sobota, 10 listopada 2018

Fałszywe "marcińskie", pracowicie przedświątecznie i ... listopad jeszcze nie powiedział "koniec" ...

Dobra, listopadowa pogoda trwa.
Tradycyjnie, jak na poranny sobotni ranek przystało, ruszyliśmy w dolinę do sklepiku na małe zakupy , a potem objazd doliną Jamninki i powrót do domu.
Widzicie te cudowne mgły w dolinie?
One tylko tak z góry ładnie wyglądają, bo kiedy zjechaliśmy w dół, zrobiło się całkiem nijako.




Robiąc objazdówkę doliną Jamninki, mijamy tereny wysiedlonych wsi, gdzie życie od wielu lat zamarło zupełnie. Państwo arłamowskie wzięło te tereny we władanie i tylko rządowi kacykowie mieli tu dostęp ... przy zjeździe w dolinę mijamy pierwszą Jamnę Górną. Jest ślad po cmentarzu, cerkwisko znaczą tylko stare drzewa, a tabliczki na mogiłach mówią o tragicznej przeszłości tych ziem ...




Mieliśmy jeszcze zatrzymać się w Jamnej Dolnej, ale natłok prac gospodarskich kazał nam wracać jak najszybciej do pogórzańskiego obejścia. Dzień jest  krótki, trzeba go wykorzystać przy cięciu i rąbaniu drewna na zimę.
Metry drewna były cięte na trzy- i cztery kawałki, bo mały piecyk w widokowym pokoiku potrzebuje króciutkich kawałków, a kuchnia z podkową większych. Mąż rozbijał większe pniaki, a ja bez wysiłku łupałam mniejsze. W przerwie prac mąż jeszcze poszedł do pszczół, żeby zakarmić je po raz ostatni chyba, a ja przygotowałam jakiś mizerny obiad. Nie był on tak całkiem mizerny, ryż z przywiezionym z domu sosem mięsno-warzywnym, na szybciutko i smakowicie.
A ponieważ po obiedzie brzuchy pełne i ciężko się schylać, poszliśmy na nasze łąki, i to nie tak zupełnie bezinteresownie.
Ponieważ w sadzie pod orzechem znalazłam całkiem słuszne kanie, to i na łące powinny też rosnąć.



A jakże! całkiem przyzwoity urobek nam się trafił!


Będą na jutro kanie panierowane ... nie wszystkie zebraliśmy. W przyszłym tygodniu wrócę na łąki na powtórkę, żeby tylko mrozu nie było.
A na zdjęciach jak zwykle ... czubajka kania z Kopystańką w tle ...


... chaber z Kopystańką w tle ...


... Mima z łąką w tle /Amik gdzieś pogonił/ ...


... czyjeś poroże z łąką w tle ...  /to Amik skądeś przytargał zdobycz/ ...



Dzień jest teraz krótki.
Co zrobić z tak długim popołudniem?
Ponieważ orzechy włoskie latoś bardzo obficie obrodziły ...


... posadziłam męża z dziadkiem do orzechów i kazałam mu nałupać pół miseczki orzechów.
Jak się tak człowiek nasłucha o tych rogalach marcińskich z Poznania, o tych certyfikowanych, drogich jak siedem nieszczęść, to sobie myślę: - Co? ja nie potrafię takich rogali upiec?
Rozczyniłam drożdżowe ciasto, zaparzyłam orzechy ... i co z tego, że nie miałam wszystkich ingrediencyj do nadziewania ... migdałów, maku białego czy cóś tam jeszcze? wystarczyły same zmielone orzechy włoskie i rogale wyszły jak ta lala ... trochę fałszowane, ale równie smaczne /mąż je ocenił ... nie chwaląc się, powiedział: - Maryś, one lepsze od marcińskich ... chociaż nigdy tamtych nie jadł/:-):-)




