wtorek, 27 lutego 2018

W diamentowym pyle doliną dawnego Arłamowa ...

Skoro tylko mocno przymrozi i jest słoneczna pogoda, w powietrzu unoszą się kryształki lodu tworząc migotliwą, skrzącą się zawiesinę. Kiedyś nawet widziałam tęczę, światło rozszczepione przez kryształki lodu ... niezwykłe zjawisko, mroźnie, słonecznie i tęcza na niebie:-)


Mieliśmy okazję obserwować to zjawisko "diamentowego pyłu"w niedzielę na wyprawie z naszymi znajomymi "Kujawiakami" do dawnej wsi Arłamów, leżącej w niezwykłej dolinie, opustoszałej po wysiedleniach. Potem teren zagarnął ośrodek rządowy i dopiero po przemianach ustrojowych można odwiedzać to miejsce.
Urządziliśmy się doskonale na dwa auta.


Jedno na górze, drugie na dole, tak, że nie trzeba było drałować potem po asfalcie pod górę.


Okoliczności przyrody wręcz bajkowe. Spadł świeży puch, leciutki, skrzący się, mimo że było go całkiem sporo, nie czuło się trudu wędrowania.



Oprócz tego, po świeżym puchu przejechał jakiś ciężki pojazd, chyba pograniczników, to całkiem raźnie nam się szło po jego śladach.


Zza zakrętu wyłonili się jeźdźcy na koniach, przydając wędrówce dodatkowego uroku.
Najpierw w jedną stronę spokojnie ...



... potem na powrocie galopem. Parujące konie, w śnieżnym pyle ... Co to! niedźwiedź was goni? - zawołaliśmy tylko...



Za gęstym choinowym zagajnikiem stary krzyż przydrożny,  ślad po dawnej wsi ...
Nad nim rozciągają się na sporym odcinku Połoninki Arłamowskie. Nie wychodziliśmy tam wyżej, bo śniegu było dużo, a także wiało dosyć mroźnym wiatrem. I tak mieliśmy szczęście, że dmuchało nam w plecy, twarze i bez tego były rumiane od mrozu jak piwonie:-)


Wieją tu swoiste wiatry, widać to po przechylonych w jedną stronę gałęziach sosny ...


Dobrze nam się szło, od czasu do czasu mały odpoczynek przy łyku gorącej herbaty. Nawet za bardzo nie było gdzie przysiąść, bo wszystko zasypane, zawiane ... nie za długo można było posiedzieć, bo mróz jakby srożył się coraz bardziej.



Czuło się jego oddech po szczypaniu na twarzy, śnieg pod butami skrzypiał, wręcz piszczał coraz bardziej. Zatrzymaliśmy się jeszcze przy cmentarzu, do którego wiodły zasypane ślady, no i jakżeby inaczej ... kładka przerzucona nad Arłamówką, przysypana grubą warstwą śniegu. Nie było wiadomo, czy tam tylko bale, czy może deski poprzybijane ... prześladują mnie te kładki:-)





To tylko my byłyśmy dzielne, bo nasi mężowie zostali na drodze i dopingowali nas z daleka ...
Tak idąc traktem wśród leśnych ostępów, pomnąc na pozostawione u wejścia na szlak tabliczki ostrzegające o niedźwiedziach, zastanawiałam się, co by było gdyby ... gdzie bym uciekała, na które drzewo można się wspiąć ... drzewa o pniach gładkich, krzaki za cienkie, gdzie ja bym uciekała, przecież tutaj dzicz dookoła ... lepiej, żeby niedźwiedzie już spały:-)


Zbliżaliśmy się powoli do końca naszej wędrówki. Jeszcze tylko resztki cmentarza w Kwaszeninie ...


