wtorek, 24 lipca 2018

Głód złota:-) ...w czeskich klimatach za dnia, wieczorami muzycznie, czyli "Kropka" w Głuchołazach ...

Brakowało nam bardzo koncertów z "krainy łagodności".
Jamna przeszła koło nosa, więc czatowaliśmy na Głuchołazy, na "Kropkę". Udało się wyjechać w czwartek o świcie, pogoda była z lekka załamująca. Przez całą drogę lało, na autostradzie mnóstwo wypadków, a to wcale nie nastrajało optymistycznie. Wreszcie zjechaliśmy na Kędzierzyn- Koźle, a tam wiele remontów drogi, pozamykane zjazdy z ronda. Trzeba było kluczyć wśród wioseczek, aby dotrzeć wreszcie do celu. Przy okazji poznawaliśmy okolicę, nie byłam świadoma, że wśród pagórków, w zacisznych dolinach czy rozległych polach jest tyle osad czy całkiem sporych wsi. Człowiek jedzie utartym traktem, a tu kryje się tyle różnych ciekawostek.
Ponieważ mieliśmy sporo czasu w zapasie i za wcześnie było na kwaterę, pojechaliśmy do Rejviz.


Odwiedziny Mechovego Jizerka weszły już w każdorazowy pobyt w Głuchołazach.
Nieważna pogoda, idziemy do tego niezwykłego rezerwatu jak do siebie:-) Orientujemy się już trochę w okolicy, rozpoznajemy sąsiednie szczyty, z sympatią patrzymy na Biskupią Kopę czy Jeseniki.


Łąki już skoszone, ale na tablicach widać , że można tu spotkać mieczyka dachówkowatego w naturze, u nas rośnie w Beskidzie Niskim. Za to na skraju lasu dorodne kruszczyki ...


Po obfitych deszczach, które nie ominęły także tych rejonów, to wysoko położone torfowisko nasiąknięte wodą jak gąbka. Wszędzie szemrzą strumyki z brązowawą wodą, zielenią się poduchy mchów, i dzięki Bogu pobudowane są drewniane pomosty, którymi można wędrować wśród tej baśniowej krainy. Deski po wielu dniach deszczu wcale nie są bezpieczne, śliskie jak licho.



Mimo, że to czwartek i pada deszcz, mnóstwo turystów. Wędrują w jedną, w drugą stronę, nad samym jeziorkiem trudno wcisnąć palec. Jakoś przecisnęłam się do barierek okalających wodę i pstryknęłam zdjęcie, kaczek na wodzie nie było, za to w dobry nastrój wprawił mnie napis na tablicy: Ne kormte kachny. A więc kaczki to po ichniemu kachny:-) ładnie!


Na ławeczkach zwolniło się miejsce, usiedliśmy. Coraz mniej ludzi, coraz ciszej i ... nagle zostaliśmy sami. Zapatrzyliśmy się w drżące kręgi na wodzie, które znaczyły krople deszczu, pachniało świeżą zielenią ... nie chciało nam się wracać, zresztą nie musieliśmy wcale się śpieszyć, co jest niezwykle rzadkim zjawiskiem u nas:-)
Ten stan nie trwał za długo, tup, tup, kolejne kroki na pomoście, następni zwiedzający, po chwili zaroiło się od ludzi i my ruszyliśmy z powrotem z uroczyska.


Jeszcze mały przystanek pod pomnikiem Wielkiej Wojny ...


