Bardzo to żmudna robota, deski nieostrugane, "kudłate", bardzo ciężko wcierało się w nie pędzlem impregnat. Wystarczyło jedno popołudnie, żeby zakończyć budowę ogrodzenia, czyli poprzybijać owe deski i na razie inwestycja zakończona, no, jeszcze daszki na słupki z obrzynków, ale to już małe piwo:-)
Największy zgryz miały psy, bo co zapędziły się starymi, utartymi ścieżkami, to tam stop! ogrodzenie ... z jednej strony, z drugiej strony. W końcu udepczą sobie nowe trakty, ale przynajmniej ten pierwszy impet z wybieganiem na drogę będzie zahamowany.
Paździoch, piesek ze wsi, daje sobie radę. Przyszedł wczoraj, patrzyliśmy, którędy udało mu się przecisnąć ... aha, taki mały kurdupel zmieścił się pod bramą:-)
Na naszą okolicę wrócił na chwilę spokój, nawet łanie wyszły na łąkę. Geofizyka pozbierała swoje kable, jeszcze wczoraj spotkanie z panem od szacowania szkód, przy okazji dowiedziałam się, że na naszej łące, na końcu przy lesie były wiercone dwa otwory i tam zakładano ładunki. To stąd to kołysanie podłogi w chatce jakiś czas temu:-)
W ramach nagrody za zakończone prace ogrodzeniowe wyszłam sobie rano na łąki, było bardzo rześko, bo jakaś lokalna "Irma" hiperwentylowała pogórze, aż łzy z oczu wyciskało.
Mania kiedyś pisała, że takie chmury to "soczewki", i ja taką zaobserwowałam nad naszym lasem.
Parę zdjęć, kwiatki mizerne, bo łąki skoszone, może jakieś grzyby po deszczu się pokazały ...
No i się pokazały.
Na końcu łąki rośnie sobie kępa drzew, brzoza, osika i dzika czereśnia. Tam zobaczyłam pierwszego czerwonego kozaka, zaraz potem następnego ...
Nieco wyżej, ale stojąc tyłem do rannego, niskiego słońca zobaczyłam mnóstwo bielejących plam. To kanie, ale i także olbrzymie purchawy. Ponoć niektóre są jadalne, może nawet i te, ale nie odważyłabym się:-)
Ponieważ to był tylko zwiad, a ja uzbrojona tylko w aparat, wróciłam do chatki, zakończyłam wszystkie roboty, a potem z czystym sumieniem, że coś tam na mnie czeka, ruszyłam na łąki ponownie.
Tych kozaków znalazłam o wiele więcej, bo słońce nie raziło w oczy, rosły sobie takie olbrzymy o dziwo! na wykoszonej łące, a od kań musiałam się opędzać ... wystarczyło niecałe pół godziny, żeby zapełnić koszyk ... tylko wietrzysko ogromne kanie wywiewało mi z kosza, bo to takie "papierowe" grzyby:-)
Chyba każdy grzybiarz tak ma, że największą przyjemność znajduje w tym poszukiwaniu, radości ze znalezienia, bo potem taki zapełniony koszyk trzeba oczyścić, zagospodarować i to tylko kłopot.
Tak i ja, przyniosłam je do chatki, podzieliłam się swoją radością ze znajomymi, wysyłając im mms-a, a potem załamałam ręce: Mało masz babo roboty, to jeszcze grzybów nazbierałaś!
Siedziałam do późna w nocy, dziś kozaki już wysuszone, a na kanie znalazłam nowy sposób.
Pokroiłam je w paski i w maśle zostały obsmażone, po wielokroć zmniejszyły swoją objętość i tak z tej ilości powstały dwa słoiki "Kanie pasteryzowane w maśle".
Niepięknie wyglądają na patelni, jak odnóża ośmiornic, do tego te ciemne przebarwienia skórki ... jak ślimaki ... błe!!! ... ale zapewniam, aromat mają wspaniały i jako dodatek na pewno wykorzystam.
Kanie też suszyłam, ale wydają mi się takie bez zapachu, jak sproszkowana bibułka.
Oprócz tego pracuję ciągle z papryczkami czereśniowymi ...
