wtorek, 28 stycznia 2014

Poranny rozruch ...

Po wczesnej, porannej kawie ... właściwie to nie wiem, jak nazwać, bo po 3-ciej obudziłam się zupełnie wyspana ... po przeglądnięciu wiadomości ze świata i przeczytaniu kawałka książki czas wychynąć na świat.
Nasypało całkiem sporo śniegu, więc najpierw brzozową miotłą omieść schody, potem szuflą odśnieżyć spory kawałek podwórza ... bo i dojazd do domu, i dojazd z tyłu po drewno z szopy, i taras, żeby dojście do karmnika było ... i jeszcze placyk do wysypywania resztek dla wron ... i placyk dla kosów, na pokrojone jabłka ...
Patrzę przez okno, Miśka węszy moim śladem odśnieżania ... pokrojony chleb wroni, e, niedobre ... jabłka, też nie ... jeszcze powęszyła do szopy i nawrót do domu, bo mnie tam nie zastała.
Porusza się drobniutkimi kroczkami, sunie wręcz, jak mała, czarna gąsienica.
Odtajam za oknem, już w domu, zawsze najbardziej marzną mi ręce ... a Amik szaleje gdzieś przy płocie, bo chodzą drogą obce psy ... przyjdzie za chwilę złachany, z wywalonym jęzorem, popije wody i zalegnie w cieple.


Najpierw przylatuje sroka, pakuje do dzioba, ile się da i odlatuje na pobliskie gałęzie ...


... potem pojawiają się już dwie, i gawroni zwiadowca, a reszta czeka na drzewach ... ostrożnie, nieufnie, podskakuje, próbuje ... za gawronem sfruwa cała reszta ...


Chwila moment i już po jedzeniu, nic nie zdąży spleśnieć, zamarznąć czy poleżeć bodaj godzinę ...


Potem, kracząc donośnie, odlatują ... do następnego ranka. Obserwuję je, lecą gdzieś wysoko, jak one dojrzą z tej wysokości wysypane jedzenie? ... i już są.
Gdy, tak jak dzisiaj, wieje porywisty wiatr, przemieszczają się między domami takimi wietrznymi korytarzami, wylatują na przestrzeń, a wiatr je zawija za domem, za osłoną.


Wrony też chorują, zdarzaja się ptasie kaleki ... kiedyś obserwowałam, jak przylatywała kilka lat pod rząd wrona z przerośniętą, dolną częścią dzioba, wywiniętym łódkowato ... i radziła sobie doskonale, jadła bokiem, bo nie była w stanie nic wydziobać ... albo taka z uszkodzoną nóżką, jakby uschłą, pokurczoną ... kicała dzielnie na jednej nodze i nie dawała sobie w kaszę dmuchać.
I takie to są "małe kłopoty i wielkie radości właścicielki nieruchomości", jak ma w podtytule Krystyna z zaprzyjaźnionego bloga, bardzo akuratnie ujęte.
Przygotowałam sobie jeszcze marynatę do mięsa, bo szykuje się wędzenie, już się moczy wszystko w misie, pachnie czosnkiem, swoim, bo choć drobniejszy od chińskiego, pachnie bardzo mocno, i jad swój też ma.


Wszystkie drzewa wyczesane w jedna stronę wschodnim, mroźnym wiatrem, tak, jak zamarzł na nich deszcz i utrwalił je w jednym kierunku ... już sobie wyobrażam, jak Łucja patrzy z zazdrością, bo to i śniegu nasypało, i z łopatą trzeba biegać, dbać o ogień w kominie, i wrony przylatują ... a u niej tylko ciepło, i pomarańczki, i oliwki na drzewach ...


Pozdrawiam Was serdecznie, ciepło, dziękuję za odwiedziny, nie dajcie się zimowej posępności, pa!
Idę pławić się w książkach, do miłego! kosy znalazły już jabłka, a śnieg posypuje dalej.



niedziela, 26 stycznia 2014

Leśna spiżarnia ...

