środa, 24 lipca 2019

Warto, bo niedaleko od trasy, a miejsce zacne ...

Ostatni czas był dla nas bardzo pracowity.
Ciągnący się od długiego czasu remont domu "stacjonarnego" wypompował z nas wszystkie siły.
Kto przeżył taki armagedon, ten wie, o czym piszę.
Kucie ścian, wiercenie, piłowanie, wszechobecny pył, hałas jak w hucie na walcowni ... ekipa wychodziła na koniec dnia, a wtedy trzeba było jakoś doprowadzić dom do porządku, skoro się w nim mieszka. Pogodzić do tego dwa psy, które gonią kota kuternogę, a zatem wyjścia sterowane, a na noc mąż z psami na Pogórze, a ja z kotem w domu w jednym, udrożnionym kąciku, bo gdzie kaleki biedaczysko spędzi noc.
Ale jakoś przeżyliśmy, przetrwaliśmy ... tym samym Pogórze zaległo odłogiem.
Koper na grządkach wyrósł jak las, kolendra wysiała się w truskawkach i zagłuszyła je, a zakupione na zielonym rynku sadzonki pomidorów wyrosły wariacko, że palików brakuje na wysokość. Mutanty jakieś czy co?
Wpadaliśmy w sobotę jak po ogień, nie wiadomo za co łapać, mąż do pszczół, ja usiłowałam coś uładzić na grządkach ... wreszcie ostatnio po południu powiedzieliśmy - dość! nie dajmy się zwariować!
Roboty nie przerobimy, a od życia też nam się coś należy:-) ...
Wsiedliśmy w auto i ruszyliśmy przed siebie, zupełnie niedaleko, jak zwykle kółeczko w ładnej okolicy czyli dolina Jamninki.
E! nie, to za krótko, jedźmy do głównej drogi, a potem powrót przez Grąziową, tam jest ładnie, może o Łomną zahaczymy ... Kiedy wyjechaliśmy na główną drogę prowadzącą w Bieszczady, przytłoczył nas ruch, wszyscy jadą w tamtym kierunku, w końcu wakacje. Nam mignął drogowskaz ... Nowosielce Kozickie 2km ... zawróciliśmy i wjechaliśmy w inny świat.
Od razu przypomniał mi się niedawny wpis Staszka K. i jego odpowiedź w komentarzu, która posłużyła mi za tytuł tego wpisu.
Właściwie Staszek napisał wszystko o Nowosielcach Kozickich, ja tylko powiem, że po zjeździe z głównej drogi ogarnia człowieka błogi spokój.
Na końcu wsi, pod domem z malwami starsza pani rozmawia przez telefon, gdzieś dalej słychać głosy, ktoś śpiewa, zabudowa rozrzucona, sporo opuszczonych domów, cerkwisko, miejsce po dworze, park, kościół ze starymi nagrobkami na placu.
Ciekawa ścieżka wyznakowana po przydworskim parku, sporo historii ... w pobliżu obory, zabudowania gospodarcze, jak to zwykle robiono z pańską posiadłością.
Obeszliśmy park, poczytaliśmy tablice, zwiedziliśmy teren przykościelny i orzekliśmy jednogłośnie: Mieszkalibyśmy tu:-)










Nowosielce Kozickie właściwie plątały mi się w związku z jakąś wędrówką, na pasmo Chwaniowa, potem od kapliczki myśliwych lasem, wioską i do głównej drogi. Na pewno uskutecznimy, może późną jesienią, albo wiosną, kiedy czasu będzie więcej.
Wczoraj przyjechałam na Pogórze prawie pod wieczór, bo ogórki się zaczęły, trzeba zakisić.
Przy okazji walka z zielskiem, posiałam także jakieś cudactwa, które można siać na przełomie VII/VIII, bo przecież grządka nie może stać pusta po zebraniu zielonego groszku i zimowego czosnku. Zobaczymy, co z tego wyrośnie ... jakaś czarna rzodkiew, rzodkiewki, rokieta i inne odmiany sałat, których nazw już zapomniałam. Tyki z fasolą wiatr przewrócił, walczyłam, żeby postawić je do pionu, zgniotły się trochę ogórki ... tak to samemu działać, wszystko leci na głowę:-)


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!


sobota, 13 lipca 2019

Pogrom ...

