poniedziałek, 17 czerwca 2019

W komarzym towarzystwie ... Piątkowa, Julin, rezerwat Szum ...

... a właściwiej byłoby: w komarzycowym, bo ponoć to tylko komarzyce piją z nas krew.
Wylęgło się tych krwiopijców przemnóstwo w nadmiarze wody, która spłynęła na nas z niebios.
Zastoiska na polach, łąkach, w dzikich zakolach rzek, gdzie wody powodziowe spłynęły, tam wszędzie rozmnożyły się komary. Obsiadły potem krzaki, drzewa, trawy, by rzucić się na każde stworzenie żywe, skąd mogły upić bodaj odrobinę krwi.
Nie sposób przystanąć na chwilkę, zdjęcie chociaż zrobić, a już brzęcząca chmara obsiadała człowieka, kłując bez litości każde odkryte miejsce, a nawet przez podkoszulek czy włosy.
W drodze na Pogórze, czasami leniwie wyszukując różne drogi w przerwie między kolejnymi ulewami, a nawet nadkładając sporo kilometrów, wstąpiliśmy w Piątkowej do cerkwi św. Dymitra ... remont zabytkowej świątyni ukończono, reklamowe banery zdjęto, a całe cmentarne obejście jeszcze nie było wykoszone.


Łanami kwitły ciemnoniebieskie chabry, na których pszczoły zbierały nektar.
Jak obserwowałam, rzadko które siadały na rozkwitły kwiat, raczej jakby zlizywały spływający nektar z koszyczka kwiatowego ...


Kamienne pozostałości bramy wejściowej porośnięte paprociami, które jakby czapą przykrywały stare mury  ...


O wielkie drzewo oparty krzyż, podniesiony z ziemi, pewnie oryginalny,  sprzed wysiedleń.
Belki podwalinowe z pni o ogromnym przekroju, a ściany na nich wsparte budowane pod lekkim skosem, tak, żeby wytrzymać napór ciężaru ścian i dachu ...


Potok szumiał u stóp cerkwiska, przepełniony wodami, a komary nie odpuszczały.
Innym razem pojechaliśmy popołudniem między burzami do Julina, położonego niedaleko Leżajska. Droga bardzo malownicza wśród lasów sosnowych, a w samym Julinie przestało padać, tylko kapiące z drzew krople przypominały o burzy, która przed chwilą przeszła.
Pałacyk myśliwski Zamojskich dalej w stanie opuszczonym, człowiek na wejściu pobiera tylko złotówkę za wstęp ...





Od strony bramy wjazdowej potężne lipy, z drugiej strony pałacyku stare dęby ... i wyobraźcie sobie, że lipy jeszcze nie kwitły, a my usłyszeliśmy brzęczenie pszczół. Okazało się, że pojawiła się na liściach spadź, liściasta, i tam zbierały ją pszczoły. Niezwykły to widok, kiedy owady siedzą na powierzchni liści i zlizują słodki płyn.
Zresztą mieliśmy już pierwsze miodobranie i jak zwykle, przy okazji, parę pszczół ląduje w miodzie.
Wyjmuję je takie biedne, posklejane i daję na blat przy wędzarni, bo mi żal, żeby tak marnie skończyły, przecież ciężko pracują dla nas. Do tej pory byłam przekonana, że tylko uspokajam swoje sumienie, bo przecież nie przeżyją takie oblepione miodem. Jakże myliłam się ...
Zwabione zapachem miodu inne pszczoły przylatują gromadnie i zlizują ze swoich towarzyszek słodycz, tak jakby je myły, cierpliwie i długo. Potem te wymyte pszczoły rozkładają skrzydła, próbują swych sił i jeśli nic już nie lepi się, odlatują do swoich uli. No i niech ktoś powie, że takie malutkie owady nie grzeszą inteligencją, może i robią to instynktownie, ale z jakim pożytkiem.
Wracając do zwiedzania terenu wokół pałacyku, nie dane nam było długo cieszyć się spacerem.
Komary przypuściły na nas atak niesamowity ... jedzonko, jedzonko chodzi tutaj!
Nie pomagało machanie rękami, oklepywanie się, zwiewaliśmy stamtąd bardzo szybko. Zdążyłam tylko pstryknąć zdjęcie przeogromnego pnia, pozostałości po lipie ...


