niedziela, 28 stycznia 2018

Na winie i nawinie ... Połoninki Rybotyckie w słońcu ...

W piątek w pobliskim Arłamowie odbywał się XIV Przegląd Filmów Górskich.
Jednym z punktów programu był koncert zespołu KSU.
Ponieważ późno przyjechaliśmy do chatki, trzeba było długo palić , żeby się dostatecznie ogrzała i w końcu z żalem zrezygnowaliśmy z wyjazdu.
Bardzo lubimy ich piosenkę Moje Bieszczady, wsłuchajcie się w słowa, które doskonale wpisują się również w klimaty Pogórza ...


Skoro z wyjazdu nici, a płyta kuchenna zaczęła przyjemnie grzać, zabraliśmy się za robienie bigosu.
Pokrojona wędzona słonina, do tego kawałek boczku, resztki szynki, kiełbasy, sporo cebuli, kapusta kiszona i surowa pół na pół, przyprawy, suszone grzybki, i co się tam jeszcze nawinie pod rękę.
Potem całość została zalana winem, i pyrkotał sobie ten bigos na winie prawie przez trzy dni na kuchni, powoli ogrzewany, odstawiany, ogrzewany, odstawiany, aż stał się brązowy, pachnący, esencjonalny.


Tu jeszcze w początkowej fazie, za naczynie do gotowania służy mi podarowany przez siostrę spód od prodiża. Super to garopatelnia, bo nie przypala, choć może wizualnie niezbyt:-) a ileż powideł, marmolad, dżemów czy keczupów tu się wysmażyło:-)
I tak w sobotę rano zastanawialiśmy się, gdzie ruszyć.
Śnieg po nocnym mrozie chrupał przyjemnie pod nogami, widoczność była doskonała, niebo błękitne, trzeba coś wybrać z widokami. Był plan na Połoninki Arłamowskie, ale w końcu zdecydowaliśmy się na pobliskie Połoninki Rybotyckie, Horodżenne widoczne z naszego okna, a i co najważniejsze, auto nie będzie przeszkodą.


Ponieważ psy zostawały w domu, przeszliśmy cichcem za chatką, żeby nas nie widziały, a potem łąkami zeszliśmy do potoku. Woda wypłukała kamienie, tworząc stopień, po którym można przejść w miarę sucha nogą, potem leśną drogą coraz wyżej i wyżej.


Ot! i zgryzota mojego męża, kwitnąca już gdzie-niegdzie leszczyna.
Za wcześnie, pszczoły nie zdążą zrobić oblotu, żeby pobrać pyłek, może chłody wstrzymają zbyt wczesne kwitnienie.


Na łąkach bardzo dużo zwierzęcych tropów, przede wszystkim wilczych. Trasy krzyżują się, widać doskonale "sznurowanie", kiedy kilka idzie za sobą, trafiając dokładnie w ślad poprzednika ...




Jesteśmy już dosyć wysoko, za naszymi plecami tym razem chatka, z perspektywy łąk "zapotocznych" ...


Przy ścianie lasu jest bardzo ciepło, słońce promieniuje odbite od śniegu, można śmiało rozpiąć kurtkę, zsunąć z czoła czapkę, pot perli się na twarzy ... ruszamy dalej, do grzbietu już niedaleko ... śnieg zmiękł, już nie trzaska pod butami.



Troszkę z obawą ruszamy dalej, bo usłyszeliśmy niedaleko trzy strzały, panowie z fuzyjką nie próżnują, pewnie gdzieś w Lesie Niemieckim odbywa się polowanie, a my mamy zamiar przechodzić przez ten las. Może zanim tam dojdziemy zwiną się, a zwierzyna ucieknie, oby!


Już znaleźliśmy się na grzbiecie, w oddali na południu majaczą Góry Sanocko-Turczańskie, z lekka przymglone odległością. My idziemy na północ, po lewej stronie Kopystańka ... słychać głosy niesione wiatrem ... to schodzą turyści, inne dwie osoby na samym szczycie. Widać, że piękna pogoda nie tylko nas wyciągnęła w teren ...


Choć Kopystańka kusi, odbijamy teraz w prawo, właśnie w kierunku Lasu Niemieckiego.
Jeszcze po drodze na skraju zarośli wyrosła nowa "ozdoba" nieskażonego krajobrazu ...


Ja nie wiem, tak nadzór budowlany ściga ludzi, karze za dodatkowy schodek, okno, 20 cm ściany, a tu pozwala na takie ozdobniki, w takim krajobrazie ... natura 2000, park krajobrazowy, czy nie da się nijak ujarzmić zakusów myśliwych na wszelkie zawłaszczenie terenów? doskonale wiedzieli, gdzie postawić tę ambonę, przychodziłam tu po trzcinę dla murarek, w niecce pod pagórem odpoczywały w słońcu stada jeleni, a teraz?
Na łące ślady żerowanie saren, bo malutkie kopytka ... rozgrzebany śnieg, wyjedzona trawa ...


