niedziela, 24 września 2017

Ursul!!! ... ursul!!! ... czyli różne oblicza Rumunii ...

Nadszedł wreszcie nasz czas na jesienny wypad do ulubionej Rumunii.
Trochę późno, dzień krótki, i pogoda niepewna, ale co tam, jedziemy!
To tylko kilka dni, program wypełniony po brzegi, a rumuńskie odległości wcale nie małe.
Z ciekawości porównałam wielkość tego kraju z Polską, nie do wiary! Rumunia jest powierzchniowo mniejsza od Polski, ale dojazdy do poszczególnych miejsc wyznacza siatka dróg pomiędzy poszczególnymi masywami górskimi, i jedzie się, i jedzie, i nie ma za bardzo możliwości ucieczki gdzieś w bok. Dlatego zawsze wydaje mi się, że w tym kraju wszędzie jest daleko:-)


Rozpłomienione wschodem słońca niebo spotkało nas jak zwykle gdzieś daleko na Słowacji. Nad groblami terenów zalewowych Cisy już na Węgrzech mamy stałe miejsce na śniadanie, teraz było chłodno, wiał porywisty wiatr, a niebo wcale nie wyglądało zachęcająco.
Jechaliśmy daleko, gdzieś w okolice Braszowa, tam też prognozy pogody nie były optymistyczne.
Przed kilkoma dniami Rumunię nawiedziły burze, które poczyniły ogromne spustoszenie w okolicach Zalau, i trochę wyżej. Po drodze widać było połamane drzewa, zniszczone dachy domostw i budynków gospodarczych, a największy smutek wywołał ten widok ...



Stareńka cerkiewka w typie marmoroskim, z wysoką wieżą, z XVII wieku nie oparła się niedzielnej nawałnicy. Zawsze zatrzymywaliśmy się tutaj, oglądaliśmy doskonałą starą ciesielkę, oryginalne detale architektoniczne, a teraz wieża leżała strzaskana u stóp ...


Tak wyglądała przed zniszczeniami.
Opuściliśmy główną drogę, jechaliśmy terenami dotkniętymi kataklizmem, nie śmiałam robić zdjęć tego ludzkiego nieszczęścia. Wszyscy naprawiali uszkodzenia, gdzieś blaszany dech stajenki wywiało aż na sąsiednie zbocze, jakiś stary człowiek siedział pod ścianą swego domu z urwanym dachem z rezygnacją ... połamane słupy, sterty dachówek, ludzie krzątali się wokół swoich domostw.
Gdzieś przed Targu Muresz zobaczyliśmy najprawdziwszy tabor cygański, wozy, konie, Cyganki w kolorowych strojach z maleńkimi dziećmi, reszta biegała wokół, mężczyźni w szykownych czarnych kapeluszach o szerokim rondzie, starsi, młodsi.


Przecinając w poprzek rumuński interior z zainteresowaniem patrzyłam na krajobrazy. Zawsze wydawało mi się, że środek kraju to równiny, które okalają wokół Karpaty, a tu teren pofalowany, wszędzie pasą się stada owiec, bydła ... piękny, surowy, nawet troszkę przygnębiający ...




Mieliśmy nadzieję, że uda nam się przed nocą dotrzeć do celu naszej podróży, do cabany w górach Ciucas za Braszowem, ale niestety, musieliśmy już po ciemku szukać noclegu przed tym miastem. Za to rankiem szybko przejechaliśmy industrialne, nieciekawe okolice, a w mijanej miejscowości Prejmer chcieliśmy zobaczyć jeden z najlepiej zachowanych kościołów  warownych Transylwanii. Jego historia sięga Krzyżaków, to oni rozpoczęli budowę, a po wypędzeniu osiedli w Prusach Wschodnich. Podejrzewam, że to ci sami spod Grunwaldu:-)
Kościół w Prejmer to nigdy niezdobyta transylwańska warownia.





Natknęliśmy się wewnątrz na japońską wycieczkę. Ale hece, wszyscy filmują, robią zdjęcia, kolorowe panie w kapeluszach z kwiatami, i zdjęcia, i zdjęcia ... jeden gość w masce na twarzy, pewnie żeby go nie zabiło świeże powietrze:-) Japońscy turyści napełniali wnętrza gwarem, tumultem, wreszcie przyszła ogromna burza z ulewnym deszczem, to uciekli w popłochu do swego autokaru. Jeszcze jedna turystka wypytywała, czy to nie efekty specjalne to BUM! BUM! z nieba, a przewodnik cierpliwie jej tłumaczył, że nie. I zapanował spokój ...