Bardzo to urokliwe miejsce. Od kiedy odkryliśmy Julin, zdarza się nam bywać tam przynajmniej raz w roku. W zeszłym zbieraliśmy borowiki pod dębami, a w tym  byliśmy w majowej ulewie.
Wczoraj, w tym wściekłym upale, kiedy połowa narodu szukała ochłody nad wodą, my po odwiedzinach u babci, wycięliśmy przez lasy sieniawskie na północ, do rezerwatu Szum na Roztoczu. Mieliśmy tu jeszcze niezakończone porachunki z trasą, bo wczesną wiosną okazało się, że można zrobić dookoła kółeczko, przez tamę czerwonym szlakiem, a potem niebieską ścieżką dydaktyczną.
Pierwsze zdziwienie było na parkingu u wejścia do rezerwatu, ani jednego auta. Ależ mamy szczęście, nikogo nie będzie na trasie!
Pierwsze zdjęcie zrobiłam nad zbiornikiem wodnym, z tamy ... poniżej szumiał wypływający z kamiennego otwory spieniony strumień, bo to mała elektrownia wodna.


Zaraz przy wejściu do lasu zauważyłam kwiatostany zerwy kłosowej, szkoda że już przekwitły.
A obiecałam sobie w zeszłym roku, że poszukam ich wcześniej, kiedy zakwitną ...


Nie sposób było zatrzymać się na dłużej, komary, komary, żarłoczne jakby nie jadły od tygodni.
Teraz już wiedzieliśmy, dlaczego na parkingu nie było aut:-)
Szlak prowadził lasem, piaszczystymi drogami, a na wyschłym poboczu niebieściły się prześliczne kwiaty jasieńca piaskowego ... u nas takich nie uświadczy, przynajmniej do tej pory nie widziałam ani jednego ... i ogromne kopce mrowisk. Mimo, że uważaliśmy, i tak trzeba było co jakiś czas przystanąć i wytrzepać z sandałów mrówki, które cięły nie gorzej od komarów.



Niektóre kozibrody już przekwitły, zostały tylko puszyste dmuchawce ... a może to jasieniec? już sama nie wiem ...


Gdzieniegdzie, w dole, widać było połyskujące wody Szumu, dno z żółtego piasku, czyściutkiego i wypłukanego, takie są roztoczańskie potoki.



Potem szlak czerwony dotarł do ścieżki rezerwatu i stąd zaczął się powrót do parkingu, Nie było jak zatrzymać się, posiedzieć na ławeczkach, popatrzeć dłużej na otaczające piękno, komary żarły jak wściekłe, a my przyciągaliśmy je dodatkowo, spoceni jak myszy w upale.
Pamiętałam z wczesnej wyprawy wiosennej, kiedy dopiero kwitły przylaszczki, że jest tu mnóstwo parzydła leśnego ... tak, było w fazie największego rozkwitu, zdobiąc puszystymi kwiatostanami brzegi potoku i samą ścieżkę ... delikatne jak koronki ...





Dziarsko szliśmy przed siebie, wymachując rękami, bo do komarów dołączyły jeszcze gzy, ależ żarło nas to wampirze towarzystwo.




Niezwykle jest w tym roztoczańskim lesie, dziko, pachnąco, do dywanów borówczysk dołączyły zielone poduchy widłaków z dorodnymi kłosami zarodnikowymi ...


Z daleka prześwitywała tafla wody zbiornika, a zatem do parkingu i auta niedaleko ...


Jeszcze ciekawie ukształtowany pień drzewa, wypróchniały w środku ... zasiały się w nim jak w pustej czaszce jakieś rośliny. z boku wystaje coś jakby nos ... ale przecież czaszki nie mają nosów:-)


Przy drodze, we wściekłym upale kwitną dziewanny, i jakieś inne niebieskie ... żmijowiec bodajże ...
trzeba mieć specjalne predyspozycje, żeby wytrwać w tej temperaturze ...