Coś mi się wydaje, że nie są już tak całkiem czereśniowe, bo rosły na grządce z innymi odmianami, i pozyskane nasionka są chyba skażone innymi odmianami, bo dosyć rosłe jakieś, a co niektóre nawet palące, jak co najmniej jalapeno:-)
Ale do nadziewania serkiem kozim, którego mam całkiem spory zapas zamrożony - jedyne, i smakowite bardzo.
Iwonka miała rację, sery podpuszczkowe nie nadają się do mrożenia, bo tracą fason, po prostu sypią się potem, ale z dodatkiem ziół, czosnku, i mocno osolone bardzo akuratne do nadziewania papryczek. Te papryczki także marynuję w zalewie słodko-kwaśnej z dodatkiem miodu, bardzo nam smakują, bo mają tę ostrość.
W niedzielę udało nam się wpaść na chwilę do arboretum w Bolestraszycach na Festiwal Derenia.
Uwagę całkiem nam zaabsorbował pan Grzegorz Kapcia z Bochni, sympatyczny bard ze swoimi piosenkami w klimacie "krainy łagodności". Nie znaliśmy jego piosenek, ale zabraliśmy do domu jego utwory na płycie ... słuchamy, słuchamy ...
Pan Grzegorz też maluje, na scenie jego obrazy, pisane ikony ...
Stoiska, kramy już zaczęły się zwijać, jeszcze mały spacer nad wodą, na wrzosowisku ... na zielonej kępie księżniczka zaklęta w żabę:-)
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, wszystkiego dobrego, pa!
19 komentarzy:
Jesień i do Was puka. Uwielbiam te porę roku. Grzybki i u nas są, ale mnie nie było dane jechać do lasu. Na targu widziałam kurki i podgrzybki. Papryki mają piękny kolor, a takie z serkami, uwielbiam.
Kurdupel się zmieści wszędzie :) A kanie pyszne są. Smacznego :D
Uściski ślę do Was Mario i kwa, kwa...
Pomału jesień się zbliża, tyle trzeba jeszcze zrobić. Miło popatrzeć na grzybki i kosz papryczek. Nie znam tej odmiany. Piękną macie okolice, jak z bajki:-) pozdrawiam
Maryniu, soczewki na niebie wróżą niestety deszcz. U nas sypnęło grzybami, idąc do pracy spotykam grzybiarzy wracających z lasu ze zdobyczą. Ja się zupełnie nie znam na grzybach, więc włóczę się po polach i bezdrożach i zbieram tarninę, głóg i dziką różę - będzie pyszna naleweczka beskidzka :)
Pozdrawiam serdecznie
Nadal marzy mi się działka bez ogrodzenia, ze strumykiem w rogu ale wiem, że nie czułabym się tam bezpiecznie więc cieszę się tym, co mam.
Ja kanie, po porozrywaniu na trójkąty, suszę a zimą moczę razem z podgrzybkami i dodaję do mięs, kapusty, zup i sosów. Czasem nawet panieruję takie namoczone.
Oj tak, zbierać to przyjemność ale zagospodarować to obowiązek.
Bardzo lubię Wasz blog.Zawsze czekam na nowy wpis. Piękne macie życie ,zgodne z naturą. Życzę zdrowia i pomyślności.
Księżniczka wypisz wymaluj :-)
Wiem, wiem, jak uprzykrzone jest malowanie sztachet, ponieważ mają one brzydką cechę: nie chcą się skończyć, jakby tych do malowania przybywało, mimo że przecież ubywa. Też tak miałaś?
Mario, a ja lubię nie tylko zbierać grzyby, ale i przyrządzać, ostatnio najczęściej suszę je. Z dawien dawna miałem ambicję nie kupowania grzybów na potrzeby domowe, ale teraz przez moją pracę różnie z tym bywa. Tym bardziej zazdroszczę Ci możliwości wyjścia na grzybobranie.
Tyle już osób mówiło mi o pysznościach z ośmiornicy, ale jakoś odwagi brakuje… Kanie, ach, smakowitości!
Wiedzialem ze kiedys to sie stanie i przeczytam wpis o grzybach a to bedzie znak ze jesien. W Dublinie dla mnie znakiem konca lata jest swiateczne stoisko (tak tak, bozonarodzniowe) w jednym ze sklepow zawsze w trzecim tygodniu sierpnia i polki pelne mandarynek w hipermarkecie.
