wtorek, 24 czerwca 2025

Na południe Bułgarii .. jeziora, Rodopy ...

 W wędrówce przez Bułgarię towarzyszyły nam burze, jedne przechodziły bokiem, jedne dopędzaliśmy i jechaliśmy przez ich środek, ale jednocześnie powietrze orzeźwiało się i robiło chłodniej. Zjeżdżając krętą drogą z gór Starej Płaniny obserwowałam skalne ściany, które były przepięknie ukwiecone, kolorowe, ale jak tu zatrzymać się w takim gardle? Widoki te zostały tylko w mojej pamięci ... mocno różowe poduchy bodziszków, jakie storczyki, niektóre bardzo okazałe, pojedyncze albo w malowniczych grupach, dyptamy jesionolistne, jakieś łososiowe drobniutkie kwiatki, że o różnych odcieniach kwitnących rozchodników nie wspomnę:-) Było nam trochę żal opuszczać te piękne krajobrazy, ale czas i plan podróży gonił. 

Zjechaliśmy teraz w Dolinę Róż. W zeszłym roku te kwitnące pola różane wydawały nam się jakieś mizerne, nie przystawały do wyobrażenia, dopiero teraz zobaczyliśmy ich ogrom i urodę, a może to po prostu jest rok róż:-) Było po południu, więc kwiaty róży na krzakach były rozwinięte, pola rozciągnięte u stóp gór, szkoda tylko, że znowu padało. Na południu, tam gdzie jechaliśmy szalała potężna burza, to pewnie ta, która nas ominęła wysoko w górach. Mieliśmy zaplanowany dłuższy postój w uroczej miejscowości Koprivsztica, ze starą zabudową, może coś przekąsimy w lokalnej knajpce, pozwiedzamy, a na nocleg pojedziemy gdzieś dalej, bo widziałam urokliwe miejsca na górskich łąkach, na filmikach z yt. 

Wjechaliśmy do miejscowości tuż po burzy, krajobraz jak nie przymierzając w naszym Pawłosiowie po niedawnej powodzi. Mieszkańcy wylegli, ratując swój dobytek, uliczki w remoncie, rozkopane spływają błotem, a sama miejscowość to jedna wielka zlewnia wody, której przepływająca przez środek rzeka nie jest w stanie pomieścić. Uciekaliśmy czym prędzej, żeby nie zostać uziemionym na dłużej, ktoś wskazał nam drogę do następnej miejscowości. Baliśmy się, czy woda nie wleje się do środka "zielepuszki", bo auto jak czołg brało na siebie falę wody. Teren odrobinę podniósł się i ze zdziwieniem wyjechaliśmy na suche pastwiska, przecież tu nie spadła kropla wody. To jakby burza usadowiła się nad tą biedną Koprivszticą i tam miała używanie.

Mieliśmy biwakować wśród tych skałek, które wyglądają jak starożytne ruiny, wśród stromych zielonych przestrzeni prześwitywały skalne ściany ... szkoda, nie będziemy ryzykować, mając za plecami siną ścianę deszczu. A ponieważ dzień jeszcze młody, jechaliśmy dalej. Wśród bardziej płaskich przestrzeni ukazywały się niewielkie pagórki, które są trackimi grobowcami. Od wieków grabione tylko niektóre przetrwały w stanie nienaruszonym. Chyba największa grabież przypada na czasy współczesne, grasowały całe bandy z koparkami, które rozkopywały grobowce, kradnąc co cenniejsze artefakty i sprzedając potem za bezcen kolekcjonerom. Polowali przede wszystkim na złote przedmioty mając w nosie ozdobne mozaiki, freski na ścianach, przedmioty codziennego użytku. szkielety. Nikt nie panował nad tym procederem, który chyba trwa do dzisiaj. Najcenniejszy grobowiec zachował się w okolicach Kazanłyku, został wpisany na listę UNESCO.

Zatrzymaliśmy się pod wieczór nad jeziorem Batak, przy miejscowości o tej samej nazwie. Nie jest łatwo zjechać na sam brzeg jeziora, co prawda wokół prowadzi przyzwoita droga, ale ciągle jest wysoko, a pojedyncze zjazdy to prawie rowy wypłukane przez wodę. Widać płaskie brzegi, kampery i przyczepy nad wodą, domki, no przecież muszą tam jakoś dojechać. Było kilka prób, wreszcie zawróciliśmy i przyatakowaliśmy z drugiej strony, tam bardziej płasko i udało nam się znaleźć puste miejsce, porośnięte trawą, z dala od ludzi. Uderzyła nas cisza, spokój, nocne ptaki nawoływały, choć niebo nie napawało optymizmem, może gdyby spadł deszcz uda nam się wyjechać na tych napędach, "zielepuszka" mocna jak czołg:-) mocno zmęczeni spaliśmy jak susły.


Rankiem strachy minęły, niebo czyste, choć prognozy zapowiadały znowu burze już koło 9 rano. Nie chciało nam się wyjeżdżać, więc zostaniemy tu, dopóki nie przepędzi nas deszcz. Mieliśmy sporo atrakcji, obserwowaliśmy ptactwo wodne, a przede wszystkim stado kormoranów, czaple, które na przeciwległym brzegu miały swoją ostoję, a drzewa były zupełnie białe, pokryte ich guanem. Kormorany przyleciały w pobliże nas, dziesiątki ptaków, a rozłożywszy skrzydła suszyły je w słońcu. Potem ruszyły na swoją stronę, na te drzewa, ale nie startowały wszystkie naraz, bo to ciężkie ptaki, tylko kolejno, jeden za drugim w jakimś ustalonym porządku ...