Pokąsani przez rozliczne krwiożercze owady zmykaliśmy do domu bez zatrzymywania się gdziekolwiek. Prysznic, żeby spłukać sól, która przez te drobniutkie mikrourazy piekła skórę do żywego ... w nocy drugi prysznic, bo obolała skóra znowu dokuczała, na nogach zaognione ukąszenia  po mrówkach ... oj! długo będziemy pamiętać ten wyjazd.
Pod wieczór zaszumiał gwałtowny wiatr, przyniósł burzowe chmury, zagrzmiało, lunęło i dziś można łatwiej oddychać.
Roztocze jest inne od naszego Pogórza, pachnące macierzanką, sosnami, wygrzane słońcem, wręcz wypalone na tych piaskach.


Ha! jeszcze trafił nam się gratisowy koncert zespołu U studni z "krainy łagodności" w Przeworsku, u bernardynów. Spotkaliśmy znajomych, a także mignęły nam twarze członków zespołu Mimo wszystko, których poznaliśmy w Jamnej ... po przerwie wznowili działalność, co nas bardzo cieszy.



Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, wszystkiego dobrego, pa!



23 komentarze:

Aleksandra I. pisze...

Ciągle coś, ktoś nas atakuje. Jednak te widoki są ponad wszystko. Urzekające miejsca. Pozdrawiam serdecznie.

krzyś pisze...

Marysiu,
nie mogliście się wybrać do Rezerwatu "Szum" jak my tam będziemy?
Planujemy w czwartek zwiedzić ten i inne w trakcie naszego pobytu na Roztoczu. Będziemy kwaterować tam, gdzie byliśmy razem w lutym 2017.
Oj szkoda, że znowu się rozminiemy.
A na komary będziemy uważać...

Pozdrowienia - g. i k.

Piotr z Roztocza. pisze...

Gratuluję wytrwałości.Mnie komary i gzy pokonały,zawróciłem w połowie drogi.Pozdrawiam Piotr.

Grażyna-M. pisze...

No ale i tak sporo zobaczyliście.:) U nas susza, aż trzeszczy, ale komary i tak są. W stadach.
Lubię oglądać Twoje zdjęcia. Czasem pokazujesz takie rośliny, że mam wrażenie, jakbym atlas oglądała, bo takich cudów na żywo nigdy nie widziałam.:)
A u nas już kwitną lipy i cykoria podróżnik. Jak tak dalej pójdzie, to trzeba będzie pomyśleć o nowych nazwach niektórych miesięcy.:)))
Pozdrawiam serdecznie:)

Pellegrina pisze...

Mój Julin, stamtąd do mojej chatty rzut beretem. Jak wrócę z sanatorium prześlę nr telefonu, może uda się spotkać gdy jeszcze kiedyś zapędzicie się tak blisko. Dalej złotówka i nadal opuszczony ale warto. Wiekowy drzewostan, wspomnienie dostatniej przeszłości, to co że dla niektórych. Ponieważ zaniedbany to i mroczny miejscami, idealna pożywka dla komarzyc.
W miastach pryskają z samolotów i komarów mniej a w naszych uroczyskach aż od nich gęsto. Ten rok wyjątkowy, może dlatego że przy 35 stopniach w cieniu człowieki pocą się intensywniej.

Maks pisze...

Widoki tak magiczne i piękne powinny zrekompensować te przykrości i natręctwa ze strony krwiopijczych komarzyc. Baśniowe widoki! Pozdrawiam ;)

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Ola, chyba nie ma miejsca na ziemi wolnego od owadów, może kraina wiecznego lodu? przecudnie jest na Roztoczu, ale lato nie jest dobrą porą na wędrowanie, za gorąco stanowczo, ale poziomek pojadłam, niektóre trochę podsuszone:-) pozdrawiam.

Krzyś, właśnie przypomniałam sobie, że macie być w Sochach:-) u nas remont pełną parą, jak ja nie lubię remontów:-) macie wiele możliwości na Roztoczu, dobrze, że ździebko ochłodziło się; zabierzcie dużo smarowideł i psikaczy na komary i gzy, bo dokuczają bardzo; przyjdzie taki czas, że na pewno gdzieś się spotkamy, ten rok jest wyjątkowo zajmujący:-) udanego pobytu, pozdrawiam.