Obeszliśmy wkoło zadaszone mury, dodatkowej niesamowitości dodawała szalejąca na zewnątrz burza, grzmoty ... w jednym z wąskich okienek dziwna pochylnia, a nad nią tabliczka z napisem, z którego zrozumiałam tylko ... mortis ...



Ta pochylnia mogła się obracać i była do niej przymocowana z każdej strony bateria prymitywnej broni palnej, ładowanej od przodu. Kiedy z jednej strony oddawano ogień do wroga, z przeciwnej ładowano lufy, po czym odwracano całość. Z uwagi na siłę tego ognia, nazwano to urządzenie Organami Śmierci.
Dookoła murów schody, maleńkie cele, gdzie przebywali oblegani mieszkańcy, a także wyposażone różne warsztaty rzemieślnicze, szkoła, po prostu toczyło się codzienne życie.




Burza była prawie letnia, z obfitym deszczem, z dachów aż pyliło z rozbijanych kropli, a woda nie mieściła się w rynnach ...



... i jak szybko przyszła, tak sobie poszła gdzieś dalej. Zanim zdążyliśmy wyjść na zewnątrz, już zaświeciło słońce, a mały ryneczek lśnił wymyty ulewą.


Kiedy przygotowywałam trasę naszej wycieczki, wpadł mi w oko na mapie wodospad Urlatoarele przy drodze do Buzau, a potem kawałek w bok.
Znowu trzeba było się przemieścić drogami na drugą stronę masywu Ciucas, miejsce dobrze oznakowane, więc łatwo trafić ... niektóre potoki huczały wezbraną, błotnistą wodą, to gdzieś w górach spadł deszcz. Nasz strumień był czyściutki, kolorowe kamienie na dnie, a całość jak wyjęta z obrazka ...


Miejsca do posiedzenia, szum wartko płynącej wody, a także samego wodospadu. Pojechaliśmy tylko zawrócić, i już radośnie wyskoczyłam z "czołgu", przeszłam przez kładkę z pni i pstrykałam zdjęcia,co najmniej jak japońska turystka:-)




Jak wyczytałam z tablicy, to miejsce to fenomen hydrologiczny.
Wapiennymi tulejami wypływa z góry 7-8 strumieni o stałej temperaturze i ciśnieniu, i cały ten obszar pokryty jest cieniutką warstewką wody ... jednostajny szum. Pod stopą twardy kamień, można chodzić po tym swoistym wodospadzie, bardziej na lewo woda rozlewa się po występie skalnym ...


W sandałach wzięłam się za próbę przejścia po tej wodzie płynącej po skałach, żeby zrobić bliższe zdjęcie ... nagle w pobliskich krzakach za tym wodospadem jakiś ruch, widzę ciemną sylwetkę ... to chyba pies pasterski, których tu pełno ... patrzę jeszcze raz ... i oczom nie wierzę, kiedy na moment odsłoniły się krzaki. O laboga! matko kochana, przecież to najprawdziwszy niedźwiedź!!!!!
A ja już kawałek za kładką na wodospadzie ... rwałam stamtąd jak opętana ... telepiącymi się rękami zmieniłam obiektyw, bo przecież przed naszymi oczami leciał najprawdziwszy film przyrodniczy ... szepnęłam tylko do męża, żeby zabezpieczał nam tyły ... żeby inny nie zaskoczył od tyłu ...


Miś zatrzymał się przy leszczynie chyba, potrząsnął gałęziami, na chwilkę skrył się pod koroną, potem usiłował wspiąć się na rachityczne świerczki, które przygięły się do ziemi pod jego ciężarem ... nie liczyłam na więcej.
Marzyłam, żeby wyszedł na tę jasną skałę, żeby go było widać ... staliśmy dłuższą chwilę ... nagle jest, pojawił się wyżej ...






Szedł powoli, obwąchiwał coś na ziemi, giął sobą krzaki, przez moment miałam wrażenie, że patrzył na nas ... trwało to sporą chwilę, potem zniknął w lesie i już się nie pojawił. Pewnie poszedł na obchód miejsc biwakowych, przyzwyczajony do grzebania w pozostawionych przez człowieka resztkach.
Pewnie mijaliśmy go przy drodze, kiedy jechaliśmy zawrócić, ale kto by się spodziewał najprawdziwszego, dorosłego niedźwiedzia?
Obejrzeliśmy jeszcze kontener na odpadki, który stał przy drodze ... masywny, metalowy, z zamykaną pokrywą, którą łapa uzbrojona w pazury usiłowała otworzyć ... zdrapana farba, ślady z każdej strony.
Niesamowite przeżycie ... ręce trzęsły mi się jeszcze z emocji, serce waliło w piersi  ... widziałam niedźwiedzia, najprawdziwszego niedźwiedzia:-)
Wracaliśmy znowu na druga stronę masywu, bez przerwy wspominając, jakie wrażenie zrobiło to nieoczekiwane spotkanie ... pozostawiliśmy asfaltowe drogi, wybraliśmy szutrówkę przez góry ...
Najpierw serpentynami wspinaliśmy się długo po kamieniach, potem takiż zjazd w dół, wreszcie równina wśród gór, a właściwie dolina, poiana po rumuńsku ... i napotykani pierwsi ludzie.
Ciężko pracujący w lesie przy wycince drzew mężczyźni, potem ciobani, wypasający ogromne stada owiec, kóz na okolicznych halach ... wszyscy pozdrawiają przyjaźnie ...




