piątek, 30 stycznia 2015

Zupełnie przypadkiem ...

... odkryta bardzo romantyczna historia.
Nie nawykłam grzebać w cudzych życiorysach, ale przy okazji przeglądania Płomyka rocznik 1925, zastanowiłam się nad podpisem pod fotografią znanej poetki ...


... Ewa Szelburg-Ostrowska, a właściwie Irena Ewa. Dlaczego Ostrowska a nie Zarembina? Poszperałam w necie i znalazłam opracowanie na stronie Mapa Kultury i wpis Bożeny Ciesielskiej:

W 1926 roku pewien seminarzysta nie zdał matury z języka polskiego. W akcie rozpaczy strzelił do początkującego polonisty Józefa Zaremby, ciężko go raniąc. Poturbowanym nauczycielem zajęła się Ewa Szelburg.

... a także recenzję książki Anny Marchewka "Ślady nieobecności" ...

...Zaremba przyjął na siebie strzał przeznaczony dla Ostrowskiego. Polonista zasłonił dyrektora własną piersią przed rozżalonym uczniem, któremu Ostrowski nie dał promocji. Nie przewidział, że jego żona zakocha się pielęgnując rannego po strzelaninie.

Gdzieś tam pośrodku leży prawda.
Myślałam, że takie rzeczy zdarzają się tylko w filmach!

Pozostając w klimatach tamtych czasów pokazuję zdjęcie Buni, babki męża z czasów panieńskich, w Zaleszczykach, za nimi Dniestr ... elegantki w kapeluszach ...


... siostra Buni siedzi, na kolanach trzyma srebrną torebeczkę, która jest teraz w moim posiadaniu ...



Zdjęcie torebeczki robione dzisiaj, na kamieniu porośniętym mchem ... śniegu ani na lekarstwo ...
Jeszcze zachowana wyprawa ślubna, pojedyncze sztuki ... pocerowane, sprane, wszak mają ze sto lat ...






Pozdrawiam wszystkich, dziękuję za odwiedziny, dobrego życząc, pa!

Kasiu Agnieszko, dziękuję za link http://www.wrozka.com.pl/component/content/article?id=4394
Zajrzyjcie tam, proszę.

wtorek, 27 stycznia 2015

Ależ miałam sen ...

Czytam u Was o nasionach, sadzonkach, planach ogrodowych ...
Pomyślałam sobie, że w tym roku , w ramach próby, wysieję wcześniej paprykę, bo ona najdłużej wschodzi.
I żeby tylko nie zapomnieć zabrać nasion z chatki.
Najlepiej, jak wyłożę je na stół w sobotę, żeby zabrać w niedzielę.
Oczywiście, zapomniałam, a tknęło mnie w połowie drogi do domu.
Mąż mówi: Nie martw się, Maryś, przywiozę ci w środę, zdążysz!
I przyśniło mi się, że jednak te nasionka przywiozłam ze sobą, wysiałam do szklarenki, potem stały na stole przepikowane już na paletki i takie duże, jak w środku lata pod folią. Co niektóre miały już zawiązki papryczek ...
Z rozpaczą popatrzyłam za okno, bo tam biały śnieg tęgo przykrywał ziemię. Co ja teraz z nimi zrobię?


Długo już nie było u nas słońca.
Wszechogarniająca szarość wilgoć ... jak nie deszcz, to mokry śnieg, wszystko spływa z góry mazistą breją. We wjeździe na obejście rozryte błoto, pewnie któregoś dnia utkniemy, jak trochę nie obeschnie, albo mróz nie zetnie ...


Bardzo leniwy weekend na Pogórzu nie zaowocował nawet ładnymi zdjęciami, bo jak tu ciągle fotografować chmury wiszące aż do ziemi?
A więc palenie w piecu, czytanie, polegiwanie, bo nawet na spacer nie było jak wyjść z psami w tym błocie ...


Pozdrawiam Was ciepło, dziękuję za odwiedziny, pa!


czwartek, 22 stycznia 2015

W Nowych Sadach porannie ...

