czwartek, 22 października 2020

Czubajkowe żniwa ...

 Po deszczach na łąkach obrodziły kanie. Pierwszy kosz zebrałam na kalwaryjskich łąkach, drugi i trzeci na naszych. Pierwszy kosz w całości poszedł na kanie panierowane a la kotlet schabowy, drugi zawiozłam siostrze, a trzeci posłużył kulinarnym eksperymentom. 

Wyczytałam w necie, że takie panierowane kanie można zamarynować z dodatkiem pokrojonej cebuli, a zatem do dzieła. Na razie stoją zapasteryzowane w słoiku, macerują się, a kiedyś napiszę Wam, jak smakowały:-) Przymierzałam się też do mrożenia wielkich kapeluszy, ale siostra odradziła mi, bo robią się z nich szmatki, najlepiej zjeść na bieżąco.

Zatem mój smak na kanie został w pełni zaspokojony, bo nawet była jajecznica na kaniach. Mam ten luksus, że wystarczy wyjść rankiem do sadu i przynieść do kuchni świeżutką kanię, pokroić, usmażyć na maśle, a potem wbić jaja. 

Niektórzy obawiają się kań, nie znają ich, a najlepiej przydatność tych grzybów do spożycia określił Mietek, który przywozi nam drzewo na zimę ... tak, tak, z łąk można jeść, z lasu nie. Zbieram też kanie w lesie, trzeba po prostu znać te grzyby, mam nadzieję, że nie pomylę się nigdy:-)




Pod czereśnią na podwórzu rosną też czernidłaki, licznie rankiem wystawiając białe główki z trawy. O, nie! tych to chyba nie odważę się nigdy skosztować, mimo, że jadalne ...

Zeszły tydzień był bardzo zimny i deszczowy, teraz pogoda poprawiła się. Przyjechałam w poniedziałek na Pogórze, by przerobić jabłka na zimę, bo spadłe z wysokich drzew są poobijane, nie nadają się do przechowywania. Trzeba je obrać, pokroić w ćwiartki, zetrzeć, w czym pomaga mi robot, a potem zapakować do słoików i zapasteryzować. 

Po śliwkach nie ma już śladu, kiedyś spadały z drzewa słodziutkie i pomarszczone, w tym roku deszcz dopełnił dzieła zniszczenia, wszystkie popękane, rozlazłe, nie nadawały się już do niczego. Ptactwo drozdowate całymi stadami żerowało na nich, kosy też, dziobami rozbijały śliwki na mniejsze cząstki, tylko pestki zostawały. Pozbierałam już wszystkie papryki, przeważnie ostre. Te zielone, niedojrzałe poleżą jeszcze, może nabiorą rumieńców, te czerwone trochę zamarynuję, a trochę na ostrą pastę.



Te cienkie strąki cayenne ostre są jak piekło, trzeba używać ostrożnie.

Mamy swojego jelonka na łące, widzę go rankiem z okna kuchni za sadem, na tle nieba, bo pasie się w najwyższym punkcie. Po deszczowych dniach zaświeciło słońce, ułożył się zmarznięty, mokry biedaczysko, mając za plecami pas kolczastej tarniny i grzał się w promieniach słońca. Wyobrażałam sobie, jak lecą mu oczy ze zmęczenia, bo przecież to zwierzę cały czas czuwa. Zatrzymałam psy w domu, przysypiał tak ze dwie godziny, potem wstał i znowu pasł się.



Lasy powoli nabierają kolorów, jest ciepło, prawdziwa złota jesień.

Na początku października rodzina zrobiła mi miłą niespodziankę, bo ja to właściwie nie świętuję urodzin ani imienin. A tu czekał na mnie tort ze świeczkami, miał przylecieć syn z wysp, jak się później dowiedziałam, ale akuratnie wprowadzili kwarantannę, więc pozostał tylko skype. Powiem szczerze, że wzruszenie ścisnęło mnie za gardło. Zdmuchnęłam świeczki i weszłam w nowy etap życia:-)

Tosia próbowała tort po dziecięcemu, bo słodkości najlepiej smakują zbierane palcem:-) Jasiek obgryzał płaty czekoladowej kory, bo ten tort to było małe dzieło sztuki, przybrane żywymi kwiatami, listkami, owocami ... usiadłyśmy z teściową i orzekłyśmy, że jesteśmy ze starej szkoły ozdabiania tortów, szpryca z kremem, ewentualnie jakaś polewa, orzechy, a tutaj, no! majstersztyk po prostu.

Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, zdrowia, zdrowia, i jeszcze raz zdrowia, pa!





19 komentarzy:

Ania pisze...