Jeszcze przez chwilę wspinaliśmy się wyżej i wyżej, potem skrajem młodnika i łąką dotarliśmy do starego lasu. Smutny to widok, wycięty prawie w pień, dziesięć drzew wyciętych, jedno zostawione. Co prawda są nasadzenia nowe, maleńkie jodełki między pniakami, mój Boże, kiedyż to urośnie?
Tak, stan się zgadza, powierzchnia lasów nie ruszona, rośnie? rośnie!


Teren tutaj urozmaicony głębokimi wąwozami i w każdym płynie strumień, a wszystkie one spotykają się w tym głównym, który na początku drogi przekraczaliśmy. Gdyby tak spojrzeć z góry, to przypominają nerwy liścia, tyle tych dopływów ...





Przeszliśmy po prowizorycznym mostku nad potokiem,  rozjeżdżona droga malowniczo zawinęła się w serpentynę i znowu zaczęliśmy się wspinać do góry. Nic już tu nie nakombinujemy, trzeba iść jak prowadzi, bo nie będziemy się drapać po krzakach ... gorzej, jak się skończy na wyrębie:-)


Nie skończyła się, szliśmy coraz dalej i dalej, zastanawialiśmy się tylko, gdzie nas wyprowadzi, czy na składzie drzewa pod Koniuszą, czy może gdzieś w połowie ... wyszliśmy na składzie ...


Zajeżdżony śnieg, ślady butów, to tutaj zebrali się myśliwi ... patrzyłam tylko, czy nie ma gdzieś śladów krwi ... nie było. Pozostał nam ostatni odcinek drogi, teraz już asfaltem. Słońce świeciło prosto w twarz, pot moczył czapkę, w nogach czuło się przebytą drogę. Jeszcze drzewa porośnięte bluszczem, zielone, bo nie było mocnych mrozów ...



Zobaczcie, jak oplatają drzewa włochatymi pędami ... nie czynią im szkody, a drzewa są podporą w drodze ... do nieba?




Drzewo uschło, jeszcze stoi, kiedyś runie razem z bluszczem ...


Naszą drogą zeszliśmy do chatki, wypuściliśmy psy, a potem jeszcze trzeba było zjechać w dolinę do sklepu, bo pieczywa nam zabrakło ...


W sklepiku dowiedzieliśmy się przy okazji, że niedźwiedź nad Makową jeszcze nie śpi, widują jego ślady powyżej zabudowań. Pewnie to ten, który gdzieś tam pomieszkuje w masywie Kanasina, na Przedkanasiniu ... no i jak tam można szukać języcznika? w życiu!!!
Pod chatką niespodzianka, nieoczekiwana jeszcze, a miła ...


Krety ryją kopce, wyrzucając niezmarzniętą ziemię na śnieg ... nie będzie zimy? niech będzie, tylko żeby mrozów zwariowanych nie było:-)


Dzień pożegnał nas takim zachodem słońca, nie zapowiadał on dobrej pogody na niedzielę.


I dziś powiało halnym, deszcz pokropił, trzeba było wracać do domu.


Staszek K. napisał, że kserotermy to stan umysłu. Bardzo mi się spodobało:-) :-) :-)
A tak przy okazji ... znowu miałam wariacki sen. Przyśniło mi się, że mąż sprzedał "Nasze Pogórze", a w zamian przywiózł mnie do dziwnego domku, na mikrej działeczce, ciemnej, bo w wysokich świerkach, a ja gorzko płakałam: Coś ty zrobił! Gdzie ja tu będę na moje łąki chodzić!
Obudziłam się z takim żalem ... dobrze, że to tylko sen:-)
I mieliśmy gości w sobotę, Anię i Stefana, i oglądaliśmy niezwykłe zdjęcia przyrody, przywiezione z Wizji Natury 2017 z Izabelina, i słuchaliśmy ciekawych opowieści ... to była dobra sobota.


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!




czwartek, 25 stycznia 2018

A jeśli ...

... świt budzi się różowy, to znaczy, że na świecie mróz.


Trzeba zapalić w piecu, sypnąć ptakom ziaren słonecznika do karmników, a psom coś ciepłego do miski. Nie chce się nawet wystawiać dużego palca spod ciepłej pierzyny z prawdziwych piór, a co dopiero wyłazić spod niej na taki ziąb.
Ale wełniany sweter na grzbiecie, takaż czapa na głowie i rękawice bez obaw pozwalają wyjść w skrzypiący śnieg. Siekierką rozłupuję grubsze polana, trochę szczapek na rozpałkę i już jest ciepło po takim rozruchu.


