poniedziałek, 20 stycznia 2020

Na pochwałę renety, korekty kulinarne i szadź zamiast zimy ...

Zazwyczaj do pieczenia szarlotki używałam byle jakich jabłek.
Coś tam spadło z drzewa albo jakieś leżały za długo na stole i pomarszczyły się, inne kupiłam w markecie, bo cena skusiła, ale zawsze nie był to ten smak. Mdłe jakieś, bez wyraźnego zapachu, właściwie to cynamon robił całą robotę i przykrywał aromatem bylejakość smakową:-)
Będąc rankiem w Przemyślu zajechaliśmy na przytorową giełdę rolną do "Słabomasuji" i tam kupiłam królową jabłek, pachnącą renetę.
To ci dopiero owoc, już przy obieraniu i ścieraniu napełniła chatkę zapachem, a co dopiero przy pieczeniu. Jabłka cudownie pieką się na gładko, smak cierpkawy, orzeźwiający, a ja nie mogłam oprzeć się pokusie napisania o tym, bo dopiero w słusznym wieku odkryłam renetę:-)


Mam w swoim sadzie szarą renetę, jest młodym drzewkiem, jeszcze nie owocowała na tyle, żeby upiec placek. Właściwie to rzadko zdążyłam podnieść jabłko, które spadło, bo sójki przede mną dobierały się, dziobiąc dziury. Czekam na ten moment, kiedy wreszcie drzewko wyda obfity plon:-)


Bardzo lubię oglądać programy z panem Makłowiczem, przede wszystkim jak wędruje po dawnej monarchii c.k. austro-węgierskiej, jak i po Polsce, zamorskie kraje właściwie mnie nie wabią.
Ostatnio pan Robert przygotowywał proziaki, o matko! zęby mnie rozbolały:-)
Oblepione, klejące się ciastem ręce, spalone na patelni placki, o nie! tak się nie robi proziaków, nawet tych z patelni:-)
Sprawdziłam spiżarniane zapasy, wszystkie składniki były, więc i ja zrobiłam swoje.
Pieczone na blasze kuchni, mają czas wyrosnąć, dopiec się, obrumienić boczki, bo nie tylko piecze się je na płasko, ale także ustawia bokiem, żeby gdzieś nie były surowe.




Nie jest to broń Boże krytyka pana Roberta, w końcu nie jest kucharzem:-) Proziaki w jego wykonaniu były przyczynkiem do zrobienia swoich, bo dawno ich nie było, ba! nawet pochwalenia się tutaj, a skoro kuchnia pracuje, to i te smakowite placuszki przy okazji powstają:-)
Wiem, że nie wszyscy mają kuchnię z paleniskiem, ale kto posiada, może sobie upiec takie bieda-placki, które stały się znakiem firmowym Podkarpacia.


Ostatnie dni na Pogórzu w nieprzyjemnej, zimnej mgle, utrzymującej się przez cały dzień i noc.
Tylko w sobotę, kiedy wyjechaliśmy na górę pod kapliczkę, momentami przebłyskiwało słońce, ale Kopystańki nie było widać, w dolinach szaro, mrocznie.




Taka mgła jednocześnie daje ciekawe efekty dla oka, na tle brudnoszarego otoczenia pięknie osadza białe igiełki na gałęziach, suchych ziołach, pajęczynach ...





Takie widoki tylko wyżej, w dolinach mokro.
Nieprzyjemna aura nie odstrasza rowerzystów, dzielnie pokonują ostre zjazdy i podjazdy, okutani ochronną odzieżą, tylko oczy im widać:-)



Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, zdrowia życzę, bo krążą choróbska różne w powietrzu tej ni to zimy, ni to wiosny, pa!


Wawrzynek wilczełyko nic sobie nie robi z zimo-wiosny, rozkwita coraz bardziej, przebiśniegów nie widać, sprawdzałam:-)

20 komentarzy:

Piotr z Roztocza. pisze...