Wśród tych ogromnych przestrzeni pastwiskowych zatrzymaliśmy się na mały odpoczynek.
Obok bystro po kamieniach toczyła swoje wody rzeczka, wśród wyskubanej trawy jaśniały rozkwitłe zimowity, których zwierzyna nie tyka, bo są trujące ... zwierzęta są mądre ...



Moją uwagę zwróciły inne kwiatuszki, bardziej fioletowe, i trochę inne od zimowitów, bo tylko o trzech płatkach ... a wszędzie pożółkłe kępy palczastych liści ... to przekwitłe ciemierniki.



Nieco dalej, w rzece okolonej krzakami zauważyliśmy dużego ptaka ... ni to czapla, ni to czarny bocian:-)

Dotarliśmy w końcu do asfaltowej drogi, i znowu tablica: Brasov 12 km.
Śmialiśmy się, że tutaj wszystkie drogi prowadzą do Braszowa, bo gdzie nie pojawialiśmy się przez cały pobyt, to napotykaliśmy podobne tablice:-)
A unikaliśmy tego miejskiego molocha jak diabeł święconej wody ... wiemy, wiemy, że tam mnóstwo zabytków, mnóstwo do zwiedzania, ale jeszcze przemy do natury ... może zdążymy kiedyś zwiedzić i to miasto.
Przed nami jeszcze monastyr Suzana, zbudowany w 1740 roku jako drewniana cerkiew, po 100 latach powstał murowany budynek ... to kawałek za osadą Cheia ...




Nie spotkaliśmy żywej duszy, nawet kaplica była pusta ... mniszki zajęte swoimi sprawami, a może to była pora obiadowa? ...




Cheia to właściwie sezonowa miejscowość letniskowa. Wiele budynków było już zamkniętych, w maleńkim sklepiku kupiliśmy ostatni bochenek chleba, a przemiły staruszek starannie odliczał wydawaną resztę ... a nauśmiechaliśmy się wzajemnie, a nadziękowaliśmy ... coraz lepiej idzie mi porozumiewanie się z mieszkańcami Rumunii, nie znam języka, troszkę na migi, na palcach lub z kartką papieru i długopisem, i zawsze się dogadamy:-)


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, bywajcie w zdrowiu, pa!
C.D.N.

Tymczasem na Pogórze zawitała jesień, padają deszcze, mgły snują się po górach, a jelenie zaczęły rykowisko. W związku z tym nastąpiła wzmożona aktywność myśliwych ... w nocy słychać strzały, jeden po drugim ... potem, po dłuższej chwili jeszcze jeden, pewnie ten dobijający ....



Zdarzają się też takie chwile ...




... Wiar przybrał mocno po ostatnich ulewach ...


... i wszędzie jest strasznie dużo grzybów:-)


19 komentarzy:

Stanisław Kucharzyk pisze...

Super podróż. Trójpłatkowy "nibyzimowit" to prawdziwy jesienny krokus - szafran/krokus banacki (Crocus banaticus )

Pellegrina pisze...

Rumunia, Wasza miłość! A my korzystamy i czytamy i oglądamy i marzymy.
Natura cudna jest, to poranne światło wczesnojesiennego słońca zachwyca. Ale jest też nieobliczalna i groźna, te ulewy, wichury, straty i nieszczęścia.
Spotkanie prawdziwego niedźwiedzia i to tak blisko - to dopiero przygoda!!! Tego się nie zapomni, aż mnie ciarki i dreszcze brrrr.

Aleksandra I. pisze...

Wspaniałą przygodę z niedźwiedziem w tle Mieliście, aż mi ciarki po plecach przeszły. Ciekawe zabytki. Jednak najbardziej zauroczyły mnie te trzy zdjęcia w pięknym świetle.

Grażyna-M. pisze...

To mieliście emocje! Takie spotkanie z misiem - też bym chciała zobaczyć, ale bałabym się porządnie.:)
Ptaszysko wygląda zupełnie jak bocian czarny.:) Może nie mógł odlecieć.
Przepiękne jest to zdjęcie mokrych gałęzi, podświetlonych na złoto.
Serdeczności

bogna pisze...

Pogórzańskie zdjęcia, a zwłaszcza te podświetlone na złoto, to jest TO!
Pozdrawiam.

makroman pisze...

Bocian czarny! Jak złoto!!
Misia pogratulować!
Przygoda wspaniała (i niedzwiedź, i podróż, i zabytki tudzież ciekawostki)

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Staszek, podróż do Rumunii to maraton, jak zwykle, ale tam jest tyle do pooglądania:-) zauważyłam te krokusy wysoko w górach, były ich całe łany, mocno fioletowe, ciekawe; pozdrawiam.

Krystynko, tak, nasza miłość:-) a tyle miałam "przeciw" przy pierwszym wyjeździe:-) Rumunia ma różne oblicza, jest i nędza, i żebractwo, i slumsy romskie, ale nigdy nie spotkało nas nic nieprzyjemnego, zresztą nie pchamy się w sytuacje niepewne; człowiek jest bezradny wobec sił natury, która jakby upominała człowieka, groziła palcem na jego butę; te ostatnie złociste zdjęcia to były chwile, kiedy otworzyło się po deszczu na chwilę niebo, zaraz potem znowu zaczęło lać; spotkanie z niedźwiedziem ... pewnie wlazłabym na niego, gdyby nie ruszył po zboczu; pozdrawiam.

Olu, wrażenie ogromne ze spotkania z niedźwiedziem, ręce mi dygotały, a serce waliło młotem, nieświadoma jego obecności pewnie poszłabym na drugą stronę, gdyby nie zaczął wędrówki po zboczu; złociste słońce zachodu, dosłownie na minuty, bo zaraz potem niebo zamknęło się; zobacz, ile cudów czyni światło:-) pozdrawiam.

Grażyno-M, emocje do dziś, choć już nieco przygaszone, ale w pierwszej chwili nie potrafiłam ich opanować; to raczej nie strach, a uczucie niezwykłości tego spotkania ... bo niedźwiedź w naturze to unikat jak dla nas, mimo, że na Pogórzu bytuje niedaleko nas:-) ptaszysko miało się dobrze, bo tam jeszcze przedjesienie, po niebie furgają jaskółki, ptactwo ma jeszcze czas na odlot; te zdjęcia to przerwa w opadach deszczu tuż przed zachodem słońca, oderwałam się od papryczek, żeby złapać w obiektyw te ulotne chwile; pozdrawiam.

Bogna, mały antrakcik w ciągłych opadach deszczu, a jaki miły; pozdrawiam.

Maciej, tam, na południu rumuńskim po niebie jeszcze śmigają jaskółki, cykady wygrywają koncerty, to i bocian czarny się zaplątał:-) emocje ze spotkania z misiem niesamowite, dobrze, że nie wlazłam na niego, kiedy zachciało mi się przejść po wodospadzie na drugą stronę:-) tyle razy byliśmy w Rumunii, i jeszcze tyle przed nami; pozdrawiam.

grazyna pisze...

Rumunia jest ciagoe w moich marzeniach, lubie bardzo takie klimaty, troche skansenowskie a jednak pelne zycia, duzo tam jest jeszcze smakow z przeszlosci, dla mnie to sa atrakcje wielkie. A mis?..ale mialas szczescie, ja kiedys widzialam ursu na hali Gasienicowej , w drodze do Czarnego Stawu, byl daleko i spokojnie moglismy sobie poogladac jak zajadal sie jagodami.
Sciskam jak zawsze bardzo serdecznie!

agatek pisze...

Ach!! Jaka świetna wyprawa :) Nigdy nie byłam w Rumuni :)
Pozdrawiam :D

wkraj pisze...

Niezwykłe widoki. widać, że Rumunia, jak magnes Was przyciąga. Kościół w Prejmer i na mnie zostawił duże wrażenie. Wszystko tak doskonale obmyślone na wypadek oblężenia. Można było spokojnie wieść w miarę normalne życie, a za murami nieprzyjaciel.
Spotkanie z niedźwiedziem to już ekstremalny przypadek, dobrze, że nie był z rodzinka, bo różnie może się takie spotkanie skończyć.
I na koniec nasze, owiane chmurkami wzniesienia. Dużo pięknych zdjęć. Patrzę na nie wspominając dawne moje wyprawy górskie.