Odkład to jest zaczątek nowej rodziny pszczelej.
Zdarza się również, że gdy nie ma wokół pożytku, mocniejsze ule ruszają na rabunek, a gdzie? do słabszego ulika, gdzie jeszcze nie ma strażniczek u wejścia, mało jest pszczół, a jedzenie podane. Przy okazji rozbójniczki wybijają pszczoły, a zdarza się, że i matkę.
Najlepszym lekarstwem jest wywieźć taki ulik gdzieś dalej, żeby te nie ruszyły w pościg. U nas koniec łąki nad potokiem jest daleko, ale i to nie pomaga, więc pan pszczelarz przywiózł ulik do naszego ogrodu przy domu "stacjonarnym".
Ustawił go w zaciszu ogrodowego zakątka, za plecami rósł ogromny krzak, po bokach również, a pole startowe to też ponad krzakiem kaliny, tak, że pszczoły startowały wysoko, nikomu nie wadząc ani nie strasząc. Jasiek miał nakazane, żeby tam nie chodził w pobliże na wszelki wypadek, zresztą on mówi, że też będzie mieć taki strój jak dziadzio i też będzie pszczelarzem:-)
Co rano z kubkiem kawy stałam ukryta za krzakiem i patrzyłam, jak te malutkie stworzenia pracują od samego świtu, a ranki były rześkie bardzo, w okolicach 10 stopni, przyznacie, że temperatura rewelacyjna jak na lipiec.
Wczoraj późnym rankiem zobaczyłam na trawie przed ulikiem kilka pszczół ..., e, tam, patrzyłem, czy mają jedzenie, pewnie strząsnąłem kilka przy okazji - rzekł pszczelarz.
Jednak pszczół było coraz więcej, porażone, niemrawo ruszały się w trawie, a potem nieruchomiały .... miały na tyle siły, żeby wrócić do domu, pod ul i tutaj zginąć. Spadały z góry, spadały z ula, na ziemi u wlotka brązowo od owadów ... Boże kochany, jakiś tępy arogant ludzki wykonał trujący oprysk rano na swoje ogórki, albo dynie, albo coś innego kwitnącego, nie bacząc na nic i struł nam pszczoły, zresztą nie tylko nam. Gdzie szukać takiego przestępcy, gdy pszczoła lata w zasięgu do 1,5km?
Przecież takie rzeczy robi się wieczorem, kiedy owady idą spać, jak można być tak bezdusznym, obojętnym, tyle mówi się o ochronie pszczół, przyrody ...


Przełknęłam bolesną gulę żalu, która ścisnęła mi gardło, otarłam łzę, żeby nie rozkleić się zupełnie.
Nic nie można było zrobić, pomóc jakoś, prawie wszystkie lotne pszczoły zginęły ... to jeszcze nie koniec pszczelej rodziny, te, które są w ulu przetrwają, ale wszystko rozciągnięte w czasie. Nie wiem, czy rodzina zdąży odbudować się i nabrać sił do zimowania, kto przyniesie im do ula naturalny pokarm, ten sztuczny dostaną od nas ... jest to okropne przeżycie dla pszczelarza, opiekuna pasieki, i dla mnie też, choć tylko stoję z boku i obserwuję.


Po tygodniu nieobecności wczoraj wróciłam na Pogórze.
Ogólny głód obserwuję w przyrodzie, ptaki nie mają co jeść. Wszystkie krzaki porzeczek objedzone doszczętnie, kilka gruszek, które spadły na ziemię, wydziobane do ogryzka, ostał się tylko agrest, za duży na ptasie dzioby, a może i do niego wkrótce dobiorą się.


