niedziela, 15 czerwca 2014

Sianokosy pogórzańskie ...

Na samym początku chcę jeszcze raz podziękować wszystkim za ciepłe słowa, normalnie puchnę z dumy jako nowomianowana babcia, nawet nie myślałam, że maluszek będzie zajmować tyle moich myśli.
Nie wstydzę się przyznać, że to stan ostrego zakochania, myślicie, że to normalny objaw?
Ponieważ młodzi doskonale radzą sobie jako rodzice, ja wyruszyłam na początku tygodnia do chatki, razem z psami, trawę pokosić, zielsko z grządek powyrywać.
Ale nie zawsze wychodzi, to, co się zaplanuje.
Na samym początku zawiodła kosa spalinowa. Com się diablicy naszarpała, nazaklinała, nie odpali i koniec ... trzeba jechać do mechanika ... ale jakiś zły chochlik zamknął na amen tylne drzwi "czołgu".
Jakże włożę kosę do środka, żeby ją wywieźć do góry?
Próbowałam ją zapalić co jakiś czas, przez dwa dni ... najpierw odezwała się na ssaniu ... a potem pyr, pyr! zagadała, i można brać się do pracy ... nie mam pojęcia, co jej było ...
Wykosiłam cały sad, ciężko było, bo upał niemożebny, i pot lał się strugami, ale dałam radę.


Kiedy tak sobie macham tą kosą, najczęściej wspomnienia zaprzątają mi głowę, moje dzieciństwo w domu rodzinnym ... pora sianokosów ...
Łąki, kawałki mniejsze, większe, znajdowały się w różnych miejscach, które nosiły odwieczne nazwy: Łęgowe, Za Ulicą, Niemstówki, Spławy ... mama dostała na wiano wąziutki pasek pola z łąką. Jechało się i jechało tą wstążką, i ciężko było uzbierać siana na cały wóz, po komasacji gruntów już nie było takiego rozdrobnienia.
Pamiętam, kiedyś na Spławach dopadła nas straszna burza, wyprzęgnięte konie stały przytulone do siebie, z opuszczonymi łbami, a my pod wozem, wyładowanym sianem ... straszne pioruny waliły wokół, woda przelała wszystko ... po powrocie do wsi dowiedzieliśmy się, że piorun trafił w przyczepę, pod którą schronili się mężczyźni na pegeerowskiej łące ... kilku zginęło, kilku porażonych ... straszne nieszczęście ...


Najciekawsza była łąka "Za Ulicą", na podmokłym terenie.
Kiedy było mokre lato, trzeba było kopki siana wynosić na drążkach, na suchszy teren ... i można było pohuśtać się na warstwie traw, bo pod spodem było bagno ... czasami przebijaliśmy ten zielony kożuch odwróconymi grabiami, szły jak w masło, bez dna, a spod trawy wypływała "rudawina", jak to nazywała moja mama.
Ten kawałek łąki był koszony ręcznie, ojciec szedł z kosą sporo po północy, a na śniadanie wracał już po skoszeniu całości ... trzeba było rozbijać potem te pokosy trawy, żeby łatwiej schły, a to już była nasza, dzieci,  robota.
Czasami konie zapadały się w tym bagnie po brzuch, trzeba było pomagać im się stamtąd wydostać ... ależ ja się tego bałam, modliłam się zawsze, żeby konie przejechały z wozem spokojnie.
Po całym dniu pracy na słońcu, wracaliśmy wszyscy na szeroko wypakowanej sianem furmance, wysoko, czasami ojciec zatrzymywał się pod pochyloną nad drogą wiśnia, i można sobie było nazrywać kwaśnych owoców, od których aż wykręcało policzki ...
To jeszcze nie koniec zajęcia ... trzeba było siano zrzucić do sąsieka w stodole, ubić, żeby więcej weszło, a tymczasem na kuchni już gotowały się młode ziemniaki, do tego sos śmietanowy z koperkiem, i kwaśne mleko ... O mój Boże, jak to wszystko smakowało!
Znojne to były czasy, bardzo pracowite, jakże wesołe ... w  oczekiwaniu na wyschnięcie siana można było podrzemać, albo pogadać z sąsiadką, zajrzeć nad rzekę ... teraz maszyny robią całą robotę, zwijają baloty, albo robią zgrabne kostki, łąki "Za Ulicą" zmeliorowane, wysuszone, pastwisko wiejskie teraz tam jest ... szkoda ... ależ się rozmarzyłam.


Więc wracam na Pogórze.
Bo oprócz koszenia doprowadziłam do porządku warzywnik, a w przerwie zbierałam codziennie różę ...
w towarzystwie niezliczonych chmar komarów ... najbardziej znienawidzony dźwięk, to komar przy uchu ...
jestem ogryziona doszczętnie.


Z płatków obcinałam białe, gorzkie końcówki i składałam do pojemniczka w lodówce, sporo się ich uzbierało ... do tego cukier, odrobina kwasku cytrynowego dla zachowania koloru, ucieranie mikserem ...


I już mamy gotową różę do pączków ... całe trzy słoiczki ...


Po tropikalnych upałach przyszły deszcze, cała sobota to pogodowa huśtawka, chmura za chmurą, i solidne lanie ...


... z jednej strony ulga, a z drugiej szkoda siedzenia w chatce, bo to taki piękny czas. I na lilie złotogłowe miałam pojechać na górę Filipa, może jeszcze zdążę, nie przekwitną ...
A derkacze wcale nie odpuszczają, już nie jeden a kilka terkocze wieczorem, i w nocy, i rano ... wszędzie je rozpoznam.


W przyszłym tygodniu pierwsze miodobranie, aż ciekawa jestem, jak to będzie, przed nami jeszcze kwitnienie lip, może spadź w lesie będzie, i co? ... i trzeba będzie przygotowywać pszczoły do zimy ...
Ponoć w pogórzańskich lasach wysyp borowików, choć las za drogą, jakoś nie mam czasu tam zajrzeć ...


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, za poświęcony czas, mam tyle zaległości na Waszych blogach, trochę szkoda, że w chatce nie mamy łączności ze światem; bywajcie zdrowi, pa!









14 komentarzy:

Anna Kruczkowska pisze...

Piękne wspomnienia z dzieciństwa... u nas sianokosy w lipcu, gdy dotrzemy do Chatki. A czytając czułam zapach świeżo koszonej trawy i tej róży, co już na pączki czeka...

Mażena pisze...

Pięknie piszesz..wspomnienia, które siedzą w nas są najwspanialsze. Czasem to co przeżyłam, wtedy nie było dla mnie ważne a teraz po latach inaczej to oceniam. Pamiętam zapach, kolory, czasem rozmowy, cóż to chyba z wiekiem tak bywa..Pamiętam piorun, który wyleciał z kontaktu i przeleciał przez pokój a ja ze starszą siostrą siedziałyśmy oniemiałe na metalowym łóżku..pamiętamy to obie do dziś.
Wcale nie dziwie Ci się, że maleństwo zaprząta Twoją głowę, przecież to członek rodziny i trzeba o niego dbać razem.
Napracowałaś się solidnie, a tej róży to Ci zazdroszczę, przypomniałaś mi jak latem 1985 roku byliśmy w Bieszczadach, posucha w jedzeniu a ja w ciąży i tacy sympatyczni starsi ludzie, w podarowali mi a raczej nam marmoladkę z róży..to był delikates. Pozdrawiam serdecznie i życzę dużo pysznego miodku. Lipy u nas szaleją i kwitną a komary też w nadmiarze..i bezlitosne choć to miasto.

Olga Jawor pisze...

Ależ sie musiałaś w dzieciństwie napracować, Marysiu! Ale ta wspólna praca z rodzicami, ten wysiłek dla wspólnego dobra, to bycie razem w każdy czas, to najpiekniejsze właśnie. Jak niewiele dziesiejsze dzieci spędzaja czasu z rodzicami. Nie wiedzą prawie, co to wspólna praca. Każdy jakoś tak osobno i po swojemu.
Dzisiaj wszystko zmechanizowane i wszystko odczłowieczone. Z przyjemnością wiec obserwuję te nieliczne tutaj wielodzietne rodziny wiejskie, które wszystko robią razem. Bo każda para rąk może się na cos przydać. I moje sąsiadki z taką samą jak Ty czułoscią wspominają pracowite czasy swego dzieciństwa, chociaż jak mówia, wakacji nigdy nie miały.
Nie ma u nas wysypu borowików jeszcze. Chociaz mokro w lesie bardzo. Za to grzybiarzy mnogosc. Jednego nawet wczoraj spotkalismy jak sobie wolniutko na quadzie jechał i z drogi próbowałgrzyby wypatrzeć! Tylko nam kozy swym hałasliwym pojazdem wystraszył!
Pozdrawiam Cię ciepło Marysiu!:-))

ankaskakanka pisze...