Kwatery nie szukamy już od dłuższego czasu w mieście, a raczej w przyległościach. Tym razem udało nam się w Konradowie, to prawie przy granicy miasta, ale za to spokój, godziwe warunki, polecam agro "Pod wierzbą".
Pod wieczór mały spacer po miasteczku, trochę posłuchaliśmy wykonawców off sceny, a ponieważ rozpadało się paskudnie i było zimno, wróciliśmy do kwatery. Pełni obaw o jutrzejszy dzień padliśmy jak muchy. Nazajutrz okazało się, że martwiliśmy się zupełnie niepotrzebnie, bo dzień wstał piękny jak marzenie. Rześko, bezchmurnie, świat błyszczy w kroplach, wymyty ... my jesteśmy ranne ptaszki, szybka kawa, śniadanie i już ruszamy w drogę. Na Czechy rzut beretem, Zlate Hory w zasięgu wzroku, Biskupia Kopa świeci bielą w słońcu ... tuż za granicą sklep U Horaka, tam zrobiliśmy małe zakupy, większe będą w sobotę.
W planie mieliśmy Taborskie Skały, a więc przystanek w Horni Udoli, niedaleko kościoła. Jest jeszcze Dolni Udoli, a słowo "udoli" oznacza Dolinę. Nazwa osad bardzo udana , górna i dolna dolina, a okolica jak marzenie, niezbyt modna sądząc po ilości ludzi, nie to co w Rejviz.
Szlak zaczynał się pod kościołem, a właściwie pod kapliczką chyba.


Ciekawa, w obramowaniu płotka z kutego żelaza, na słupie z zatartym napisem jakby płaskorzeźba człowieka głaszczącego jakieś zwierzę ...
Szlak wznosił się do góry, powyżej śródgórskich łąk, widoki malina. Gdzieś tu powinna być kaplica św. Anny, a właściwie ruiny ... po pokonaniu 1.5 km ukazał nam się widok sporej budowli bez dachu, w rusztowaniach, jak zwykle z detalami, zwracającymi nasza uwagę ...



Jest to tylko część kompleksu budowli, jaka się tu zachowała.
Pierwsza kapliczka powstała już w 1455 roku, to tutaj modlili się górnicy, pracujący w kopalniach na Pricnym Vrchu o szczęśliwy powrót. Potem, w XIX wieku zbudowano murowany kościółek, który stał się celem pielgrzymek, a kolejne kaplice powstały na początku XX wieku, zbudowano też karczmę. Po wojnie władze komunistyczne doprowadziły do zupełnej ruiny te obiekty, burząc je, ostała się tylko kaplica św. Anny, która doczekała remontu.


Po małej przerwie ruszyliśmy dalej, na tereny dawnych kopalni, głębokich wyrobisk, zabezpieczonych ogrodzeniami przed nieszczęśliwym wypadkiem.
Mokre kamienie, całe hałdy kamieni, podłużne rowy, dziury w ziemi  ... rudy złota, miedzi, ołowiu, żelaza ... były to tzw. miękkie kopalnie, kiedy wybierano wypłukane osady ze skalnych niecek, potem kopano chodniki wzdłuż złotonośnych czy też innych pokładów rud.



Na tablicach dokładne wyjaśnienie sposobu wydobycia rud, zwożenia na dół urobku, kruszenie, wytapianie, a potem ta ludzka krwawica trafiała do mennicy biskupa wrocławskiego. W prześwicie wśród drzew widok na Zlate Hory ...


Znaki szlaku poprowadziły nas wierzchowiną do Taborskich Skał. W miejscu najbardziej widokowym zbudowano kamienny punkt widokowy - "vyhlidka".
Wdrapałam się tam na czworakach, zamknęłam za sobą skrzypiącą, ciężką furtę, sama trzymając się rozchybotanych poręczy ... widoki warte trudu i strachu ... nawet Pradeda z wieżą wypatrzyliśmy wśród szczytów Hrubego Jesenika.



Podoba nam się język czeski,  domyślamy się niektórych znaczeń ... vyhlidka to takie miejsce, gdzie można patrzeć wycinkowo na krajobraz, ot, tak, wychylić się i popatrzeć ... a rozhledna o! to już poważniejsza sprawa:-) Tam można się wspiąć wysoko, obserwować teren dookólnie, rozglądać się wokół. Nie wiem, czy to tak naprawdę jest, ale tak sobie skojarzyliśmy:-)
Po drodze odsłaniają się widoki na kolejne grupy skał, cudeńko! moja fascynacja kamieniami trwa już od dawna, tutaj są stare skały, z różnymi naciekami, kryształu, miki, niektóre rude, inne wyglądają jak porzucone czaszki, ułamki kości, inne ogromne bloki skalne, równo ucięte ...






