Tym razem było to Roztocze Południowe z bazą w Horyńcu Zdroju.
Kiedy w piątek późnym popołudniem jechaliśmy w tamte rejony, pogoda wcale nie napawała optymizmem. Lało, lało i lało ... mąż tylko pytał: - I co? pójdziemy przy takiej pogodzie w trasę?
- Zobaczymy, jak wszyscy pójdą, to i my też!
Nie znalazłszy u mnie poparcia westchnął tylko z rezygnacją, nie lubi wędrowania w deszczu, a poza tym byliśmy świeżo po grypie. I stał się cud! wieczorem zaczęły z nieba spadać wielkie, mokre płaty, coraz więcej i więcej, aż rano świat wyglądał tak ...
Co prawda - mokro pod nogami, ale lepiej tak, niż błotnista breja.
Po śniadaniu zamówiony autobus wywiózł nas do przygranicznego Prusia i stamtąd zaczęliśmy wędrówkę.
Tutaj zwiedziliśmy cerkiew pw. Narodzenia NMP z 1887 roku z ciekawymi polichromiami ...
Babcia przyszła o laseczce, otworzyła nam drzwi wielkim kluczem i cierpliwie czekała, aż pooglądamy sobie wszystko dokładnie.
Zielony szlak prowadził nas przez pola, leśne ostępy po dziewiczym śniegu, gdzieniegdzie tylko przeplatały się znajome tropy, wilcze, lisie ... a ponieważ przechodziliśmy tuż obok strażnicy WOP, to i zaliczyliśmy obowiązkowe pytania, skąd, dokąd? Dobrze, że grupa była wcześniej zgłoszona, dzięki temu uniknęliśmy żmudnego kontrolowania.
Chmury wisiały nisko, mgła przysłaniała dalekie widoki. Ponoć stąd, czyli z Józkowej Góry są niezłe widoki, czego nie było nam dane doświadczyć, ale przecież nie można mieć wszystkiego. Wystarczy, że śnieg nam pobielił świat:-)
Teraz lasami zmierzaliśmy w kierunku Moczar.
Byliśmy tu na wycieczce podczas świąt, w ramach odpoczynku od stołu. Ale mnie gryzło co innego.
Ruiny zespołu cerkiewnego już znaliśmy, pozostała kapliczka "na wodzie", do której nawet nie próbowaliśmy dostać się, bo była z nami babcia.
I tak grupa została podziwiać cerkwisko, a ja wypuściłam się między drzewa, bo jakoś widziałam miedzy nimi jakby udeptaną ścieżkę. Zresztą kolega wskazał mi kierunek, żeby tam szukać, za bagnami.
A bagna są tam bardzo malownicze, pokryte zieloną rzęsą, bieleją w nich ogryzione przez bobry konary, jakby kości śmiałków, którzy tu się zapuścili i nieopatrznie wpadli w topielisko ...
Przez leniwie płynący strumień przerzucono luźne bale, miedzy nimi prześwituje zielona woda, a po jednej i drugiej stronie uroczysko.
Nie powiem, trochę miałam stracha, a jak noga ugrzęźnie mi między belkami, albo coś mnie wystraszy i wpadnę w bagno ... udało mi się przejść bez przygód na drugą stronę. Od razu zobaczyłam ruiny dawnego gospodarstwa parocha, zawalone w połowie piwnice, ale gdzie ta kaplica "na wodzie"...
Oczy myszkowały wokół między drzewami, starymi lipami, przesuwałam się ostrożnie coraz bliżej bagna i nagle jest! zbudowana z kamienia szara bryła kapliczki ...
Nawa środkowa głębsza, po bokach mniejsze, płytsze ... chyba ktoś przyniósł krzyż bruśnieński i wstawił tu, bo zdaje się nie należeć do tej zabudowy. Być może zwieńczał dach i został przez kogoś odkryty i pozostawiony. Tajemniczy jakby basen, wypełniony wodą, która również pokryta jest zieloną rzęsą.
