Jak to klęska? Trzeba tylko mądrze wykorzystać obfitość plonów.
Jednak mój stary sad chyba nie przeżyje tej obfitości.
Stare śliwy węgierki łamią się pod ciężarem owoców jak zapałki.
Dziś kosiłam, bo po deszczach trawa znowu wybujała i już zaczęła wykładać się.
Kosiłam ze strachem pod tymi drzewami, bo zdawało mi się, że wibracje kosy spalinowej spowodują, że drzewo nie wytrzyma.
Jedna śliwka stoi jeszcze, bo oplatające ją pędy winorośli jeszcze przytrzymują, a kierunek upadku prosto na mój piec chlebowy:-)
Inna położyła się płasko na dachu pomieszczenia gospodarczego, podparta trochę na drewnianych widełkach, pojedyncze gałęzie jabłoni spadły na dół.
Do zbiorów owoców jeszcze daleko, muszą przecież dojrzeć, a jeszcze chyba powiększają swoją objętość i ciężar.
Tak się cieszyłam moją grządką permakulturową, dorodne pomidory, ogórki ... wystarczył jeden dzień nieobecności, a pomyślałam, że ktoś psikusa mi zrobił.
Jakby zaraza ogniowa przeszła ... dziś to już sterczą tylko wyschłe pędy, a zgniłe owoce opadają ...
Pod folią lepiej, no może chociaż tutaj coś z tego będzie ...
Po kilku dniach "złe" przylazło i tutaj ... coś tam jeszcze zbieram, ale nowe owoce już nie przyrastają, liście sczerniałe, łodygi to samo. Mąż tylko pokiwał głową: - Tyle się nachodziłaś przy tych rozsadach, tyle pilnowania, od lutego ... Takie to są blaski i cienie działkowca-amatora.
Pod folią jeszcze podlewam pomidory, niech dojrzeją te, które przetrwały. Wczoraj miałam towarzystwo, pod strumień wody z węża przyszła jaszczurka zwinka. Zanurzała pyszczek w wodzie, jak to czasami pies bawi się, polałam ją, co sprawiało jej wyraźną przyjemność:-) przeszłam do następnego krzaczka, a ona dalej czekała, no to jeszcze ją polałam ... popiła, kilka razy wysunęła rozdwojony języczek, jakby się oblizywała i sama odeszła. Nie sądzę, żeby cierpiała na brak wody, przecież tunel jest otwarty na okrągło.
Przestało wreszcie lać, może drzwi zaczną się domykać, spuchnięte od wszechobecnej wilgoci.
Piernaty wyniosłam na słońce, wszelkie dywaniki i inne szmatki, bo mam wrażenie, że wilgoć dotarła wszędzie.
Na środku podwórza rośnie stara grusza. Dziwna to jakaś grusza, bo jej owoce już spadają miękkie w środku, a już na ziemi wystarczy dzień, dwa i śladu po nich nie ma. Używanie mają osy, szerszenie, motyle, a nawet pszczoły ... teraz to nawet te na drzewie są przez nie zjadane. Słychać brzęczenie, jak na kwitnącej lipie, a pod gruszą ... no, tam to strach nawet się zbliżyć:-) Osy są wszędzie, nie można jeść na tarasie, psy chowają się przed nimi, a okna i drzwi w chatce są zamknięte, bo zlatują się po kilkanaście sztuk. Już zostałam użądlona, i to wieczorem, kiedy czytałam przy lampce. Przyleciała do światła, a ja myślałam, że to mucha usiadła mi na włosach, no i dziab! w rękę:-)
To ostatnie odkrycie w pomieszczeniu gospodarczym, są dwie kule wielkości głowy dorosłego człowieka, już są puste ...
... chyba osy tu mieszkały, te same, na które polował gąsiorek:-)
Nastał czas przetworów, zdążyłam jeszcze kupić wiśnie w sadzie po drodze na Pogórze. Dżem już siedzi w słoikach, a ja pracuję nad konfiturą wiśniową. Trochę to schodzi, bo konfiturę przygotowuje się przez 3 dni ... podgrzać i zostawić do ostygnięcia, podgrzać i zostawić ... owoce stają się szkliste, nasycone cukrem, dobrze się przechowują. To tak zwana galanteria przetworów z wiśni, nie do codziennego użytku, a do przyozdabiania smakowego np. budyniu, bitej śmietany, zupy "nic", ciast czy lodów:-)
To już tyle wieści z Pogórza.
