Odważyłam się i spróbowałam, razem z mężem spróbowaliśmy:-) Wybraliśmy się do lasu, mamy tam swoje kurkowe miejsce, po deszczach może coś urosło. Kurki były w postaci łebków od szpilek, gromadny wysyp, najwięcej na brzegu lasu. Nieco dalej coś zabłysło pomarańczowo, młodziutki żółciak siarkowy, o którym czytam i oglądam od dłuższego czasu wiele dobrych rzeczy. - Bierzemy? - zapytałam. - Bierzemy!
Te większe jak kotlety zjedliśmy na ciepło od razu, położone na kromce z masłem, pyszne, chrupiące mięciutkie w środku, a kawałeczki mniejsze zostały do obiadu, odsmażone, jakby nawet lepsze, bo przeszły przyprawami.
Sporo jak na jeden dzień, prawda? Żyjemy, bez żadnych sensacji żołądkowych, a usmażony grzyb konsystencją przypomina naprawdę kurczaka, jak mięso z piersi rozdziela się na włókienka:-) Jak znajdziemy gdzieś następnego grzyba, to bierzemy!
Przygotowałam się do tego sezonu ogrodniczego raczej pod kątem, aby sobie ulżyć w pracy. Już wcześniej pisałam, że kupiliśmy mauzera, czarnego, żeby woda podgrzewała się i nie zarastał glonem. Do tego oprzyrządowanie do nawadniania kropelkowego.
W tunelikach położyliśmy po dwa węże, do tego wkłucia po cztery kroplowniki i kiedy uruchamiam podlewanie, słychać ciche pst!pst!, wężyki poruszają się od wypychanego powietrza, potem wszystko się uspokaja i woda zaczyna sączyć się z kroplowników prosto pod korzenie ogórków i pomidorów. Pozostawiony kranik bez węża też przydatny, bo czasami trzeba odstałej wody nalać do konewki albo wiadra, wymieszać z ziołową gnojówką i podlewać rośliny już ręcznie, a nawet po pracy umyć ręce tam na miejscu, przy grządkach. Zdjęcia majowe ...
Teraz ogórki już sięgają już pod sufit tunelu, troszkę poeksperymentowałam z odmianami licząc na to, że może "obce" będą odporniejsze na choroby. Są angielskie "cucumbry", słowackie "uhorki" no i nasze, jakaś odmiana "parisien". Do tej pory rosły zdrowo, ale przy tej wilgotnej, parnej pogodzie już zaczynają chorować, nic nie robię, przez poprzednie lata traktowałam je, czym tylko mogłam, na początku chemią, potem naturalnymi różnościami, drożdżami, mlekiem, miksturą z jodyną, opryski pokrzywą, skrzypem, olejkiem z drzewa herbacianego, reszty już nawet nie pamiętam ... w tym roku zrezygnowałam, bo moje zabiegi nie przynosiły efektów, zostawiłam, co przetrwa to przetrwa.
Zanim wyrwałam czosnek z ziemi, sporo wcześniej ogłowiłam go z kwiatostanów ...
Nie, nie zostały wyrzucone, ugotowane, a potem potraktowane przyrumienioną tartą bułką na maśle stanowiły doskonały dodatek do obiadu, do młodych ziemniaków z koperkiem, a do tego kefir. Mąż mówi, że jestem "ziemniaczana baba":-) lubię ziemniaki pod każdą postacią:-) Ładnie obrodził groszek zielony i cukrowy, bez robaków, ziarna dorodne, dużo ich w strąkach, lubię cukrowy groszek w sałatce.
Żeby ziemia nie leżała odłogiem, po groszkach wysiałam jeszcze buraki ćwikłowe, a po czosnku fasolkę szparagową, zresztą fasolka siana jest po kilka rządków co 2-3 tygodnie, żeby była ciągłość, bo lubimy.
Nadmiar potem dam do słoików w słonej zalewie, lekko zakwaszonej, żeby strąki nie straciły koloru i zimą tylko podgrzać i gotowe do obiadu. Ależ dziś wyszedł mi post kulinarno-ogrodniczy:-)
Próbnie posadziłam też trochę rozsady ogórków, takich na później, wysianych na początku lipca, a w połowie poszły na grządkę. Może przetrwają letni atak grzyba i coś urośnie do jesieni. Z ogórkami to co roku taka loteria, albo się udadzą albo nie:-)
Kiedy jest bardzo sucho, podlewam grządki takim zraszaczem, który macha tym wachlarzem wody, dwa przestawienia i całość jest podlana. Może co niektóre rośliny ucierpią, bo woda ze studni, ale lepsza taka niż susza i ziemia jak skała.
Zaobserwowałam ciekawe zjawisko, właśnie kiedyś wieczorem, kiedy szłam uruchomić to podlewanie. Na ścieżce biała wstęga, kiedy pochyliłam się, zobaczyłam mrówki, a każda z białą larwą z mrowiska, Gdzieś przenosiły się, na początku lata susza była okropna, może za bardzo parzyło w odkrytej ziemi, bo szły tam gdzie trawa. Drugim razem obserwowałam młodą kukułkę, siedziała na krzaku, trzepotała skrzydłami, jak każde pisklę do karmienia, a po trawie uwijał się jakiś malutki ptaszek, zbierał owady i pakował do tego przepastnego dzioba. Aha, podrzuciła kukułka swoje jajo tym maluchom i teraz karmią obcego podrzutka, większego od nich pięć razy co najmniej.
Zwykłe lipy już dawno przekwitły. Przed kilku laty posadziłam lipy szczepione, japońską mandżurską i wonną, sporo już urosły, kwitną obficie później, teraz właśnie dokwita jedna z nich, ale która to odmiana, to nie mam pojęcia. Jest niezwykła, obłok puszystych kwiatów, a jaki zapach, niby lipowy, ale z dodatkiem jakiegoś innego zapachu, bo kiedy wiatr powieje, to płuca otwierają się od tego zapachu, Jeszcze pszczoły mają odrobinę pożytku. Bo rok nie był dobry i dla pszczół, miodu mało, ale dla nas wystarczy.
Mąż zaszczepił na wiosnę śliwkową samosiejkę starą odmianą węgierek, ta przy chatce przyjęła się ładnie, bo blisko chatki i pamiętaliśmy o obrywaniu odrostów z pieńka, a ta przy grządkach uschła, mimo że naszczepione gałązki puściły listki. Tam zapominaliśmy o odrostach i uschły, powtórzymy na przyszłą wiosnę.
A to kwietna łączka spod piaszczystego lasu sieniawskiego, jeszcze letnia, teraz już skoszona.
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, bywajcie w zdrowiu, pa!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz