I wreszcie, w czwartek po południu stanęli u naszych wrót.
Tak jak zauważyliśmy wszyscy, w pierwszy wieczór nie da się śpiewać z gitarami ... rozmowy trwają długo w noc. Nasi goście to ranne ptaszki, nie ma wylegiwania się w piernatach, ledwo szary świt, a wszyscy już jesteśmy na nogach. Co by tu pokazać naszym gościom?
Pogoda niezbyt, widoczność słaba, ale jak tu nie wybrać się na najwyższy szczyt Pogórza?
Wersja bardzo lajtowa, autem do Kopyśna, a potem na szczyt.
Ponieważ przejeżdżaliśmy przez Rybotycze, zajrzeliśmy jeszcze na pobliski kirkut ...
W sennej, jesiennej scenerii, krążąc pomiędzy nagrobkami, opowiadaliśmy sobie o historii regionu, bratobójczej walce powojnia, o tym kirkucie, o ostatnim ocalałym z holocaustu Żydzie - Mojżeszu Rubinfeldzie, o Szymonie Modrzejewskim z "Magurycza", który i tutaj wykonał ze swoimi przyjaciółmi ogrom pracy.
U stóp wzgórza, na którym znajduje się kirkut, malowniczo wije się Wiar, słychać dalekie odgłosy pracujących maszyn, ciągników ... tu na górze jest cicho, nawet wiatru nie ma.
Potem, wspinając się kamienistą drogą do góry, dojechaliśmy do Kopyśna, opustoszałej wsi na zboczu Kopystańki ... właściwie to chyba jest tam dwoje stałych mieszkańców-osiedleńców, no i pan Łuczak, który tu pomieszkuje na swojej ojcowiźnie.
Zostawiliśmy auto przed kopyśniańską cerkiewką ... mam wrażenie, będąc tu prawie co rok, że chyli się coraz bardziej ku upadkowi, nigdzie ani śladu jakichkolwiek zabezpieczeń przed dalszą ruiną ...
Przez wybitą szybę robimy zdjęcia wnętrza cerkiewki, jeszcze nigdy tam nie byliśmy ... nadgarstek owinięty paskiem, ręka daleko ... żeby aparat, jak wypadnie nie daj Boże, chociaż na pasku się zatrzymał:-)
W pobliżu szlaku wyschłe studnie, pozostałość po wiejskiej zabudowie, budynki już dawno się rozpadły, a dzikie krzaki wzięły teren w posiadanie. Gdzieś czytałam, że po tej akcji ratowniczej, kiedy to wilk wpadł do podobnej studni w niedalekiej Grąziowej, zabezpiecza się teraz takie miejsca ...
Potem szlakiem czerwonym do góry, łąkami, na których kwitł ostatni ostrożeń siedmiogrodzki ... łąki pokoszone, osty, które zostały, zdążyły odbić przez lato ... kudłate kwiatostany, ciemnobordowe, w koszyczku jakby oplecionym pajęczyną ... w wyższej trawie skryły się białe kapelusze kań.
Szkoda, jaka szkoda, że tak mgliście, nie ma słońca, a takie kolory wokół ... w chmurze nawet wzgórza kalwaryjskiego nie widać, ani naszej wioseczki, tylko najbliższą okolicę ... w przydrożnych krzakach mnóstwo głogu, o! i nawet gdzie-niegdzie tarnina się niebieszczy ...
Trzeba się śpieszyć, bo od zachodu ciemnawo jakoś, chyba idzie ku nam jakaś szaruga ... zresztą mamy wiadomości, że np. w Bielsku Białej leje, ale Bielsko przecież daleko od nas:-)
Zatrzymujemy się jeszcze po drodze, żeby jednak zebrać tej tarniny chociaż trochę na próbny nastaw, a na twarzy już jakby rosą pyliło z lekka.
Jeszcze jedziemy do obronnej cerkwi w Posadzie Rybotyckiej, zabytek klasy "0", perełka wśród cerkiewek pogórzańskich ...
Na dachu dawnej popówki zainteresowały nas drewniane bale, leżące na dachu, jakby je ktoś dla zabawy tam powrzucał ... doszliśmy do wniosku, że to bardzo oryginalne w pomyśle, śniegołapy ... niektóre już spróchniałe, wyśliznęły się z metalowych opasek przytrzymujących.