Wszystkiego najlepszego, Marysiu ! Piękna okazja i piękny tort.
A kanie...Pycha. Najadłam się do przesytu. Jeszcze do tej pory rosną i na łące i w lesie. Właśnie szykuję post na ich temat. Bo nie wszystkie są jednakowo dobre i rzeczywiście te z lasu nie są polecane. Robiłam marynowane kanie. Najpierw smażyłam jak schabowe (taki miałam przepis). Nie były złe ale jakoś nie przypadły nam do serca. Jednak były zbyt ciężkie.
Najczęściej je suszę i używam jako panierkę do kotletów.
Uściski urodzinowe !

Grażyna-M. pisze...

Wszystkiego najlepszego!:)
Kanie u nas też są, w dodatku mamy w ogródku. Grzybnię kupiliśmy parę lat temu, ale nadal daje znać o sobie.:) Najczęściej smażę i suszę. Kiedyś smażyłam bez panierki, ale wchłaniały więcej tłuszczu. Teraz w prostej panierce (jajko i bułka) są lepsze.
Czernidłaki są pyszne. Kiedyś się odważyłam, tylko trzeba szybko zbierać i jak najszybciej zużywać, bo czernieją. Takie młodziutkie smażę po prostu na maśle - same kapelusze, dla wygody przecinam na pół. Lekko solę po usmażeniu. Są niezwykle delikatne i smaczne.
Jest jeszcze inny gatunek czernidłaka, ale tego się nie odważę, bo boję się pomyłki, poza tym nie wolno łączyć jego spożycia ze spożyciem alkoholu, bo to niebezpieczne.
Tylko u nas te paskudy nie chcą rosnąć, za to rosną w okolicy, u sąsiadów w ogródkach.:)
Jak chcę sobie obejrzeć jakieś grzyby, kiedy mam wątpliwości, to oglądam na You Tube albo filmy Łukasza Łuczaja, albo zaglądam na kanał Paweł i grzyby. Fajnie tłumaczą.
Pozdrawiam serdecznie:)

AgataZinkiewicz pisze...

Najpierw zacznę od życzen.takze życzę dużo dużo zdrowia i jeszcze raz zdrowia. To najważniejsze. A jak zdrowie to i uśmiech na twarzy będzie, i radość i zadowolenie. A reszta się sama ułoży... Widzę wysyp... Oj pojadlabym... U nas są ale mało... I racja. Jak w lesie to faktycznie szybko o pomyłkę. Na szczęście tych białych jadalnych sporo, ludzie zbierają, my nie jakoś też nie mogę. Piękne widoki macie. Jesień czarująca.❤️❤️❤️Jeszcze raz zdrowia. Trzymaj się kochana.

Krzysztof Gdula pisze...

Mario, niech Cię omijają wszystkie wirusy i inne choroby, a optymizm będzie z Tobą.
Żołądek łkał mi z żalu gdy czytałem o kaniach! Bardzo liczyłem na ucztę z tych grzybów, a nie zjadłem ani jednego.
Kań nie zbierałem wiele lat, a kiedy w końcu nauczyłem się je rozpoznawać, dziwię się swojej wcześniejszej niewiedzy i obawom, bo przecież tak łatwo rozpoznać te grzyby. W poprzednim roku i ja próbowałem zamrażać, ale grzyby były takie, jak je opisałaś, czyli nie do zjedzenia. Pomysł na pasteryzowanie bardzo mi się podoba. Może w przyszłym roku uda się wypróbować?…
Palcem jedzony tort jest najlepszy, wiadomo!

grazyna pisze...

Sto lat Marysiu! takie niespodzianki wzruszaja! tort wyglada smakowicie, fajna Twoja wnuczka!
Szukalam tego jelonka na zdjeciu, ale chyba go nie uwiecznilas.
Kani sie boje, uznalam, ze nie znam sie na grzybach, wyjechalam z Polski, kiedys z mama zbieralismy grzyby i jakos nie bylo watpliwosci czy sa lub nie jadalne. Ale po 40 latach braku praktyki nabralam respektu do nich, a juz kanie i czernidlaki wygladaja mi na bardzo niejadalne, o kaniach tyle slyszalam, ze swietne, ze jak schabowe...na daczy brata na Mazowszu rosna bardzo dorodne ale tylko patrze na nie jak na dzielo sztuki przyrodniczej...oczywiscie gdyby ktos znajacy sie na rzeczy przygotowal je, to pewnie bym sprobowala.
W Wenezueli nie ma zwyczaju zbierania grzybow, tam tylko sie kupuje pieczarki od tych, ktorzy je produkuja a w Andach byl Wloch, ktory mial plantacje prawdziwkow, jezdzilam do niego przed Bozym Narodzeniem by kupic je do swiatecznych potraw.
Pozdrawiam serdecznie

elaj pisze...

