czwartek, 7 marca 2024

Śmierdzący śledź, własne grzyby i pogórzańskie odkrycia ...


Przyszłam do sklepu i poprosiłam panią za ladą mięsną o najbardziej śmierdzącego śledzia:-) zdziwiona podniosła na mnie oczy, nie wiedząc za bardzo, czy to na poważnie czy żartuję. Zaczęłam tłumaczyć, że walczę z karczownikiem i wyczytałam w poradach ogrodniczych, że trzeba mu włożyć do nory śledzia, bo nie lubi tego zapachu i wyniesie się. I tu zagwozdka, czy to ma być śledź marynowany, czy w oleju, a może rolmopsiki ... pani orzekła, że chyba najbardziej śmierdzi ten solony. Nałożyła mi do pudełka, podlała jeszcze obficie tą zalewą, w której się moczył i życzyła sukcesów na niwie walki z karczownikiem:-) Dogrzebałam się na grządkach do jego tuneli, chyba nawet trafiłam na legowisko z kłębem trawy, w innym kanale trafiłam na garść cebulek cebulicy dwulistnej, która zaczyna teraz kwitnienie, rozłożyłam kawałki śledzi, podlewając zalewą. W innych częściach podałam jeszcze karbid, niech mu cuchnie wszystkim, a na wierzchu postawiłam żywołapkę z marchewką na przynętę. Mąż śmiał się ze mnie w puch: - tak, tak, daj mu jeszcze pół litra do tych śledzi, na zagrychę! W żywołapkę jak do tej pory nie złapało się nic, a jakie efekty po śledziu zobaczymy, na razie nie widać w ziemi aktywności karczownika, nie ma wygrzebywanej ziemi. Do tego Mima aktywnie kopie dziury za ogrodzeniem, bo widocznie tam wiodą jego kanały, może go upoluje?

Skończyły się ciepłe dni, może to i dobrze, bo przyroda za szybko zaczęła wegetację. Przymarzły i zbrązowiały rozkwitłe leszczyny, ale pszczoły radzą sobie w każdy sposób, aby przynieść do ula pyłek. Znoszą go z kwitnących bazi wierzby, a nawet zauważyłam, że oblatują niepozorne kwiatki jemioły.



 Pszczelarz robił gruntowny przegląd uli po zimie, tym samym rozwścieczył pszczoły, bo któż by się nie złościł, gdyby obcy grzebał mu po domu. Ja jak zwykle tylko przechodziłam obok, aha, już mi wściekła jedna usiadła na głowie, a ja zasłoniłam rękoma uszy, pomna przykrych doświadczeń sprzed laty, kiedy pszczoła weszła mi do ucha. No to użądliła mnie, nawet przez rękawiczkę, a za chwilę ręka spuchnięta jak balonik, wyglądała jak nadmuchana rękawiczka chirurga:-)


Wystarczy obserwować naturę. Tuż przed nadejściem chłodów zleciały się pod karmnik stada sikorek, nawet w zimie tyle ich nie było. Nie miałam czym ich ugościć, została mi garstka słonecznika i kostka smalcu w lodówce. Przylepiłam smalec do pnia, wydziobały go w ciągu popołudnia, oj, chyba będzie niezłe zimno, skoro tak się ptactwo przygotowuje. Były też kowaliki i dzięcioły. A chłody przyszły po pierwszej wiosennej burzy, po ciepłym dniu zachmurzyło się pod wieczór, a potem rozległy się grzmoty, niebo rozjaśniały pioruny i lunął deszcz. Dziś zimno, polatują białe płatki ... Zielony dywan pod karmnikiem coraz większy, chodzi się po nim jak po perskim dywanie, tak mięciutko.

Do tej garstki słonecznika w karmniku przyplątał się nowy przybysz, myszka, która mieszka przy pniu śliwy, gdzieś w kamieniach tarasu. Rozumiem, wdrapała się tu po pniu śliwki, zobaczymy, co dalej, pewnie zejdzie po pniu jak wyszła. A ona dłuższą chwilę napychała się słonecznikiem, potem zwiesiła się z krawędzi karmnika na tylnych łapkach i spadła sobie na taras, a potem myk! do norki:-) Aha, teraz już wiem, jak dostawała się jakaś inna w chatce do pudełka z kulami tłuszczowymi, który dla ochrony przed myszkami postawiłam na szklanym słoju. One wspinały się na belkę podsufitową, a z niej spadały prosto do pudełka:-) oj, mam ja z tymi gryzoniami ...