Jeszcze przejazd przez malowniczą dolinę Jamninki ... zagospodarowanie terenu pod potrzeby pobliskiego Arłamowa, ośrodek myśliwski w Trójcy nazywa się teraz inaczej Ośrodek szkoleniowo-kondycyjny, ale polowania też ma w pakiecie. Jeszcze chcieliśmy na wzgórze kalwaryjskie dostać się, ale żołądek zaczął dopominać się o swoje prawa ... w końcu jutro też jest dzień.
Teraz dopiero zaczęliśmy żałować, że kanie zostały na łące, bo przydałyby się na wsad do gara.
Na obiad zapiekanka w kociołku, duszonka, jak mawiają gdzie indziej ... gdzieś tak pod koniec zapiekania lunęło z nieba. Ale co nam to przeszkadza przy ciepłym piecu? i gitary się znalazły, i śpiewniki, i okulary na nosie ... bo wzrok nie ten, i pamięć zawodna:-)
Rano z deszczem wcale nie lepiej, zasnute niebo, zaciągnięte chmurami bez widoków na poprawę.
Co tu robić? Pojechaliśmy do Przemyśla po bilety na koncert, a po spotkaniu z innym forumowiczem ruszyliśmy do Żurawicy na fort Werner, bo sami, o wstydzie! też tam nie byliśmy.
Dobrze, że ekspozycje znajdują się w pomieszczeniach, bo z nieba nadal lało żywym deszczem ... nie zabrałam ze sobą aparatu, nie mam ani jednego zdjęcia, a szkoda!
To zakończenie sezonu żeglarskiego przemyskiego Jacht Klubu ... szanty, utwory mistrza Okudżawy ... i miłe zaskoczenie, spora grupa osób z naszego PTTK-u, Powitanie tym milsze, że dosyć długo nie widzieliśmy się z nimi, czas nadrobić braki.
Przestało padać, w nocy widać było gwiazdy, ale jednocześnie temperatura obniżyła się bardzo. Rano auta zamarznięte, na trawie biały szron, krople wody na gałęziach zastygły ... Lidka zastała u siebie sms od Adama, którego spotkaliśmy w Przemyślu, że pod naszą kapliczką najładniejsze wschody słońca. Jeszcze szaro było, kiedy poszła robić zdjęcia, ja zostałam. Kiedyś zastanawiałam się, czy mieszkańcy naszej wioseczki widzą to piękno widoków pogórzańskiej krainy, czy nie przyzwyczaili się do nich i są codziennością ... być może i mnie już nie stać na takie poświęcenie, żeby czatować z aparatem na najładniejsze zdjęcie:-) z okna mi wygodnicko ...
W niedzielny poranek goście odjechali, przed nimi długa droga, a my też zbieraliśmy się do domu. Słońce pięknie wydobyło kolory, ale cała dolina Wiaru była wypełniona mgłą jak mleko ... co troszeczkę przetarło się, to w odnogi obniżeń lazły następne tumany ... Kopystańka jeszcze w słońcu ...
... ale od południa już ciągnie wszechobecna biel ...
W lesie złociście, od najmniejszych drzewek po te potężne ... aż żal wyjeżdżać ...
Pola na równinach nadsannych parują w słońcu jak białe zjawy ...
W domu po kolana złotych liści, to pierwsza magnolia sypnęła listowiem, zaczyna się niekończąca, syzyfowa praca z ich grabieniem, chociaż tak pośrodku, na rynku ... w krzakach niech sobie leżą do wiosny.
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, pa!
24 komentarze:
Piękna jesień pokazałaś, pogórską łaskawą :-)
piękny czas dla pięknych ludzi
U nas taki kociołek to "prażone".Pozdrawiam.