Przyłączam się do życzeń i przede wszystkim dużo, dużo zdrowia życzę. Nawt się zrymowało 😉 Ja jeszcze suszę kanie, później albo kruszę na proszek i mam jako przyprawę do dań, albo całe kapelusze moczę w mleku i na patelnie w panierce.

Beskidnick pisze...

O jak pięknie! A ja w tym roku zatrzęsienie kani... obchodziłem szerokim łukiem - zawsze pojawiały się nie w porę, nie wtedy gdy schodziłem ze szlaku, ale wtedy gdy miałem przed sobą wiele godzin wędrówki i zbieranie grzybów było by ich niszczeniem.

Aleksandra I. pisze...

Wszelkiej pomyślności i dużo zdrowego spokoju.
Co do tych kani nigdy chyba nie przekonam się. Wolę je tylko fotografować. Wyobrażam sobie jak pięknie kolorowo wyglądają Twoje Pogórza. Niestety znowu muszę zamknąć się w domu. Boję się o bliskich, szczególnie o siostrę - jest dializowana. W niczym nie mogę jej pomóc. Ech, Trzymaj się zdrowo pozdrawiam cieplutko. Uważajcie na siebie.

wkraj pisze...

Wszystkiego najlepszego a przede wszystkim zdrowia. Kanie przypominają mi studenckie lata, gdy wszystko było na kartki i taki "schabowy" z kani to była uczta. A sposób jedzenia tortu przez Tosię przypomniał mi, że nasze córki jadły go tak samo. Pozdrawiam serdecznie :)

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Ania, dzięki serdeczne, niespodzianka była wielka; to już chyba ostatki kań na łąkach, jeszcze dziś wyjdę, poszukam, może znajdę kilka na pocieszenie, oczywiście smażone na schabowo; czekam na Twój post o kaniach, czerwieniejącej kani też bym nie zjadła; spróbuję marynowanych, choć za grzybkami w takiej postaci nie przepadam, najlepiej smakują mi sosy; też mam suszone, używam:-) pozdrawiam.

Grażyna-M, dziękuję:-) kanie w tym roku rozszalały się, czytałam o tych grzybniach kupowanych, sprawdzają się? kiedyś w ogrodzie wysypywałam obierki grzybowe, też zaszczepiały glebę, były rydze i maślaki, teraz tam stoi dom syna; moja siostra panieruje tylko w mące, przedtem posypując kanie jakąkolwiek przyprawą z torebki; spróbowałam i ja takich, z czeską przyprawą "zlate kure", były słone jak diabli:-) tyle dobrego słyszę o czernidłakach, ale jestem tchórz; pozbierałam ostatnio zdawałoby się gąski zielone, teściowa pooglądała i okazało się, że jednak nie, no i byłoby nieszczęście, nie polegam jednak na swoim wyczuciu:-) bez pewności nie odważyłabym się, nawet gdyby filmik zapewniał:-) pozdrawiam.

Agata, dziękuję pięknie, i wzajemnie, wszystkim nam zdrowie teraz potrzebne; kanie znam, więc jestem pewna, innych to nie za bardzo, zwłaszcza te blaszkowe są niepewne; z każdym dniem coraz bardziej kolorowo, zwłaszcza jak zaświeci słońce; i wzajemnie, pozdrawiam.

Krzysztof, dziękuję; tak, czytałam, jak przygotowałeś się na kanie, a tu nic; jak czytam, wszędzie ich mnóstwo, jeszcze może spotkasz je na swoim szlaku; to naprawdę smaczny grzyb, delikatny trochę, jak papierowy, ale smakuje wybornie, najlepszy na świeżo z patelni; to prawda, jak już sie wie, że to kanie, to zbiera się bez obaw; zresztą jeśli jakikolwiek grzyb budzi choć odrobię niepewności, nigdy nie zbieram; napiszę, jak smakują kanie marynowane:-) bo to swoista kulinarna ciekawostka, jak dla mnie; pozdrawiam.

