U nas zazwyczaj tak jest, że skoro zaplanujemy sobie szybki wyjazd na Pogórze, tak koło południa, to okazuje się, że następuje przesunięcie tegoż na późne godziny wieczorne z powodu czekających na męża różnych obowiązków, bo z rzadka pojawia się w domu. Tak było i tym razem, dojechaliśmy do chatki przed ósmą wieczorem. Rozkisłe błocko na drodze w dół, a w samej bramie "czołg" ustawia się lekko nie w torach, tylko sunie ukośnie pod własnym ciężarem, żeby tylko ominąć słupek bramny. W ciemnościach trawa ugina się pod stopami, woda aż syczy, wyciskana na powierzchnię, ale tak jest zawsze na przedwiośniu, tym bardziej, że pada deszcz.
W chatce cieplutko, przecież ogień jest pilnowany cały czas, mąż trochę pracuje przy swoim, a trochę przy akcesoriach pszczelich, jakieś ramki buduje, drutuje, klei podkarmiaczki, i tylko wzdycha ... żebym tak nie musiał wyjeżdżać stąd co kilka dni ...
Jeszcze podsypuję ptakom, nie przylatują już tak licznie, ale są, zwłaszcza rano, wklejam smakowitości dla dzięciołów, czasami przylatują po 3-4, a my dalej siedzimy i patrzymy przez okno.
Tym razem nie było spektakularnych wschodów i zachodów słońca, wszechobecna, wilgotna mgła otuliła świat, co wcale nie przeszkadzało powałęsać się po brunatnych łąkach, krzaczorach nadpotocznych, a dla psów to raj ...
Struś pędziwiatr, Amik, chował się w trawach, krzakach, pojawiał się z zupełnie nieoczekiwanej strony, i cały czas miał nas na oku, a miłości grubiutka to raczej przy nodze ...
Zeszliśmy nisko, nad sam graniczny potok, posadziłam tam kiedyś dęby ... rosną, to co rozpoznałam po patyczkach, nawet niezbyt zniszczone przez jelonki, i nawet te, które ponownie zakopywałam, wygrzebane na wierzch przez ryje dzików ... tam na dole jest jak w puszczy pierwotnej, zwalone pnie drzew, których nikt nie rusza, wszystko omszone, spróchniałe, przewijają się ścieżki zwierzęce, wydeptane w stromej skarpie przez liczne kopytka i raciczki ...
Wyszłam z tych zarośli z dwoma kleszczami, które spadły na mnie z góry, bo wędrowały po szyi i karku, Miśka też złapała ... Janek z góry nazywa je "jelenimi", bo są inne od tych trawiastych.
Zajrzeliśmy do starej studni na powyższej działce, wcale z wodą nie jest wesoło ... chlupie odrobina na dnie ...
O tej porze płynął stąd obfity strumień, szeroko rozlany w dolince, spływał w dół suchym przez cały rok jarem, czasami ciężko było przejść suchą nogą na łąki ... było strasznie mało śniegu, może deszcze wyrównają straty ...
W naszej studni wody jest dużo, bo jest poniżej, ale zawsze wyznacznikiem była ta stara studzienka ... w Wiarze też nie lepiej, trochę lodowych płyt wyniesionych na brzeg, bo przy roztopach troszeczkę podniósł się poziom wody, a teraz dalej mizernie ...
Na zapotoczną łąkę wyszło stado łań i jeleni, pewnie z 15 sztuk ... o tej porze robiło się zdjęcia na białym tle, coś było widać, a tu? nie dość, że mgła, to jeszcze zlewające się, brązowe tło. Przebiegły jedną łąkę, przez zagajnik, na drugą łąkę, lekko zawróciły i poszły górą ... w międzyczasie zmieniłam obiektyw na mocniejszy, zdjęcia z ręki, niewyraźne, "latające" ...
Stado z jednej strony, a z drugiej, zupełnie blisko wyszli ludzie ... myślę, że nie byli to poszukiwacze poroża, raczej robili zdjęcia ...