Napiszę teraz o moim Guciu, kocie kuternodze.
Po leczeniu u weta ogólny stan poprawił się bardzo, jednak łapka nie wróciła do sprawności ... porażenie nerwu pasa barkowego, ostateczny wyrok - amputacja łapki.
Przyznam, że ciągle liczyłam na cud, że może chociaż będzie podpierać się na niej ... nic z tego.
Ciągnie się za nim bezwładna kończyna, wręcz przeszkadza mu, sierść przetarła się, a nawet pojawił się mały strupek, stąd krok do infekcji.
Uszyłam mu z mężowskiej skarpety ochraniacz, bardzo stylowy, czarny z białym dodatkiem, nawet nadmiar zawinęłam w mankiecik ... kot przespał noc, potem ruszył w teren, a ja znalazłam ochraniacz zupełnie blisko domu, przy szopie z drewnem. Po prostu za luźny, zsunął się zaczepiwszy na jakiejś przeszkodzie ... z kolei nie mogą zrobić za ciasnego, bo choć łapka niewładna, to krążenie w niej jest, łapka jest cieplutka. Znalazłam przylepiec taki oddychający na włókninie z opatrunkiem, przylepiłam do łapki w miejscu, gdzie ociera o ziemię i na razie sprawdza się. Co kilka dni zmieniam przylepiec, ale kot przynajmniej nie ociera sobie łapki do krwi. Dojrzewam powoli do tej amputacji, bo co będzie w zimie?


Smutny to post, ogólnie nastrój jakiś jesienny, jak nie lipiec i nie lato.
Piszę go na tarasie pogórzańskiej chatki, gdzieś w dolinie wydziera się dzięcioł czarny, na łąkach słychać jeszcze derkacza, nawołują tęsknie orliki, pewnie młode uczą się latać ... o! naszczekuje też jelonek. Myszy smyrgaja w drzewie pod wędzarnią, denerwując Mimę, która po pełnej misce z pewnością zdrzemnęłaby się trochę. W powietrzu bezruch, pochmurno, na razie nie widać słońca, ma dziś padać deszcz ... pewnie na osłodę upiekę drożdżówkę z kruszonką:-)



Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, bywajcie w zdrowiu, pa!


P.s. Drożdżówka z kruszonką i dodatkiem żurawiny upieczona, jakoś tak się dzieje, że im mniej zwracam uwagę na przepis, tym lepsza wychodzi:-) Po południu przeszła najprawdziwsza burza z solidną ulewą, z piorunami i grzmotami przewalającymi się po niebie, ziemia ma chwilę wytchnienia od suszy, jest zimno.


poniedziałek, 1 lipca 2019

Szkoda, że ...

... nie umiałam sfotografować świecących w ciemnościach robaczków świętojańskich.
Wyfruwały z nastaniem nocy z poskładanego pod ścianą chatki drewna, z wielkiego krzewu porzeczki alpejskiej oplatającej stary pień śliwki albo pojawiały się jakby znikąd w obejściu.
Wolno przelatywały, jak błędne ogniki, tajemnicze i trochę nieziemskie ... duszki z bajki, elfiki z latarenką, niezwykły to widok ... ponoć gdzie świetliki, tam kwiat paproci.
Niestety, nie znalazłam:-)
Dawniej wierzono, że to dusze błądzące po świecie ... a to tylko sygnały miłosne wysyłane przez świetlikowate.



Jednego popołudnia zapędziło nas na skraj Roztocza Południowego, do Huty Kryształowej.
Pamiętając z zeszłego roku upojny zapach rozkwitłych drzew z alei lipowej, wróciliśmy tu i w tym roku. Lipy nie zawiodły, nie zawiodły też gzy i komary.
Stare, wiekowe drzewa są ratowane, pielęgnowane ...




Aleja lipowa prowadzi do dawnego dworu Andruszewskich. Po dworze nie został prawie ślad, może jedynie kolejna aleja, tym razem kasztanowa. Wiedzie tędy wschodni szlak rowerowy green velo, trasy jak marzenie wśród gęstych lasów.


Zaczynają się sianokosy.
Traktory terkocą po górkach, pod kosę kładą głowy rozkwitłe trawy. Ptakom łatwiej szukać pożywienia w skoszonej trawie, za traktorem ciągną stada bocianów, a co nie wyzbierają one, pozostaje dla drapieżców, podejrzewam, że może jakieś stworzenie straciło życie i one już o tym wiedzą. Gdy zbliżamy się zbytnio, sfruwają na pobliskie drzewa, by stamtąd znowu wrócić do uczty.