Pieknie spedziliscie czas, pozdrawiam serdecznie:)
Marysiu, takie gołąbki jak opisujesz, robiła moja babcia.Pyszne były, jak wszystko co gotowała.Pamiętała dwie wojny i ciężkie czasy, które zmuszały do pomysłowości w kuchni.A placki z suchego chleba robię tak:
4-6 kromek czerstwego pieczywa żytnio-pszennego /jakie akurat zostanie/
200 ml wody /w przepisie jest 200 ml ale trzeba po prostu zalac kromki wodą/
1 łyżeczka kminku
szczypta majeranku
szczypta czerwonej papryki w proszku
1 cebula
2-3 ząbki czosnku
1 jajko
mąki-ile zabierze
sól, olej
Chleb włożyć do miski i zalać wodą /ja zalałam wrzątkiem/. Gdy wchłonie wodę, dokładnie odcisnąć, Do masy chlebowej dodać kminek, majeranek, paprykę, startą na drobnych oczkach cebulę, posiekany czosnek oraz jajko.Ja sypnęłam jeszcze sporą garść natki pietruszki-takie jadłam k.Egeru.Wyrobić na gładką masę, podsypując mąką w zależności od potrzeby.Tej mąki trzeba sporo bo masa nawet po odciśnięciu jest bardzo mokra.
Uformować placki i smażyć na oleju z obu stron.
Przepis z internetu każe je podawać z zielona papryką, pomidorami koktajlowymi bryndzą oraz sosem tatarskim.
Jadłam na Węgrzech polane śmietaną czosnkową i w tej wersji najbardziej mi pasują.
Przepis funkcjonuje do dziś na Węgrzech i Słowacji.Powinien być w takim razie pamiętany i u nas ale nawet babcia takich placków nie robiła.
Cały rok pamietałam o koncercie duetu Korycki-Żukowska w Przemyślu, a jak nadszedł czas to....ech...uuuuleciaaaało...Czas zbierac liście miłorzębu na pamięc, hi.Nic o grzybach nie piszesz w tym roku...Pozdrawiam1
Ach z jakim zaciekawieniem czytam Twoje wpisy. Uczę się na nowo historii naszych ziem. Zachęcasz do głebszego poznania dla mnie o zgrozo nieznanych terenów. Piękna jesień ciekawe zdjęcia. Pozdrawiam serdecznie.
Staszek, w lesie jedno złoto, buki w odcieniach, a zresztą co Ci będę pisać, masz to u siebie:-) patrzę za okno, w ogrodzie też niezgorzej, ale brak przestrzeni, więc jutro pewnie ucieknę na Pogórze; pozdrawiam.
Makroman, tylko wędrować, a pod nogami szur, szur, bo co niektóre drzewa już zrzuciły liście, i jak tu grzyba znaleźć pod takim kolorowym dywanem:-) pozdrawiam.
Bogna, może być - prażone; jak zwał, tak zwał, jest to pyszna rzecz; pozdrawiam.
Kamilla, szkoda, że pogoda zrobiła się na sam odjazd gości, ale myślę, że zobaczyli Pogórze w różnym wydaniu, i z ciepłym piecem w szarugę, i kolorami w słońcu; pozdrawiam.
Dorota, taką pomysłowość cenię, bo to nie sztuka stanąć przed pełną półką czy gablotą, zresztą nie ma co przyrównywać dzisiejszych sklepowych produktów z prostym jedzeniem; świetny przepis na wykorzystanie podsuszonego chleba, a czy bułki mogą być? i bez dodatków spulchniających?
takiej śmietany czosnkowej używam do langoszy:-) szkoda, że nie byłaś na koncercie, Andrzej N. pojawił się ze sporą grupą turystów:-) na grzybach nie byłam jeszcze, ale młodzi co i raz przynoszą ze spaceru po Radawie podgrzybki; pozdrawiam.
Aleksandro, bardzo pozytywny objaw:-) Usłyszałam ostatnio bardzo znamienne zdanie od naszych gości - My czytamy, interesujemy się, bywamy na tych terenach, i wiemy co działo się tutaj, a wielu nie ma zielonego pojęcia; jesień nawet w ogrodzie taka kolorowa; pozdrawiam.
jak wędruję to grzybów nie zbieram bo co to za wędrówka z nosem orzącym ściółkę? ;-)
A jak zbieram grzyby to tak jak mnie uczyła ciotka z Łowczówka - od dołu do góry, bo wtedy od razu widać co się pod liśćmi ukrywa.
Pozdrawiam serdecznie.
Maciej
Maciej, e! nie mów! nie ucieka Ci oko w bok? bo ja to mam chyba jakąś skazę, jak nie grzyby, to ciekawe rośliny, kamienie, i potem oczy mnie bolą:-) chyba to jest wytłumaczenie tego, że nie chodzę zbyt szybko, ale za to "dokładnie" ... tak to kiedyś określiła moja koleżanka, bardzo mi się spodobało:-)
Właśnie wróciłam ze sprzątania grobów na cmentarzu, termometr w aucie pokazał 19 stopni, lato, panie! pozdrawiam.