Jeśli te jelenie wyszły na nich, to już zazdrosczę im ujęć z tak bliska ...
... a potem miałam wrażenie, że obserwują teren przez lornetkę ... być może, gdybym spojrzała przez swoją, to pomachalibyśmy do siebie z daleka.
Ostatnio przywiozłam z klamociarni doniczki, gliniany dzbanek, do zawieszenia na patykach mego plecionego płotu ... tak, tak, napatrzę się na Wasze cudności i też tak chcę ...
Mam i ja!
Wypełnię je słomą, nich osiedlają się tam skorki i inne pożyteczne stworzenia.
Czas już wyruszyć po trzcinki dla murarek, a same kokony murarek wyjąć ze starych, coś mi się wydaje, że jak tylko zaświeci słońce, zaczną wygryzać się z osłonek ... śmieję się do męża, że on ma swoje pszczoły w ulach, a ja w trzcinkach, tylko że moje nie wymagają tyle uwagi ...
W południe przyszła do nas Ola z ojcem, to "powyżsi" sąsiedzi ... nie myślcie sobie, że ona przychodzi ot tak ... nie! ... zabiera ze sobą całą menażerię, chyba to same psy, na palcu ma pierścionek z motylkiem, który trzeba zauważyć, a potem przez lornetkę obserwuje okolicę, a my pijemy herbatkę i rozmawiamy.
Pod wieczór przyjechała Ania ze Stefanem, to nasi znajomi, poznani przez bloga ... Stefan, od motyli, które nie mają przed nim chyba żadnych tajemnic ... Ania z kolei zajmuje się storczykami, innymi ciekawymi roślinami, wyszukują ich stanowiska, czasami bardzo rzadkie, pojedyncze ...
Widzicie na zdjęciu powyżej? wielka paka faworków, którą przywiozła Ania ... niebo w gębie, bo rozpływają się same w ustach, ślad po nich nie został ...
Stefan pokazywał abum z motylami polskimi, w który włożył strasznie dużo pracy ... rozwój motyla od złożonego jajeczka po dorosłe osobniki, wspaniałe fotografie, gąsienice, poczwarki, wyszukane, wynalezione, przyporządkowane, ogrom wiedzy ... poczwarki na źdźbłach traw, które są znowu wypalane, giną w płomieniach ... płonące trawy zabójcze również dla storczyków ... przegadaliśmy parę godzin, rozmawialiśmy też z wielką sympatią o innych zaprzyjaźnionych blogerach, "zakręconych" Pogórzem.
To wielka przyjemność spotkać takich pasjonatów.
A tu jeszcze jedna zdobycz, która już sporo czasu stoi pod piecem, gdzieś w Polsce ta mała ławeczka nazywa się ryczka, dobrze pmiętam?
... do tego dokupiłam pasujący w kwiatki cebrzyk i pojemnik, a także małą kaneczkę z przykrywką ...
... a wszystko razem tworzy barwny akcent na tle surowych, kamiennych ścian pieca ...
No, po co ci ta banieczka! - pytał mąż ... Jak to, po co? na jagody będę chodzić, tarninę zbierać, głóg ... on zawsze śmieje się na to moje zbieractwo, a borówek nie widziałam w pobliżu.
Pozdrawiam Was bardzo serdecznie, dziękuję za czas, który mi poświęcacie, ciepła życzę, pa!
I jeszcze Kopystańka, dla wszystkich, którzy pragną jej widoku ...
28 komentarzy:
Nie ma śniegu, nie ma słońca ale pięknie jest tam, w twoim świecie. Potrafisz wyszperać cudeńka naprawdę! A czy ławeczka nazywa się ryczka, bo można na niej usiąść przy piecu, gdy źle i spokojnie sobie poryczeć?
Ryczki mamy w Wielkopolsce :)
Z wielką przyjemnością pospacerowałam sobie z Tobą po Pogórzu i po Twoim domku. Mam wrażenie ,że macie tam błogi spokój. Tego zazdroszczę bardzo, bo u mnie cały czas coś szumi.
Aleś Ty smukła jesteś Mario.