Zdążyliśmy jeszcze wyjechać na łąki nad Makową, przy okazji zakupów w sklepiku. To był jeden z chłodniejszych dni, z porywistym wiatrem, który nie pozwalał za bardzo gzom atakować nas.
Bo tam, na tych łąkach można tylko siedzieć i patrzeć dookoła, a widok z górki na górkę niezwykły.
W dole zabudowania Makowej, droga, obok płynie bystro Turnica, a góra Filipa wyróżnia się kolorem, żółta od kwitnących omanów ...





Trochę dalej wieże sanktuarium kalwaryjskiego, była doskonała widoczność ...


... a z drugiej strony skarpy rybotyckie.


Wiatr czesał trawy, świstał w uszach, a my w chwili przerwy od zajęć gospodarskich. W tygodniu skończyłam koszenie całego obejścia, przyszedł czas na zarośnięte grządki, mąż jak zwykle przy pszczołach.
Widzicie wiatr?




Widok z chatkowego okna też mam niezły. Tu jeszcze traktory z kosiarkami nie dotarły, miękki dywan, gobelin przetykany łagodnymi odcieniami traw ...


W taki jeden podwieczór, tuż przed zachodem słońca wyszłam na nasze łąki popatrzeć na Kopystańkę, ze mną oczywiście dwa ogony. Jakoś mi się nie składa ostatnio na piesze wycieczki, jesteśmy cały czas w drodze, ale autem. W domu remont, tutaj trzeba podlewać, kosić, plewić, potem zajrzeć do babci, i tak krążymy bez przerwy, a kilometry lecą w zastraszającej ilości





Dziwny jest ten rok, przynajmniej u nas.
Podejrzewam, że majowy mróz wyrządził szkody w sadzie, nie będzie owoców, orzechów, a nawet lipy słabiej kwitną. Zaobserwowaliśmy na nich mało pszczół, jakby kwiaty nie nektarowały.
Zresztą po ostatnim przeglądzie uli mąż tylko pokręcił głową ... nie będzie miodu w tym roku, jak nie pojawi się spadź. Wzięliśmy pierwszy wiosenny miód, dla nas wystarczy, lipowego jest bardzo mało, a niektóre ule wręcz suche. Wyobrażacie sobie, żeby na początku lata dokarmiać pszczoły?
Niestety, jest taka potrzeba ... pożytki praktycznie skończyły się, łąki prawie skoszone, tylko spadź może nas uratować. Do tego pszczoły jakoś inaczej zachowują się, matki znikają z uli, może nie czują dostatku, albo coś powoduje, że są zabijane przez własną rodzinę, tego nikt nie zgadnie.


Dlatego po przeglądzie uli i stwierdzeniu, że nie ma matki, trzeba takową zakupić i podać do ula. Dobrze, że w drodze na Pogórze mamy ogromne gospodarstwo pasieczne, gdzie bez problemu matki pszczele są dostępne. Przy okazji mogłam zobaczyć, jak w inkubatorze wylęgają się takie matki, jakby w lokówkach do włosów:-) potem znakowanie, kilka pszczółek do asysty i pudełeczko gotowe do transportu. Musi być matka, żeby ul przetrwał zimę, bo dopiero pszczoły wyklute z lipcowego i sierpniowego czerwiu zimują, bez matki cały rój zginie.
Ciekawe są te obserwacje, a ja coraz mniej boję się pszczół.


Kiedy tak napatrzyłam się na pole ogórecznika lekarskiego w sąsiedztwie pasieki, to sama nabrałam ochoty na podobne.


Trzeba mi tylko zaorać na jesień kawałek ziemi w sadzie, niedużo, kilka arów i obsiać ogórecznikiem. Choć to roślina jednoroczna, jednak doskonale wysiewa się sama, jest mocna, no i kwitnie prawie do września. Takie dodatkowe podratowanie dla pszczół w razie braku jedzenia jak w tym roku ... a poza tym to naprawdę piękna roślina o niebieskich kwiatach. Sadzę co roku jakieś miododajne krzaczki w obejściu, ale one jeszcze małe ... amorfa, oliwnik, śnieguliczka, lawenda, wszelkiego rodzaju szałwie, no i lipki czy akacje.
A jeśli chodzi o niebiesko kwitnące kwiaty, to w ogrodzie coś  mi zakwitło też na niebiesko.
Oczywiście cebulki zakupione na jesień i wsadzone do ziemi, a teraz nie pamiętam, co to było:-)


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, udanego "wakacjowania", pa!