Renetę pamiętam z dzieciństwa,smak i zapach niepowtarzalny.Proziaki piękne i takie wyrośnięte.A może, następnym krokiem będzie kącik kulinarny np.Maria gotuje.Szarlotka najlepsze ciasto na świecie.Pozdrawiam serdecznie.Piotr z Roztocza.

Aleksandra I. pisze...

Och jak smakowicie zrobiło się u Ciebie. Ta szarlotka aż u mnie zapachniała. Pamiętam jak u mnie w domu piekłam z Mamą, to tylko z szarej lub złotej renety. A te placuszki to przydałyby się mi, może odzwyczaiłabym się od słodyczy. Jak mi brakuje tych zimowych widoków. W góry póki co nie pojadę są bardzo złe warunki. A na pogórzu naszym jesiennie. No cóż musi być jakaś kara za wszystkie lata eksperymentów.
Pozdrawiam serdecznie.

wkraj pisze...

Czytam o tych proziakach i myślę skąd ja to znam? I nagle już wiem jadłem takowe w Iwoniczu Zdroju i bardzo mi smakowały. O szarlotce już nie wspomnę to moje ulubione ciasto. Pozdrawiam serdecznie :)

agatek pisze...

Kochana! Jestem nieciastowa i w ogóle dwie lewe ręce do pieczenia a po twoim wpisie aż zamarzyło mi się upiec szarlotkę :D

agatek pisze...

Ciekawe te placki a zdjęcia świetne nawet z mgłą :D Ja tak partiami czytam :)
Pozdrawiam i zdrowia życzę :D

Krzysztof Gdula pisze...

Szadź stroi każdy badyl, a z brzozy czyni prawdziwą księżniczkę, co tak dobrze widać na Twoich zdjęciach.
No, popatrz! Kwadrans temu pisałem u Ciebie o wawrzynku!
Mario, napiszesz dwa słowa o proziakach? Jaki jest ich skład?

Beskidnick pisze...

Pyszastość te placuszki!

Grażyna-M. pisze...

Muszę odnaleźć przepis, bo był u Ciebie, chyba nawet spisałam. A teraz czasem palimy w kuchni węglowej, trzeba zrobić.:)
Szadź piękna. U nas tylko szaro i mokra mgła. Natomiast przebiśniegi już się pchają, zimowity wypuściły piękne liście, krety ryją jak szalone. A przecież jeszcze luty przed nami...
Pozdrawiam serdecznie:)

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Piotr, reneta to jabłko raczej do zimowego przechowania, zasmakowała mi bardzo w szarlotce; kiedyś latem piekłam ją z antonówką, też dobra, do tego, do ciepłego kawałka ciasta lody, bajeczne zestawienie:-) hm! kącik kulinarny powiadasz, tyle tego jest w necie, a ja raczej to tradycyjna jestem, lubię kuchnię regionalną, prostą, przenikającą się wzajemnie na pograniczach; a te wszystkie egzotyczne nowości, stworzenia patrzące na mnie z talerza nie dla mnie:-) proziakom trzeba pozwolić rosnąć na niezbyt gorącej blasze, są wtedy pulchniutkie; pozdrawiam.

Ola, raz na jakiś czas trzeba podrażnić kubki smakowe:-) piekę chętnie co weekend, dzieci, młodzi, babcia, no i my zawsze chętnie po kawałku zjemy słodkości, a że potem trochę w boczki idzie, to nic, wiosną spalimy:-) o, widzisz, znasz renetę, a ja raczej spady spod jabłoni wykorzystywałam, i będę wykorzystywać, a może i moja młodziutka jabłonka da wreszcie choć koszyk owoców; słodycze nie są złe, zwłaszcza zrobione przez siebie, w końcu człowiek potrzebuje węglowodanów także; zimy ani widu, ani słychu, kończy nam się styczeń, jeszcze luty może trochę posrożyć się i już wiosna:-) pozdrawiam.

