Środek tygodnia, troszkę mniej zajęć i szybki wyjazd, mimo, że prognozy niezbyt optymistyczne.
Zimno, trochę deszczu, parę godzin przed południem bez opadów jak pokazują prognozy, może uda nam się wstrzelić w ten czas.
O szarej godzinie świtu siąpiło, przestawało, dalej siąpiło, ale jak wjechaliśmy w Beskid Niski, a zwłaszcza na Przełęcz Radoszycką, wszelki optymizm uszedł z nas jak z przekłutego balonu.
Pewnie jedziemy na darmo, śnieg przykrył wszystko, co chcemy zobaczyć, a od niedzieli ma być ciepło, wyrwaliśmy się jak Filip z konopi ...
Ale im niżej zjeżdżaliśmy na słowacką stronę, tym przyjaźniejsze stawały się widoki i już wiedzieliśmy, że nie będzie tak źle. Co prawda, Vihorlat z daleka bielił na szczytach, ale my będziemy na jego niższej odnodze i chyba śniegu nie powinno być.
Do rezerwatu "Humensky Sokol" jedzie się przez bardzo przygnębiającą dzielnicę cygańską Podskałka.
U wejścia na ścieżkę przyrodniczą parking, a ponieważ to środek tygodnia, dzień pracy, to byliśmy sami. Wiosny za bardzo nie było widać, nisko kwitły tylko niebiesko nieliczne cebulice a zieleń to mchy i bluszcz, zwisający ze stromych ścian skalnych.
Nieśmiało wyjrzało słońce, za to południowy wiatr huczał w nagich gałęziach gdzieś wysoko.
Wspinaliśmy się powoli na stromy stok, zakosami ścieżki zdobywając kolejne metry wysokości.
Ławki pozwoliły przysiadać tu i ówdzie ... podziwialiśmy potężne pnie dębów omszonych, które tutaj mają swoją zachodnią granicę zasięgu, gdzieniegdzie żółciutkie pączki dereni, jeszcze nie rozkwitłe.
W tym huczącym wietrze usłyszeliśmy nagle klangor żurawi ... leciały niesione sprzyjającym wiatrem potężne klucze ... jeden, drugi, gdzieś nad równiną za Humennem powitalny krzyk, stada chyba połączyły się. Za chwile następne, i następne ... jesienią odlatujące ptaki wywołują u mnie bezbrzeżny smutek, czasami aż ściska gardło, ale wiosną ... o! to sama radość z ich powrotów, szybsze bicie serca:-)
Siedzieliśmy sobie na ławeczce, grzejąc w słońcu twarze, gdzieś w dole naszczekiwał pies, a w górze odgrywała się powietrzna bitwa. Krążył drapieżca, a inny mniejszy ptak, też z zakrzywionym dziobem atakował, wręcz odpędzał tego większego ... jakby od swego siedliska ... przenikliwy krzyk i atak, zakotłowało się i poszybowały dalej. Za chwilę powrót jednego z nich, szybki jak błyskawica atak drugiego ... można tak siedzieć, i patrzeć, i patrzeć, i słuchać ...
Przyjechaliśmy tutaj, żeby zobaczyć kwitnącą sasankę w naturze. Gdzieś przy ścieżce pierzaste, kiełkujące sadzonki ... i nic. Chyba nie umiem patrzeć, nie widzę nigdzie kwiatków ... to nic, okoliczności przyrody wynagradzają nam ten brak:-)
Osiągnęliśmy szczyt góry, przed nami potężne kamienie, głazowiska, które wyglądają jak ruiny starego zamczyska ... paprocie, wyrastające ze ścian, skalne studnie, skąd wyrastają potężne buki, a ich koron można dosięgnąć ręką ... mam słabość do kamieni, skał, bardzo podobają mi się takie miejsca, a tym byłam zauroczona.
Przed nami niespodziewana przeszkoda, skalną stromiznę pomaga pokonać łańcuch ... a sasanek dalej ani śladu ...
Dopiero na południowym skłonie, wśród naturalnego jakby skalniaka mignęło mi coś kolorowego ... jest, jest pierwszy kwiatek ... poniżej jeszcze jeden ... mąż poszedł dalej, a ja drapię się po tym stromym zboczu, żeby chociaż ze dwa zdjęcia pstryknąć, bo może więcej nie będzie mi dane.
I nagle słyszę głos: - Chodź tu, chodź, coś zobaczysz!