Poza tym przyroda się budzi, trawy się zielenią. Praktycznie wiosna jest tuz tuż. Ja też byłam na spacerku i bardzo mi się podobało. Pozdrawiam
Ileż masz energii! jesteście niesamowici, wspaniałe takie blogowe znajomości, sama takie mam.
Zakupy cudeńka! Dziwna ta zima, więcej śniegu było u mnie w Warszawie, niż w górach i faktycznie wody tez mniej. Wiele osób pokazuje zwiastuny wiosny, bo i kwiaty i klucze gęsi, sama nie potrafię wyczuć wróci czy odpuści? Serdecznie pozdrawiam i dziekuje za zdjęcia Pogórza.
I ja za Anką ... Aleś Ty smukła jesteś Mario! Smukła i taka młodziutka.
Po mojemu, to masz instrumentarium pod przyszłe kozy. Ryczka do dojenia, kaneczka na mleko i cebrzyk na smakołyki dla dojonej. Śliczności! Mam też ryczkę zrobioną przez Pawła, ale mi jej szkoda do dojenia i siedzę na pojemniku po farbie ... hmmm ....
A może to co spadło na Ciebie, to nie były kleszcze? W naszych lasach grasują tzw. wszy jelenie, koszmarne wczepiające się we włosy, a nawet w twarz. Brrr! Jak zaatakują, to uciekamy z Weroniką wrzeszcząc wniebogłosy i wzajemnie się od nich oganiając. Niestety traktują kozy, jak sarny i część z nich złazi na mnie przy dojeniu. Naprawdę okropność! Gdybym miała białe kozy, to byłby spokój.
Z przyjemnością czytam o Waszych i Jaworowych znajomych. Tak się ciepło robi na sercu.
Tak, tak, pierścionek musi być zauważony! Po to jest. Czasami Weronika cała się jakoś tak wije i wiem, że mam coś zauważyć i kurcze, czasami nie mam pojęcia gdzie to "coś" jest, a ona się wścieka :)
Uściski wiosenne!
Oj kleszcze o tej porze roku !! to co będzie latem:/ jedyny robal które się panicznie boje. Zaś będę wraz z córkami dawać aromatem olejku drzewa herbacianego.
Piękna ta Twoja okolica, nawet gdy słońca brakuje:)
U mnie taki stołeczek nazywają zydelkiem.
Tej kanki strojnej w kwiaty zazdroszczę :)
buziaki :**
Ławeczka, cebrzyk i pojemnik po prostu urocze! :) Ja również zazdroszczę szczęśliwcom, jeśli mieli okazję fotografować stado z bliska... Pozdrawiam :)
Miło wiedzieć, że po Pogórzu wiosenną porą pasjonaci-przyrodnicy wędrują, a nie tylko zbieracze poroży. Wyglądu Autorki bloga komplementował nie będę bo nie chcę się narażać, że małżonek mnie pszczołami poszczuje ;-)
ciagle cos gotujessz, wedzisz, pieczesz i taka jestes smukla, jak Ty to robisz! Sliczna jestes!
Ryczka , znane mi slowo , na Slasku tez sie uzywa. Komplet skompletowany przecudny, ladnie rzeczywiscie wyglada na tle surowych kamieni.
Juz kleszcze!!! ja mam na ich punkcie traume. W Polsce zarazilam sie borelioza, a tutaj w Wenezueli tylko przyjechalam, w zaroslach, gdzie robilam ptaszkom zdjecia, obsiadly mnie takie male kleszcze w ilosci kosmicznej i juz miesiac sie drapie i drapie i cala jestem w placki. Na szczescie kleszcze w poludniowej Ameryce jeszcze nie sa zainfektowane.
Ach!! bardzo lubie Ciebie czytac..sciskam serdecznie
Nie ma to jak górska chatka, własny domek na Pogórzu. Ciepłe chwile spędzane ze znajomymi i przyjaciółmi, lub tylko we dwoje w zgodnej, codziennej, radość przynoszącej robocie!
Piekny zydelek i kanka w kwiatki! W Twojej chatce robi sie bardzo stylowo!