Teren obniżył się całkiem sporo, schodzimy w dół i w dół, wiemy, że gdzieś przy kopalni Melchior musimy odbić w leśną drogę.. Oto i Melchior, otwór w skale zabezpieczony kratami, kopano tu rudy żelaza ...


I rzeczywiście jest wygodna leśna droga, która znowu wznosi się coraz wyżej. Żeby nie przegapić krzyżówki z niebieskim szlakiem, którym podchodziliśmy do góry, zapamiętaliśmy zwykły wbity kij w pobocze drogi. Nie tak trudno zagadać się, przejść krzyżówkę, a potem wędrować, wędrować w zdziwieniu aż do Hermanovic, a tam w Hornim Udoli pozostała przecież nasza kula u nogi, czyli auto. Wymaga to niestety takiego planowania tras, żeby zatoczyć koło i wrócić w to samo miejsce, a przy tym nie tuptać po asfalcie:-)


Ogromne kałuże na drodze były świetną zabawą dla męża, grzebnąwszy kijem w zaporę z błota, obserwowaliśmy małe kaskady, wodospady płynące w dół ... od dziecka lubił rwące przez ulicę strumienie wody po deszczu, no i puszczanie łódek z papieru czy kory. Zresztą, kto tego nie lubił:-)
W pewnym momencie wzrok poleciał mi na zbocze, a tam ogromne skały, z z kamienną rzeką wielkich bloków skalnych ... w prześwitującym przez gałęzie świerkowe słońcu unosił się opar, kamienie dymiły, z góry kapała i rozpryskiwała się woda. Sceneria niesamowita, uroczysko jak z baśni ...





Po zejściu do Hornego Udoli czekała nas jeszcze jedna atrakcja, kościół pw. J.Chrzciciela, stary cmentarz, pamiątkowa tablica z Wielkiej Wojny ...


Przy drodze, u wejścia na cmentarz niezwykła figura św. Floriana. Przy boku widać płonący dom, z jęzorami ognia z okien, on sam trzyma czerpak z wodą. Od razu widać, że to patron "hasici".
Z tym słowem też mieliśmy śmieszną sytuację, bo skojarzyła nam się z husytami i kiedy raz zatrzymaliśmy się u frontu budynku i odczytaliśmy napis, myśleliśmy że to może jakiś zbór. Dopiero kiedy zaszliśmy od tyłu, tam na placu stały wozy strażackie, suszyły się węże, zrozumieliśmy, że to wcale nie chodzi o husytów, tylko gaszących pożary:-)




To jedna z rzeźb słynnego artysty Bernarda Kutzera /1794 - 1864/, niezwykle utalentowanego, który pozostawił po sobie spory dorobek głównie w postaci ołtarzy kościelnych. Po jego śmierci synowie przejęli warsztat rzemieślniczy, szkoda tylko, że dom rodzinny z warsztatem  w Hornim Udoli został zburzony w 1960 roku.


Na cmentarzu, w jego lewej części zauważyliśmy nagrobki z greckimi napisami, a więc i tu dotarli, podobnie jak do naszego Krościenka. W dalszej części stare niemieckie nagrobki, jeden z nich zwrócił naszą uwagę, bo w treści napisu była nazwa "Briansk". Przejeżdżałam tamtędy dawno, właśnie przez Briańsk, do Orła:-)


Najpierw myśleliśmy że to jedna z ofiar wojny Niemców ze Związkiem Radzieckim, ale przecież wojna wybuchła w czerwcu 1941, a tu mamy kwiecień,  Niemcy podeszli pod Moskwę gdzieś w grudniu. Na pewno jakieś wytłumaczenie jest, tylko poszperać w necie.



To też dzieło Bernarda Kutzera, zajmował się również odlewem krzyży żeliwnych.



Pamiątka-pomnik po Wielkiej Wojnie, wiele powtarzających się nazwisk, zróżnicowanie wiekowe.


Detale architektoniczne kościoła, drewniana rozeta nad drzwiami, ozdobne zadaszenie, kamieniarka.
W dolinie potoku całe łany smotrawy, najwięcej właśnie w Hornim Udoli.