Od dłuższego czasu męczyła mnie myśl o własnej hodowli grzybów. Naczytałam się na forum ogrodniczym, na stronie producenta i myślę sobie, raz kozie śmierć, to w końcu nic trudnego. Zakupiłam gotowy balot ze słomy, przerośnięty grzybnią boczniaka ostrygowatego. Mam nadzieję, że uda mi się wyhodować własne grzyby ... o, choćby takie  ... zdjęcie z netu.

Oprócz tego zakupiłam też kołki z grzybnią boczniaka mikołajkowego do zaszczepienia pnia drzewa. 


Do zaszczepienia wybrałam pień brzozy, tak jak pokazywali w instrukcji. "Pozyskałam" pień na wyrębie, był w sam raz podsuszony, przed zabiegiem namoczyłam go w wodzie, potem mąż wywiercił mi dziurki wielkości tych kołków. Wbiłam je młotkiem w głąb drewna, zabezpieczyłam otwory parafiną ze stopionej świeczki i stoi teraz pniaczek w kącie pokoju owinięty folią, bo temperatura musi być wyższa, aby grzyb rozwinął się w drewnie. No i czekamy, pochwalę się na pewno efektami tego eksperymentu:-) Aha, do tego balotu za słomą włożyłam własne kołki meblowe, pierwej wygotowane, żeby przerosła je grzybnia boczniaka i będę miała własne na przyszłość. Na ten przykład, aby pozbyć się pozostałości po ściętych pniakach, bo oprócz tego, że będą grzyby, to pień rozleci się w próchno i nie trzeba będzie karczować. Ha, gdyby się udało, to pewnie nie będę mogła patrzeć na grzyby przez dłuższy czas, bo w każdym kącie podwórza boczniaki będą rosły:-)

Wybraliśmy się pod Sanok na śnieżyce wiosenne. Wybraliśmy dzień z fatalną pogodą, ale tylko w środę mogliśmy. Wysoko w Górach Słonnych padał śnieg, niżej lało jak z cebra, ale wyskoczyłam na chwilkę zrobić zdjęcia, bo za chwilę ich nie będzie.




Wracając do tytułowego pogórzańskiego odkrycia ... są jeszcze takie miejsca, gdzie nigdy nie byliśmy. Wracamy do miasta różnymi drogami, jedną z nich jest trasa przez Piątkową, a drogowskaz Załazek widzieliśmy wielokrotnie i jak zwykle było - trzeba tam kiedyś pojechać. Stało się to w ostatnią niedzielę, ładną drogą wspinająca się do góry, przez stary las wyjechaliśmy na grzbiet wzgórz pomiędzy Piątkową a Jasienicą. 



Wioseczka rozłożona szeroko, rozległe widoki na wszystkie strony świata, wjechaliśmy w każdą dostępną drogę, która kończyła się zawsze tak samo, ścianą lasu albo na czyimś podwórzu, stąd można wydostać się tylko tą samą drogą, którą się przyjechało. I jednogłośnie orzekliśmy: - mieszkalibyśmy tu:-) 

Więcej zdjęć nie mam, przyjedziemy tu zieloną wiosną, a ja już obeznana z terenem, nie będę się tylko gapić w zadziwieniu, ale i pstrykać zdjęcia, bo rzeczywiście jest tu ładnie:-)

Przed nami roztoczańskie spotkanie, tym razem okolice Radecznicy w Szczebrzeszyńskim Parku Krajobrazowym, trasa wędrówki wykluje się na miejscu:-)

Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, wszystkiego dobrego, pa!

18 komentarzy:

Antonina pisze...

Bardzo ciekawie zapowiada się hodowla boczniaków -zawsze to będą własne grzyby.
Tak koło Sanoka są stanowiska śnieżycy wiosennej. Dawniej, kiedy jeszcze mieszkałam w Sanoku corocznie z psami wędrowałam na tzw. "czołgowisko" i okolice, by tam w naturze podziwiać śnieżycę rosnącą bujnie na nieco podmokłych łąkach. Widok niezapomniany.
Pozdrawiam i życzę owocnych działań we wszelkich uprawach.

blogchwila pisze...

Marysiu wizyta u Ciebie to wielka przyjemność. Można się wiele dowiedzieć i obejrzeć cudne widoki. Góry to moja miłość i moje korzenie i pewnie dlatego tak za nimi tęsknię. Niestety nie mogę i pewnie jeszcze długo, a może wcale ich nie zobaczę. Dlatego Twoje zdjęcia to taki plaster na moje serce. Ciekawa jestem rezultatu Twojej hodowli. Hodowaliśmy kiedyś boczniaki, a właściwie mój mąż przeprowadził tę operację. Mieliśmy do dyspozycji jedną kostkę słomy i tak pięknie wyrastały, że naprawdę pojedliśmy sobie tych wspaniałych grzybów. Pozdrawiam serdecznie:):):)

Ula H. pisze...

Pięknie tam u Was !!! Tej hodowli grzybów to jestem bardzo ciekawa. Mam nadzieję, że podzielisz się efektami.
Czy ten śledź to na kreta też zadziała odstraszająco ? Po raz pierwszy mamy na trawniku ogromne kopce. Nie wiem co się stało, że kret wybrał się w naszą stronę. Pozdrawiam serdecznie :)

kobieta w pewnym wieku pisze...

Ciekawy, wiosenny wpis. Powodzenia z tym karczownikiem.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Antonino, ilekroć jestem w tamtych rejonach, wspominam Twoje spacery z psami:-) Sama jestem ciekawa, czy się uda, te na słomie będą na wiosnę, a te na pniaczku brzozy może na jesień. Byliśmy za ogrodzeniem skansenu, w takich zaroślach podmokłych, ładnie tam, choć bardzo zaśmiecone, powinien być rezerwat; dzięki i pozdrawiam.

Janeczko, dzięki za dobre słowo, wychowałaś się w górach, to i takie widoki miłe Twemu sercu; sama jestem ciekawa, jak uda się z tymi grzybami, spróbuję i ja, wyczytałam, że mogą być 2-3 rzuty boczniaka, albo tylko jeden:-) to na słomie, na pniaczku dłużej; jadłam je tylko raz, ze sklepu i bardzo mi posmakowały; pozdrawiam.

Ula, sama jestem ciekawa, co też urośnie mi i czy w ogóle urośnie:-) o, tak, będę robić zdjęcia i pochwalę się na blogu; tak, śledź na kreta też, na nornice również, jak pisali; widocznie ma sporo jedzenia w Waszym trawniku, ale jak zaobserwowałam, jest mnóstwo kopców krecich wszędzie, wiosenna aktywność, miękka ziemia; ja zbieram te kopce i przenoszę na grządki; kret mi nie przeszkadza, bo nie podżera roślin jak karczownik; pozdrawiam.

Ela, trzeba się przygotować do walki ze szkodnikami, bo szkoda mojej pracy:-) pozdrawiam.

Anonimowy pisze...

Och, jakie piękne obserwacje, Mario:-)
Kretowisk jest wszędzie mnóstwo, jak żadnego roku, może z powodu tego ciepła zimą? Tajemnicze drogi i nas zawsze pociągają, a najbardziej w wędrówkach, nawet w nieznanych podwórkach można odkryć piękny balkon, mural, ogródek itp.
Oby uprawa grzybków się udała, można z nich wiele potraw upitrasić.
Udanych wiosennych wycieczek!
jotka

Aleksandra I. pisze...