Piotr, właściwie to komarów nie braliśmy pod uwagę, że nas pokonają, a z niepokojem obserwowaliśmy ciemne niebo nad Roztoczem, zdążymy czy nie zdążymy przed burzą; może i dlatego owadzie towarzystwo było tak uprzykrzone, jak to zwykle przed deszczem; nie, no grzechem byłoby zawrócić z trasy, nad Szumem jest bajecznie:-) pozdrawiam.

Grażyna-M, twardym trza być, a nie miętkim:-) co tam komary, jesteśmy więksi od nich:-) na roztoczańskich piaskach też sucho bardzo, trawa wypalona; moje wpisy robią się za bardzo botaniczne, ale to moja ostatnia fascynacja:-) tak, wegetacja przyśpieszyła przez wysokie temperatury, lipa kwitnie, ale są też na szczęście odmiany późniejsze, może załapią się na lipiec:-) pozdrawiam.

Krystynko, a i owszem, widzieliśmy drogowskazy na Brzózę, oprócz Twojej jest tam jeszcze Stadnicka:-) zafascynował nas ten Julin, a zobaczyłam go pierwszy raz w Twoim wpisie; mąż rozpoznał, że przywieźli ich kiedyś na basen, z kolonii z Wólki Niedźwieckiej; zauważyłam szyby w budynku, są jeszcze stare, oryginalne, mają zafalowania, pęcherzyki powietrza, a jaka podłoga, parkiet, schody w budynku, bajka:-) nie jestem zwolenniczką pryskania na owady, a co z ptakami? natura sobie sama poradzi bez ingerencji człowieka; pozdrawiam.

Maks, i zrekompensowały, co okupiliśmy bąblami po ugryzieniach, i niemiłosiernym swędzeniem skóry, ale jakoś przetrwaliśmy, dziś już lepiej; nad Szumem to gotowe plenery do bajkowych filmów, i nie tylko bajkowych, bardzo urokliwie; pozdrawiam.

Olga Jawor pisze...

Komary, muchy, gdy, kleszcze, meszki i cała reszta gryzącego towarzystwa! " I po co toto żyje? Czy ma toto szyję?" Tak zdaje sie o biedronkach pisał kiedyś K.I. Gałczynski. Ale cóz biedronki? - niewinny, boży ludek (no moze poza tymi mutantami wielokropkowymi z ChiN). Ciekawa jestem jaka właściwie funkcję w przyrodzie mają grycące owady? Moze tylko tę, że są pokarmem dla inych owadów, żab i ptaków. A moze i tę, że jak już nie kąsają, to człowiek bardziej docenia to wolne od irytującego bzykania powietrze?
Ciekawie napisałaś o pszczołach.Nie miałam pojęcia, że utopione w miodzie mogą jeszcze normalnie zyc, że ich towarzyszki z checi pomocy im a moze raczej z powodu apetytu na miód potrafią je tak wspaniale umyć.
Pięknie na tym Roztoczu. Nigdy nie byłam. Tak, brakuje tu na naszych Pogórzach sosen, ich cudownego zapachu.
Pozdrawiam Cie serdecznie, sąsiadko!:-)

Beskidnick pisze...

Urokliwe miejsca a przygody bez mtala survival ;)

wkraj pisze...

Post pełen wspomnień dawnych wycieczek na Roztocze. Komarów tylko tyle chyba kiedyś nie było. Dzięki za piosenkę, stanowiła miłe urozmaicenie podczas czytania.
Pozdrawiam.

Krzysztof Gdula pisze...

Mario, nie przestajesz mnie zadziwiać znajomością roślin.
W jakiejś książce o etologii przeczytałem o tańcu pszczół-zwiadowców pokazującym kierunek i odległość do miejsc z dużą ilością pożywienia. Badacze przeprowadzali sprytne doświadczenia żeby się upewnić, czy tak jest naprawdę, bo na początku nie wierzono w takie cuda. A jednak okazały się prawdą.
Z zaciekawieniem przeczytałem o wylizaniu z miodu pszczoły. Ciekawe. Jakby drugie życie dostawała ta utopiona.
Czytam i czytam o Roztoczu, bo coraz bliżej jestem tamtych stron.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Ola, po coś one są, te gryzące, bo inaczej wyginęłyby w pomroce dziejów:-) pszczoły to ciekawe stworzenia, ich zachowania, boję się ich coraz mniej, oswajam strach, raczej dużo obserwuję, a jest co; Roztocze bardzo nas przyciąga, magiczna kraina, tajemnicza, wiele do odkrywania; z kolei lasy roztoczańskie to zapach, masz rację, poduchy mchów i borówczysk, a jesienią brązowe czapeczki podgrzybków; pozdrawiam.