Marysiu!Tak, jak inni zachwycam się Twoją nienaganną figurą, młodościa, energią i urodą. Mysle, ze to czyste, pogórzańskie powietrze bardzo dobrze na wygląd i moc działa!:-))
Ściskam serdecznie!:-))
Marysiu, powtórzę za poprzedniczkami - laska z Ciebie! :)
Tak lubię się krzątać w Twoim domku, zaglądać do ogródka, podglądać zwierzaki, patrzeć na pogórzańskie widoczki. Dzięki, że uchylasz przed czytelnikami drzwi swojego domku.
Świetne są te czarne, kudłate pysie Twoich psiaków... Myślę, że do kompletu brakuje Ci kózek ;) Osprzęt do dojenia już masz!
Pozdrawiam serdecznie, życzę ciepła i ... braku kleszczorów!
Kasia K.
Fajnie w takiej chatynce...:)
U nas duzo cywilizacji, niestety, ale wczorajsza wizyta lisa u mnie w ogródku, rzuciła na to pewien cień;)
Zazdraszczam przyjaciół motylarzy; moje znajomości lepideptorologiczne się rozwiały. Założyli rodziny i - fruuu! :)
Pozdrawiam cieplutko!
Chatki Twojej nie znalazłam, ale miejsc obfitujących w dziką zwierzynę to macie tam dostatek. Na Pogórzu, jak w dzikiej puszczy- zwalonych pni nikt nie podnosi i pruchnieją przez lata...
Skarby w klamociarni pycha- też takie lubię. Może Ci coś podrzucić...
Buziole
Łucja, można, pewnie, jeśli tylko jest taka potrzeba, i przyniesie ulgę; śmieszna ta nazwa, ryczka, prawda? pozdrawiam.
Alicjo, tak mi się wydawało, bo dziewczyny na blogach pisały o tym, tylko nie wiedziałam, że w Wielkopolsce; serdeczności ślę.
Maszka, to prawda, błogi spokój, chatka jest w sporym oddaleniu od górnej wsi, z rzadka zaglądają tu ludzie; jesienią był spory ruch, bo trwały prace w lesie, za to teraz będzie spokój na kilka lat; nocą za oknami ciemność absolutna, żadne światła cywilizacji nie dochodzą; pozdrawiam serdecznie.
Ankoskakanko, widzisz, co potrafi zdziałać niemodny lampasik na starych sztruksach? tak mi się wydaje, że kilka ciepłych dni i przyroda ruszy; i ja pozdrawiam.
Mażeno, zasiedziałam się mocno przez zimę, parę dni w ogrodzie zaowocowało bólem barku po grabieniu liści, musiała być przerwa; właśnie, zima przesunęła się od nas, a trwała niecałe dwa tygodnie, śniegu stanowczo za mało spadło, i na narty nawet nie pojechaliśmy; jak patrzyłam na prognozy, to ochłodzenie, i owszem, ale zima nie; pozdrawiam cieplutko.
Magda, i Ty też nabrałaś się na te stare, robocze portki z niemodnym lampasikiem, widziałaś, jakie cuda czyni; a wiesz, że nie pomyślałam, że to instrumentarium dla kóz? bo rzeczywiście; bardzo możliwe, że to wszy jelenie, takie twarde, inne od kleszczy, płaskie, jesienią też były; na białe kozy nie spadają? mój sąsiad opowiada, że też wyjmują im, ale kleszcze, a są białe; tak, zauważam różne różności, bo przecież po to są przynoszone, czasami cała kosmetyczka błyskotek, nawet zabrane starszej siostrze, Julce; myślę, że kiedyś blogowe towarzystwo spotka się w większym gronie, chciałabym; serdeczności ślę nad Drawskie.
Artambrozjo, myślę, że to tzw. wszy jelenie, opisanę powyżej przez Magdę, twarde, suche, płaskie stworzenia, ale zwykłe kleszcze też się pojawiają, jak tylko zejdą śniegi; u Miśki lokują się w okolicach nosa, bo ona wiecznie węszy w trawie; pozdrawiam bardzo.