Jak zwykle w mroźne dni trzeba dyżurować w chatce, żeby nie zamarzła woda w rurkach. Nic, tylko palić w piecu, czytać dużo książek, nawet spacer jakiś uskutecznić w śnieżnej bieli. Wczoraj z doliny przyleciał mocny wiatr, od razu wiadomo, że będzie zmiana pogody.  Z drzew unosiły się tumany strącanego śniegu, niosło potem te mroźne śnieżynki w zamieci, choć wcale nie padał śnieg ... aż kurzyło się po lasach.


Dziś już śladu nie ma z białych ozdób na gałęziach, przyszła odwilż, a z ogromnych sopli kapie woda. Czuje się już dłuższy dzień, zachodzące słońce świeci prosto w okna, zaczęło swoją coroczną wędrówkę w kierunku Kopystańki.



Muszę pochwalić naszą gminę, jeśli chodzi o utrzymanie drogi. Zjeżdża do nas pług, posypuje drogę, nawet ja bez poprzednich obaw potrafię zjechać na dół, a potem wyskrobać się do góry:-)
Skoro tak pocieplało, wróciłam dziś do domu "stacjonarnego" troszkę pomieszkać, do jutra, bo jutro zaczynamy nasz weekend na Pogórzu. I jak sobie obiecaliśmy, w sobotę jakąś niewielką wędrówkę uskutecznić w terenie.


Ptactwo przy karmniku dopisuje, od razu można zaobserwować zmianę pogody, a zwłaszcza jak idzie na mróz ... stada czyżów, dzwońców ... kowaliki po kilka ziaren upychają w dziobie ...



... sikorki czarnogłowe i ubogie, bogatki, modraszki, sosnówki ...


Na wklejony w korę śliwki smalec przylatują dzięcioły, nawet zielonosiwy się pojawia.
To takie małe kino domowe za oknem:-)


Dziś jakby zapachniało wiosną, jakieś nieśmiałe ptasie śpiewy się odzywają, ptactwa jakby mniej przy karmniku ... wiem, że zima jeszcze może pokazać pazury, ale to już prawie koniec stycznia.
Jeszcze tylko luty i witaj wiosno:-)


Pozdrawiam Was, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, bywajcie w zdrowiu, pa!


Jeszcze przed śniegami zdążyłam zrobić zdjęcie ciemiernikowi, który zakwitł pod krzakiem, a ja nie wiem, skąd tam się wziął:-) troszkę psy go zmasakrowały, bo wyrósł na ich ścieżce, muszę go przenieść.


I własną tęczę mamy z Jaśkiem, kiedy słońce prześwietli akwarium:-)

niedziela, 21 stycznia 2018

Do trzech razy sztuka ... języcznik w kamieniołomie ...

Bałam się.
Orkanu Friderika bałam się.
Kiedy zaczęło dmuchać w czwartkowy wieczór, to wyobraźnia podsuwała mi obrazy poprzewracanych uli, skrzepłe od zimna pszczoły ... sen nie przychodził długo w noc, a mąż sobie pochrapywał beztrosko, nic się nie martwił, nie to co ja:-)
Co za ulga, kiedy w następny dzień okazało się, że wszystkie ule stoją, nawet drzewa niepołamane ...
dla świętego spokoju i mojego snu mam obiecany zakup jakichś estetycznych bloczków betonowych, żeby w razie "w" docisnąć ule ... bo ty to zawsze masz jakieś zgryzoty:-)
Orkan odszedł gdzieś na wschód ze swą niszczycielską siłą, pewnie gdzieś tam po drodze stracił impet i stał się łagodnym wietrzykiem.
A my w sobotni ranek, w cudownym bezruchu powietrza i w lekko padającym śniegu ruszyliśmy w naszą trzecią poszukiwawczą wyprawę. Uzbrojeni w wydruk mapy od Staszka K, dokładne wskazówki od Piotrka, pełni nadziei trzasnęliśmy drzwiami auta tuż przed szlabanem i poszliśmy.
Zaraz na samym początku przegrodził nam drogę Krzeczkowski potok. Wody w nim całkiem sporo ...


 ... udało się jednak przejść suchą stopą po płytach, mąż pierwszy, ja za nim ... głupio byłoby od razu zawracać z powodu przemoczonych stóp:-) No i na samym początku od razu "zachęcająca" tablica ...