... do granicy z Ukrainą rzut beretem ...
Ktoś kilka dni temu wylądował w ambasadzie we Lwowie, bo chciał sobie zrobić zdjęcie od strony ukraińskiej na tle słupów granicznych, no i został pochwycony przez ichnich pograniczników ... będą mieli chłopaki urlop jak znalazł, albo nagrodę ... miałam wrażenie, że jednak jakieś oczy nas obserwują z grzbietu granicznego:-)



Człapaliśmy powoli do pozostawionego przy drodze auta, ale nie dane nam było szybko wrócić do domu. Nadjechał wielki zielony pojazd z uśmiechniętymi wopistami, zostaliśmy skontrolowani, przy okazji okazało się, że od długiego czasu mam nieważny dowód osobisty:-) dobrze, że prawo jazdy miałam oprócz tego.
Jeszcze tylko zapytaliśmy o temperaturę, czy mają termometr w pojeździe ... mamy, jest  -15.


Zajechaliśmy do chatki na posiłek i odpoczynek, przegadaliśmy pół wieczoru, a gitary nawet nie zostały wyjęte z pokrowca. I już poniedziałek, i już trzeba się żegnać ... mam tylko nadzieję, że "Kujawiacy", Lidka i Jacek "napaśli się" śniegiem, bo i w Bieszczadach byli, i u nas na Pogórzu... jak do tej pory oni nie mają śniegu u siebie:-)


Taki zachód słońca wróży tylko jedno, tęgi mróz.
Karmimy ptactwo, bo zlatuje się ich całe mrowie, pewnie z całego lasu.  Daję im rozłupane orzechy, przyjechałam do domu jeszcze jeden worek słonecznika zakupić, kosom kroję jabłka i rozrzucam po podwórzu ... pomóżmy ptakom przetrwać ten trudny czas, dokarmiajmy systematycznie.


Oprócz mrozu zaczyna wiać wiatr.
Paskudne to połączenie, odczucie chłodu spotęgowane, przewiewa na wskroś, nawet psy nie chcą wychodzić. Wicher kręci wiry ze śniegu, pędzi polami jakieś niesamowite postacie, a na drodze ruchliwa przesłona ze zwiewanego, sypkiego śniegu, jak purga syberyjska. Tam, gdzie natrafia na jakąś przeszkodę, tworzą się jęzory, do jutra może zawiać, i jak wtedy wrócę na Pogórze, na zmianę antymrozową:-)


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!

P.s. Zdjęcia Lidki i moje:-)

poniedziałek, 19 lutego 2018

Z duszą na ramieniu ...

Po dniach pochmurnych sobotni poranek okazał się objawieniem.
Delikatny mróz, no i przede wszystkim słońce, słońce ...


Tym razem buty zabraliśmy solidniejsze i ruszyliśmy na zdobywanie Skały Machunika. Tak nazywają to miejsce mieszkańcy, ktoś inny Kanionem Rybotyckim, a my pojechaliśmy zobaczyć najwyższy pogórzański wodospad w warunkach zimowych.


Ktoś tu był od zeszłego tygodnia, ślady prowadzą w śniegu do kładki przerzuconej przez Wiar.


Niby to nie jest żaden wielki wyczyn zdobycie Skały Machunika, jednak samym wg mnie wyczynem jest pokonanie tej kładki.


Trzeba wdrapać się po kamiennym słupie na sporą wysokość, w otwór w betonie włożony jest jakiś mizerny patyk, beton z lekka oblodzony, a na deskach grubo śniegu.


Ani tam poręczy, w dole płynie Wiar. Co prawda nie jest głęboko, nawet jakbym tam zleciała przy jakimś potknięciu czy zawirowaniu równowagi, to nie utopię się, ale powiadam Wam, przeżycie jest:-)


Do tego cała konstrukcja rezonuje pod krokami, nawet przez moment miałam wrażenie, że to mąż specjalnie buja kładką, ale nie, to moje kroki. Wzrok utkwiony w deski, broń Boże zerknąć w dół, podnieść głowę, bo świat zawiruje mi w głowie i spłynę jak nic:-)
Byłam dzielna, krok za krokiem pokonałam kładkę w obie strony, a wszystko dla takiego widoku.