Czytałam z rozdziawioną buzią i już wyobrażam Twoje obejście grzybami stojące i klientelę za ogrodzeniem. A poza tym dla towarzystwa będą cichcem na rauszu przebiegać karczowniki. Widok śnieżyc z twoich stron przypomina mi się moja miejscówka na Pogórzu kaczawskim. Dawno tam nie byłam i raczej nie będę, moje kolana zastrajkowały i każde wzniesienie kończy się bólem. Nic to wyłapuję pojedyncze egzemplarze w cudzych ogródkach.
Trzymajcie się ciepło i zdrowo.

Pani Ogrodowa pisze...

Życzę powodzenia w walce z karczownikiem, też słyszałam o tym sposobie ze śledziem i sama jestem ciekawa. na ile jest on skuteczny.
Mam nadzieję, ze grzybowa hodowla Ci się uda, byłoby fajnie mieć swoje własne grzybki.
Jak zwykle u Ciebie piękne zdjęcia, bajeczne krajobrazy i ich opisy, a całe łany wiosennego kwiecia czynią te widoki cudownymi.
Pozdrawiam cieplutko.

agatek pisze...

Hejka :)
Przeniosłam się wraz z czytaniem... U mnie też się ochłodziło i dzisiaj widziałam, po raz pierwszy sikorę ubogą. Wiem od męża że są, ale jakoś nigdy nie widziałam. Przyleciała do słoniny . Coś się święci z tą pogodą. Pozdrawiam :D

Olga Jawor pisze...

A propos nornic, kretów i karczowników to w zeszłym roku wypróbowałam patent z wpychaniem kłebków psiej sierści w ich dziury w ziemi. Pomogło! W tym roku zadziałam podobnie jak się pojawia kopacze, ale na razie ich nie ma. Tak czy siak psiej sierści u mnie dostatek. Niech sie w końcu na cos przyda.
Też widuje ten drogowskaz do wsi Załazek a nigdy jeszcze tam nie byłam. Wciaz człowiek ma inne rzeczy na głowie. Ale skoro tam tak ładnie, to trzeba bedzie w końcu pojechać.
Dobrze, że nie jesteś uczulona na jad pszczół, jak ja. Ja sie boję os i pszczół od kiedy doznałam wstrząsu anafilaktycznego. A zaczynają się już rózne bzykadła budzic z zimowego snu. Widziałam już muszki a nawet cytrynowego motylka!A o porankach przymrozki.Ale burzy u nas jeszcze w tym roku nie było.
Pozdrawiam Cię serdecznie, Marysiu!:-)

Pellegrina pisze...

Bywały lata, że kretowisko koło kretowiska a i takie że przez cały rok ani jednego. Mnie dokuczały bardziej nornice bo potrafiły zjeść całe rządki cebulek. Mimo kilkakrotnych prób nie dochowałam się grzybów na swoim ale ja celowałam w te szlachetne jak borowiki, kurki, kozaki ... Niech się uda Twoim boczniakom. Śnieżyce cudne, mnie zachwycają tez przebiśniegi ale one powszechniejsze. Czasem trafiam na takie miejsca jakby ze znajomego snu i chciałoby się tam zatrzymać i kupić lub zbudować dom. Przez kilka dni marzę, śnię, planuję .... a ;potem to ulatuje. Chyba na szczęście ale kto wie?

BasiaW pisze...

Pozdrawiam serdecznie Męża, jego porada najbardziej mi się spodobała:-)))

sukienka w kropki pisze...

Po prostu cudny, cudny świat! Masz szczęście, że macie to pod ręką, ale chyba jeszcze większym jest mieć otwartą głowę i ciekawość świata żeby z tego korzystać a do tego jeszcze kogoś do pary, komu też się chce podziwiać łany kwiatów, albo jechać do miejsca, gdzie się jeszcze nie było. Mam nadzieję, że śledź da radę karczownikom a co do najbardziej śmierdzącego to podobno jest to śledź kiszony wg szwedzkiego przepisu. Podobno jest pyszny ale śmierdzi tak obłędnie, że można zemdleć (to nie żart )więc najlepiej spożywać go na zewnątrz. Myślę, że karczowniki krety i nornice też by zwalczył ale może pomoże nasz rodzimy? Gratuluje pomysłu z grzybami i życzę obfitych zbiorów! Serdecznie pozdrawiam!

Ciekawa Świata pisze...