Właściwie gdyby tak dobrze rzucić beretem z Nowych Sadów, to znalazłby się po stronie ukraińskiej. Jeszcze wyżej jadąc szutrową droga w przepastne lasy, dotarlibyśmy do Siedliska, które pozostaje już tylko z nazwy. Bo będąc tam kilka lat temu, nie zauważyliśmy stałych mieszkańców, a pozostawione domy służą raczej jako letnisko.


Wieś leży nad Wiarem, na przedłużeniu kalwaryjsko-pacławskiego wzgórza. Nazwa Nowe Sady obowiązuje od 1957 roku, bo przedtem wieś nazywała się Hujsko. Nie ma w tym nic obraźliwego, jak sądzą poniektórzy ... że to "szutnik" Fredro tak ponazywał co niektóre miejscowości ... nie ten Fredro, a nazwa po przekształceniach wiekowych powstała z pierwotnej Osko. Istniała tu warzelnia soli, a solankę czerpano z ponad 100-metrowej głębokości, potem Austriacy zasypali studnię, jak w wielu innych miejscowościach Pogórza.


Ciekawostką jest także fakt osadzenia tutaj w XVIII wieku kolonistów niemieckich w trakcie tzw. kolonizacji józefińskiej, ta część wsi nazywała się Falkenberg /Sokola Góra/, pewnie nawiązywała do rodzinnych stron pierwszych osadników. Istnieje do dziś kościół i zabudowa charakterystyczna dla osadnictwa niemieckiego. Po wrześniu 1939 roku Niemcy wyjechali na mocy układu z sowietami, bo wieś znalazła się na terenie przez nich zajętym.
Zmiana nazwy na Nowe Sady w 1957 roku wiązała się z połączeniem Falkenbergu z Hujskiem i istnieje już tylko jako "dzielnica" wsi wśród mieszkańców. Właściwie to szkoda, bo Nowych Sadów w Polsce jest wiele, a tak oryginalna nazwa była tylko jedna ...
Wybrałam się tam niedzielnym porankiem samojedna, mąż został w chatce złożony niemocą przeziębieniową.
Chciałam zobaczyć, czy zaszły jakieś zmiany ...

.

Ścieżynką wspięłam się do góry, doskonale zachowane wały i fosa średniowiecznego grodziska.
Pośrodku stoi murowana, jakby obronna cerkiew p.w. św. Jerzego Męczennika, wokół stary cmentarz ...

Cerkiew zbudowana prawdopodobnie w 1655 roku, potem przebudowywana, za jej obronnym charakterem przemawiają zamurowane otwory strzelnicze. Od północnego wschodu znajduje się obelisk z krzyżem, kiedyś był bez napisów ani żadnych znamion ... nawet zastanawialiśmy się, kto go zbudował, po co i jak długo już tu stoi ...


Teraz dostał nowa ozdobę w postaci takiej tablicy ........................


Wieś o poranku niedzielnym cicha, jak wymarła, tylko pachnące dymy bukowe snują się z kominów, pewnie gospodynie nastawiają niedzielne rosoły.
Spacer nad Wiarem zaowocował całą torbą kwiatostanów sumaka octowca, przydatnego do dymienia pszczół, a kiedy przypadkiem dotknęłam dłonią ust, poczułam, jak kwaśny jest sok tego drzewa ... nazwa bardzo adekwatna do smaku.
Psy wygonione po łąkach ...


... a Paździoch stał się już prawie naszym psem, nawet pozwolił mi się pierwszy raz pogłaskać, a nieufny bardzo. Gruba jejmość Miśka spragniona po łąkowych harcach wspomagała się mokrym śniegiem ...


A wiatr hulał wtedy niesamowity, przewiało mi uszy, mimo czapki na głowie i co? dopadło i mnie przeziębienie, smarkam, kaszlę, popijam ludowe medykamenty i czekam słońca jakiegoś.


Mąż powyjmował z uli te dennice, okazało się, że to jakieś wsuwane płyty, musi być większa wentylacja w ulu, żeby pszczoły przetrwały. A kapelusz z siatką założył na wszelki wypadek, bo jakby któraś wyleciała ...