Grażyna, dziękuję, to była wzruszająca chwila, zwłaszcza, że zupełnie nie spodziewałam się, to wszystko inicjatywa synowej:-) zdjęcia jelonkowi nie zrobiłam, bo przez gałęzie z sadu nie wyszłoby, a nie chciałam bliżej podchodzić; jelonek uroczy, ale znowu w sadzie "spałował" mi jedną jabłonkę:-) skoro masz obawy, to rzeczywiście lepiej nie jeść, bo sama świadomość, że są w żołądku, może doprowadzić do niedobrych objawów:-) a brat? nie kusza go kanie, skoro ma je tuż pod ręką? o, tak, dzieło sztuki przyrodniczej, są piękne, jako dziecko nosiłam je jako parasolki, bo też nie jedliśmy ich w domu; tak samo syn opowiadał mi o Anglii, tam tylko pieczarki:-) plantacja prawdziwków, ojejku, chciałabym kiedyś zobaczyć takie cudo choć na fotografii; pozdrawiam.

Elaj, dziękuję pięknie; też mam w słoiczku pokruszone kanie, używam, ale przepis na marynowane skusił mnie, żeby spróbować; suszone kanie, moczone i potem smażone ... tego jeszcze nie próbowałam, myślałam, że mrożone może będą dobre, ale siostra wybiła mi z głowy ten pomysł, szkoda zachodu; jednak świeże, zebrane z łąki, a potem zrumienione, no, to jest jednak przepychota:-) pozdrawiam.

Maciej, szkoda faktycznie, ale kanie są bardzo delikatne, po wędrówce miałbyś przecier w plecaku:-) już wyobrażam sobie, jak kusiły szerokimi, nakrapianymi kapeluszami, mnie też by kusiły; pozdrawiam.

Ola, dziękuję pięknie, choć trudno o spokój, niepokój o bliskich jest wciąż w pobliżu, a zwłaszcza nasza bezsilność; nigdy nie jadłaś kań panierowanych? nie namawiam, ale warto spróbować, choćby tylko delikatnie na samym maśle; rzeczywiście wdzięcznie wyglądają na zdjęciach, ale ja to jestem pazerna na grzyby, bo je lubię, najpierw fotografuję, a potem zbieram; troska o bliskich i mnie towarzyszy, szwagier jest przygotowywany do dializy; pozdrawiam.

Wkraju, dziękuję, i wzajemnie; co niektórzy oceniają, że kania przebija prawdziwego schabowego; do dziś wspominamy z mężem chude lata, a zwłaszcza bigos jarski z baru Niedźwiadek w Ustrzykach Dolnych, właśnie grzybowy:-) dzieci lubią takie sposób jedzenia słodyczy, ja lubiłam wylizywać słodkie resztki z miski do ucierania, ależ to była frajda; pozdrawiam.

BasiaW pisze...

Kochana Marysiu, żyj nam długo w pełnym zdrowiu i radości.
Grzybów się boję i dlatego podziwiam je w naturze poza nielicznymi klasykami :-)U Was pewnie spokój z covidem, a u nas to nawet " na drzewach siedzi". Serdeczności ślę.

agatek pisze...

Wszystkiego najlepszego!! Fajna taka niespodzianka. Śliczna jesień u Ciebie.

Pellegrina pisze...

Gratulacje, moja emerytura już pełnoletnia, właśnie na początku października minęła 18 tka i nie żałują ani jednego dnia. Poszłam na wcześniejszą bo już nie mogłam się doczekać wolności i swobody. I Ty będziesz zadowolona, czasu wprawdzie nie jest więcej ale on inaczej płynie i nikt już nic od ciebie nie wymaga, dajesz co chcesz i możesz. Tort wygląd smakowicie a Tosia do schrupania, słodka i urocza.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Basia, dziękuję pięknie; ... poza klasykami, czyli rozumiem, że z rurkami pod kapeluszem, czyli borowik, maślak i kozak:-) nie taki spokój, w naszym powiecie niemało chorych, szpitale pozamykane, Pogórze najbezpieczniejsze; pozdrawiam.

Agatek, dzięki wielkie; nispodzianka tym bardziej niespodziewana, bo ja to taka nieimprezowa jestem:-) z każdym dniem coraz bardziej kolorowo, nawet wczoraj wspominałam, że jeszcze trochę, a jesienne szarugi zedrą te kolory i zrobi się szaro; na razie cieszymy się nimi; pozdrawiam.

Krystynko, właściwie przekroczenie tej tajemnej bariery nic nie zmieni w moim życiu, oprócz tego, że nie będę musiała opłacać składek i coś tam wpłynie na konto, "stypendium zusowskie" jak to ktoś żartobliwie nazwał:-) torty są teraz inne, bardziej lekkie, owocowe, kremy do nich jak emulsje, choć nie powiem, orzechowy z bezą i masą kawową na święta też jest pyszny; nasza Antoszka przytulaśna, a ja jestem "babu"; pozdrawiam.

Anna Kruczkowska pisze...

