poniedziałek, 26 grudnia 2016

A u nas biało ... o jeźdźcu bez głowy ...

Zima sprawiła nam niespodziankę, bo choć na Pogórzu biało cały czas, to na nizinach szaro-buro.
Podczas kolacji wigilijnej ktoś wyjrzał przez okno do ogrodu ... pada śnieg, pada śnieg.
W światłach ogrodowych lamp wirowały białe płatki,coraz więcej, i coraz więcej ... do rana napadało całkiem sporo. Żeby choć trochę pobyć na świeżym powietrzu, a nie tylko przy stole, ruszyliśmy w objazd po najbliższej okolicy, a właściwie po lasach, najchętniej mało uczęszczanymi drogami, tam zima najładniejsza.



Droga na powyższym zdjęciu nietknięta ludzkim śladem, mało uczęszczana, za to lasy wycięte całymi połaciami ... mimo, że nowe nasadzenia, ale jeszcze małe, i rosnąć będą dziesiątkami lat. W pewnym momencie przekraczaliśmy tory linii kolejowej do Horyńca, mimo, że już popołudnie, śnieg nadal leży na torach, znaczy nic jeszcze nie przejeżdżało ... czyżby i te kursy szynobusem w magiczne rejony Roztocza Południowego zostały zlikwidowane?


Kiedy mijaliśmy niedalekie Makowisko, przypomniało mi się, że na którymś rajdzie odwiedziliśmy tutejszy cmentarz, a na nim osobliwy nagrobek austriackiego oficera Theodora Kerkowa.
Ze strony sołectwa w Makowisku:
Żołnierz ten zginął 24.05.1915 roku i jak głosi miejscowe podanie w mogile spoczywa bez głowy. W tej chwili trudno jest ustalić stan faktyczny tej historii ponieważ już nikt z mieszkańców wsi nie jest w stanie potwierdzić tego epizodu. Dlatego też to wydarzenie ma wiele wersji przekazywanych ustnie, posiadających często własne interpretacje. Z wszelkich uzyskanych informacji w przybliżeniu przyjąć można następujące wydarzenie: w czasie działań wojennych na tym terenie porucznik Kerkow dowódca 4 kompanii, jak wskazuje napis na pomniku, toczył zacięty pojedynek z żołnierzem rosyjskim. W pewnym momencie żołnierz rosyjski jednym ruchem ściął szablą głowę porucznikowi. Potem jeszcze przez jakiś czas koń niósł oficera, zanim on spadł. O fakcie tym dowiedziała się jego narzeczona Meta Grabin, która wystawiła na cmentarzu pomnik z wierszem o treści:

Czerwone płatki maku wdychając opadają na twoje ręce.
Czerwone szczęście błyszcząc staje i przed wieczorem idzie ku gorącu.
Chce młode słońce pozdrowić i leży cicho i pada ci do nóg.

Według innych podań głowę oficerowi urwał pocisk. Koń bardzo przywiązany do swego pana nie zrzucił ciała. Dopiero w Makowisku jeździec bez głowy spadł z konia. Trudno jest ustalić jak było naprawdę. W każdej wersji zapewne jest część prawdy, choć nie potwierdzona żadnym źródłowym zapisem. Pomnik ten w górnej części nie posiada zakończenia co może symbolizować brak głowy. To wszystko razem stwarza wokół tego wydarzenia pewną otoczkę sensacji.




W maju 1915 roku na odcinku Wiązownica, Piwoda, Makowisko trwały zacięte starcia oddziałów niemiecko austriackich z Rosjanami. W wyniku tych działań poległo wielu żołnierzy wszystkich armii, których pochowano w najbliższej okolicy. Zresztą wiedzie tędy szlak frontu wschodniego Wielkiej Wojny, gęsto usiany cmentarzami, na których leżą wespół polegli żołnierze wrogich armii. Jak doczytałam, to była ostatnia wojna, kiedy honorowo grzebano wszystkich poległych.
W pobliskim Wietlinie Trzecim znajduje się również interesujący pomnik z ceramiczną tablicą, przedstawiających dwóch mężczyzn, walczących ze sobą. Wg legendy są to bracia, którzy zginęli tutaj, stojąc naprzeciwko w dwóch wrogich armiach ... swoista i zamierzona alegoria sytuacji wielu Polaków, którzy musieli walczyć przeciwko sobie.