Pozdrowienia ślę serdeczne, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!
A co tam w prognozach, obiecuję jakąś zimę? albo wiosnę?






poniedziałek, 19 stycznia 2015

Pogórzańska zima wg Łukasza ...

O, i proszę, nie pomyliłam się!
To był Łukasz, który wędrował w mroźny poranek z białym psem, o czym pisałam i pokazywałam w ostatnim poście. Mróz rankiem był wtedy siarczysty, ze 20 stopni.
Przysłał zdjęcia ze swojej wyprawy, a ja śpieszę od razu pokazać Wam uroki naszego Pogórza, widziane jego wprawnym okiem ... bo może takiej zimy i takich krajobrazów już nie będzie?
Podivejte se ...







A pamiętacie jego jesienne zdjęcia?
Upolował wtedy obiektywem najprawdziwszego żbika.
Jak pisze: ... zwierz rzadki (bo ponoć nasza populacja to ledwie 200 szt.) więc zdjęcia są jakie są :) ... niestety pogoda była kiepska i odległość znaczna  ...
Już sobie wyobrażam, co myśli o moich zdjęciach, o tych kropkach dziczych na śniegu albo większych kropach, kiedy łanie przebiegają :-)
A teraz jegomość ŻBIK ...




Gdybym nie wiedziała, że to żbik, to pomyślałabym, że to mój Gucio, paskowany dachowiec.
Dzięki, Łukaszu, za kolejne odsłony piękna pogórzańskiej krainy.
A ja wszystkich pozdrawiam, dziękuję za uśmiechy i dobre słowa, bywajcie w zdrowiu, pa!

środa, 14 stycznia 2015

Za oknem ...

To okno cieszy się wielkim powodzeniem.
Spędzamy tu zimą najwięcej czasu, od szarego poranka po zmierzch.
Na maminej skrzyni wiannej pijamy poranną kawę, rozkładamy książki, w pogotowiu leży aparat fotograficzny i lornetka, a wymoszczone poduchami plecione foteliki zapraszają do posiadywań.
Tak, tak, nikt nie wie, czy nie jest przypadkiem podglądany z naszego okna, o ile tylko pojawi się w zasięgu wzroku.


O, tu na ten przykład ktoś idzie górą, z białym psem.
To nie myśliwy, bo zatrzymuje się i robi zdjęcia ... pewnie Łukasz wybrał się na Horodżenne, zaczatować na zwierzynę.
Oko przyciągają kolorowe, ptasie klejnociki przy karmniku ... sikorek co niemiara, najwięcej czarnogłówek albo ubogich, nie potrafię ich rozróżnić ... tu panuje porządek, ustawiają się ładnie w kolejce, przeskakując z gałązki na gałązkę, porywają ziarenko słonecznika i umykają gdzieś ...


... żółcią cytrynowych brzuszków odcinają się od szarzyzny dzwońce, a raz nawet przyleciał maleńki szczygieł, a myślałam, że one u nas tylko przelotem ...
Za to rezydent karmnikowy jak się rozsiądzie, to ciężko go wypędzić ...


To grubodziób.
Nie tak dawno oglądałam jakiś program w tv regionalnej, i było sporo o ptakach zimujących ... pokazywali grubodzioba właśnie ...skubaniec potrafi rozgnieść w dziobie pestkę wiśni, a co dopiero takie ziarno słonecznika ... zbadano nacisk dzioba, do 70 kg ...
Z ciekawszych ptaków pojawiają się różne dzięcioły, w tym zielonosiwy ...


Zaparty mocno na ogonie, który służy mu jako trzecia kończyna, wydłubuje delikatnie drobinki tłuszczu z kory drzewa, migając od czasu do czasu wąziutkim i długim językiem ... i znowu okazuje się, że on z kolei bardzo lubi mrówki i stąd tak ukształtowany dziób i język ... prawie jak mrówkojad.
Jeden przylatuje w eleganckim, czerwonym bereciku, a drugi ...