Wybieram się w weekend na śnieżyce w okolice Sanoka i do Sanoka też, bo od dawna marzy mi się Beksiński:)
Pomysł na śledzia na szkodniki u mnie nie udałby się, moja piesa wydłubałaby z ziemi wszystko, nawet śmierdzącego śledzia:)

don't blink pisze...

Z boczniakiem mi się nie udało. Zaszczepiłam grzyba 2 lata temu, ale u nas jest za sucho i grzybnia zapewne wyschła. U szwagra jeszcze parę lat temu wszystkie pniaki przy pastwisku la owiec były obrośnięte tymi grzybami, a ostatnimi czasy i u niego nie ma nic.
I my wracamy często do domu różnymi drogami, tylko trzeba pamiętać o pełnym baku, bo im dalej w las, tym rzadziej stacje paliw.:)
Na nornice ten śledź też zadziała?
Wspaniałych wiosennych wędrówek Ci życzę:)
M

Krzysztof Gdula pisze...

Biała plama w dobrze znanej okolicy? Też tak miewam.
Twojej myszce należy się nagroda za pomysłowość. Może darmowa i bezpieczna wyżerka?
Więc sikorki zjedzą też czysty smalec, ten biały? Dobrze wiedzieć. Postaram się urządzić w zimie stołówkę dla ptaków.
Mario, słyszałem, że jest odwrotnie: karczowniki bardzo lubią przeterminowane śledzie. Nie wiem, czy to prawda… :-)

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Jotka, krety szaleją, ziemia miękka, mnie nie przeszkadzają, zbieram ziemię na grządki, żeby potem łatwiej było kosić trawę; właśnie, utarte szlaki nudzą, a ciekawe odkrycia inspirują bardziej; te nieznane podwórka to osobne światy, nieoczekiwanie zaskakują; czekam z niecierpliwością na grzybki, zobaczymy, co mi z tego wyjdzie:-) pozdrawiam.

Ola, no ciekawe, co mi z tego wyjdzie, miejsce na grzyby sprzyjające, dużo zacienienia starego sadu, wilgoci; ha, ha, czytam, że z karczownikami to walka na wiele lat, przeraża mnie to; piękne te łany snieżyc, tylko pogoda była pod psem, ale to zupełnie nie przeszkadzało, jedynie można było dłużej pospacerować; dbaj o kolana, oszczędzaj, każdy wiek ma swoje ograniczenia, też to czuję; dzięki i pozdrawiam.

Iwona, coś za bardzo nie chce mi się wierzyć w skuteczność metody "na śledzia", ale muszę wszystkiego spróbować; liczę na chociaż jeden zbiór, no, może dwa, a resztę, jak sobie zaszczepię swoje pnie, te po orzechach włoskich, ponoć boczniak bardzo je lubi i owocuje kilka lat; łany śnieżyc są takie czyste, niewinne, szkoda, że słońca nie było i pszczół, jak w zeszłym roku; pozdrawiam.

Agatek, przeniosłaś się do nas, na południe, choć wirtualnie:-) nadal zimno, mokro, ale w końcu to marzec, szkoda mi tylko tych dereni rozkwitłych, czy zdążyły je pszczoły zapylić; sikorek ubogich mnóstwo u nas, przyleciała też maleńka sosnówka; pozdrawiam.

Ola, już w zeszłym roku M. z Dontblink pisała mi o tej sierści, ale nie mam kudłatego psa; jak był Amik, to po strzyżeniu zostawała mi torba mięciutkiej sierści, a teraz? chyba wstąpię do psiego fryzjera, poważnie; a widzisz? i Ty jeszcze wszędzie w okolicy nie byłaś:-) wieś rozrzucona na grzbiecie wzgórza, bardzo widokowa, jedzie się tam ładną drogą ciągle do góry przez las; użądlona puchnę tylko, tak, uczulenie byłoby dla mnie życiem pod ciągłym strachem; cytrynki tez widziałam, jak to cieszy; burza u nas była prawdziwa, z grzmotami i piorunami, taka budząca ziemię po zimie:-) pozdrawiam.