Za naszymi plecami, zza krzaków wyszło stado bydła, czarne krowy z zakrzywionymi do góry rogami, nie ciekawskie ... mówię do męża - zobacz, jak mają tu dobrze, pastwisko, swobodny dostęp do wody ... Krowy podeszły na brzeg, napiły się, a ponieważ było już bardzo gorąco, zanurzyły się całe w chłodnej wodzie, ale mądrale:-)

Wchodziły coraz głębiej i głębiej, w końcu zanurzyły się z całym łbem, tylko nozdrza wystawały, no, czegoś takiego to w życiu nie widzieliśmy ... tylko krokodyli brakuje:-) Długo siedziały w tej wodzie, rozlegało się tylko parskanie, od czasu do czasu trzepanie uszami, w końcu wyszły dalej na brzeg ciągle wędrując tam wodą w zanurzeniu ...

Słońce przypiekało coraz mocniej, a my dalej patrzyliśmy ... na koszuli przysiadła "czarna pszczoła", ta która pojawiła się i u nas.

Przyleciał helikopter najpierw jeden, potem drugi, podczepiono im zbiorniki na wodę i chyba mieli ćwiczenia p.poż. Nabierali wody z jeziora, potem lecieli gdzieś dalej nad góry i tam ją wylewali ... no i dziwić się, ktoś mógł zobaczyć ryby spadające z nieba:-) dymu nigdzie nie było widać, więc na pewno to były ćwiczenia. Sam moment upustu wody był ciekawy, na tle nieba biały pióropusz wody spadał na góry ...


Jechaliśmy dalej na południe, teraz już w górach Rodopy, mijaliśmy kolejne jeziora, miasteczka, osady, a burze nie odpuszczały, w pewnym miejscu drogi pokrywała gruba warstwa gradu. Zatrzymaliśmy się na chwilę w Dospat, przy jeziorze o tej samej nazwie. Jezioro mocno zaanektowane przez domki, ośrodki wypoczynkowe, o gęstej zabudowie, na wodzie dużo sprzętu pływającego, miejsce trochę nie dla nas ...




Widzicie to niebo nad górami? nie napawa optymizmem, ale widoki wynagradzają. W każdej miejscowości, nawet w wioseczce stoi szafka, automat do kawy, za 80 stotinek można napić się całkiem przyzwoitej kawy, czekolady, z cukrem, bez cukru, naprawdę smacznej. Pod koniec podróży, tuż przed granicą zaserwowano nam kawę na stacji paliw, niedobra była w porównaniu z tą z automatu-szafki:-)
Teraz jechaliśmy wzdłuż granicy z Grecją, przejeżdżaliśmy przez miejscowość o dziwnej nazwie Goce Dełczew ... okazuje się, że tak nazywał się bułgarski bohater narodowy w walce z tureckim okupantem. Zginął w młodym wieku /1872-1903/ w starciu z turecką policją, prawdopodobnie zdemaskowali go chłopi ... to pogranicze bułgarsko-grecko-macedońskie, wiec każde państwo przypisuje sobie narodowość tego bohatera, urodził się na terenie Grecji, żył w Bułgarii, jest pochowany w Macedonii w Skopje, a szczątki jego długo wędrowały na miejsce wiecznego spoczynku. Po drodze, na przełęczy w lesie znajduje się jego pomnik, imponujące wąsy, czupryna i młody wyraz twarzy ...


Trochę obawiałam się tej drogi, bo na mapie zmieniła kolor z żółtego na zwykłą kreskę, krętą, zawiłą, ale była w porządku. To kraina wytwórców kamiennych płytek do okładania elewacji, podmurówek, kolory przeważnie jasne w odcieniach, niewyobrażalne ilości. Może i na eksport przygotowują palety tego naturalnego urobku skalnego ... tyle dobra budowlanego:-) W mijanych miejscowościach meczety, może była pora modlitwy, bo na ulicę wylegali mężczyźni, może jakieś święto. Chyba nie zmieszczę całości podróży w tym wpisie, żeby nie zanudzać, będzie jeszcze jeden wpis:-)


Pozdrawiam serdecznie, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!






4 komentarze:

jotka pisze...

Chyba faktycznie klimat różom sprzyja, bo i u nas widuję wybujałe krzewy i mnóstwo kwiatów, a zapach nieziemski!
Dobra kawa w podróży to miły akcent, zwłaszcza dla kawoszy!
Podziwiam, że nie boicie się nocować w przypadkowych miejscach...a może nie są kwestia przypadku?

grazyna pisze...

Ptaki, krowy pływające jak krokodyle, róże, widoki, ale podróż..ale Bułgaria jest zachęcająca, mam sąsiadkę Bułgarkę i ciągle się wybieramy do jej kraju, a róże rzeczywiście w tym roku oszalały, lubię takie szaleństwa.
Z Rodopami mam fajne wspomnienie...z podstawówki..siedziałam w ławce z koleżanką, która jest nią do dziś, była lekcja geografii i wyszły w temacie te Rodopy, myśmy zmieniły ich nazwe na Rude D...y i wpadłyśmy w taką głupawkę ze nie było sposobu by nas uspokoić, wyrzucono nas z lekcji...nigdy nie zapomniałam o tych gorach 😀
pozdrawiam serdecznie

wkraj pisze...

W tym roku nawet u nas róże zakwitły obficie. Mamy też takie pnące na pergoli, która zmieniła się w jeden wielki kwiat. Pływających krów jeszcze nie widziałem taka dziwna odmiana nosorożców. Wasze podróże są niezwykle odkrywcze, pokazujesz miejsca trochę odludne, mało znane ale bardzo ciekawe. Pozdrawiam serdecznie :)

mp pisze...

Och, jaka ciekawa opowieść, dziękuję za umożliwienie spojrzenia na Bułgarię Twoimi oczami. Łaciate krokodyle cudowne :-)