Jeszcze zahaczyliśmy o Pogórze, żeby ptakom dosypać słonecznika do karmników, tam też zima ...


Ciemniejąca chmura już przysłaniała Góry Sanocko-Turczańskie ... kłębiła się nad Kanasinem, a potem sypnęła obficie śniegiem ... dobrze, że przyjechaliśmy, karmniki puste, tylko odrobina smalcu wklejonego w pień śliwki została ...


Wróciliśmy do domu już ciemną nocą, teraz mogliśmy zasiąść do świątecznego jedzenia, bo zgłodnieliśmy setnie:-)
Dziś mokro, pada deszcz, resztki śniegu nikną w oczach ... to na nizinach, bo w górach chyba trochę lepiej, mroźniej.
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za wszystkie życzenia, dobre słowa, pa!




poniedziałek, 12 grudnia 2016

Jemioła ...

Huśtawka pogodowa trwa.
Przyjechaliśmy na Pogórze w bieli, wyjeżdżamy w deszczu i błocie, na poboczu drogi dziwacznie poskręcane zwały śniegu, resztki zimy. Tylko Kopystańka jeszcze pobielona, chociaż i tam już prześwituje trawa.
Byliśmy w niedzielę na wzgórzu kalwaryjskim, kierując się jak zwykle na przejazd przez płyty na Wiarze. Niestety, ja miałam wielkiego stracha pchać się w ten podwyższony stan wód, to musieliśmy jechać objazdem, Ale widok nowego mostu napawa nadzieją, że może na święta zostanie oddany do użytku, już stawiają obarierowanie, nawet w niedzielę, w tym deszczu ludzie pracują, znaczy terminy gonią. Most świeci świeżym betonem, jaskrawymi kolorami, ja i tak noszę w sobie widok starego, drewnianego, który postukiwał deskami, kiedy przejeżdżało się przez niego.
Ech! jak to mówiła moja mama, " jak za sanacji" jestem:-)  i wcale nie chodziło jej o sprawy polityczne, tylko o zacofanie:-)


Poniżej to wcale nie góry błękitniejące w dali, tylko ciemniejszy wał chmur, które czasami tak układają się na niebie, że "góry nade mną jak niebo, a niebo nade mną jak góry" ...


Przez spory kawał soboty walczyliśmy z jemiołą na starych jabłoniach, dopóki deszcz nas nie przegonił. Nierówna to walka, jabłonie wysokie, strach wspinać się na samą górę, kiedy mokro i ślisko.  Mąż piłą spalinową poobcinał suche konary, a także jedną przeżartą przez jemiołę gałąź, której liście już w środku lata zżółkły i osypały się ... tym samym otworzył się z okna widok na Kopystańkę niczym nie zaburzony. Rzekłabym, monitoring pogórzańskiej Jej Wysokości całodobowy wręcz:-) oko rejestruje każdy ruch, a lornetka pomaga wychwycić malutkie postaci wędrowców na szczycie:-)


Uzbrojona w specjalne urządzenie na wysięgniku, a więc niedużą piłę wraz z gilotynką obcinałam zapasożytowane jemiołą gałązki, obłamywałam całe jej kępy. Tych jabłoni jest sześć w starym sadzie, powolutku, powolutku, może chociaż w ten sposób przedłużymy życie starych drzew, bo czy ja wiem, czy to coś pomoże ... pasożyt odradza się, trzeba by pewnie radykalnie przyciąć gałęzie. Obawiam się, że nic nie pozostałoby z drzew:-)
Ech! taka zwyżka załatwiłaby mi całą sprawę, zaatakowałabym te narośla z kosza, bezpiecznie, a nie z trzęsącej się drabiny.