Są, rosną małymi grupkami, niektóre prawie na gołym kamieniu, jedne w pełni kwitnienia, inne dopiero wychodzą z ziemi, zresztą zobaczcie sami ...
W oddali, na sąsiednim paśmie górskim widnieją okazałe ruiny zamku Jesenov, gdzieś dalej rozłożył się zamek Brekov ... dla nich samych warto tu jeszcze kiedyś przyjechać.
Ścieżka poprowadziła niżej, tym samym skończyły się sasanki. Szliśmy po kolana w szeleszczących liściach, które nawiał wiatr, kolejne znaki doprowadziły nas do jaskini Dupna.
Znak na drzewie kazał wrócić z powrotem, ale nam zachciało się pójść ścieżką na prawo.
Obeszliśmy masyw dołem i wspięliśmy się ponownie na grzbiet góry, niestety, znaków już nie było, tylko coś czerwonego, zamazanego na drzewach i widoczna ścieżka miedzy drzewami, a wokół ścieliły się łany barwinka.
Poszliśmy nią, szło się bardzo przyjemnie, ale coraz bardziej oddalaliśmy się od naszego miejsca postoju, jeszcze trochę, a dojdziemy na Węgry:-)
Trzeba szukać miejsca na zejście do drogi ... w miarę łagodnym stokiem schodziliśmy coraz niżej i niżej, w lesie mnóstwo powalonych drzew, oglądałam się tylko, czy jakiś miś nie obudził się z zimowego snu:-) ... bo ja to okropna panikara jestem ... pogoda psuła się, zaczęło z lekka kropić.
Wreszcie osiągnęliśmy dno doliny, okropnie błotnistej, wyszliśmy na łąki, ale drogę przegrodził nam solidny potok. Wzdłuż niego doszliśmy do jakiegoś mostka, już droga i tylko kawałek do parkingu.
Miałam szczery zamiar pojechać na Gazdoran, żeby ciemiernika purpurowego zobaczyć, ale znad Vihorlatu szły opady, świat znikał w szarej zasłonie, to i my zabraliśmy się prosto do domu, choć wyjazdowe plany były bardzo ambitne. Jeszcze cerkiewki, kamieniołom trawertynowy , no i te ciemierniki ... ale nic to, coś trzeba zostawić na następny raz.
Za to zebrałam sobie puszyste nasionka powojnika prostego, już są posiane w doniczce, zobaczymy, co nam z tego wyjdzie:-)
Przed chwilą zadzwoniła Bylinowa Ania, parking u wejścia na szlak pełen samochodów, niedziela, zrobiło się wreszcie ciepło, więc naród ruszył na łono natury:-)
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, bywajcie w zdrowiu, pa!
23 komentarze:
Super, że się udało. To brodzenie w liściach na ścieżce też mi się bardzo spodobało. Rozgladałem się czemu akurat na tym odcinku szlaku. Chyba jakiś układ ternu i lokalne wiatry. Ale żeby po zimie taka warstwa suchych liści? Chociaż na Kanasinie na wiosnę wpadłem po pas w lisciarkę bukową.
Jakie cudne te puchate piękności, nie ma ich gdzieś bliżej mnie?
I znowu uroczysko mimo parkingu i ławeczek.
Maleńko tych roslinek. Jest to miejsce unikatowe, które trzeba chronic od tłumu turystów, z obawy przed rozdeptaniem. Chronić za wszelka cenę od nas samych. Niektórzy unikaja ujawniania miejsca występowania rzadkich roślin z obawy przed tłumamami i zniszczeniem. Ja osobiście jestem za takim właśnie podejściem do tematu ochrony przyrody.
Staszek, udało się, tak jak lubimy, bez tłumów na ścieżce:-) pewnie te ostatnie wichury nawiały suchych liści i ułożyły akuratnie na ścieżce, bardzo przyjemne odczucie brodzenia w tych szeleszczących dywanach; pozdrawiam.
Krystynka, pewnie są, ale w szkółce ogrodniczej:-):-) parking został na dole, a po wszystkie cuda natury trzeba było wspiąć się wysoko do góry; ławeczki pozwalają złapać oddech podczas wspinaczki; pozdrawiam.