W powietrzu czuje się już poranny chłodek, pachnie jesienią, a ja nie zdążyłam nacieszyć się latem.
To wszystko przez ten deszcz:-)
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!
23 komentarze:
O tak, Mario! Klęska! U sąsaidów w poniemieckim sadzie, co to mam go prawie na wyłączność, trzaskają gałęzie gruszy. Patrzę na to ze smutkiem, bo owoce jeszcze zielone, twarde, cierpkie. Nie da się przetworzyć, najwyżej kozy nimi skarmić. Śliwki jakoś się trzymają, bo jest ich o dziwo niewiele. Pracy przez ten urodzaj mnóstwo, zaczyna mi brakować słoików. Deszczu Ci zazdroszczę, bo w pobliskim Świeradowie ogłoszono zakaz podlewania ogrodów z sieci wodociągowej. Susza straszna. Jeśli spadłby deszcz, chyba tańczyłabym w nim ze szczęścia.
My ogród podlewamy, bo mamy własne studnie (ta poniemiecka niestety już prawie sucha, poziom wody uniemożłiwia czerpanie z niej, ale studnia głębinowa póki co działa bez zarzutu). Szkoda tych Twoich pomidorów. Zaraza ziemniaczana?
O pocieszyłaś mnie już pachnie jesienią. Mam dość upałow a jesień kocham:)
Straszna susza, choć u mnie jak nigdy owocuje papryka, pomidor i ogórek. Z przydomowego ogródka są najlepsze! Pozdrawiam słonecznie! :)
Marysiu!
"Klęska urodzaju" to dość niefortunne określenie, ale... nikt nie wymyślił lepszego...
Szkoda tych pomidorów i ogórków. U nas na balkonie obrodziły pomidory, a przynajmniej nam się wydawało... Teraz jednak krzaczki zaczęły dziwnie usychać i przestały owocować mimo stałego podlewania.
I najważniejsze: kiedy zbiory? bo chyba trzeba by Wam pomóc... ;-)
Pozdrawiamy gorąco - g. i k.
Przeczytałem żonie komentarz Twojego małżonka o trudach hodowli rozsady od lutego. Ona w śmiech bo ja to samo mówiłem przedwczoraj w analogicznej sytuacji pomidorowej porażki ...
Ojej jak mi przykro aż serce ściska. Taki żywioł. Nosz płakać się chce ale co zrobić kochana. U nas borówki popalone i osy wściekłe latają trzeba uważać. Taki upał skwar, no niedobrze, niedobrze. Oby chociaz z foliaka co bylo prawda... No a drzewa japierdziu że tak dorodnie obrodzily no i strach. Trzymaj się. Pa
Ojej jak mi przykro aż serce ściska. Taki żywioł. Nosz płakać się chce ale co zrobić kochana. U nas borówki popalone i osy wściekłe latają trzeba uważać. Taki upał skwar, no niedobrze, niedobrze. Oby chociaz z foliaka co bylo prawda... No a drzewa japierdziu że tak dorodnie obrodzily no i strach. Trzymaj się. Pa
Dni dalej upalne, na szczęście noce już nie tak gorące to można schłodzić mieszkanie. Powoli czekam na jesienne, chłodniejsze dni. To mój ulubiony czas wycieczek.
Pozdrawiam.
Jak to się dzieje, u Ciebie deszcze, a u nas wszystko schnie na pniu. Trochę zgrozą powiało kiedy zobaczyłam te kokony czy jak to fachowo się nazywa. Ja mam stracha przed tymi latającymi stworzonkami. Pozdrawiam ciepło.
Ania, niektóre gałęzie trzymają się drzewa na paskach kory, liście nie żółkną, więc może chociaż owoce dojrzeją; żal zmarnowanych owoców, więc człowiek bez opamiętania przetwarza, smaży, zagotowuje, tylko że potem nie jest w stanie tego wszystkiego skonsumować; wiem to po sobie, w spiżarce znajdzie jeszcze powidła sprzed kilku lat, ale one długo trzymają świeżość, no i dobrze, że młodzież z nami mieszka, to pomagają; u nas lało prawie dzień w dzień, parnota taka, że chorobom grzybowym w to raj, zaatakowały wszystko; nie wiem, co to za zaraza, chyba rzeczywiście ziemniaczana, choć ziemniaka wokół nie uświadczysz:-) pozdrawiam.