Udał nam się ten dzień, i co najważniejsze: nie spotkaliśmy na szlaku ani jednego człowieka:-) wysiadywaliśmy na ciepłych kamieniach Taborskich Skał, zaglądaliśmy w głąb czeluści zlatohorskich sztolni, taplaliśmy się w kałużach na drodze i nikt nam nie przeszkadzał, naród pognał chyba do bardziej uczęszczanych miejsc. I rzeczywiście, główny ruch na drodze skierowany był na Rejviz, Jesenik, Karlowa Studanka, w Hornim i Dolnim Udoli upragniony spokój.
Polecamy te rejony wszystkim, którzy go szukają, a widoki, ciekawostki, cuda natury naprawdę niezwykłe.
Obiadaliśmy w knajpce przy sklepiku u Horaka, tam gdzie robiliśmy rano zakupy. Więc czesnakova polivka z grzankami i smażeny syr z tatarską omacką:-)
Godzinka odpoczynku na kwaterze i czas na kropkowe koncerty wieczorne.
Zespoły: Wszystkiego Najlepszego, Bez Idola, Wołosatki, Bohema i Formacja.


Dotrwaliśmy do koncertu Bohemy, a potem dyskretnie ulotniliśmy się:-)
W poprzednich latach jeździliśmy dalej, przecinając Kotlinę Kłodzką, w Góry Stołowe, w Broumovske Steny, okolice Lądka, Śnieżnik ... zajmowało nam to sporo czasu, niekiedy prawie ze 2,5 godziny w jedną stronę, jeśli trafiliśmy na remont drogi. Ostatnio kręcimy się bliżej Głuchołaz, Góry Opawskie, Jeseniki, wdrapujemy się na kamienne wieże widokowe: na Biskupiej Kopie czy Zlatym Chlumie.


Tym razem bardzo spodobała nam się okolica Zlatych Hor, właśnie Horni i Dolni Udoli, turystów mało, a okolica niezwykła. Pewnie jeszcze nie raz tu wrócimy, jeśli los zawiedzie nas w te strony.


Bardzo podobał mi się miniony dzień, prawdę mówiąc trochę wątpiłam w swoje siły, czy dam radę, czy nie dopadną mnie mroczki w oczach, brak tchu w piersiach  ... daliśmy z mężem obydwoje radę, ale również doszliśmy do wniosku, że już nie nadajemy się na wędrówki w liczniejszym gronie. Idziemy własnym tempem, zatrzymujemy się na przerwy, nikt nie dyszy nam za plecami, nie denerwuje się za wolnym marszem, a tu jeszcze zdjęcie trzeba zrobić, a to grzybek, roślinka, malinka, poziomka, zatrzymać się, podziwiać ... nie każdy to zniesie:-)
Przyszedł czas na świadome wędrowanie, albo jak mawia nasza koleżanka "dokładne":-)



Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za poświęcony czas, pozostawione słowo, wszystkiego dobrego, pa!
C.D.N.

P.s. To długi post, dużo zdjęć, a tu tymczasem woda w garnku wygotowała się i jajka zaczęły strzelać:-)

16 komentarzy:

Krzysztof Gdula pisze...

Dokładne wędrowanie? Fajnie powiedziane. Trafnie, bo i faktycznie, takie pozwala najwięcej zobaczyć i zabrać ze sobą.
Opisane przez Ciebie, Mario, czeskie okolice warto mi zapamiętać; może uda mi się kiedyś pojechać tam?…
Gratuluję kondycji i pięknej wycieczki.

wkraj pisze...

No proszę, a w sobotę byłem w Prudniku. Znów Kropka przeszła mi koło nosa. Okolice Gór Opawskich po czeskiej stronie oferują wiele atrakcji i zwykle jest tu mało turystów. Kiedyś, pamiętam tak było i po naszej stronie, ale od kilkunastu lat jest wielki bum na te górki i trudno o chwile samotności na szlaku.
Jak zawsze miło obejrzeć rodzinne okolice. Pozdrawiam serdecznie.

krzyś pisze...

Marysiu!

Grażynka była jak zwykle zachwycona Twoją relacją. Już w trakcie czytanie pyta mnie:
- Dlaczego jeszcze tam nie byliśmy? Przecież jest tam tak pięknie!
Odpowiadam:
- Bo byliśmy gdzie indziej, gdzie jest równie pięknie...