Wkraju, a widzisz? znasz proziaki:-) zrobiły się teraz atrakcją kuchni regionalnej, w sklepie można je kupić, ładne, równiutkie, bo moje klepane w dłoniach, ale równie smaczne; szarlotka to taki najprostszy placek, trochę więcej zachodu wymaga ta z pianką i kruszonką, elegantsza powiedziałabym; pozdrawiam.

Agatek, uwierz w swoje siły, zrobienie ciasta to nic trudnego, a jabłka u siebie na podwórzu lub w sąsiedztwie na pewno znajdziesz:-) nie lubię wydziwianych przepisów, aptecznego odmierzania składników, dla mnie szklanka lub garść jest dobrą miarką; też tak mam czasami, że skończę komentarz, a jeszcze coś mi się przypomni i dokładam następny:-) proziaki bardzo popularne u nas, najpyszniejsze jeszcze gorące, posmarowane masłem, które topi się i spływa na rękę, trzeba się śpieszyć; pozdrawiam.

Krzysztof, oglądałam niedawno zdjęcia ze słowackiego Vihorlatu, tam to dopiero była szadź, jak tiulowe welony, długie pasma igiełek, takiej jeszcze nie widziałam; brzoza ... tak, ona wyglądała najładniej na tle burej łąki, jodły i sosny miały wręcz zlepione igły; wawrzynek ma się bardzo dobrze, może uda mi się zrobić takie zdjęcie, które kiedyś przegapiłam: intensywnie różowe kwiatuszki na gałązkach na tle białego śniegu:-) proziaki to mąka 5 szkl, kefir, soda oczyszczona 1 łyżka, jajko 1, sól 1 łyżeczka; sodę trzeba podgrzać z odrobiną kefiru, żeby "odor wypuścić", jak to napisała w przepisie pewna babcia:-) ciasto ma być niezbyt twarde, luźniejsze, w rękach uklepać placuszki, nie muszą być foremne; piec na kuchni niezbyt gorącej, lub na patelni o grubym dnie; gorące posmarować masłem i szybko zjeść, pychota! pozdrawiam.

Maciej, powiedziałabym: przepychota:-) pozdrawiam.

Grażyna, powyżej u Krzysztofa, jakby co, przypomnienie; a skoro masz kuchnię, to jak najbardziej wypróbuj przepis, na pewno Ci posmakuje, bo to najprostsza z prostych kuchnia wiejska; może podobne placki jadali Twoi rycerze ... e! chyba sody nie mieli:-) dziś słonecznie, mocny wiatr w końcu przepędził tumany mgły, od razu świat radośniejszy; krety też ryją, będę robić podniesioną grządkę, taki rozsadnik, wykorzystam te kopczyki; trochę śniegu przydałoby się, choćby dla zaznaczenia, że to jeszcze zima:-) pozdrawiam.

Bozena pisze...

W moim sadzie z dzieciństwa królowała złota reneta ( opolskie). Jesienią uwielbiałam jej aromat i smak. Była cudnie zarumieniona. Ni to złota, ni czerwona. Smaku nie zapomnę do końca życia, bo nie można go do niczego porównać. Kto ją jadł, ten wie, o czym mówię. Rzadko teraz można ją dostać na targu. My chyba tylko jeden raz mieliśmy to szczęście. Podobno na tych terenach ( podkarpackie) klimat jest dla niej za ostry.
Pamiętam jak zajadałam się ją jesiennym wieczorem. W jednym ręku jabłko, w drugim książka. Zapach jesiennych liści, gdy zrywałam dorodne jabłko, pachnące dziwnym smutkiem chryzantemy w przydomowych ogródku i piosenka Niemena " mimozami jesień się zaczyna".
Szarą renetę lubię i używam do pieczenia kaczki, właśnie szarlotki.
Natomiast nie znam przepisu na proziaki, choć kupione w piekarni bardzo mi smakują. Moja babcia ich nie piekła, choć w kuchni stał piec z blachą. A teraz nie mam na czym upiec. Przesyłam pozdrowienia :)

BasiaW pisze...