Bardzo Ci za te widoki dziękuję i pozdrawiam serdecznie. :)

Krzysztof Gdula pisze...

Ładnie, realistycznie, bez stylizacji i tak bardzo po kobiecemu opisałaś spotkanie z niedźwiedziem. Miło i z uśmiechem czytałem, chociaż wiem, że w tamtych chwilach nie było Ci do śmiechu. Pamiętam nieco podobne spotkanie w Bieszczadach i swój strach.
Rumuńskie krajobrazy spodobały mi się; tyle okazji do wędrowania! Ciekawy jestem rumuńskiej kuchni…
Jesień przyszła szybko, za szybko. Mario, a co z babim latem??

Maria Katarzyna Kołodziejczyk pisze...

Piękna wycieczka. Rumunia wciąż przede mną.
Przeraża mnie trochę długa podróż.

BasiaW pisze...

Cudowna wyprawa, wspaniałe zdjęcia, a jakie przygody...
Żal mi tych biednych ludzi i tych pięknych zabytków co nie mogą się przeciwstawić siłom natury.

Nina S. pisze...

Niesamowita wyprawa, a spotkania z misiem nie zazdroszczę. Piękne zdjęcia. Nigdy w Rumunii nie byłam :)

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Grażyna, jeśli oddalić się od głównych tras, to spotyka się tyle różności, że nie ogarnia się ich, i trzeba znowu jechać, bo ciągnie ta ciekawość człowieka:-) to spotkanie z misiem przeżywam do dziś, w głowie układa mi się scenariusz, co by było, gdybym weszła na wodospad z drugiej strony ... wolę lepiej nie myśleć:-) pozdrawiam.

Agatek, miałam wielkie opory przed pierwszym wyjazdem, a teraz jeździmy prawie 2 razy do roku, tyle tam ciekawostek; patrzymy na Rumunię przez pryzmat Romów, a tak nie jest; pozdrawiam.

Wkraju, i jeszcze nie powiedzieliśmy "stop", bo zawsze zostaje coś nieodhaczonego:-) w ogóle ten wyjazd był poz znakiem ufortyfikowanych kościołów, po prostu przez taki teren jechaliśmy; co i rusz oglądaliśmy się do tyłu, czy aby gdzieś nie nadchodzi drugi miś, ale ciekawość nie pozwalała odjechać:-) pozdrawiam.

Krzysztof, och! emocje nie do opisania:-) wyciągnęłam ręce przed siebie, a one trzęsły się, jak nigdy w życiu, serce waliło, a oddechu brakowało; niedźwiedź w naturze, tak blisko; kiedyś chyba już napisałam, że Rumunia ma wszystko, co najładniejsze z Karpat:-) kuchnia jest smakowita, ja jadam zawsze ciorbę, placintę, a mąż mici, pyszności! babie lato chyba razem ze złotą polską będzie; pozdrawiam.

Maria, zakochaliśmy się w tym kraju:-) my mamy dosyć blisko, przez Ukrainę byłoby jeszcze bliżej, tylko że granice i kontrole do pokonania, więc wolimy przez Słowację i Węgry; pozdrawiam.

Basia, przygody ekstremalne, patrzę na te zdjęcia i przypominam sobie te emocje:-) nawałnica bardzo zniszczyła ludziom dobytek, pewnie były i ofiary, w ludziach, zwierzętach; żywioł nie do ogarnięcia; pozdrawiam.

Nina, spotkanie z misiem na początek to był ten smaczek rumuński, którego wcale nie spodziewaliśmy się; zawsze namawiam niezdecydowanych na wyjazd do Rumunii, uprzedzenia, które nosimy w sobie, nijak mają się do rzeczywistości; pozdrawiam.

mania pisze...

Wzdycham tęsknie i zazdroszczę!

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Maniu, bardzo Cię rozumiem, bo ja po powrocie też już wzdycham tęsknie:-)
żeby mieć tak dużo czasu, i pobyć dłużej, a to ciągle za plecami "dyszy" czas, czas ... niedoczas:-) pozdrawiam.

Mażena pisze...

Niedźwiedź zrobił wrażenie!!!
Wyjazd piękny, miejsca niezwykłe i takie lubię!!!a ta serpentynowa droga niesamowita, liczyliście zakręty?

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Mażena, spotkanie z misiem wiele emocji wywołało, a przede wszystkim najpierw strach, a potem ciekawość:-) nie, nie liczyliśmy zakrętów, ale tam wszystkie drogi z licznymi zakrętami, wyrąbane w zboczach masywów górskich, albo jak dolina prowadzi; pozdrawiam.