Maciej, nie czujesz, jak Roztocze Cię przyzywa? i green velo, i przepastne lasy? survival osobliwy, przygraniczny:-) pozdrawiam.

Wkraju, na pewno jeszcze tam wrócimy, może jesienią, na grzyby:-) ach, te komary, wczoraj w upale dołączyło do nich mnóstwo gzów, ależ cięły przed deszczem; "kraina łagodności" miła dla ucha, już niedługo Kropka w Głuchołazach, szkoda nam, że nie możemy być, uprzykrzone remonty w domu; pozdrawiam.

Krzysztof, o, tak, pszczoły-zwiadowcy ... przyleci tylko jedna, a za chwile sprowadza swoje koleżanki z ula, czasami musimy chować się ze sprzętem w chatce, bo na zewnątrz aż huczy; każdy taniec inny, pokazuje miejsce, odległość, rodzaj, zasobność pożytku, no i czy to nie mądre stworzenia; myślałam, że one może żądlą swoje towarzyszki, ale nie, czyszczą je dokładnie, a zdawałoby się, że miały szans na przeżycie; byli moi znajomi za Śląska nad Szumem i nie tylko, dostałam od nich pozdrowienia, komarów mnóstwo:-) to kiedy nadejdzie ten Twój szczęśliwy dzień? pozdrawiam.

Krzysztof Gdula pisze...

Może już w przyszłym roku, najdalej w kolejnym, ale niezmąconej szczęśliwości tego dnia nie jestem pewny. Przecież oznaczać będzie rozłąkę i rzadkie odwiedzanie Góry Kaczawskich :-(

Jola Rydkodym pisze...

W tym roku to jakaś masakra z tymi komarami! Wyjątkowo sprzyjały im powodzie, temperatury itp.
Na szczęście w mieście opryski ułatwiają życie ludziom i da się wyjść z domu w miarę normalnie.

Szumy... uwielbiam. Byłam tam ponownie w zeszłym roku i na pewno odwiedzę je znów, gdy będzie mi po drodze :)

Bozena pisze...

Witaj Marysiu! Miałam bardzo dużą przerwę w wizytach na moich ulubionych blogach, bo zawirowały się zdrowotnie nasze rodzinne losy. Wiadomo, że choroby nachodzą stadami.Wszystko inne zeszło na dalszy plan. Teraz nastąpiła lekka normalizacja, więc i oddechu więcej oraz czasu na inne, przyjemniejsze sprawy. Cudna ta Twoja opowieść o pszczołach. Taka wzajemna pomoc jest czymś pięknym. Ludzie powinni więcej uczyć się od przyrody. Wzrusza mnie taka solidarność. A co do koncertu, to chyba musiał być niesamowity. Piosenka piękna, jedna z tych, które lubię najbardziej. Pozdrawiam serdecznie :))

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Krzysztof, wyobrażam sobie, że będzie pożegnalna łazęga po Kaczawach, może Jan będzie Ci towarzyszyć, żeby troszkę osłodzić te chwile ... ale przecież nie jest powiedziane, że nie będziesz tu przyjeżdżać, może rzadziej, ze względu na odległość, ale na pewno będziesz; pozdrawiam.

Jola, żrą masakrycznie, artystycznie i praktycznie bez przerwy:-) dziś chłodniej, może dadzą chwilę wytchnienia; nie jestem za opryskami, bo przecież komary zjadają ptaki, niosą do gniazda dla piskląt, nie jestem przekonana, że odbywa się to bez szkody dla natury, a jeszcze na dodatek, czy oprysk działa wybiórczo i działa tylko na komary? straszne są te trucizny wszelakie, które wymyślił człowiek; Szumy ... tak, bywamy tam, kiedy nie ma ludzi:-) ale tu chodzi o Szum, potok w okolicach Górecka Kościelnego i Starego, do tej pory też tę nazwę kojarzyłam z Szumami na Tanwi:-) wstąp Jolu, przy okazji nad Szum, nie pożałujesz:-) pozdrawiam.