Brołzioki, kochana, brołzioki:-)

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Bożena, w nasze rejony dojeżdżają towary z sandomierskiej giełdy rolnej; reneta ma konkretny smak, spoisty miąższ, aromat niebiański, do wypieków jedyna; jak ładnie opisałaś swoje odczucia z domu rodzinnego, zaraz przypomniały mi się moje, ale ... to se ne vrati:-) spróbuj zrobić swoje proziaki, choćby na patelni z grubym dnem; pozdrawiam.

Basia, jak mi się podobają lokalne gwary:-) pamiętam, jak szliśmy rajdem z Jamnej, spotkaliśmy w lesie pracującego starszego człowieka; pozdrowiliśmy go i zaczęliśmy rozmowę; o, jejku, to była melodia dla ucha, przecudna mowa tej ziemi; pozdrawiam.

Pellegrina pisze...

Ja lubię renetę za jej kwaskowatość i soczystość ale kocham koksę. I cóż, prawie niemożliwe ją dostać czy kupić. Trzeba się chyba wybrać do Bolestraszyc, tam jesienią można podobno kupić sadzonki starych odmian.
A proziaki zimą robię namiętnie, zwłaszcza jak jestem u siostry, takie jak Ty, na blasze. Na gorące placki masełko i twarożek i palce lizać!!!

Anonimowy pisze...

Marysiu poruszyłaś bardzo osobistą nutę. Mój Tato z Podkarpacia, zawsze wspominał proziaki z prozą i tyle razy naciągał swoją siostrę na przepis. Teraz dzięki Tobie zrobię, ale łzy napływają mi do oczu, Taty nie ma już z nami od 3 miesięcy, tak boli... Nie zdążyłam... Pozdrawiam serdecznie hel.
PS Twój przepis na langosze mam w zakładkach i wracam do niego często. U nas (śląskie)o krok do Czechów, a oni tak jak i Węgrzy chętnie je robią. Z jabłek, smaków mojego dzieciństwa, króluje kosztela. Posadziłam i czekam...

Krzysztof Gdula pisze...

Dzięki, Mario. Przepis zapisałem, spróbuję zrobić. Nie wiem, czy pamiętasz, jedno ciasto według Twojego przepisu już robiłem. Było ciemne i z dżemem. Udało mi się, co dziwi mnie.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Krystynko, o, to-to, reneta jest konkretna, a nie mdła:-) koksę? nie wiem, czy znam koksę, może znam, a nie wiem o tym; w arboretum królują stare odmiany, są rozmnażane i można kupić, wiele starych odmian jeszcze można spotkać na terenie wysiedlonych wsi, one znaczą miejsca, gdzie były zagrody, nawet objęte są jakimś programem ochronnym; a masełko roztopione spłynie z gorącego proziaka czasami po palcach, pycha; pozdrawiam.

Hel, to smutne, że człowiek myśli, że jeszcze ma czas na wszystko, a potem okazuje się, że jednak nie, nie zdążyliśmy; bardzo współczuję, śmierć rodziców dotyka nas szczególnie, choć dorośli, stajemy się sierotami; lubię takie przenikające się przez granice potrawy, właśnie langosze, różne kluchy, placki; ja czekam na swoje renety; pozdrawiam.

Krzysztof, pamiętam, pamiętam Twój placek, przewymiarowałeś blachę i placek wyszedł chudziutki:-) na proziaki ciasto zrób lżejsze, żeby nie były za twarde; pozdrawiam.

Anonimowy pisze...