Aga Agra, hm! u nas upały dopiero się zaczynają, od poniedziałku, tak, że jeszcze nie nacieszyłam się, ale poranne chłodki, i mgły w dolinie przepowiadają nieuniknioną jesień, i dobrze; pozdrawiam.
Maks, co Ty powiadasz, jaka susza, u nas dopiero w poniedziałek przestało lać, a tak to dzień w dzień; pewnie, że swoje najlepsze, ale walkę z chorobami grzybowymi przegrałam jak nic:-) pozdrawiam.
Krzyś, klęska ma wydźwięk raczej negatywny, a jak tu określić nadmiar:-) ha! to samo u mnie, tylko o wiele wcześniej zaatakowała choroba; przejeżdżając obok ogrodów, zaglądam ludziom do nich, i wszędzie to samo; no tak, trzeba będzie nająć jakąś siłę roboczą do pomocy:-) pozdrawiam.
Staszek, czyli odczucia mamy jednakowe:-) jednego roku zostawiłam rozsady na noc pod folią, nieoczekiwany przymrozek zniszczył wszystko, więc co było robić, trzeba było wszystko kupić; wydałam niemało pieniędzy, wybujałe sadzonki też potem chorowały i od tego czasu co roku sama je przygotowuję; raz się uda, raz nie, ale satysfakcja zawsze jest:-) pozdrawiam.
Agata, nie mamy wpływu na pogodę, chemii nie stosuję, więc zawsze liczę na łut szczęścia, albo się uda, albo nie:-) nie, z foliaka też już nic nie będzie, pomidory wyschły, jeszcze trochę pomidorów zbiorę na bieżące spożycie i tyle; pozdrawiam.
Wkraju, ranki są przyjemne, rześkie, dziś wcześnie chciałam przechytrzyć osy, bo wokół gruszki została wysoka trawa, więc zanim się zlecą, wykoszę ją; przejechałam kosą raz, drugi, a tu mnogość owadów gramoli się z trawy, spryciule nocują w tych zgryzionych owocach, mnie też się dostało, jeden strzał w łydkę:-) pozdrawiam.
Ola, no właśnie, ludzie piszą, że susza, a mnie się wierzyć nie chce:-) widziałaś, jakie gniazda sobie pobudowały? mnie to nie przeszkadza, dopóki nie wchodzą mi w drogę, w końcu po coś one są, te owady; teraz trzeba przetrwać owocowy czas, żądlące przylatują na nie całymi stadami, lepiej je omijać; pozdrawiam.
Znamy, znamy... Już drugi miesiąc placki z jabłkami zjadamy...
Co się daje to już przerobione, ale niestety sporo się marnuje..
A u nas wszystko uschło, śliwki maleńkie pospadały, trawa spalona, idę podlewać bo inaczej nic nie przeżyje!
Faktycznie, określenie klęski urodzaju nie jest zbyt logiczne, ale tylko w odniesieniu do ilości dojrzałych owoców czy warzyw, ale skoro od nadmiaru łamią się drzewa, klęska jest faktycznie. Czasami w takich sytuacjach zdumiewam się rozrzutnością natury i jej przemożnym pędem do przekazania życia. Wszak do tego właśnie sprowadza się wytwarzanie tak wielkiej ilości owoców.
Nadal pracuję nad morzem, tutaj nader rzadko zdarzają się upały, takie z temperaturami 30 i więcej stopni, a w tym roku trwają już trzeci tydzień. Wyjątkowe lato. Codziennie widzę mnóstwo ludzi idących na plaże, a tam taki tłok, że lawirować trzeba jak w labiryncie żeby przejść.
Mario, dziwię się tym ludziom. Oglądając zamieszczone wyżej zdjęcia pomyślałem: jak tam jest ładnie! – to o widocznej dalszej perspektywie na zdjęciach. Chyba tym ludziom z plaży cisza, spokój i kontakt z naturą nie jest potrzebny. Ty miałaś nadmiar deszczu, ja już prawie zapomniałem jak szumi na dachu kampingu, tak rzadko pada.
Maciej, moje jabłonie późniejsze, jeszcze placków nie piekę:-) za to na późną jesień będzie kłopot, co z tym zrobić; sarnom zostawimy na zimę, jak zawsze:-) pozdrawiam.
Basia, mieszkasz chyba rzeczywiście na innej planecie:-) jak u nas lało, codziennie, i to nie zwykłe, malutkie pokropienie, a ulewa tropikalna; trawę kosiłam w zeszłym tygodniu, dziś skończyłam, i już ta pierwsza do ponownego koszenia się nadaje; a śliwek nieprzebrane ilości; pozdrawiam.