Krystynko, krety teraz mają raj, ziemia mięciutka, pulchna, więc ryją do woli, mnie nie przeszkadzają zupełnie; nawet nie próbuję z cebulkami kwiatów, nornice i myszy pożarły mi czosnki ozdobne, krokusy, szachownice, przebiśniegi i sama nie pamiętam, co jeszcze, jak schodzą śniegi, to widać ich korytarze na ziemi; szlachetne grzyby to chyba trudniej zaszczepić, ja dochowałam się pod chatką w brzozach i świerkach rydzów i kozaków, ale tylko przez wyrzucanie resztek, robaczywych; ponoć zaszczepiają mikoryzą, ale trzeba czekać kilka lat; zobaczymy, co dadzą boczniaki; o, tak, są miejsca wyjątkowe:-) pozdrawiam.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Basia, mąż obserwuje tę nierówną walkę ze szkodnikami, czasami śmieje się już ze mnie, z tych sposobów, ale ja wierzę, że w końcu mi się uda pozbyć tych niechcianych gryzoni:-) pozdrawiam.

Sukienko, ja jestem dziewczyną ze wsi, od dziecka wzrastałam wraz z pracą na polu, ale mąż na wskroś stworzenie miejskie, lubi, pomaga, kosi, dba o obejście, pracuje przy pszczołach, no i wędrujemy razem; ciekawe skąd mu się to wzięło:-) o, tak, czytałam o tych kiszonych śledziach, ale ponoć to rarytas, choć wyjątkowo śmierdzący, będę próbować bardziej rodzimych metod:-) liczę na grzyby, a na razie pójdę na skraj lasu do dzikiego bzu, tam pełno uszaków:-) dzięki i pozdrawiam.

Tatiano, na śnieżyce pojechaliśmy w stare miejsce, za ogrodzeniem skansenu, dojazd ulicą Gajową; byliśmy też przy obydwu cmentarzach, ale tam nie znaleźliśmy nic; och, Beksiński, nie wstępowaliśmy, tylko plakat na murach zamku na skarpie widzieliśmy, przyjdzie czas:-) o, pewnie tak, śledź zasmakowałby psom, dlatego moje grządki za ogrodzeniem z siatki leśnej, Mima tylko tam kopie dziury w ziemi; udanej wycieczki i pozdrawiam.

M, mnie też może się nie udać, ale wierzę, że coś wypali, jak nie balot ze słomy, to pieniek brzozowy; a jak dochowam się własnych kołeczków z grzybnią, to dwa pniaki orzecha włoskiego czekają; zobaczymy. Może rzeczywiście susza wysuszyła zupełnie pniaki, u mnie to zacieniony sad, przy lesie, blisko woda, jakby co, to poleję, a jak nic nie wyjdzie, to trudno, poczekam na plony z lasu:-) o, pełny bak to podstawa, to bezpieczeństwo, a zwłaszcza jak jedzie się wysoko w góry, bałabym się podróżować elektrykiem:-) pamiętam o Twoim sposobie z psią sierścią i tak mnie ostatnio natchnęło, że wstąpię do psiego fryzjera po resztki po strzyżeniu psów, może mi odstąpi; moja Mima gładka, musiałbym pamiętać i zbierać miesiącami; po strzyżeniu Amika miałam reklamówkę mięciutkich kłaczorków, ale Amika już nie ma:-(dzięki, wzajemnie i pozdrawiam.

Krzysztof, drogowskaz widziany, ale pomijany:-) zaskoczyła nas ta wioseczka, taki koniec świata, gdzie trzeba wracać tą samą drogą, a może jest leśna na drugą stronę? chociaż te leśne drogi są zazwyczaj ze znakiem zakazu wjazdu; myszka zaskoczyła mnie, spadła na miękki zielony dywanik i smyrgnęła do norki pod tarasem; pewnie całą zimę korzystała z tej spiżarni, tylko ja nie zauważyłam; tak, daję ptakom też czysty smalec, wcinają aż miło, dzięcioły, sikorki, kowaliki, a nawet sójki przylatują; przeterminowane mówisz ... nie mam takich:-) pozdrawiam.