Mało mi było rogali, to jeszcze kazałam sobie szarlotkę.
Świetnie piecze się na Pogórzu szarlotki, cała logistyka to koszyk na jabłka, spacer pod jabłonki, a reszta, to co w kuchni jest. W lodówce zawsze jest jakiś tłuszcz, jaja, w pojemnikach mąka, a zamiast śmietany może być kefir ... szarlotka jest smakowita, mocno cynamonowa, jak lubimy, a nawet znalazł się cukier puder do posypania, bo jakaś resztka została z wiosennego dokarmiania pszczół:-)
Przepis na szarlotkę ... jaki przepis? wszystko idzie "na oko" ... tu garstka, tam szczypta, jabłek, ile uda się obrać i zetrzeć ... to najprostsza wersja, uboga wręcz, bez piany bezowej i kruszonki, ale równie smakowita ...


Jutro święto ... my, z daleka od wielkiego świata, od pochodów, wieców, przemówień ... będziemy odpoczywać, napracowaliśmy się przy cięciu i rąbaniu opału... może zapalimy światełko na I-szowojennym cmentarzu w Brylińcach ... tym, którzy polegli daleko od ojczyzny ...
Przypominają mi się wspomnienia z pamiętnika hr Augusta Krasickiego z kampanii karpackiej ... spalone wsie, sterczały tylko kikuty kominów, a kobiety w nieckach miesiły ciasto i piekły chleb w ocalałych piecach chlebowych ...
Wspominam moją babcię ... jej pierwszy mąż poszedł na wojnę i już nie wrócił, ona młodziutka została przy obcej rodzinie z małym synkiem ... przepędzili ją, bo to przecież dodatkowe dwie gęby do wykarmienia ... wróciła do rodzinnej wsi, a ten synek, przyrodni brat mojej mamy przepięknie grał na skrzypcach ... to nieżyjący już wujek Wojtek, muzyczny samouk.


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowa, miłego wypoczynku, pa!


P.s. Taki gospodarski obrusik trafił mi się w sh:-)







18 komentarzy:

Lidka pisze...

""Maryś, one lepsze od marcińskich ... chociaż nigdy tamtych nie jadł/:-):-)""
Ten twój mąż to prawie tak Cię kocha jak mój mnie :))))))

A obrusik pierwsza klasa, do Waszej chatki tylko taki , a nie jakieś gipiury :)

krzyś pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
krzyś pisze...

Marysiu!

Te marcińskie rogale są przereklamowane. Teraz można je kupić nawet w Biedronce. Kiedyś córka Gosia przywiozła jeden z Poznania, gdzie mieszkała. Oryginał to był... słodki!!!
A te Twoje to widzę takie równiutkie, jak malowane. I kto to zjadł się pytam??

A listopad tego roku się udał. Wczoraj byliśmy w górach. Jutro też jedziemy, skoro sejm uchwalił a Adrian podpisał...

Pozdrawiamy cieplutko - g. i k.

Anonimowy pisze...

Skoro Pan Mąż tak powiedział to na pewno są najlepsze na świecie;) Jak widzę w tej chwili, w jakim tempie znikają bezcukrowe rogaliki z przepisu prl-u (ze smalcem, marmoladą i śmietaną), stwierdzam, że najprawdziwsze to te, które smakują naszym najbliższym, certyfikat to ich zadowolona mina :) Pozdrawiam serdecznie w ten piękny świateczny wieczór, ciesząc się stuleciem naszej wolności. I tylko taka refleksja, że z tego stulecia, pięćdziesiąt ojczyzna przeżyła w niewoli. hel

mania pisze...

Ha, u nas też była szarlotka! Sąsiadka podarowała nam skrzynkę jabłek to trzeba było szybko przerobić bo nie bardzo mam je gdzie trzymać.
Pozdrawiam serdecznie

Maks pisze...