Trafiliśmy w dobry moment, wodospad nie był zupełnie zamarznięty, a z lodowej gardzieli spadała woda prawie pod ciśnieniem, Z góry płynęło jej coraz więcej, a lód nie pozwalał, więc pryskało, pluło, bryzgało tą wodą ... cudowny widok, zwłaszcza, że rzadko można zobaczyć tu takie ilości wody, a już latem prawie wcale.





Potem wodospad zamienia się w nikły strumyczek, który sączy bezpośrednio do Wiaru.


Całość uwięziona jest między ścianami fliszu karpackiego, a kiedy podnosi się wzrok do góry, ma się wrażenie, że znajdujemy się w studni.




Ściany skał porośnięte paprociami i innymi roślinami, raj dla poszukiwaczy różnych ciekawostek.
Tylko zimą człowiek jest skazany na tę kładkę, bo latem z przyjemnością zanurza się bose stopy w wodzie i pokonuje rzekę brodem.
Nad brzegami istna dżungla. Już wyobrażam sobie ten zielony gąszcz nie do przebycia, pokrzywy w pas, kolczaste  chaszcze i niewiadome pod nogą:-)



Od śniegu promieniowało ciepło, z wierzchołków drzew kapało, a sikorki podzwaniały całkiem wiosennie. Zauważyliśmy, że wielu gospodarzy strąca lodowe sople z dachu, to jednak potężne obciążenie dla rynien, a więc przyszedł koniec i na naszą hodowlę. Jeszcze ostatnie zdjęcie ...



... i mąż obił je grabiami, przy okazji odnajdując już wyłamane niektóre fragmenty rynny, może nie zrobiły to sople, a ciężar zsuwającego się po połaci śniegu.
Ptaki poczynają sobie już całkiem nieźle, pierwsze nieśmiałe koncerty o świtaniu, kłótnie wróbli w krzakach, uganianie się między gałęziami. Jako ostatni na wklejony smalec przylatuje wieczorem  pełzacz leśny, zmyślny ptaszek, który cały dzień spędza na przeszukiwaniu szczelin kory drzew ... długi ogonek, długi zakrzywiony, a cieniutki dzióbek ... zdjęcie wyjątkowo nieudane, bo było ciemno, a pełzacz już szykował się do odejścia, za późno go zauważyłam i pstryknęłam jedyne zdjęcie ...


Sarenka już prawie obgryzła jabłoniowe gałęzie z jemioły ...


Resztę soboty spędziliśmy z Jaśkiem, bo młodzież pojechała troszkę narty sobie przypomnieć, niech i oni mają coś z uroków zimy:-)
W niedzielę już pogoda popsuła się, było pochmurnie, padał śnieg.
W drodze do domu zauważyłam nad Sanem ogromne ptaszysko.
Zawracaj, zawracaj! - tylko krzyknęłam.
Najpierw nie mogliśmy go zlokalizować ... jest, przysiadł na krzakach, a potem sfrunął w dół.


Dopiero teraz zauważyliśmy szczątki jakiegoś zwierzęcia, w pobliżu krążące kruki, niektóre na dole  pożerające padlinę ...


Mimo, że byliśmy daleko, ptasior obserwował nas, a potem wzbił się w powietrze ... ogromny ...
może to orzeł?



Szkoda, że nie mam możliwości robienia ładniejszych zdjęć, czasami zdarzają się ciekawostki:-)


Pogórze przecięte jest głębokim rowem, budują nam wysokociśnieniowy gazociąg, już kopary przeszły łąkami ...może zdążą do wiosny wyrównać ziemię i natura przykryje blizny zielonością ...


Na naszej łące również wysoki wał usypanej ziemi, 11-metrowy pas ziemi jako wydzielony na budowę i drogę dojazdową. Kiedy już skończą, to może wreszcie zapanuje spokój ... zwierzyna przepłoszona, śnieżne pustkowia, nic nie wychodzi na łąki.


Ponoć geofizyka znalazła pod Przemyślem pokłady gazu ... szerokie pojęcie "pod Przemyślem" ... my też jesteśmy pod Przemyślem:-(


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, za pozostawione słowo, wszystkiego dobrego, pa!