Dr Różański, ten od ziół,  tak pisze o właściwościach tej pasożytniczej "krzewinki":
... Sarny i jelenie spożywają zioła pobudzające trawienie, odkażające układ pokarmowy i oddechowy, wiatropędne, moczopędne, zwiększające żywotność, spazmolityczne, pobudzające krążenie krwi i przeciwpasożytnicze: bylicę pospolitą, bylicę piołun, bluszcz, wrotycz, jałowiec, jemiołę, w okresie rui – grzyby. ...
Sama jemioła ładnie wygląda, skórzaste liście, a zwłaszcza jej owoce jak perełki ... ptactwo żeruje zimą, zjadając osnówkę, a dzioby z nasionami wycierając o następne gałęzie ... widziałam takie nasionko przylepione do młodej kory, że ciężko je zdrapać, już pozieleniałe i wrastające ... szybko to idzie. Już wieczorem przyszły chętne płowe pożerować po tymi jabłoniami, wcale nie na resztkę jabłek, a właśnie na jemiołę.


Póki co, odłożyłam kilka pęków jemioły dla znajomych, rodziny, trzeba się gdzieś całować przecież, prawda?
Zajeżdżają tutaj przed świętami także chętni handlarze jemiołowi, ale oni są wygodni, najchętniej ścięliby całe drzewo i wybrali najładniejsze. W zeszłym roku mąż im powiedział, proszę bardzo, bierzcie wszystko, ale wyczyśćcie drzewa ... nie było chętnych, a drugi sąsiad ich przepędził niewybrednym słowem, bo tylko bałagan zostawiają po sobie.
Chyba w gminie zostały jakieś fundusze do wykorzystania, bo reperują drogę na Koniuszę, nawet w lesie kawał asfaltu położyli ... pod kapliczką zwały śniegu, musiało być mocno zawiane.
Nasz potok głośno szumi z doliny, zachodni wiatr niesie ten głos jak poszum wiatru, sporo wody toczy po spłynięciu śniegów.

Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, dobre słowo, bywajcie w zdrowiu, pa!

czwartek, 8 grudnia 2016

Dlaczego? ...

To jest bardzo stary wpis, z początków mojego blogowania.
Byliśmy tu sporo lat wcześniej ... ścieżka przyrodnicza "Pomocna Woda" w Birczy Starej ...




Ostatnimi czasy szperałam trochę na forum npm ... zazwyczaj szukam opisów wędrówek po Pogórzu Przemyskim czy Dynowskim, spojrzenia na Pogórza okiem innych osób,  ... hm! spotykam tam nawet dobrych znajomych:-)
I oto jak znajduję to klimatyczne miejsce po wielu latach ...
Niech już będą te schody, różni ludzie korzystają ze ścieżki przyrodniczej, może i starsi przychodzą tu, po wspomnienia z dzieciństwa ...

zdjęcie kulczyk1 forum npm

... ale komu przeszkadzał ten buk, spod którego korzeni wypływa cudowne źródełko?
Zamiast niego ... sami widzicie ...

zdjęcie kulczyk1 forum npm

... źródełko zamknięte jakimś paskudnym kręgiem betonowym ...

zdjęcie Vlado forum npm

... a buk wcale nie był chory, wypróchniały w środku, zagrażający być może bezpieczeństwu ... ścięli zdrowe drzewo ... i leży powalony olbrzym, już nawet huby go porastają ...

zdjęcie Vlado forum npm

Do licha! ... Dlaczego? ... komu to przeszkadzało?

środa, 7 grudnia 2016

Co mi w duszy gra ... na zimowo ...