Iza, gdyby takie stado wyszło na mnie, przestraszyłabym się, potężne poroża, zwierzęta wielkie; czasami trafiam w tej klamociarni na fajne rzeczy, ale już trochę dałam sobie na wstrzymanie, bo miejsca brak; serdeczności przesyłam.
Krzysiek, też tak lubię, ludzi z aparatami fotograficznymi, z plecakami, albo w kapeluszach od słońca, szukających cierpliwie jakichś roślinek na łąkach; oj tam! pszczoły nie żądlą dobrych ludzi; pozdrawiam serdecznie.
Grażyno, i widzisz, co potrafi zrobić lampasik na starych, roboczych sztruksach z wypchanymi kolanami - wysmukla; taki kolorowy akcencik, zbierany w ciągu kilku klamociarnianych wypraw, i jakoś przypasował do siebie, musi z jednej manufaktury wyszły te rzeczy, bo motyw kwiatowy podobny; myślę, że to jednak nie kleszcze, tylko tzw. wszy jelenie, które opisała Magda powyżej, ale te inne już też szykują się do ataku; dzięki za dobre słowa, Grażyno, pozdrawiam Cię serdecznie.
To prawdziwy cud - czy biało ,czy szaro, czy zielono - zawsze pięknie. W Twoim przekazie jeszcze piękniej, bo naładowane miłością do okolicy i jej rozumieniem. Już kleszcze .. mam jakiś irracjonalny lęk przed nimi, chyba dałam się wkręcić medialnej psychozie strachu przed boreliozą:/
Pozdrawiam serdecznie.
Ola, a wiesz, że Stefan, ten nasz znajomy, powiedział, że my żyjemy jego wymarzonym życiem, bardzo chciał znaleźć wolny dom gdzieś w pobliżu, niestety, nie ma, mimo, że trzy stoją przy naszej drodze opuszczone, aż żal, że tak niszczeją; stylowo? może tak, tylko trochę już za ciasno; oj, Olu, funkcje organizmu już w odwrocie, czasami dokuczają, zajęcia w pogórzańskim powietrzu pomagają na wszystkie niedogodności; a ta figura, że niby nienaganna piszesz, przez ten lampasik na spodniach, widzisz, jak galantnie odwraca uwagę? a portki zwykłe, robocze, nie myślałam, że zrobią mi taką robotę; serdeczności ślę za piątą górkę.
Kasiu, bardzo dziękuję za dobre słowo; Pogórze warte jest uwagi, fascynują mnie dzikie zwierzęta, rośliny, pozostałości po dawnych mieszkańcach, historia, a jeśli zainteresuję tym jeszcze kogoś, to podwójna radość; moje psy takie nieuładzone, nieostrzyżone fachowo, bo przeze mnie, ale bardzo je lubię; pozdrawiam serdecznie.
Tupajko, fajnie, bardzo spokojnie, odskocznia od pośpiechu rzadka; czytałam o lisie, wyczuł Twoje myśli, jak nic; jestem pełna podziwu dla wiedzy Stefana, nazw po łacinie, niepojęte; serdeczności ślę.
Zofijanno, byłaś na Pogórzu? w ten deszcz? zwierzyny jest dużo, ostatnio Janek z "góry" widział rysia, może tego samego, co my? też szperasz za klamociarnianymi skarbami, to takie przyjemne wyszukać coś w stosie rupieci; pozdrawiam Cię serdecznie.
Gooocha, borelioza potrafi być groźna, ale ja jakoś zbytnio nie chronię się przed kleszczami; a podejrzewam, że straszą nas nimi trochę na wyrost, przecież trzeba sprzedać tyle różnych medykamentów; powtarzałam to już wielokrotnie, Pogórze pokochaliśmy miłością wielką; serdeczności ślę.
Każda pora na spacer jest dobra, w sobotę koleżanka-krakuska wyciągnęła mnie do lasu, żeby się dotlenić i mimo mżawki i zmierzchu było świetnie, las pachnie już wiosennie.