Gdzieś wyczytałam, że kiedy przebiegała tędy granica miedzy Sowietami a Niemcami, to sowieccy żołnierze poili tu konie, bo teren cerkwiska i cmentarza był po ich stronie.
Wszędzie sączy się woda, strumyki wypływają spod kapliczki, a nawet jakby przez nią. Bardzo jestem ciekawa, jaka jest historia tego miejsca, czemu służył ten niby basen, jakie rytuały tu się odbywały ... Miejsce jest naprawdę wyjątkowe, jak i same ruiny cerkwiska, rzadko gdzie można odczuć tak tajemniczy klimat.
Wróciłam do grupy, zadowolona z odkrycia ... wreszcie znalazłam kapliczkę "na wodzie".
Ruszyliśmy dalej w kierunku Dziewięcierz Słotwina ... opuszczone, a może służące za letnisko domy, dziwna bryła cerkwi ... jakby dom, a z cebulką z krzyżem ...
Mijaliśmy przydrożne krzyże, znak, że była tu kiedyś wieś ...
Śnieg sypał coraz bardziej, a my doszliśmy do miejsca zwanego Sołokija. Jest to rezerwat jałowca, rosną tu rzadkie rośliny sucholubne ... niektóre okazy są całkiem duże ...
Teraz las zmienił oblicze, dorodne buki, a wśród nich tajemnicze kamienie zwane Świątynią Słońca.
Ten kamień nazwany jest Żaba ... może tak, ale z innej perspektywy:-)
... a ten poniżej to Tron ...
Zmęczenie już dawało znać o sobie, tym bardziej, że mokry śnieg był wymagający.
Zielony szlak zaprowadził nas do Nowin Horynieckich, do kolejnego ciekawego miejsca i kapliczki "na wodzie".
Z niej wypływa źródełko z cudowną wodą, pomaga przede wszystkim na oczy. Woda jest smaczna, a samo miejsce jak uroczysko. Spod nawisów ziemnych słychać ciurkające źródełka, tyle tych źródełek, one łączą się potem w jeden strumień, który płynie gdzieś dalej. Musi być tu swoisty mikroklimat, mimo zimy zaczynają kwitnąć lepiężniki, w bystro płynącej wodzie zielenią się całe wyspy jakiejś rośliny ...
Jeszcze tylko przejście przez tunel, trochę przez las i zaczęliśmy powoli zbliżać się do zabudowań Horyńca.
Mieliśmy w nogach około 20 kilometrów, a więc obiad i mały odpoczynek, który przeciągnął się prawie do 19-tej. Po prostu wszyscy smacznie zasnęliśmy, by potem samym wieczorem przejść się po parku zdrojowym, a jeszcze potem posiedzieć przy gitarze, ha! nawet dancing sanatoryjny można było zaliczyć:-) ale któż miałby na to siły:-)
Te dni były specyficzne i dla Horyńca, bo odbywał się przegląd teatrów amatorskich, było mnóstwo młodzieży, starszych, cały czas coś się działo.
Niedziela zawsze jest krótka, bo po południu wszyscy wyjeżdżają.
W planie mieliśmy zespół cerkiewny pw. św. Paraskewy w Radrużu ...
... i jeszcze drugą cerkiew w tej miejscowości, pw. Mikołaja Cudotwórcy.
I już trzeba było szybciutko na obiad, bo co niektórzy na pociąg śpieszyli, przed innymi daleka zaśnieżona droga ... pożegnania, uściski, do zobaczenia na następnej imprezie ...
A my, ledwo wpadliśmy do domu, już jechaliśmy na Pogórze. Przez dwa dni zostawiona chatka nieogrzewana, ptaki głodne ... miałam do dziś swój dyżur mrozowo-śniegowy, eh! błogość:-)
Napadało mnóstwo śniegu, w niektórych miejscach było -21,5 mrozu, wyżej troszkę cieplej, do -15 ... zima jak malowanie.
Ale są i dobre oznaki końca zimy, chyba szpaka widziałam, pod karmnikiem pojawił się szczygieł, zięby ... tylko patrzeć, a żurawie powrócą:-)
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, bywajcie zdrowi, pa!