Małe zauroczenie językiem czeskim trwa:-) ... lubimy ich słuchać ...
Śmiejemy się z mężem, że nasze Pogórze też "zafukane snehem" :-) ... czyli po prostu "zawiane" ...


Ale ten klimat bacówki ... kraciaste, flanelowe koszule, gitary, fujareczka, skrzypeczki, śnieg za oknem ... zresztą sami posłuchajcie:-)


To Huwniki nad Wiarem, wieś położona poniżej naszej wioseczki, a efekty śniegowe to zasługa
Google:-) ...  nie potrzeba takich efektów, sypie dalej.

niedziela, 4 grudnia 2016

Krzeczkowski Mur zimą ...

Właściwie na nizinach nie było śniegu, ot! jakieś śladowe ilości.
Wybraliśmy się w piątek na Pogórze ładniejszą drogą, przez bryliniecki las. Jeszcze niżej prowadziły nas koleiny, pozostawione przez jakiś pojazd, potem skręciły w bok, w las.. Za płytami zaczął się drogowy horror, śniegu coraz więcej, bardziej stromo ... nie pomogły reduktory, przełączanie napędów ... "czołg" buksował w miejscu i coraz niebezpieczniej przesuwał się bokiem nad głęboki rów. Zostało nam do wyjścia na prostą ze 200m, ale góra ze śniegiem nas pokonała. Nawet nie było gdzie zawrócić, bo wąsko ... delikatnie metr za metrem wycofaliśmy się na szerszy placyk, zawróciliśmy i przez Zalesie pojechaliśmy na Przemyśl. I tak się zastanawiamy, gdzie ta zima, która dała nam tak popalić w lesie ... na polach łyso, jeszcze w Aksmanicach wcale nie zimowo ... i zima jak zwykle zaczęła się za Chybem:-)
Zrobiło się już dawno ciemno, jeszcze nie wiemy, czy uda nam się zjechać do nas, czy też trzeba zostawić pojazd i po ciemku zejść do chatki. Uff! droga odśnieżona ... powolutku stoczyliśmy się, stając u bram po 3 godzinach jazdy, gdzie zazwyczaj 1 wystarczała:-)
Podzieliliśmy się robotą, mąż czyścił piece z popiołu i palił, bo chatka dosyć wyziębiła się, a ja odśnieżałam po ciemku ... nie tak całkiem, blask szedł od śniegu, i chatka oświetlona trochę rozjaśniała.


Od rana śnieg dosypywał obficie, ale my już sobie wymyśliliśmy wcześniej, jeszcze w domu, że zrobimy wycieczkę krajoznawczo- botaniczną, na Krzeczkowski Mur, to bardzo niedaleko od nas, trzeba tylko przemieścić się na druga stronę Kopystańki. Po lekturze innych blogów chciałam wreszcie zobaczyć stanowisko języcznika w naturze, ale przecież jest tyle śniegu, że nic nie zobaczymy ... ale Mur Krzeczkowski nie przysypany ... jedziemy.


Pod kapliczkę zawsze wiatr zawiewa drogę, tam czasami zaspy nie do pokonania. Udało się przejechać, a zjeżdżać będziemy w dół tą drogą, którą wczoraj wieczorem nie udało nam się wjechać ... z górki będzie łatwiej. Tak, minęliśmy nasze ślady wczorajszego zmagania się z przyrodą ... rzeczywiście zabrakło nam tak niewiele:-) Niebo ciemniało coraz bardziej, a w samych Krzeczkowicach rozpętała się istna zamieć ...


Mur Krzeczkowski leży spory kawałek za wsią, idzie się tam niebieskim szlakiem, a droga wiedzie wśród przepastnych lasów ...  dobrze być tam wiosną, latem, jesienią, ale nie w takiej zamieci, gdzie ślad drogi coraz bardziej zasypuje śnieg. A dane nam będzie wrócić?
Po jakimś czasie pojaśniało, śnieg jakby mniej padał, przystanęliśmy na rozjeździe ... wąsko, trzeba gdzieś zawrócić, ustawić "czołg" ... mąż został, a ja poszłam, w dziewiczym śniegu po kolana, w bajkowej scenerii przysypanych śniegiem jodeł ... najprawdziwsza zima:-)


Za zakrętem wyłonił się zza drzew on, Krzeczkowski Mur ... jak resztki dawnej twierdzy, ruiny starożytnej budowli ... przysypany śniegiem, w takiej scenerii jeszcze go nie widziałam ...





Sypie śnieg, nie ma dobrej widoczności, a cicho, jak makiem zasiał ... dach, pod którym latem można spożyć posiłek, odpocząć załamał się chyba pod ciężarem śniegu ... płaski teren jest dobrym miejscem na obozowisko.
Po swoich śladach wróciłam do "czołgu" ...


Trzeba jeszcze oczyścić tabliczkę ze śniegu, bo może jakiś turysta nie spojrzy i ominie ciekawy pomnik przyrody nieożywionej:-)


Po drodze jeszcze zatrzymaliśmy się przy punkcie widokowym nad doliną Cisowej ... śnieg zasypał parking, za bardzo nie ma gdzie stanąć ... niebo z lekka zaczyna się przecierać, nawet gdzie-niegdzie prześwituje błękit ... Kopystańka z drugiej strony ...


Tocząc się wolniutko za ogromnym tirem dostawczym z tesco zjechaliśmy do Birczy, zastanawialiśmy się nawet, dokąd on jedzie po tej zaśnieżonej drodze ... za chwilę znowu serpentyny, nie mówiąc już o zjeździe ze Słonnego ... Małe zakupy w sklepikach zgrupowanych wokół rynku, sympatyczna atmosfera, jeśli czegoś nie ma w jednym, to polecają sobie wzajemnie klienta ... może tam, może tam ... nie ma handlowej zawiści, a może nam się tylko tak wydaje?
Teraz już słońce poczyna sobie całkiem śmiało , chmury odeszły gdzieś daleko, świat pojaśniał ...
widoki dalekie, wyraziste ...


.... i Kopystańka z jeszcze innej strony ...


Zmniejsza nam się liczba mieszkańców w wioseczce, starzy umierają, młodzi wyjeżdżają, inni się rozchodzą, każdy w swoją stronę ... miałam kiedyś zrobić zdjęcie najpiękniejszym wąsom, w typie cysorza Franciszka Józefa ... nie zdążyłam ... w sobotę znowu odbył się  następny pogrzeb.
Tylko Wiar niezmiennie toczy swoje wody, nie bacząc na zawirowania tego świata, raz gniewny, pełen wody, a raz ledwie strużką niknącą między kamieniami ...


Smutne te zdjęcia, wszystkie w tonacji czarno-białej, tylko moja pomarańczowa kurtka jedynym kolorowym akcentem ... czy zima już na stałe zagościła u nas?
Wyjeżdżałam na Pogórze pełna niepokoju, bo Gucio nie pokazał się przez cały dzień, potem nie wrócił na noc, rano go znowu nie było ... wieczorem dostałam sms-a: Wrócił!
Ktoś go podrzucił nam mniej więcej o tej samej porze, prawie 6 lat temu, przywiązałam się do niego ... inaczej jest, gdy człowiek wie, że zginął gdzieś, a inaczej trwać w niepewności ... może ktoś go zamknął i ginie z głodu, może leży poturbowany, może męczy się ... same zgryzoty z tymi zwierzakami.



W klamociarni nabyliśmy za grosze stare narzędzia, nawet nie wiemy do czego służą ... skusiła nas ich starość, szlachetny dźwięk, jaki wydawała stal ... może do obróbki kamienia?


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, bywajcie w zdrowiu, pa!



środa, 30 listopada 2016

Koniec sadzenia ...