Bożena, wczoraj czytałam u Ciebie o życiowych perypetiach; czy jest na świecie ktoś, kto ich nie ma? a bywają różnej natury, przychodzą z najmniej spodziewanej strony; ludzie odwrócili się od natury, ustalają swoje prawa i zasady, i myślą, że każde stworzenie musi się im podporządkować; tak nie jest, natura jest najmądrzejsza na świecie; wracając do pszczół, pazerny i nienasycony człowiek wymyślił większe komórki w plastrze wosku, żeby pszczoły były większe, więcej i więcej miodu zbierały, ale tak wcale nie jest; do większej komórki wciskają się przeróżne niszczycielskie szkodniki, lokują się choróbska, teraz powolny odwrót do tego, co było, natury nie przechytrzy; kraina łagodności w murach starego kościoła ... takiego doświadczenia jeszcze nie miałam:-) pozdrawiam.

BasiaW pisze...

Kraina bajeczna, ale owadziska wszystko psują!!

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Basia, jest sucho, przypieka, komarów jakby mniej, za to gzy dają popalić, czasami jak utnie taki, to krew płynie; pozdrawiam.

Anonimowy pisze...

I znowu z olbrzymią przyjemnością (tym większą, że bez agresywnych owadów) powędrowałem z Wami wirtualnie.
Pozdrawiam serdecznie,
Wojtek Franz

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Wojtek, o, jak miło, że zajrzałeś tutaj:-) regularnie odwiedzam "Wyrypy", ale tam cisza; oj, dały te owady popalić, teraz komarów mniej, za to gzy nie odpuszczają, tną nawet przez podkoszulek; wczoraj zbierałam pierwsze ogórki i ścięły mnie niesamowicie; cieszę się, że wędrujesz z nami, Ty, człowiek gór, po kresowych rubieżach, płasko, bo płasko, ale z różnymi ciekawostkami;
i ja pozdrawiam.

Anonimowy pisze...

Mógłbym jeszcze dużo, bardzo dużo, pokazać Rumunii, ale coraz mniej mi odpowiada atmosfera na tamtym forum.
Z tym większą frajdą raduję duszę spokojem i radością tchnącymi z Twoich opowieści...

Pozdrawiam,
Wojtek

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Wojtek, wczoraj zajrzałam na wątek norwesko-irlandzko-szkocki ... rzeczywiście niemiło zrobiło się tam, i wcale nie dziwię się, że to odbiera chęć do pisania; wychodzę z założenia, że skoro coś mi nie odpowiada, to nawet nie wchodzę i nie czytam, po co dowalać; ale są ludzie, co lubią, z zawiści, żeby zaistnieć, żeby podgrzać emocje, to takie niskie; przecież ludzie śledzą relacje z wypraw, są inspiracją, wręcz planem na kolejny wyjazd, wielu rzeczy nie zobaczyłoby się, gdyby nie opisy; przewodniki są sztampowe, jednakowe treści i główne punkty, a perełki można znaleźć właśnie w takich relacjach; kusi nas lipcowy wyjazd, właśnie w okolice ruin Liteni, co znalazłam w Twoich Wyrypach, i ogólnie te wąwozy po jednej i drugiej stronie autostrady:-) moje opowieści to taka mała ojczyzna, niemniej jednak ciekawe jest to odkrywanie pozostałości po wysiedlonych wsiach, najlepiej na przedwiośniu, szukanie starych cmentarzy, a okolica sprzyja, bo prawie bezludna i o ciekawej historii; wypasiony i bardzo drogi ośrodek w Arłamowie ściągnął trochę turystów, ale główny nurt idzie poza naszą wioseczkę, i dobrze:-) pozdrawiam.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Spojrzałam na godzinę Twego komentarza ... kiedy Ty śpisz?????