Pani Mario, Czyżby to już wiosna u Was? No bo skoro wawrzynek wilczełyko otwiera swe piękne kwiatuszki, to ona już wkracza przecież. A ja zawsze myślałam, że skoro góry to klimat ostrzejszy i wiosna późniejsza. Nigdy też nie jadłam tych proziaków, a jak się je robi? Może przepis Pani zamieści? O, przepraszam, dobrze, że cofnęłam się do wcześniejszych wpisów innych gości. Dziękuję za przepis, obiecuję spróbować je zrobić, może i ja za przykładem P. Aleksandry odzwyczaję się od słodyczy. A przydałoby się, tylko czy systematyczne podjadanie tych placuszków nie dałoby podobnego efektu? Wprawdzie to mąka i woda w roli głównej, no i kefir, ale nie na co dzień pewnie; bo i coś tam innego pewnie się zje.
O szarlotce można wiele, zawsze smaczna i pachnąca, a z szarą renetą w roli głównej ... palce lizać. Ja w tej chwili nawet na surowo uwielbiam te jabłka. One po prostu mają wyjątkowo wyrazisty smak i zapach. I zawsze przywołują miłe wspomnienie teściowej. Ależ narobiłam sobie smaku, biorę się za szarlotkę, i ... miło się z Panią wędruje po Waszych okolicach i miło czyta te opowieści. Nie myślała Pani, by pisać książki, a przynajmniej baśnie? Ma Pani talent, i umie Pani zaciekawić czytelnika zwykłymi sprawami. Moje uznanie! Pozdrawiam, Alik z nizin.

Anonimowy pisze...

Ha, ha: zdjęcie wawrzynka nawet Pani podpisała, czego nie zauważyłam. Ale się popisałam! Miałam kiedyś wawrzynka w ogrodzie, dużego już, ale mi padł, chyba przy moim udziale - przy okazji próby zniszczenia podagrycznika. Kolejny, samosiejka pod kompostem, przycięty przez małżonka jako chwast, odwdzięczył się za to drakońsko niskie cięcie pięknym rozkrzewieniem. Aż którejś wiosny odkryłam, że nie zakwitł. Przyczyna nieznana, chyba że winne temu nornice lub inne gryzonie zamieszkujące kompost. Często spod kompostu wpychana jest ziemia, coś na kształt kreciego kopca. To tyle o wawrzynku. Alik

mania pisze...

Ha, u nas w tym tygodniu też były proziaki! Tak mnie jakoś naszło, bo zimno i buro, trzeba sobie poprawić humor. Moja mama piecze proziaki na maślance, to jej niedawne odkrycie. Są mięciutkie i dużo lepsze niż na kefirze.
Pozdrawiam serdecznie

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Alik, zdjęcia nie kłamią, na Pogórzu śniegu na lekarstwo:-) proziaki można jeść bez obaw, nie są smażone w tłuszczu, a pieczone na blasze lub patelni, kiedyś próbowałam w piekarniku, nie, to nie to; tez mam tak czasami, że zobaczę przepis, do tego kolorową fotografię, bo jak wiadomo, je si też oczami:-) i wypróbowuję przepis; udaje się, albo nie, smakuje albo mniej, jeśli dobry, wracam do niego; ojejku, książki pisać! do tego trzeba być mądrym, mieć lekkie pióro, ja tylko swoje podwórko opisuję:-) wawrzynek bardzo łatwo rozsiewa się z owocków, też znajduję siewki w różnych dziwnych miejscach, zdarza się, że wykoszę je, albo giną w trawie; ponoć jakaś choroba grzybowa atakuje im korzenie, podobnie jak jaśmin; nie zakwitł, podejrzewam, że przy kompoście ma za dużo składników odżywczych, idzie w liść, a przycięcie też przyczyniło się do tego; nadrobi straty w następnych latach, jak rozbuduje koronę:-) dzięki za dobre słowo; pozdrawiam.

Mania, można i na maślance, podobna do kefiru, bo też ta pozostałość po produkcji masła jest kwaśnym mlekiem, tylko ze zwiększoną ilością tłuszczu, tak podejrzewam; myślę, że i ze śmietaną byłyby dobre, bardziej syte; zrobiłam proziaki dla znajomych, którzy przyjechali na Pogórze powędrować, smakowały im:-) pozdrawiam.