Zazdroszcze.
Nadrabiam zaległości w czytaniu, gdyż przez kilka dni bawiłam nad morzem bez komputera trzeba było odpocząć.
Spodobał mi się jak zwykle Twój wpis, a te czerwone papryczki wręcz urocze. Pozdrawiam
Jakoś mi nie pasuje do Ciebie słowo skończyłam. Ty przecież zaraz zaczynasz coś nowego. Nie wiem, kiedy odpoczywasz. Jak zawsze podziwiam Twoje okolice. Jesień już się czuje, mam nadzieje na kilka wycieczek w góry, bo te jesienne najbardziej lubię.
Pozdrawiam.
ach te Twoje papryczki! Moje dziewczyny się w nich zakochały :)
Zamawiam kilka nasionek , najlepiej z dostawą w Bieszczady w pażdzierniku :)
Ja do impregnatów używam... opryskiwacza. Działa, czas i wysilek odszczędza, a jak się drewno dobrze poukłada to straty są pomijalne.
Cudne te Twoje czerwone kozaki łąkowe!I tak bez problemu i blisko domu zbierane, jakby tylko na Ciebie czekały. U nas roi sie teraz od grzybiarzy a wiec nawet do lasu nosa nie wystawiamy. Poczekamy, może sie przeludni i cos jeszcze urośnie - specjalnie dla nas!:-) Papryczki wiśniowe miałam u siebie w zeszłym roku, ale nie rosły jakos specjalnie. Natomiast mojej sąsiadce zza lasu zawsze rosną świetnie. Ona przyrządza je z burakami i cebulką - marynuje w słoikach i czasem nam daje, bo lubimy wymieniać sie swoimi przetworami.
Pozdrawiam Cię ciepło, Marysiu!:-)
Twoj swiat jak zwykle taki dla mnie fascynujacy, cieszysz sie kazdym detalem, i na dodatek tak obrazowo wszystko opisujesz. lubie to!
A kanie wygladaja rzeczywoscie jak jakies osmiornice, papryczki jak na wystawe, a jaki kolor!
Pozdrawiam Mario Ciebie i Twoje urokliwe tereny.
Ojej kanie...zjadłabym takie z jajecznicą ;) pychotka ;) Uwielbiam Cię czytać ;) pisz więcej ;)pozdrawiam Ania
Ależ narobiłaś smaka na papryczki czereśniowe, chętnie wymieniłabym się na sprawdzone nasionka pomidorów (mam od wielu lat bawole serca i malinowe czerwone i żółte, a od roku super pyszne pomidory czarne ;). Okazuje się, że najlepiej sprawdzają się odmiany od lat sadzone. Niestety nie mam namiarów na Twój adres mailowy. Gdybyś była zainteresowana, chętnie wyślę, tylko nie wiem gdzie. Serdecznie pozdrawiam z drugiego końca Polski hel.
Łąki pokoszone, grzyby wyszły... U nas podobnie i wiatr taki, że głowę urywa! Jesień przyszła...
Ania, jest już prawdziwie jesiennie, nawet liście się przebarwiają, a grzybów w bród:-) papryczek jeszcze dorobiłam, ładnie zaowocowały w tym roku; pozdrawiam.
Beata, Paździoch jest naprawdę malutki, do tego kulawy, bo go dzik z lekka poharatał, ale bardzo żywotny:-) teraz pysznią się prawdziwki:-) pozdrawiam.
Agata, zanim zebrałam się do odpowiedzi, już przyszła jesień, dziś wreszcie wyszło słońce; odmiana czereśniowa jest trochę pikantna, ale w zestawieniu z nadzieniem serowym wyjątkowo smakowita; pozdrawiam.
Mania, tak i ta soczewka wywróżyła deszcze:-) grzybowo i u nas, teraz zbieramy borowiki i podgrzybki; naleweczka beskidzka- mniam! ostatnio robiliśmy przegląd piwnicznych półek, Maniu, jakie tam stoją dobre rzeczy konkretnej mocy, odstałe, dojrzałe, tylko korzystać:-) pozdrawiam.