Krzysztof, natura oddaje z nawiązką zeszły rok, kiedy to u nas nic nie było, ale żeby aż tak dużo:-)no tak, wy mieliście upały, a u nas tropikalne ulewy i burze, dzień w dzień; dobrze chociaż, że było w miarę ciepło, parno wręcz; e, tam, gdzie by przyjeżdżali ludziska na jakieś Pogórze, o którym rzadko kto słyszał, i niech tak zostanie; widziałam zdjęcia z plaż bałtyckich, i kolejki na Giewont ... no ale jak lubią:-) pozdrawiam.
Nie sądziłam, że tegoroczny sezon dla ogrodników może być taki problematyczny. Klęska urodzaju to chyba dobre słowo, choć z początku pojęcia brzmią jak wykluczające się. Życzę wszystkiego dobrego na dalsze letnie dni!
Szkoda tych drzew, wszystko by się chciało przerobić, żeby się nie marnowało.
U nas tak dziwnie - niby susza, burze i deszcz rzadko, ale wszystko pleśnieje, psuje się. Duchota. Niby noce już chłodniejsze, ale w dzień ciągle ponad 30 stopni. Ciężkie to lato.
Pozdrawiam serdecznie:)
Witaj Mario
W tym roku po raz pierwszy posadziłem własne pomidory pod Przemyślem, na działce ( około 60 krzaków. Rosły pięknie, obok działki bardziej doświadczonych ogrodników, którzy tak jak sam widziałem cieszyli się pięknymi pomidorami przez ostatnie lata. Niestety w tym roku przyszła zaraza. Wszystkie, nie tylko moje ale również i działkowców zostały stracone. Pierwszy rok i pierwsze rozczarowanie. Może za rok postawię folię.
Pozdrawiam serdecznie
Och! Jaka okropność... szkoda drzew... masz rację... jak to mówią co a dużo to niezdrowo :/. ogromna strata...
pozdrawiam :)
Patrycja, jedni narzekają na suszę, inni na nadmiar deszczu, i jak tu wszystkich zadowolić:-) w zeszłym roku nie było owoców, późny przymrozek wszystko zniszczył, w tym roku oddaje z nawiązką; pozdrawiam.
Grażyna-M, myślę, że to jeszcze nie koniec strat, wystarczy mocniejszy powiew, aby z jego pomocą gałąź złamała się; co będzie, to będzie, nie jestem w stanie ochronić starych drzew; u nas dopiero ten tydzień był upalny, dziś znowu lunęło; pozdrawiam.
Tomasz, nie zniechęcaj się, następny rok będzie na pewno lepszy:-) folia też nie jest ochroną na choroby grzybowe, może później troszeczkę atakują; moje pomidory pod folią też stracone; pozdrawiam.
Agatek, nasz sad jest bardzo stary, drzewa spróchniałe, jabłonie zajęte przez jemiołę, staramy się je trochę pielęgnować, ale na taki urodzaj nie byliśmy przygotowani:-) pozdrawiam.
Upały ponad 30 stopni znoszę tylko na wyjazdach z najmilszymi, na działce siedzę tylko na północnym tarasie popijając zimne, w mieszkaniu siedzę z książką pod wiatrakiem i przysypiam, u mnie działka zaniedbana, zachwaszczona to i urodzaju nie ma nie mówiąc o klęsce. Pojadłam porzeczek i borówek, malinki mam późne, dopiero zaczynają czerwienieć, winogrona jeszcze zielone. Niech no tylko przyjdzie jesień z mgłami i rześkimi porankami!
Mmmm... tyle śliwek! W zeszłym roku udał mi się kupić malutkie, bardzo dojrzałe śliwki, skórka się już na nich zaczynała marszczyć. Zalałam je tylko alkoholem, nalewka była przednia! Nie trzeba było nawet syropu dodawać :)
Pozdrawiam serdecznie
Krystynko, my zamykamy w upały chatkę, chłód utrzymuje się długo; jesień już prawie mamy, co rano mgły:-) pozdrawiam.
Mania, strrrraaaasznie dużo śliwek:-) ostatni nastawiłam maliniak leśniczego czyli tata z mamą:-) z innymi nastawami już chyba dam sobie spokój ... och, nie, przecież dereń moczy się na oknie:-) pozdrawiam.
Wygląda to super. Pozdrawiam.
Prześlij komentarz