Myślę, że wszędzie pięknie - gdzie nas nie ma... Nie możemy żyć w poczuciu, że coś utraciliśmy i zamartwiać się, że nie wszędzie byliśmy.
Poza tym Ty to tak pięknie opisujesz, że pewnie nie miałabyś żadnego problemu by pięknie opisać okolice Katowic, np. park miejski zwany Doliną Trzech Stawów. Myślelibyście tylko do nas przyjechać...

Kończę, bo mi się zupa rozgotuje....

Pozdrawiamy gorąco - g i k.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Krzysztof, chyba nie miałabym możliwości obejścia wszystkich skałek, pochylenia nad prawie każdym borowikiem czy storczykiem, a nawet na klapnięcie na ciepłym kamieniu i wystawienie twarzy do słońca, wędrowanie w grupie czy z przewodnikiem zobowiązuje do jakiegoś podporządkowania, a tu plany zmieniają się w zależności od okoliczności:-) znalazłam stronkę www.goryopawskie.eu z ciekawostkami, przydatną mapą ze szlakami, strona polska i czeska, nic tylko korzystać i wędrować:-) nasza kondycja nie ma nic wspólnego z Twoją, bo wędrujesz od świtu do zmroku:-) pozdrawiam.

Wkraju, myślałam o Tobie, że to Twoje rodzinne strony i pewnie znasz je od podszewki; znasz to uczucie, rozpierające piersi, kiedy już schodzi się ze szlaku, to chyba uczucie szczęścia, że udało się zobaczyć taki kawał piękna niezwykłego, na dodatek bez krzykliwych grup turystów; wolimy tutejsze strony od modnych Karkonoszy, tam zobaczyliśmy już, co należy, tu odkrywamy nowe:-) udało nam się potem przejechać zniszczoną drogą z Hermanowic w kierunku Jindrzichova, ale w Petrovicach skręciliśmy na Petrove Boudy, o matko, co za widoki, mam je do dziś przed oczami; pozdrawiam.

Krzyś, a ja jestem zachwycona tym regionem, i polecam z całego serca, przecież to w końcu od Was niezbyt daleko:-) tak, masz rację, jest tyle pięknych miejsc, że chyba życia nie starczy, żeby je zobaczyć, jakieś cele się realizuje, ale przecież nie wszystkie; nie jestem w stanie słowami oddać uczucia, jakie mi towarzyszy podczas takich wędrówek, zachwyt, czysty zachwyt:-) hm! park miejski mówisz, kto wie, kto wie:-) pozdrawiam.

Beskidnick pisze...

Bardzo sympatycznie się ten teks czyta. Taki bardziej literacki niż blogowy.
Tereny faktycznie mega ciekawe i warte "uważnej" wędrówki.

Zastanawia mnie ten Briańsk. Może pomyłka kamieniarza? Takie rzeczy się zdarzają.

Pellegrina pisze...

Ja też wolę samotne wędrowanie, w swoim własnym, dziwnym tempie bo i kwiateczek, robaczek, motylek, chmurka ciekawa, szlaczek boczny, ścieżeczka ledwie przedeptana. Piękną mieliście wyprawę, jak zwykle u Was.

Aleksandra I. pisze...

Super ciekawe miejsca pokazałaś i opisałaś. Niestety nie miałam okazji zwiedzić tych stron.

Patrycja P. pisze...

Zabrałaś nas na cudowny spacer, po wyjątkowych miejscach. Jedno ładniejsze od drugiego ;). Uwielbiam takie dzikie, pełne zwierząt i roślin przestrzenie. Warto wędrować po nich świadomie, inaczej nie dostrzeże się ich uroku.
Serdeczności.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Maciej, na mnie spada przygotowanie tras turystycznych, muszę sporo naszukać się, zanim coś ciekawego wpadnie w oko, po prostu robię za k.o.:-) a jeśli uda mi się coś ładnego trafić, a potem konfrontujemy to w terenie, to podwójne zadowolenie; bywają sprawy nieudane, więc wycofujemy się, a czasami następuje zmiana planów, to już przeważnie na Rumunii, bo wszystkiego nie przewidzi się; bardzo nam się spodobała ta Zlatohorska Vrchovina, a jeszcze ile przed nami do zobaczenia, przewędrowania:-) no właśnie, z napisu wynika, że zginął Josef w trakcie działań wojennych, tak mi się wydaje, tylko te daty, może to rzeczywiście pomyłka, a może celowe powojenne działanie, bo przecież czasy powojenne na Czechach też niewesołe; data zmieniona, a Briańsk wiele mówi, bo to prawie pod Moskwą; pozdrawiam.