U nas chyba kanie nie rosną albo ja na nie nie trafiłam. Piękne te Twoje zbiory i przetwory.

Kasia Pogórzanka pisze...

Mario, wszystkiego najlepszego! Ja Kanię dziś chyba widziałam jadąc na rowerze w Rezerwacie Jabłonna pod Warszawa, tu przy ścieżce. Była jeszcze mała, nie do końca rozwinięta wiec być może dlatego te dziesiątki ludzi które z pewnością mijały ja, nie odważyły się jej zebrać. Ja szczerze mówiąc tez nie jestem pewna na 100% procent co do kań, wiec tez ich nie zbieram. Ale moi Rodzice zbierają i smażą właśnie na Ala schabowy. Tez sobie bardzo chwala jak Ty i moje przedmówczynie/ przedmówcy. Ale grzyby zbierać kocham :) bardzo żałuje ze nie mogę być teraz na Pogorzu, Jak zawsze tam pięknie...pozostaje mi pocieszyć się zlocącymi się mazowieckimi bukami i dębami... poki co...Jest tez pięknie ale Podkarpacie zawsze dla mnie będzie najpiękniejsze. Rozczulił mnie ten jelonek, a najbardziej Twoja wrażliwość na jego zmęczenie... Niespodzianka urodzinowa najlepszym dowodem, ze dobre serce jest dostrzegane i doceniane... Pozdrawiam serdecznie

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Ania, być może, że nie trafiłaś w czas, bo w tym roku obrodziły wszędzie:-) a ponieważ nie było przymrozków, pewnie jeszcze można je zbierać; pikantne papryczki również już przetworzone, jedne w marynacie, jedne pokrojone w oleju; pozdrawiam.

Kasia, dziękuję pięknie; kanię trzeba rozpoznać dobrze, a także dotknąć, jest taka delikatna i jakby papierowa; to chyba najlepsze wydanie kanie, usmażona w panierce; wczoraj byliśmy w Horyńcu na grobach, na sekundkę weszłam do lasu, a tam w pniu sosny ogromna baraniocha czyli szmaciak gałęzisty, będzie sos aromatyczny na kilka razy, bo była naprawdę duża; o, tak, teraz Pogórze przecudne, jakie kolory, nawet w takiej mgle jak wczoraj:-) widzę, jakie te jelonkowate zawsze spłoszone, w wiecznym czuwaniu, tyle wrogów wokół, pewnie śpią z otwartymi oczami; to była wzruszająca niespodzianka, naprawdę; pozdrawiam.

Bozena pisze...

Marysiu, Twoje kanie wyglądają bardzo smakowicie, jednak mam barierę psychiczną. Zdecydowanie mogę żyć bez kani.Natomiast oczy zaświeciły mi się do Twojej papryki. Uwielbiam paprykę w każdej postaci. Spróbuję w przyszłym roku poeksperymentować z uprawą, choć boję się, że mogę sobie nie poradzić. Na razie u nas w Wyluzowanej zbiory śliwek poszły do naszych brzuszków. Trochę pomogli nam znajomi. Jabłek tu niewiele, bo i jabłonki malutkie i po przejściach z sarnami. Za to wszystkie jabłka, które przywieźliśmy z Koźla, zostały zagospodarowane. Widzę, że przed Tobą szmat roboty. Tort wspaniale ustrojony, bardzo oryginalnie. Choć i ja ze starej szkoły zdobienia szprycą, to chylę czoła przed kreatywnością artysty ! I wiem, jak to jest, gdy przełykasz kawałek urodzinowego ciasta z posmakiem tęsknoty za najbliższymi. Życzę Ci wiele zdrowia, siły wewnętrznej, radości życia i bardzo młodego wnętrza.Niech kolejne torty urodzinowe spożywane będą w pełnym komplecie. Sto lat Marysiu:))

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Bożena, i dlatego nie powinnaś na siłę próbować kani, dopóki nie przekonasz się sama:-) u nas trochę za zimno na paprykę, w początkowej fazie rozpinam nad nią agrowłókninę, dopóki noce nie są ciepłe; ten rok nie był łaskawy, przecież zimne noce trwały długo; tak, cieszymy się sarnami, a one przychodzą i "pałują" drzewka, ale w końcu to my przyszliśmy na ich teren:-) zawsze mnie zastanawia, że mają tyle krzaków wokół, a upierają się na młodych drzewkach w sadzie; dużo jeszcze przede mną, pracuję po kawałku, bo kursujemy w jedną i w drugą stronę, niby 60 km odległości, ale zabiera czas i trochę męczy; dziękuję pięknie za życzenia; pozdrawiam.