Ania, być może zbocze na lewo od ścieżki jest ostoją dla sasanek; jakże ochronić to miejsce przed tłumami, skoro każdy chce zobaczyć, a po to utworzona jest ścieżka przyrodnicza, żeby tam dotrzeć, podziwiać, przeżyć coś wspaniałego w kontakcie z naturą; zresztą na słowackich stronach nikt nie robi z tego tajemnicy, pewnie utworzono by rezerwat ścisły, dostępny tylko dla wybranych, a ja do takich nie należę i w życiu nie zobaczyłabym tego cudu kwitnienia sasanki w naturze; więc cieszę się, że byłam i zobaczyłam; nie każdy zdobędzie się na pokonanie ponad 200 km, żeby zobaczyć kwiatek, tylko ten, kto tego mocno chce:-) pewnie ścieżka jest dla mieszkańców Humennego szlakiem spacerowym i wielu turystów odwiedza to miejsce, nic na to nie poradzisz; a ja dziś wyskoczę, do kiosku ogrodniczego i kupię sobie sadzonkę sasanki, aby jeszcze w domu, w ogrodzie trochę nacieszyć oko:-) pozdrawiam.
dzień dobry. piękne fioletowe cuda :) I kolejna pozytywna wyprawa ! tak trzymać Wy zwiedzacie A my razem z Wami wirtualnie;) Mario mam pytanie nie chodzi mi o dokładność i konkrety tylko tak ogólnie - w jakich rejonach mieszkacie? chyba przeoczyłam albo gapa jestem... pozdrawiam asia
Marysiu- już kiedys rozmawiałyśmy na ten temat. ..... jest złotem.
Podziwiam Wasz zapał do wędrowania po bezdrożach i to nie tylko naszych ale i sąsiadów. Tyle poznaję obcych dla mnie stron. Lubię tak z wami i mapą obok wędrować. To są piękne strony, a sasanki przepiękne. Pozdrawiam serdecznie.
W moim odczucie najcenniejszy, najprawdziwszy, najbardziej bezinteresowny jest taki wyjazd – wiele kilometrów w niezbyt ładny dzień dla zobaczenia kwitnienia. Mario, szczerze zazdroszczę wam obojgu właśnie tego, że wspólnie wyjeżdżacie, wspólne macie pasje.
Asia, odnaleźć w naturze rośliny spotykane w ogrodzie jak dla mnie warte pokonania każdej trudności:-) tak ogólnie to południowy wschód, bardziej szczegółowo to trochę Pogórze Przemyskie, a trochę - miasto nad Sanem:-)
pozdrawiam.
Ania, zatem pomilczę; pozdrawiam.
Ola, bardzo lubimy jeździć do południowych sąsiadów; tereny przygraniczne przyciągają nas jak magnes, klimatyczne wioseczki, wulkaniczny Vihorlat, bogata historia i, jak ostatnio napisał mi ktoś w mejlu, "tam jakoś ładniej":-) czyli trochę inaczej niż u nas; pozdrawiam.
Krzysztof, dziękuję Ci za te słowa:-) mąż mówi, a kiedy, jak nie teraz? czasami to nawet on mnie popycha do wyjazdu, bo nie mam sumienia kręcić mu głowy, że tam coś kwitnie, a zazwyczaj wiele kilometrów trzeba pokonać; na szczęście lubi jeździć, lubi oglądać ze mną te ciekawostki, jest ciekawy świata i tak sobie wędrujemy, oglądamy, a ostatnio orzekliśmy, że chyba dopiero teraz "dorośliśmy" do tych wypraw; dziś rano rozmawiałam z siostrą ... i tak wam się chce? ... tak, tak nam się chce:-) a w niedzielę po południu przeszliśmy jeszcze ścieżkami Czartowego Pola w Hamerni, to coś dla Ciebie na czas wolności, bo na Roztoczu, ale o tym napiszę w następnym poście:-) pozdrawiam.
Sasanki sa takie delikatne i jego struktura i kolor, widzialam tez takie, wydaje mi sie identyczne, w Kanadzie..bardzo fajnie sie je fotografuje. I tez jak poprzednik zazdroszcze Ci tych wspolnych z Twoim mezem pasji! podobaloby sie mi tez takie rozwiazanie na partnerstwo. Pozdrawiam i czekam na krwiste ciemierniki.
Marysiu co raz 'wpadnie w sieć ' to już w niej jest na wieki. Napisze słówko o azalii pontyjskiej u siebie.
Zdradziłam blogera dla FB i prawie zapomniałam, jakie uczty dla oka i ducha tutaj serwujesz. Dobrze, że przyszło oprzytomnienie, odkurzyłam przy okazji u siebie. Pozdrowienia!