Pojawiłam się na bazarku u znajomego pana ogrodnika.
Zanim zatarł ręce, schował coś szybciutko pod siedzenie w samochodzie ... przyuważyłam jakąś kolorową ćwiartuchnę, a kolor twarzy tego pana mówił sam za siebie ... Oj! pani, zimno dzisiaj!
- To niech się pan trochę grzeje.
- Ale czym? - śmieje się do mnie.
- Już tam pan wie, czym - zaśmiałam się. - Niech pan da jeszcze pęczek malin Polana, i antonówkę ... jest? dojechała?
- Dojechała, dojechała  ... które dać? patrz, pani, jakie korzenie, korzeń jest ważny, pani wie ...
- rozmowa zaczynała rubasznie zbaczać na niebezpieczne tory, zwłaszcza, że pojawili się koledzy z sąsiedniego straganu.
- A antonówka? - pan zaczął rozcinać nie ten pęk jabłoni, jakieś Jona zobaczyłam na plakietce, to chyba Jonagold ... Ale ja chcę antonówkę ... Oj, faktycznie, to nie to ... za chwile wyjął następną sadzonkę ... Masz, pani, a za to, że z panią można pożartować, i już koniec sezonu, na Mikołaja gratis! ... Nie patrz pani, za to będą omszone!
I tym sposobem stałam się właścicielką brzoskwini.
Posadziłam ją niedaleko chatki, ale tak, żeby nie przysłaniała widoków.
Gdyby udało jej się przetrwać, tej brzoskwini, miałabym wiosną pod chatką pięknie kwitnące na różowo drzewko:-)
Jabłonkę też posadziłam, w miejsce tej uschniętej po karczowniku, ale głowy bym nie dała, że to antonówka:-)


Udało mi się zwieźć całe drewno, a to pozostałe schować na taras ... trociny wygrabione i podsypane pod lipki. Na ten rok koniec.
Wywiozłam jeszcze przyczepkę kompostu, którą wyprodukowałam w domu z odpadków kuchennych, trawy, liści, owoców i popiołu z kominka ... została jeszcze jedna ... ta chyba zostanie do wiosny, bo znowu pada śnieg. Spróbujemy pakować się w piątek, ale jak śnieg stopnieje, to zjedziemy w dół z przyczepką.
Na razie cieszę się przyjazdem syna, który przyjechał z wysp, ale na bardzo krótko.
Nastawiłam staropolski piernik dojrzewający, tylko żebym o nim nie zapomniała ... jak babcia Ani z Rozmówek przy herbacie ... upiekła go na święta wielkanocne:-)


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, bywajcie w zdrowiu, pa!








czwartek, 24 listopada 2016

Krążę ... krążę ...

... między domem a Pogórzem, bo chcę zdążyć przed zimą ze zwiezieniem drewna, żeby znowu śnieg nie przykrył gotowych polan.
Wczoraj przed południem ruszyłam w drogę, i znowu na Chybie zmiana pogody, mgła jak w najgorszym horrorze. W dolinie Wiaru nie lepiej, ale kiedy zjechałam do nas, jakby nieśmiało słońce zaczęło prześwitywać, ale i tu wszędzie mokro, znaczy, że mgła ustąpiła całkiem niedawno.
Zabrałam się od razu ostro do pracy, bo przecież zakupiłam jeszcze maliny, które trzeba posadzić, a raczej dosadzić do tych poprzednich.
Tak sobie umyśliłam, że obsadzę nimi moje poletko z grządkami, ale po zewnętrznej stronie siatki.
Może kiedy urośnie zielony żywopłot, to choć trochę uchroni warzywa przed chłodnymi, północnymi wiatrami, i będą miały zaciszniej, i cieplej ...