Krystynko, w zeszłym roku poleciłaś mi książki M.Szczygła o Czechach, przeczytałam obydwie; bardziej nam odpowiada atmosfera tutejsza, bo na zapleczu Karkonoszy odczuwa się demoralizację ludności modnymi centrami turystycznymi, narciarskimi, no i Chińczycy w sklepie oszukują na potęgę, zwłaszcza kiedy nie ma się koron:-) dobrze, że mąż, umysł ścisły, ma baczenie na wszystko:-) mam ciepłe wspomnienia z tych stron; pozdrawiam.

Ola, dla nas to ciągłe odkrywanie, i Ziemi Opolskiej, i Dolnego Śląska, a także naszych południowych sąsiadów; wszystko nas ciekawi, i historia mieszkańców, i góry, i kamienne kościoły, i inne budownictwo, nawet dachy kryte łupkiem; bardzo tam pięknie, chociaż w Czechach tną lasy na potęgę, zostają gołe zbocz, przykry to widok, ale jeszcze coś zostaje; pozdrawiam.

Patrycja, i dla nas to była wyjątkowa wyprawa, choć to trochę daleko od nas z południowego wschodu, ale raz na rok można sobie pozwolić; szkoda, że nie częściej:-) właśnie, tak też wędrujemy, skończyły się trasy na czas, teraz wszystko ciekawi, mąż śmieje się, że każdy grzybek, kwiatek czy widok musi być sfotografowany; to takie miłe pamiątki na zimę:-) i ku pamięci; pozdrawiam.

Krzysztof Gdula pisze...

Mario, zapomniałem napisać, że skoro byliście w Górach Opawskich, to tym samym byliście w Sudetach, ponieważ na tych właśnie górach kończą się Sudety.
Zauważyłem nie raz, że przy pierwszym zwiedzaniu nie ma możliwości zobaczenia i przeżycia wszystkiego, co miejsce oferuje nam. Powroty są konieczne.
Tych życzę Wam dużo.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Krzysztof, jestem pod wielkim wrażeniem tego wyjazdu, nawet nie tych muzycznych wieczorów, a gór, które zwiedziliśmy wycinkowo; Rejviz pozostanie chyba na zawsze w naszym harmonogramie, ale Opawskie, Jesioniki czy Rychlebskie chcielibyśmy poznać lepiej; dzięki za piękne życzenia, i wzajemnie; pozdrawiam.

BasiaW pisze...

Marysiu, wędruję z Wami i cieszę się, że jesteście przykładem piękna w dojrzałym wieku-tak- Wasze serca mają naście lat!

mania pisze...

Miło z Wami poznawać nieznane okolice :)
Serdeczności

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Basia, duch w nas jakby jeszcze młody, tylko ciało za bardzo nie chce słuchać, zadyszki dostajemy, poty leją się z nas kropliste, ale jeszcze ... póki sił:-) pozdrawiam.

Mania, jestem pod wrażeniem czeskiej strony Gór Opawskich, strrrrrasznie mi się tam spodobało:-) pozdrawiam.

agatek pisze...

Jestem silnie związana emocjonalnie z drzewami dlatego początek wycieczki wywarł na mnie zbyt mocne wrażenie ,,las tylko na mapie" Jakie to straszne...
Jak ochłonę to przeczytam dalej...

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Agatek, bardzo przykre wrażenie, wszystko wycięte w pień, żeby chociaż w kratkę zostawili, a potem dosadzili nowe, a tu goła ziemia; las zaczął się w momencie, kiedy zaczął wchodzić buk; pozdrawiam.