I kończy się już następny worek słonecznika.
Podsypuję ptakom do karmnika w domu, a jeszcze więcej przy chatce na Pogórzu.
Jakby pół lasu zwiedziało się, że na starej śliwce wisi brzozowy karmnik, i stara, zdezelowana mocno, plastikowa butelka z poręcznym podajnikiem.


Mąż co roku zrywa starą taśmę klejącą, poszarpaną przez ptaki, i okleja pracowicie na nowo, bo butelka mocno skruszała, powylatywały dziury, i za chwilę odpadło by dno razem z wieszakiem ...
W lecie przywieźli do klamociarni zmyślny karmnik, cały przeszklony, a ziarno osypywało się po pochylni do otworów pod szybami ... gdyby tak zasypać cały, wystarczyłoby na tydzień ... a, co w lecie karmnik będę kupować, może jeszcze przywiozą inny ... kiedy się opamiętałam, już go ktoś kupił, i teraz mi bardzo żal, że go nie wzięłam.


Przylatują ptaki, które znam, ale od wczoraj pojawił się nowy, to ten po prawej ... ma lekko koralową pierś ...


... i raczej woli zbierać pokarm z ziemi, uwija się razem z dzwońcami.
Sypiemy ziarno słonecznika do karmnika dwa razy dziennie, a butelka wystarcza na dwa dni ... oprócz tego kostka smalcu w korę śliwki ... chętnie poddziobuje go sikorka sosnówka i dzięcioły różnego rodzaju ...
Mnie najbardziej zachwyca dzięcioł zielony, z uroczą czerwoną czapeczką ... jest dostojny, mało ruchliwy, elegancko wydziobuje malutkie kawałeczki tłuszczu, pomaga sobie bardzo długim, cieniutkim językiem ... powyciera o korę dziób, i jeśli coś zostaje, to też to czyści ...


Zupełnie inaczej zachowują się sójki ... kiedy taka przylatuje na drzewo, wszystkie ptaki furkają w popłochu, a ona dosłownie wyżera cały smalec ... zachłannie, wielkie kawałki, czasami nie może przełknąć ...


Długo by tak o tych ptakach ... siedzę przy oknie, książka na kolanach, a ja patrzę i patrzę ... dzwońce starszą się nawzajem, strosząc skrzydła i otwierając dzioby, może nawet syczą na siebie ...czasami sczepiają się dziobami i sfruwaja na ziemię ...


Oprócz ptaków przychodzi do nas stadko saren ... na jemiołę, której trochę zdążyliśmu powycinać razem z gałęziami z jabłoni ...


Stoją sobie razem trzy pupki z białymi talerzami, dwie inne z boku, i ogryzają gałązki ...
Mąż przebywa teraz w chatce częściej ode mnie, wpada czasami do domu w środku tygodnia ... ostatnio taki smutny mówi: Przychodziły trzy sarenki, a dziś przyszły dwie ... pewnie jakiś skurczybyk upolował jedną ... w sobotę patrzę za okno i wołam - przyszły! - a ile? - cztery!
Zobaczyłam uśmiech na twarzy, a dziś rano przyszło pięć ... widocznie gdzieś dołączają po drodze inne, wśród nich jelonek, bo rosną mu już rożki ...


Spacerują wolno przez podwórze i giną w sąsiedzkich krzakach ... przychodzą pojeść sobie o świcie, czasami koło południa i wieczorem, potem odchodzą ...


Przywieźliśmy sobie drabinę, bo mąż miał zejść do studni ... po sprawdzeniu całej instalacji wodnej okazało się, że jakiś zawór zwrotny w studni puszcza i trzeba by go albo dokręcić, albo wymienić ... ale zanim się zejdzie w dół, trzeba wypompowac wodę, mąż nawet zabrał ze sobą wodery, żeby się nie zmoczyć ... wyszliśmy na podwórze, wali śniegiem, duje wschodni, mroźny wiatr, -11 stopni ... kurczę, za zimno, poczekamy na cieplejsze dni ...
Sami wskoczyliśmy do "czołgu" i wybraliśmy się na mały objazd okolicy ...


