, nie mogę odpowiedzieć na komentarze, bo już muszę wracać na Pogórze, zmiana woła:-) odpowiem po powrocie, pa!