Jakie masz piękne wspomnienia z dzieciństwa. Ja też pomagałam w sianokosach rodzinie, kiedy tylko spędzałam u nich wakacje. Nawet ciągnik prowadziłam. Na wsi nigdy, ale to nigdy się nie nudziłam. A w mieście, wiadomo były inne rozrywki.Nie wiem, czy u nas są grzyby, wcześniej było sucho w lesie, pewnie są kurki i jagódki. Pozdrawiam

Pellegrina pisze...

Absolutnie normalny objaw ostrego zakochania, miałam to przy obu wnukach i jeszcze mi nie przeszło chociaż starszy już od pół roku pełnoletni.
Podziw i szacun za wykoszenie łąki, ja z czterema arami mam roboty co niemiara.
Mam inne, miastowe wspomnienia ale też wszyscy razem i dziecka pomagały na miarę sił i możliwości.
Po komarach, meszkach i ślepakach mam nieustające ślady, bąble, ranki, od tygodnia.
Te trzy słoiczki budzą lekką zazdrość, no bo jak się rozpachnią w pączkach czy kruchym placku, to ...

Tomasz pisze...

Pamiętam kiedyś u dziadka mojego kosiłem nieraz trawę w ogrodzie. Niezapomniane przeżycie. Miałem się wybrać na Kopystańke dzisiaj ale trochę pogoda psuje sprawę widoków ze wzgórza.
Pozdrowienia dla wnuka :)

Łucja pisze...

Nic się nie martw, przynajmniej jesteś szczęśliwie zakochana i na wzajemność z czasem zasłużysz : ) Ja takie wspomnienia mama z wakacji, kiedy o agroturystyce nikt nie słyszał a pomagało się po prostu gospodarzom we wszystkim. Dzieci miastowe i wiejskie zgodnie pracowały, chociaż te wiejskie czasem z braku wprawy miejskich miały uciechę : )

Grażyna-M pisze...

Z moich obserwacji wynika, że taki stan zakochania jest normalny, więc wszystko w porządku. :)))
Miło mieć takie wspomnienia.
W tym roku z róży zrobiłam nalewkę. Ciekawa jestem, co mi z tego wyjdzie.
Jak robiłam konfiturę, ponieważ nigdy nie miałam zbyt wielkich ilości płatków, to ucierałam je ręcznie w makutrze. :)
Wydaje mi się, że w tym roku wszystko jest wcześniej, tak gdzieś o dwa tygodnie co najmniej.
Serdeczności :)

mania pisze...

Marysiu zauroczenie własnym wnuczkiem jest jak najbardziej wskazane! mam nadzieję, ze zarazicie go miłością do gór :)
Serdeczności

Moje marzenia pisze...

Piękne wspomnienia:)

wkraj pisze...

Jeszcze trochę i będziesz z maluszkiem odbywała te wyprawy do chatki :-)
Pięknie tam o tej porze roku. Tylko komarów nie zazdroszczę, u mnie na razie jakoś ich nie widać za wiele.
Pozdrawiam.

grazyna pisze...

To wnukoszalenstwo to najnormalniejszy stan dziadkow, nigdy bym w to nie uwierzyla gdybym osobiscie tych uczuc nie doswiadczala ..teraz mam przepieknej urody trzecia wnuczke i roztkliwiam sie ogladajac zdjecia i video..ale juz niedlugo powinnam ja zobaczyc...gratuluje Wam wnuka dorodnego a chatka i otoczenie jak zwykle inspiruje mnie bardzo.

JolkaM pisze...

Tyle wspomnień... Troszkę i ja się cofnęłam w czasie, choć lżejsze u nas na płaskim, to znaczy u moich dziadków, bywały sianokosy. Ale raz też miałam okazję uczestniczyć w zbiórce siana w Bieszczadach. To było tak dawno temu, a tak mocno się zapisało we mnie kilka obrazów. Za nic sobie nie mogę przypomnieć teraz, gdzie to było... A, wiem! Chyba w Tylawie...