Droga wznosiła się coraz wyżej i wyżej, zakręty odsłaniały coraz ładniejsze fragmenty lasu, potężne jodły, dęby ...


Już wydawało mi się, że dostrzegam w oddali, między drzewami ruiny kaplicy ... nie, to jednak tylko ścięte pnie, przyprószone śniegiem sprawiały takie wrażenie. Gdzieś tu miał być staw leśny ... widać biały prześwit między drzewami, to jest chyba to ... nagle, po lewej stronie drogi zobaczyliśmy ruiny kaplicy, pamiątkowa tablica ... wszystko, tak jak na zdjęciach znalezionych w necie ...



Weszliśmy na nieskażoną biel śniegu ... myślisz, że oni tu leżą? Mąż tupnął nogą, głuchy odgłos, pod spodem jest krypta ... odsunęłam się na bok, na mur.  - Smutno im tu samym ... Coś ty, w takim ładnym otoczeniu, w miejscu, które ukochali ... niby tak, ale jakoś mi smutno, pomna na tragiczną historię tego miejsca.
Chciałabym kiedyś zobaczyć na archiwalnych zdjęciach, jak wyglądało to miejsce przed zniszczeniami, dwór, kaplica ...
Przeszliśmy na drugą stronę drogi, gdzieś tu mają być ruiny dworu, resztki piwnic ... przysypane pnie  drzew mylą, ciągle nic nie znajdujemy. Wreszcie przy myśliwskiej ambonie natrafiamy na resztki murów, okruchy cegieł ... miejsce zdewastowane, błotniste, wydeptane, myśliwi zrobili sobie tutaj plac do nęcenia zwierzyny.



Wróciliśmy z powrotem na lewą stronę drogi, tam znaleźliśmy kolejne ruiny ...



Teraz zeszliśmy poniżej, nad śródleśny staw. Wkoło bezruch, tafla wody zamarznięta ... musi tu być ładnie, kiedy w wodzie odbija się las ...



Bobry i tu się zadomowiły ... jak dobierają się do kolejnych drzew na brzegu, to potężne jodły, na razie je korują. Zatrzymaliśmy się tu na dłużej ... zaraz zobaczymy, jak gruby jest lód na wodzie ... podrzucił mąż do góry spory kamień, nic, ani śladu ... drugi jeszcze większy ... pośliznął się tylko dalej, znaczy, że lód jest już całkiem gruby. A  niby zimy jeszcze nie było wcale:-)
Bardzo nam się tu spodobało, wrócimy na pewno na jakąś dłuższą wędrówkę, pójdziemy dalej do sanockiej drogi, potem do Cisowej, na Kopystańkę, a stamtąd już niedaleko do chatki. Oby tylko sił starczyło:-)


Skoro znowu przyjechaliśmy w te okolice, to tym razem nie odpuściłam możliwości poszukania języczników na jednym z kamieniołomów.
Miejsce równie urokliwe, jak na Krzeczkowskim murze, a jaką ładną droga tam się jedzie ...





Prawie pionowe ściany wcale nie ułatwiają poszukiwań, przesuwam się w poprzek prawie na czworakach po skalnym rumowisku. I nagle jest, widzę pierwsza paproć ...


Oczyściłam ją rękawiczka ze śniegu, bo może to jedyny egzemplarz, który uda mi się zobaczyć ... przesuwam się ostrożnie dalej, prawie zjeżdżam na warstwie śniegu i suchych liści ...


Są, są inne ...





Zdjęcia niezbyt dobre, ale było ciemnawo, trzymałam się gałązek, żeby nie spaść w dół, ale byłam tak zadowolona, że udało mi się zobaczyć te niezwykłe paprocie w naturalnym środowisku.
Samo miejsce urokliwe, jak ruiny starożytnego miasta, gotowe plenery jak z Indiany Jonsa, z cyklu zaginione miasta w dżungli:-)
A wracając do tych ostrzegawczych tablic, ustawianych przez nadleśnictwo, to nie są one tak zupełnie bezpodstawne. Pogórzańskie niedźwiedzie wcale jeszcze nie śpią ... o czym przekonali się pod Braniowem moi znajomi, Ania ze Stefanem ...




Wyszedł sobie miś z lasu i przespacerował się po drodze:-)
I jak szliśmy w sobotę drogą przez las, to pilnie obserwowałam tropy na śniegu, licho nie śpi:-)
Wróciliśmy do chatki wielce zadowoleni z naszej wyprawy poszukiwawczej.
Dzięki Staszek, Piotrek za dokładne wskazówki, bo szukalibyśmy "szyldówki" po drugiej stronie drogi pewnie do śmierci:-)


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, zima wróciła do nas, sypie dziś cały dzień, pa!