P.s. Jak to od dołu do góry? faktycznie z nosem orzącym?:-)
Uwielbiam tę trasę, którą pokazałaś, chciałabym ją zobaczyć o każdej porze roku. Tak milutko zakończyliście dzień, że niemal poczułam zapach świeżego jedzonka i muzykę gitar. Pięknie jak zawsze :) Pozdrawiam
Tak pięknie piszesz...tyle miejsc jeszcze niezadeptanych i tyle fajnych ludzi!
Wrzucam do miski takie suchości,jakie akurat się nazbierały, a więc i zwykła bułka i chleb razowy-co tam jest.W oryginale jadłam z pszennego chleba /jak to u Madziarów/ ale z mieszanego chyba lepsze.Jak się je, to trudno odgadnąć składniki placków...kiedyś jak zrobiłam na spotkanie, to trwała zgadywanka-a to cukinia, a to puree ziemniaczane /takie niby z proszku-no też coś!/, a to bułka tarta.A tu taka proza-suchy chleb, haha.
Co do koncertu-chyba muszę zacząć zapisywać plany,żeby o takich smakach nie zapominać.Ot starość...hihi.Pozdrawiam
To ta "śpiąca" cerkiewka, którą już kiedyś pokazywałaś?:)
Piękne te podświetlone zdjęcia. Jesień potrafi być piękna.:)
Serdeczności:)
Miło gościć życzliwych ludzi a Wy macie im co pokazać!!!
U mnie na Zaduszki od 'zawsze' gołąbki, bo mogą czekać w duchówce aż się wróci z cmentarzy ale może to dobry pomysł by to zmienić na prażuchę, choć chyba też podobnie pracochłonna. Ale czy da się zmieniać tradycję? I czy potrzeba?
W miłym towarzystwie to i jesienne szarugi niestraszne. Taka ta jesień kapryśna, słoneczne dni można pa palcach zliczyć. No cóż, jak to mówią "taki klimat".
Pozdrawiam serdecznie
P.S.
Jak miło znów zobaczyć Kopystańkę!
Witaj Mario
Bardzo przyjemny wpis, o miejscach które tak bardzo lubię. Sam jeździłem teraz trochę po Pogórzu oraz Bieszczadach, ale pogoda nie byłą zbyt łaskawa - zachmurzenie, deszcz, mgły. Miło wędrować i spotykać się z przyjaciółmi przy ognisku, w domku z gitarą.
Pozdrawiam serdecznie
Czasem człowiekowi się nie chce na zimno, mokro. Każdy ma swoje chwile słabości. Ktoś, kto nieczęsto bywa w Twoich stronach nie ma wyjścia, gdy zobaczy cudny widok. Jak go nie uwieczni, przepadło. Ty możesz za tydzień, za dwa, może za rok. To tak działa. Pamiętam, jak pisałaś, że wczesnym rankiem poszłaś, aby coś uwiecznić... Piękna ta nasza polska jesień. Zazdroszczę Tobie tej możliwości częstych przyjazdów. Ja znowu daleko, bo 400 km. I nie wiem kiedy wrócę w Bieszczady, bo tata znowu niedomaga. pozdrawiam serdecznie.
Dorota, jest to chyba jedna z najładniejszych tras Pogórza, a tym razem było bardzo kolorowo, tylko szkoda, że widoki zamglone; wieczorem poszły w ruch stare śpiewniki, ale i zmęczenie dało znać o sobie; pozdrawiam.
Mażena, nie spotkaliśmy na trasie turystów, wszędzie pustki, nawet na forcie byliśmy jedynymi tego dnia; a ludzie? zakręceni włóczykije:-) pozdrawiam.
Dorota, już sobie zakonotowałam przepis na tę ciekawostkę kulinarną i w najbliższym czasie wypróbuję, bułeczki już mam, jeszcze tylko kawałek razowiaka:-) przydałby się jakiś terminarz, nie sądzisz? pozdrawiam.
Grażyna-M, tak, to właśnie ta cerkiewka, przypomniałaś mi o uroczym i trafnym określeniu - śpiąca; ostatnie chwile na kolory, wichura nie pozwoli zbyt długo delektować się nimi, ale w końcu to prawidłowość, na gołe gałęzie może teraz padać śnieg, nie połamie ich:-) pozdrawiam.