Najpierw kupiłam w Albigowej 50 sadzonek, potem u znajomego pana ogrodnika na bazarku następne 50. Odrobinę mi zabrakło, jakieś 15 sztuk, więc jutro pojadę znowu do niego, dokupię następny pęczek, resztki posadzę w pobliżu chatki. Przyjemnie tak wyjść rankiem i zerwać owoce na wyciągnięcie ręki:-) W moim nowo założonym sadku brakuje mi jabłoni antonówki, to też dokupię szczepę w miejsce tej, którą podgryzł chyba karczownik, może poszedł już sobie precz.
Po posadzeniu malin pracowałam do zachodu słońca przy zwożeniu drzewa na taras ... jak to miło w zimowy czas wyskoczyć tylko za drzwi i przynieść drewno do palenia, dodatkowo ściany z polan chronią chociaż częściowo przed zacinającym śniegiem.
Przy okazji segregowałam polana, drobniejsze na taras, resztę na przyczepkę do domu.
Bardzo pożyteczny jest ten fitness w obejściu, rzekłabym, ogólnorozwojowy:-) na żadne siłownie nie muszę chodzić, sauny, tężnie solne i inne wymysły, bo wszystko zapewnia mi solidny stos drewna, taczki i pchanie ich pod górę. Resztę rekompensują widoki, bo to takie Pogórze w pakiecie:-)




Dzisiejsza noc była jasna ze względu na mróz i tysiące gwiazd na niebie , a zaraz potem skrzący się szron i wschód słońca. Bardzo wcześnie wstaję, bo futrzaki domagają się spaceru skrobaniem w drzwi.
Potem palę w piecu, solidny kubek kawy i książka jeszcze przy zapalonej lampie. Patrzyłam, jak w szarówce budzącego się dnia ogromna sowa sfrunęła z jabłoni w gęstwę sąsiedzkich drzew, tylko sobie znanym kanałem, nie dotykając nawet gałęzi ... już później stadka grubodziobów buszowały pod czereśnią, słabo tam z zapasami, bo w rym roku czereśni prawie nie było.
A tak w ogóle, jak jest słoneczny dzień, to w powietrzu tyle świergolenia, ptasiego nawoływania, jak nie przymierzając na wiosnę, nawet po śniegu zostały mizerne ślady, gdzieś tam pod Kopystańką, albo pod naszą chatką ...


Przy okazji widać schnące na ławce pieńki, przeznaczone na budki lęgowe ... te z lewej to jesionowe ... cały środek pnia oddziela się i wysuwa jak trzpień, wystarczy stuknąć. Te po prawej to z orzecha włoskiego, gotowe dziuple, albo ładnie wypróchniałe środki, tylko wygrzebać, może spodobają się ptakom.
Dwa lata temu wysiałam na grządce rutę, bo to i ruciany wianeczek w piosenkach, i chyba nigdy nie widziałam tego ziela, a także zielone gałązki wymagane są przy sporządzaniu krupniku litewskiego ... wzeszło kilka roślinek, niezbyt rosły, a już zimy myślałam, że nie przetrwają.
Wiosną przeniosłam delikatne sadzonki w pobliże chatki i to im posłużyło ... chyba ruta jest zimozielona, bo przymrozki i śniegi jej nie szkodzą ... jeszcze nie kwitła ...



W tak przyjemnym słońcu Mima towarzyszyła mi przy robotach ...



... a Amik w tym czasie ...


Nie myślcie, że jest mu źle, bo za chwilę zmiana, Mimi do domu, on na wybieganie. Jednak nie mogą biegać razem, bo od razu długa ... a i moje zdrowie psychiczne bezpieczne, nie muszę się bać i zamartwiać, gdzie są.
Pogórze odrobinę poszarzało, jeszcze tylko modrzewie złocą się gdzie- niegdzie.
Jutro znowu jadę, po następna przyczepkę drewna, i ... może już będzie koniec.


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!


 P.s. Surówka z kiszonej kapusty z dodatkiem kiszonych jabłek była pyszna:-)