... bez berecika. Nie wiem, czy to samczyk i samiczka, czy może jakaś inna cecha.
Oprócz tego po pniach zasuwają głową w dół szaroniebieskie kowaliki, z czarną krechą przez oko, jak u Kleopatry ...


Bardzo ciekawym ptakiem, którego również widać przy karmniku, ale raczej przegląda dokładnie pnie drzew jest pełzacz ... to jest chyba leśny, bo ogrodów tu nie ma ...


... biały brzuszek, szara okrywa i dzióbek cieniutki ja zapałka, do tego podpiera się o pień długim ogonkiem ... rzeczywiście uwija się po pniach z niebywałą szybkością, ale i czasami schodzi ostrożnie pod drzewo, gdzie leżą resztki z karmnika i coś tam sobie jeszcze wygrzebuje ...


Dosypuję ziaren, robię wklejki ze smalcu, a ptasie towarzystwo tylko czeka ...
Oprócz obserwacji ptasich na łąkach widuję pojedyncze stadka łań ... ostatnio przeszło 6 sztuk ... kluczą lisy po białej pustyni, puszystymi ogonami zamiatając śnieg ...

 

... któregoś ranka od dołu, z potoku, pobiegło 5 jeleni z rozłożystym porożem, ale ja oczekuję z niecierpliwością wieczornych godzin ... o! dopiero wtedy się dzieje ...
Wychodzą liczne stada dzików, ostatnio naliczyłam ich około 30 sztuk ... kiedy za pierwszym razem wyszły gromadnie od potoku, myślałam, że to jakaś ogromna grupa ludzi ... dopiero lornetka rozwiała moją pomyłkę w ocenie ... dziki, różne, małe, duże, ich czarne sylwetki ostro odcinają się od białego śniegu ... żerują potem w niewykoszonej trawie "derkaczowych" łąk ...


 A jak szybko biegają, nie zdążyłabym przed nimi uciec gdzieś na drzewo.
Któregoś popołudnia z nasypu z sosnami zszedł turysta pewnie, bo z kijkami ... przeszedł ich miejsca żerowania i za chwilkę zniknął mi na winklu, który tworzą krzaki tarniny i pastwiskowe ogrodzenie ... po chwili z tego samego miejsca, gdzie on zniknął wybiegło ponad 10 sztuk dorosłych dzików, szybko przebiegło zagajnik i schowało się w krzakach za łąką ...
Długo wypatrywałam, czy przypadkiem nie wyłania się zza krzaków tarniny jakaś ręka prosząca o pomoc, bo nie daj Boże, kto usłyszy w tej dziczy wołąjącego  ... nie powiem, wyobraźnia działa niesamowicie, może dlatego, że ta mnogość zwierzyny robi na mnie osobliwe wrażenie ... nigdy nie widziałam takich ilości dzików, a podchodzę do nich z wielką rezerwą.
Mąż pyta mnie, i co? nie będziesz już chodzić na rydze? nie wiem, tam po drodze są ich kąpieliska błotne, podśpiewuję sobie co prawda, łamię gałęzie, po prostu zachowuję się głośno, ale one w pewnym momencie mogą przestać uciekać przede mną ... strach ma wielkie oczy ...

.

Ciepły wiatr stopił prawie zupełnie śnieg, chciał nam pewnej nocy przestawić chatkę, aż sprawdzaliśmy, czy ule nie poprzewracane przypadkiem, i czy tunel foliowy nie odleciał ... dziś mąż pojechał jak po ogień, bo w tej temperaturze pszczoły zaczynają oblot, jakieś dennice trzeba wyciągać, cokolwiek to znaczy ... nie jest to dobra pogoda ...


Pozdrawiam Was serdecznie w tej zimo-wiośnie, dziękuję za odwiedziny, bywajcie zdrowi, pa!





poniedziałek, 12 stycznia 2015

Zimowanie ...

Z małymi przerwami zimujemy w chatce na Pogórzu.