Lubię do Ciebie zaglądać, przez sentyment także, jakąś nostalgię, ale i dla Ciebie samej, Marysiu droga, babciu świeżutka małego Jasia. :)

Bardzo serdeczne uściski. :)

PS. A na te płatki róż w słoiczkach to aż ślinkę przełknęłam. :)

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Ruda, pełno tych wspomnień w mojej głowie, często myślę, a to co kiedyś wydawało się nieznośne i przykre, wspominam z nostalgią; schnące siano na zapach niezapomniany, jak jeszcze zawieje z dołu lekki, ciepły wietrzyk; pozdrawiam.

Mażena, czasami aż łezka w oku zakręci się, bo "to se ne wrati", szkoda; maluszek daje znać o sobie, w naszym domu rozlega się teraz płacz dziecka, pachnie niemowlęciem, ale to wszystko takie miłe; różę ucieraną używam do pączków wymieszaną z marmoladą owocową, bo sama jest tak intensywna, a nie każdy lubi tak mocny aromat; serdeczności ślę.

Olu, od dziecka pracowaliśmy, pomagaliśmy rodzicom, i jakoś nikt się buntował z tego powodu, taka była potrzeba, a teraz dzieciaki nudzą się, większość czasu przed komputerem lub tv; i ja wspominam z czułością te czasy, chociaż kiedyś buntowałam się w duchu; i ja pozdrawiam serdecznie.

Ankoskakanko, teraz to tylko wspominać, rodziców już nie ma, każdy ma swój dom, a w głowie wiele siedzi, trochę nie pamięta się; pozdrawiam.

Krystyno, to cieszę się, że i mnie czeka, daj Boże, długi czas kochania tej istotki, która właśnie daje znać z góry swoim krzykiem, że głodna; o, 4 ary, u mnie pod kosę czeka ponad 40, ale lubię, na siłownię nie muszę chodzić; serdeczności ślę.

Tomasz, a czym kosiłeś, zwykłą kosą? bo nie każdy umie; na Kopystańkę przy rześkiej pogodzie najlepiej, to i Bieszczady Wysokie można dojrzeć; Jaś dziękuje za pozdrowienia, i ja też; i pozdrawiam w drugą stronę.

Łucja, liczę na to, że będzie z wzajemnością, bo na razie nie wiem, czy maluszek mnie zauważa, ale moje ręce lubi; do naszej wsi, jak przyjeżdżało miastowe dziecko, to było wydarzenie, każdy chciał poznać, porozmawiać, a czasami nieśmiałość nie pozwalała; pozdrawiam cieplutko.

Grażyno-M, to cieszę się, i nie wyobrażam sobie, że mogłoby być inaczej, bo jak oprzeć się takiej małej słodyczy; intryguje mnie nalewka z płatków, musi być niebiańska; pozdrawiam.

Maniu, chcielibyśmy, a jakże, bo myślę, że to bardzo pożyteczny wirusik, to zauroczenie górami; pozdrawiam serdecznie.

Moje marzenia, moje dzieciństwo, każde wakacje potem, jak wracałam z internatu, upływały pod znakiem pracy, nie było wyjazdów, kolonii, to i wspomnień dużo; ale tak miał każdy, a niektóre dzieci to może i ciężej; pozdrawiam Cię.

Wkraju, tak myślimy pokazywać mu świat, kiedy obydwoje rodziców będzie pracować, żeby oglądał robaczki, a nie rozgniatał je, ale na to jeszcze czas; teraz łąki falujące, kwitnące, pachnące, rzeczywiście jest pięknie; pozdrawiam serdecznie.

Grażyno, dobrze usłyszeć takie słowa od doświadczonych babek, a Ty masz już spore doświadczenie, jak to nazwałaś, we wnukoszaleństwie; gdzie Ty teraz jesteś, Grażyno, już wróciłaś do Polski? pozdrawiam cieplutko.

JolkaM, w Tylawie; to już Beskid Niski, tak, tam są piękne łąki, bezkresne, puste po wysiedleniach, jak i u nas; aleś mi nakapała miodku na serce, Jolu miła, nie piszę teraz dużo, bo jakoś nie mam czasu, tyle, co wpadnę do domu, bo chatka bez dostępu do świata, a może to i dobrze? trzeba czasami odpocząć od nadmiaru wiadomości, pozostają książki; pozdrawiam Cię serdecznie.