Bardzo gustowne zakupy poczyniłaś :) a Misia o świecących oczach rozkoszna ;)
Pozdrawiam serdecznie
Ryczka, to chyba u nas na Śląsku tak mówią na ten niski stołeczek. Jak zawsze z przyjemnością pospacerowałem po twoich włościach. Krajobrazy typowe dla tej pory roku, a właściwie to takie bardziej marcowe. Kiedyś Cie tam odwiedzę Marysiu, jak zawitam na Kresy.
Pozdrawiam.
Mania, no właśnie, w deszczu wszystko pachnie, i liście, i próchno, i ziemia; Miśka wygląda jak leśny duszek, była dzielna, bo przeszła głęboki jar potoku na drugą stroną, a potem za bardzo nie umiała wrócić; i ja pozdrawiam.
Wkraju, ryczka, słowo raczej u nas nie spotykane, też zobaczyłam je pierwszy raz na blogach z innych części Polski; koniecznie zajedź do nas, bo chyba tej części kraju jeszcze dokładnie nie zwiedziłeś; pozdrawiam serdecznie.
No laseczka, małe Zalipie U Ciebie.
Serdeczności, Bogusia.
Jak tam cudnie wiosennie. Ile kwiatków już z ziemi powychodziło. Piękne te jelenie, na drugim zdjęciu widać je dość wyraźnie.
Uwielbiam takie kwiatowe wzory, a taka ławeczka też mi się marzy, żeby u mnie pod piecem stała. Muszę kupić taki stołeczek i sobie go pomalować jakoś kolorowo.
Nawet zamglone Wasze pogorze wyglada pieknie. Widze ze u Was przylaszczki juz kwitna :-) uwielbiam je. Kwiatowe gadzety przypiecowe mnie rowniez bardzo sie podobaja. Pozdrawiam
Bogusiu, małe Zalipie, rzeczywiście; kiedyś w naszej starej chałupie pomalowałam piec w różności, żuczki, biedronki, żabki, plakatówkami, ależ każdemu podobał się, bo nie każdy ma odwagę na coś takiego w domu; pozdrawiam Cię.
Natalio, tych kwiatków to jeszcze mało, dosłownie pojedyncze, ale widzę, że przyroda w blokach startowych i już się szykuje; Ty jesteś artystyczna dusza, pewnie, że sama sobie pomalujesz; serdeczności ślę.
Kasiku, przylaszczki jeszcze zwinięte, ale myślę, że wystarczyłby dzień-dwa słońca i zaniebieszczyło by się; mam takie miejsce przylaszczkowe na skarpie, i czekam; i ja pozdrawiam serdecznie.
Ryczki są i w środkowej Polsce - widać wszyscy czasem lubią sobie "poryczeć " ;-). Naczyńka piekne, tez bym sobie takie kupiła - nawet tylko jako ozdóbki. Wyściskaj te rozkoszne psiaki, Marysiu ! Ćiebie tez ściskam !
Śliczne te malowane garneczki i zydelek, zwłaszcza na przedwiośniu gdy tak się tęskni za kolorami. I płotki udziergałaś śliczne, ten poziomy i ten jak po trwałej.
Masz takie przestrzenne widoki, że rogacze jak na dłoni, szeregiem po horyzoncie - też tak chcę!
Aniu, bo gdyby tak zastanowić się głębiej, to od czego powstało takie słowo; już sobie dałam na wstrzymanie z tymi zakupami klamociarnianymi, ale jeszcze czasami nie potrafię się powstrzymać; futrzaki wygłaskane; pozdrawiam.
Krystyno, te płotki to przyjemne z pożytecznym, ogałacałam drzewa z bocznych odrostów, bo potem źle kosić, i od razu wplatałam w płotek; właśnie mąż przywiózł wieści o tym stadzie, bo robotnicy leśni wszystko wiedzą; stado wędruje aż pod Kopystańkę, potem zawraca, przez Wiar w arłamowskie głusze, i znowu zawraca w nasze rejony; serdeczności ślę.
Prześlij komentarz