Okropnie wiało, zmrożony śnieg tylko przewiewało po drodze, i widoków żadnych ...


Przejechaliśmy obok cerkwi Onufrego i od razu skręciliśmy na przejazd przez Wiar ... mróz już zrobił swoje, rzeka pokryła się lodem, tylko tam, gdzie bystry nurt, widać było wodę ...


Zachrupało pod kołami, zakolebało i już jechaliśmy leśną drogą na Dział w coraz głębszym śniegu ... leśnicy dbaja o ptaki, co i raz widziałam rozwieszone na drzewach kulki tłuszczowe z nasionami, nawet w głębi lasu ... kiedy wydostaliśmy się na najwyższy punkt Działu, drogę zagrodził nam zamknięty szlaban i trzeba było wracać z powrotem tą samą drogą ... a śnieg sypał i sypał ... dziś rano trzeba było wyjąć łopatę od śniegu, a drogę odśnieżył nam pług, zjechał pod samą chatkę.
I myśl, że w przyszłą sobotę już będzie luty, tak nas ucieszyła ... bo w lutym słońce już grzeje, i dzień dłuższy, i wiosna zaraz będzie ...


Tymczasem szykujemy sprzęt narciarski, bo stok ruszył w Arłamowie, parę dni w chatce, wyskok w ciągu dnia na poszusowanie ... to nasz mały urlop zimowy.


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, trzymajcie się ciepło, pa!






wtorek, 21 stycznia 2014

Diabelski chochlik i czarno-białe wspomnienia ...

Wszelkie podróżowanie odbywa się przy muzyczce, zabieramy ze sobą stosik płyt, które kupujemy przy okazji koncertów, i hulaj dusza!  ... muzykę z głośników wspomagamy dzielnie swoim śpiewem.
I tak, przy ostatnim wyjeździe w Bieszczady zapadła nam głęboko w ucho piosenka zespołu FOK - Formacja Opowieści Kameralnych ... muzyczka z przytupem, treść wesoła i taka bieszczadzka ...
na pochmurne i zimowe dni dla Was ...


           DIABEŁ

Spotkałem diabła na moście w Bereżkach
trochę zaspany był
Coś mówił, że ktoś o nim zapomniał
że mu już brakło sił

Anioły rozgonił na cztery wiatry
taki diabelski fach
Parę dusz kupił, parę przehulał
w winie utopił żal

Tak smutno, tak smutno, tak smutno ... że strach

Zgubił gdzieś widły, chyba w Dwerniku
gdzie w karczmie wino pił
Babę do grzechu jakąś namówił
wreszcie szczęśliwy był

Zima tam wtedy była straszliwa
po izbie hulał wiatr
Choć w piecu palił, ogon odmroził
ludzie się będą śmiać

Tak zimno, tak zimno, tak zimno ... że strach

Przypomniały mi się moje pierwsze spotkania z górami. pionierki i kangurka, obowiazkowy strój każdego piechura ... dziergałyśmy kolorowe swetry z wrabianymi wzorami, takież czapki, skarpety, początek lat 80-tych, siermiężne i wesołe czasy ...


... parciany plecak ...


... niestraszne były warunki zimowe, a wiatr na górze przeszywał do szpiku ... nawisy śnieżne na Rawce, kto myślał o lawinach, tamtędy schodzących ...


Raz nawet posłużyłam za "ofiarę wypadku" w manewrach goprowskich  na Wetlińskiej, przy chatce ...


... dali ciepłej herbatki, usztywnili i zabandażowali "złamaną kończynę", zasznurowali w akii i zwieźli prawie do połowy góry i ... zostawili.
Musiałam potem drałować do góry, zapadając się w śniegu po pas, w pewnym momencie czuję, że zapadnięta w śniegu noga trafia na pustkę, stopa lata swobodnie, a pod spodem płynie spory strumień ... dobrze, że nie zarwała się pode mną skorupa śniegowa, bo spłynęłabym z wezbranym potokiem.
To tutaj miałam pierwszy raz narty na nogach ...