Grażyna, to eteryczne piękności, delikatności dodają im włoski, pod słońce wyglądają jak nie z tego świata:-) gdybyśmy mieli więcej czasu ... wszędzie mówią o krokusach w Tatrach, niszczonych przez pseudo-turystów, pojechalibyśmy do Rumunii:-) jakoś tak znaleźliśmy się przed wielu laty, mąż to mój studniówkowy partner, i tak już zostało:-) może i będą ciemierniki, troszkę później' pozdrawiam.
Ania, ok!
Gooocha, no tak, zagubiłaś się w odmętach netu na długo:-) ale miło mi ponownie powitać Cię w skromnych, pogórzańskich progach; my jak zwykle wypuszczamy się bliżej i trochę dalej, po prostu lubimy; pozdrawiam.
Trafne spostrzeżenie, Mario: do takich wędrówek, czyli do bezinteresownego poznawania piękna naszej Ziemi, trzeba dorosnąć. Poczuć w sobie potrzebę – jak Wy.
Cudowne te sasanki. Własnie sobie uświadomiłam, że nigdy nie widziałam sasanek w naturze.
Jesteście wspaniali!
Mam taką hipotezę teologiczną że Bóg zawsze wynagradza zbożne szaleństwo i... Sasanki były i to jakie piękne! A do tego i kamienie i zamki i te leśne ostępy...
Doprawdy dla takiej nagrody to ja bym mógł godzinami moknąć i schnąć na wietrze.
Krzysztof, tak sobie czasami rozmawiamy z mężem, że kiedyś to człowiek pędził, ważny był czas, pokazany na szlakowskazie, bo jak dłużej zeszło, to ujma na honorze:-) byle szybciej, wręcz przebiec; o! teraz to się uważnie chodzi, ogląda, z nosem przy ziemi, oczami w górze, do tego historia, bo każdy kamień coś mówi, takie przejścia są smakowane, czasami dochodzę do wniosku, że za późno; a moja koleżanka nazywa to "dokładnym chodzeniem":-)
ha! jasne, że dokładnym, z racji wieku też; pozdrawiam.
Ania, musisz pojechać bardziej na południe, u nas już nie występuje, no, może jeszcze resztki na Lubelszczyźnie; cudowny widok, naprawdę; koleżanka pojechała po nas i znalazła również białe; pozdrawiam.
Maciej, to naprawdę była nagroda:-) a już zwątpiłam, że uda nam się je odnaleźć; miejsce naprawdę niezwykłe, zresztą wiele takich miejsc podoba nam się po południowej stronie Bieszczadów, bylibyśmy częściej, tylko trochę daleko na szybki wypad; pozdrawiam.
Przez przypadek, a może i nie trafiłam do Twojego świata. Miałam tylko zerknąć, ale zostałam na dłużej.
Postaram się zaglądać tutaj częściej.
Będzie mi miło, jak czasem zajrzysz do mnie
https://szimena.blogspot.com/
Nie mogę zaoferować Ci herbatki i czegoś słodkiego, ale zawsze znajdziesz ciepłe słowo.
Więc:
Więc chodź pomaluj mój świat
Na żółto i na zielono
Niech na niebie stanie tęcza
Malowana Twoją kredką
Więc chodź pomaluj mi życie
Niech świat mój się zarumieni
Niechaj mi zalśni w pełnym słońcu
Kolorami całej Ziemi
Tak, tak, wiem trochę zmieniłam słowa, ale niebieski nie jest moim ulubionym kolorem
Pozdrawiam ciepło
Ismena, witaj w naszych skromnych progach:-) szkoda, że nie lubisz niebieskiego, tyle kwiatów kwitnie wiosną na niebiesko ... i na żółto też:-) pozdrawiam.
O jakże Wam zazdroszczę, takie piękności! Zapisuję sobie miejsce, może w przyszłym roku uda mi się je odwiedzić :)
Pozdrawiam serdecznie
Mania, polecam to miejsce, a także Gazdoran nad zbiornikiem wodnym Starina, jakże to urokliwe miejsca; pozdrawiam.
Witaj ponownie
To nie do końca tak. Niebieskiego nie lubię na sobie, ale w przyrodzie jak najbardziej tak.
Zwłaszcza takie kosańce, jak ostatnio pokazałaś
Z okazji rozkwitającej Wiosny życzę Ci słońca, uśmiechu na twarzy, zielonych traw i kolorowych kwiatów
Ismena, w niebieskim każdej kobiecie ładnie:-)
Kosaćcowe łąki to niezwykły widok, niebo na ziemi, w czerwcu chciałabym znowu tam wrócić; dziękuję pięknie za życzenia, i wzajemnie; pozdrawiam.
Prześlij komentarz