Krystynko, właściwie to płot nie daje żadnej gwarancji, że nikt nie wejdzie, dla psów ci on; jak nas nie było, ktoś obżarł nam winogrona, a niech mu na zdrowie pójdą:-) u nas wysyp prawdziwków, dziś nawet z Jaśkiem było grzybobranie, w domu pachnie, bo się już suszą; pozdrawiam.
A, dziękuję bardzo za dobre słowo; pozdrawiam.
Krzysztof, nic tylko całować:-) zmęczyło mnie to malowanie, naprawdę, ale dziś zadowolona jestem, że przycisnęłam robotą, bo w tej mokrej aurze nic by nie schło; dziś nazbierałam kosz borowików, już schną, tylko takie przydają mi się w kuchni, jakoś nie lubię marynowanych; też nie mam odwagi skosztować w ogóle owoców morza, nie moje smaki; pozdrawiam.
A, ta jesień jest bardzo grzybowa, trzeba mocno opierać się sile przyciągania do lasu:-) trzeci tydzień sierpnia i już świąteczne stoisko, duża przesada, w ten sposób niszczy się magię świąt; pozdrawiam.
Aleksandra, dla mnie pobyty na Pogórzu są odpoczynkiem od wszelkiego rodzaju mediów, tylko książki; papryczki już drugą turą zostały oprawione, a jeszcze trochę zielonych zostało; pozdrawiam.
Wkraju, skąd wiedziałeś???? już myślimy o zbudowaniu specjalnego zadaszenia dla uli, i o obsadzeniu wokół miododajnymi roślinami, tak że wcale nie nudzimy się; właśnie wróciliśmy z Rumunii, tylko kilka dni, ale jakie wrażenia; pozdrawiam.
Lidka, a bo papryczki czereśniowe zasługują na zakochanie:-)
mówisz - masz! nasionka przyjadą na czartgranie; pozdrawiam.
Maciej, też myślałam o opryskiwaczu, ale ten impregnat jakiś kisielowaty:-) żeby z pędzla nie skapywał; no i machałam ręcznie 65 sztuk; pozdrawiam.
Ola, byłam dziś w lesie, mimo, że grzybiarzy mnóstwo, i aut przy drodze, to też nazbierałam kosz borowików:-) też zastanawiałam się, gdzie jest ta granica, kiedy mówi się stop! to chyba zależy od potrzeb, bo w końcu ile człowiek może zjeść tych grzybów:-) jak dla mnie najważniejsza jest przyjemność szukania i znalezienia; też marynuję papryczki, są pikantniejsze od zwykłej; pozdrawiam.
Grażyna, mój świat jest prosty, po co utrudniać sobie życie niepotrzebnymi rzeczami:-) trzeba cieszyć się życiem, zdrowiem, a nie tylko marudzić, bo sąsiadka ma więcej:-) papryczki prawie zebrane wszystkie, bo deszcze im szkodziły, po prostu pękały, teraz siedzą w słoikach, napełnione serkiem kozim i zamarynowane w oliwie z ziołami:-)
dzięki za dobre słowo; pozdrawiam.
Ania, chyba odczuwamy już lekki przesyt grzybami, nawet dziś pytałam, czy zrobić maślakowy sos, bo przyniosłam świeżutkie, ale nikt nie wyrażał ochoty:-) hm! pisz więcej! nie mam netu na Pogórzu, więc tyle co z domu stacjonarnego:-) pozdrawiam.
A, chętnie wyślę Ci nasionka papryczek, z prawej strony, na blogu jest mój adres mejlowy, podaj adres, to wyślę:-) moje pomidory rosną tylko w tuneliku foliowym, więc moje możliwości powierzchniowe są niewielkie; na grządkach rosną mizernie, podejrzewam, że jest im trochę za zimno w tym pogórzańskim klimacie; i ja pozdrawiam.
Ania, gdyby nie były pokoszone, nawet bym ich nie zauważyła:-) zresztą nigdy tam nie zapuszczałam się, bo nie podejrzewałam, że na gołej łące czerwony ułan wyrośnie; dziś dopiero wyszło słońce po wielu dniach słoty, i wiaterek suszy błoto, będzie złota polska; pozdrawiam.
Prześlij komentarz