... i podnieś się tu, człowieku, z upadku!
Minęło tyle lat, a góry ciągle takie same ...


Wracając do diabelskiego chochlika, coś mi się porobiło z pulpitem, pokazuje się najpierw taki komunikat, że błąd,  któremu trzeba kliknąć ok, żeby puścił dalej

ERROR: Possible problem with your *.gwt.xml module file.
The compile time user.agent value (gecko1_8) does not match the runtime user.agent value (unknown). Expect more errors.

Nie mam pojęcia, czy to tkwi w blogerze, czy coś przylazło z zewnątrz, i jak sobie z tym poradzić?
Mieliście kiedyś z podobnym do czynienia? żeby szkód nie narobiło, proszę o radę.


To malunek z chatki Puchatka, czyżby to sam gospodarz?
Mamy wiele podobnych twarzy, malowanych na cembrowinie, na pniach drzew, nad Sanem, chyba ta sama utalentowana ręka je malowała.


Dziś wszystko dookoła wysrebrzone, deszcz zamarzł na gałęziach, samochodach, drogach, drzewa podzwaniają, trzeszczą pod naporem wiatru, i śniegu ani śladu ... ta powyższa gałązka bieszczadzka.
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny i dobre słowa, zdrowia życzę, pa!


niedziela, 19 stycznia 2014

Pogórze w chmurze ...

Ileż można wytrzymać siedzenie w domu?
Jeszcze niezdrowa, kaszląca, zażyczyłam sobie wyjazdu do chatki ... bo ptaki trzeba nakarmić, zobaczyć, co wokół ...
W dolinach pochmurnie, deszczowo, a odrobinę wyżej tajemniczo, mgliście, drzewa wyłaniają się jak zjawy ... to nie mgła, to tak nisko wiszą chmury ...


Pojechaliśmy na wzgórze kalwaryjskie, a tam jeszcze bardziej biało, aż wilgoć zatyka nos ...







A wewnątrz świątyni niespodzianka, grupka turystów, pielgrzymów i braciszek, który zajmująco opowiada o historii kościoła i klasztoru ... o Matce Słuchającej ... usiedliśmy i my, a przy okazji kilka zdjęć z wnętrza ...


Wystrój jeszcze świąteczny, a najbardziej interesująca dla mnie szopka ... stare figury ubrane w zgoła zupełnie wspólczesne szatki ...


... młodziutka Maryjka ...



... i pastuszkowie w zwykłych, codziennych swetrach, u kopuły wielka jemioła, oświetlona światełkami ...


... a któż tam wdrapał się tak wysoko?


I takaż ozdoba jemiołowa na chórze z organami ... podejrzewam, że mają tutaj jakiegoś florystę, bo wszelkie kompozycje są bardzo udane, i kwiatowe w ciągu roku, i te świąteczne też ...
Czas ruszyć do chatki, dosypać ziaren do karmników, zakleić korę smalcem ... mokro, wszędzie błoto, kapie, siąpi ...


Schlapaliśmy się po dach gliniastym błotkiem, bo zjechaliśmy do Wiaru polna drogą ... widoków brak, chmury dotknęły szczytów gór, a nawet zeszły jeszcze niżej ...


Tylko niedużą chwilkę pobyliśmy tutaj, szybki powrót przez zamglony Las Niemiecki, Brylińce ... góra, dół, góra, dół ... i już jesteśmy w domu ...




Jak tu przetrwać te błota, wnoszone na psich nogach do domu ... wycieram im łapki starym ręcznikiem, od czasu do czasu umyję w wiaderku ... nie żebym była jakaś strasznie porządnicka, uważająca, ale już mam dość tego błota ... wyglądam zimy ...


Pozdrawiam Was serdecznie, ciepło, dziękuję za odwiedziny, za pozostawione słowo, dobrego życzę, pa!