Krystynko, to bardzo miłe uczucie, kiedy ludziska przyjeżdżają z daleka i mówią, że urokliwie, zresztą mile łechcą mnie takie słowa, czuję się już zadomowiona na Pogórzu; chyba machnę fasolkę po bretońsku, bo jak wrócimy z objazdów po grobach, wystarczy podgrzać i jeść do syta takie gorące:-) nie, nie zmieniaj tradycji, wszyscy jednak będą czekać na gołąbki:-) pozdrawiam.
Mania, no pewnie, a zwłaszcza przy ciepłym piecu, łagodnej muzyce i zielonym kielonku smakowitej nalewki:-) teraz mamy Kopystańkę za oknem, liście z czereśni opadły i możemy patrzeć, jak pyszni się w słońcu, kiedy zaświeci oczywiście:-) pozdrawiam.
Tomasz, bardzo lubię czytać, oglądać zdjęcia na innych blogach o Pogórzu, to pozwala czasami zerknąć innym okiem na miejsca znane, pewnie i Ty tak masz:-) już i gradem sypnęło obficie, suczka Mimi była nieco zdziwiona, kiedy bębniło jej po plecach; takie spotkania są bardzo odświeżające:-) pozdrawiam.
Bożena, i mnie się zdaje, że niektóre chwile są nie do powtórzenia, i robię tysiące zdjęć; tak było, wczesnym rankiem, w rosie po kolana, w mokrych spodniach, ale zdjęcia trzeba zrobić :-) przychodzi taki czas, kiedy musimy zaopiekować się naszymi rodzicami, to nieuniknione, zdrowia życzę dla Taty; pozdrawiam.
Serdecznie, z całego serca, z głębi duszy, dziękujemy za gościnę!!! Oboje przepadliśmy, Twoje Pogórze wessało nas tak, jak kiedyś Bieszczady....
A to znaczy, że niebawem wrócimy :))
Jasne że ucieka, zazwyczaj albo jakieś łuski do domu przywlokę, czy skamieniałaść, czy kamień przedziwnego kształtu lub faktury, lubo kory kawałek... ale co innego pamiątki, a co innego marnowanie cudownego czasu wędrówki na zbieranie grzybów... Ale jak się który nawinie pod obiektyw...
schodzę w dolinkę i potem powoli podchodzę do wzniesienia i tak do skutku, jeśli grzyby są to je znajdę, inna sprawa że jak jest stromo to nos faktycznie może przeorać podłoże ;).
U nas wieje, co lubię, bo nie musiałem liści z grobów zbierać, poruszone same odlatywały ;)
ps. ci wrzucacie do tego kociołka na zdjęciu, bo mnie straszna smaka naszła?
pozdrawiam
Lidka, to cieszę się z Waszych miłych wrażeń, szkoda tylko, że pogoda zbytnio nie dopisała, mam nadzieję, że następnym razem wstrzelicie się w słońce:-) wracajcie, wracajcie niebawem:-) pozdrawiam.
Maciej, rzeczywiście, w górkach można tak zbierać grzyby, od dołu bieleją kapelusze, na równinie, tu myślę o roztoczańskich lasach, ten sposób się nie sprawdzi:-) groby w liściach podobają mi się najbardziej:-) do kociołka idzie wszystko, bazą są ziemniaki, które przekładasz kiełbasą, boczkiem, jak mięsko z obiadu zostanie, cebulą, marchewką, grzybami, itp. zatem - smacznego!
Nie rozumiem, jak można pozwolić, by takie piękno popadało w ruinę!Przecież to dzieło wielu ludzkich sprytnych rąk i dowód naszej historii. Opuszczona cerkiew z ikonostasem to rzadkość. Że jeszcze nie rozkradli?!
Iwonka, któż ujmie się za tą staruszeczką? rozmawialiśmy ostatnio ze znajomymi, jakie ciężkie pieniądze dostają kościoły na remonty, a gdyby chociaż kropelkę z tego na zabezpieczenie onej cerkiewki, żeby chociaż dalej nie popadała w ruinę; jest zamknięta, chociaż dla speców to żaden problem, mieliśmy kiedyś sąsiada, "szczura kościelnego", który płynął w dół rzeką i okradał po drodze kościoły.
Prześlij komentarz