A bo to niskie temperatury wymagają dbania o ciepło, żeby rurki z wodą nie pozamarzały, ptactwo zlatuje się z najbliższej okolicy do karmników i trzeba im dosypywać pożywienia. Jutro trzeba mi znowu pojechać do "ogrodnika" po trzeci z kolei wór ziaren słonecznika ... oprócz tego, najzwyczajniej w świecie, lubimy tam być.
Mroźne poranki, z 20-stopniowymi mrozami, malują pięknie na różowo najbliższą okolicę ...


Ostatnie dni grudnia spędziliśmy na stoku w Arłamowie, i to już samym wieczorem. Mroźny wiatr trochę odstraszał, ale ruch, wysiłek, gorąca herbata czyniły wszystko znośniejszym. Psy zamknięte w chatce czekały na nas, a nam 2 godziny na powietrzu zupełnie wystarczały. Myślałam, że może po bezśnieżnym zeszłym roku trochę zapomniałam, jak się szusuje, ale tego chyba nie zapomina się jak jazdy na rowerze ... albo pływania ...


Jeszcze w ostatnich zorzach zachodu widzieliśmy z arłamowskiego wzniesienia ośnieżone Bieszczady Wysokie, to znaczy, że była bardzo dobra widoczność. Ruch na świeżym powietrzu robi swoje, a więc Nowy Rok przywitaliśmy gdzieś tak pewnie według czasu  ... na antypodach ...
Toast wznieśliśmy domowym cydrem, który zdążył pięknie zagazowac w butelkach, tak, że efekt dźwiękowy był jak przy najprawdziwszym szampanie ...


Muszę tylko znaleźć sposób, żeby jakoś uniknąć zmętnienia cydru przy otwieraniu butelki, bo unoszące się bąbelki poruszają również mały osad z dna, ale przy cydrze może tak ma być? Napitek zacny, z czystego soku jabłkowego, nic tylko przerabiać nadwyżki jabłek.
Sen nie był zakłócany żadnymi wystrzałami petard, psy były spokojne ... tak lubimy.


Potem były nieśpieszne dni, herbatki, czytanie książek, spoglądania zaokienne, spacery po polach, jeśli zbyt nie wiało, a przede wszystkim palenie w piecu, rąbanie drzewa, wyjazdy do sklepiku w dolinie, co wcale nie było łatwą sprawą. Droga do nas zasypana śniegiem, auto w dół ześlizguje się powolutku na "jedynce", czasami z największej stromizny zsuwamy się jak na sankach, Za to do góry oryginalnym "driftem" ... but, gaz, rzuca na boki, ale jakoś udaje się wyjechać na górę.


Mąż przeglądał ule pod kątem "osypu".
Wymiatał obumarłe owady na kartki papieru, z każdego ula osobno. Potem przeglądał uważnie, czy pszczoły są nieuszkodzone przez warrozę czy też jakieś inne choróbsko. Ponoć ten "osyp" to normalna sprawa, kończy się cykl życiowy pszczoły i tylko niektórym dane jest przezimować "w kłębie", chroniąc tym samym królową matkę.


Dziś już nie ma takich białych widoków, śnieg prawie stopniał z dnia na dzień.
Ale przecież to nie koniec zimy, chociaż, tak po prawdzie, wolałabym już jej schyłek. Dziś  już mamy prawie połowę stycznia, jeszcze trochę i przyjdzie ta wymarzona.
Nasz mały urwis, Jaśko, też zobaczył po raz pierwszy śnieg, nawet mu się podobało saneczkowanie z rodzicami ...


Wszędzie mu śpieszno, pod okiem zadrapanie, z drugiej strony siniak, już stawia pierwsze kroki, przytrzymując się kanapy ...


Zajrzałam wczoraj do internetu, mam "sakramenckie" zaległości, ale może uda mi się powolutku odwiedzić Was, tyle wpisów ... jedne smutne, inne o szczęśliwym zakończeniu ... będzie mi bardzo brakować Judyty.


Dziękuję za wszelkie dobre słowa, życzenia, pozdrawiam Was serdecznie, ciepła życzę, pa!