W tym roku oszalałem na punkcie tych rogali - marcińskich i a'la marcińskich. Przepyszne! Pozdrawiam cieplutko! :)

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Lidka, bo nasi mężowie to fajne chłopy są, zawsze można na nich polegać:-) lubię takie rustykalne tkaniny, w chłopskie kratki, a koronki to tylko własnoręcznie wydziergane; pozdrawiam.

Krzyś, tak myślałam, że przereklamowane, i one naprawdę tyle kosztują te oryginalne z certyfikatem? i ludzie je kupują? to była próba i rogaliki wyszły całkiem, całkiem, nawet nadzienie z samych orzechów było dobre; jak to, kto zjadł? my zjedliśmy:-) babcię obdarowałam, naszą młodzież i już po rogalach, ale pewnie będą częściej gościć na stole; my wolny dzień wczorajszy jak zwykle, przy robocie; pozdrawiam.

Hel, jestem zdania, że najprostsze potrawy są najlepsze:-) przepisy naszych mam czy babć, oczywiście nie mówię o tych starych przepisach, gdzie stoi: weź kopę jaj:-) domownicy to najlepszy probierz udanych wypieków czy innych potraw, a sama wiesz, jak czuje się gospodyni, kiedy pochwalą; pozdrawiam.

Mania, u nas jabłka leżą jeszcze pod jabłoniami, więc proste szarlotki na bieżąco; grzechem byłoby kupić gotowca w sklepie; pozdrawiam.

Maks, o, tak, przyznaję, drożdżowe rogale są naprawdę smakowite; sam piekłeś czy kupowałeś, te domowe nie równają się z tymi ze sklepowej półki; pozdrawiam.

wkraj pisze...

Wspaniale wyglądają te rogale, szarlotka tez niczego sobie. Smak mogę sobie tylko wyobrazić.
Pięknie pozdrawiam.

Ania pisze...

Takie rogale z konfiturą z róży albo takie, jakie robiła moja Mam - z serkiem utartym z żółtkiem i orzechami- to prawdziwe delicje. Matko, jak ja lubię szarlotkę ! Ale nie piekę, bo córka uczulona na gluten, sama nie zjem całej blachy, a gości akurat nie mam :-(. Fajny Twój mąż - taki, jak trzeba - wspomagający, doceniający i chwalący głośno i wyraźnie :-). Święto spędziłyśmy spokojnie, popatrując w TV i bolejąc nad nieudanymi (w W-wie) obchodami. Pozdrawiam moją ulubioną Gospodynię Doskonałą !

Beskidnick pisze...

Pięknie, spokojnie, mądrze... Dobre życie tam macie.

Joanna pisze...

zdjątka wcale jak nie listopadowe...
obrusik ślicznisty, uwielbiam takie no i te wypieki... zapachniało mi przed komputerem
pozdrawiam :)

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Wkraju, udały się, bez chwalenia:-) szarlotka pewnie będzie, aż mróz zmrozi jabłka pod jabłoniami, a domownicy powiedzą dość! mamy już po dziurki w nosie; ale jak tu nie korzystać; pozdrawiam.

Ania, o, z serkiem i orzechami, ale co? trzeba jakoś orzechy zaparzyć? bo ja gorącym mlekiem; ja to właściwie wciskam tę szarlotkę domownikom, troszkę babci, troszkę młodzieży, troszkę my i znika powoli; tak, to człowiek, na którym można polegać, ale iskry czasami też się sypią, bo bez tego ani rusz:-) my z daleka od napuszonych obchodów, marszów, przemówień, wolałam coś poczytać o Wielkiej Wojnie; pozdrawiam.

Maciej, unikamy jak ognia wszelkich spędów:-) dobre i pracowite, właśnie walczymy z wielkim stosem opału na zimę, ja rozrębuję mniejsze kawałki, mąż te wielkie i pozakręcane, a jeszcze trzeba je poskładać na tarasie, siłownia na powietrzu jak się patrzy, a wieczorem oczy same zamykają się; pozdrawiam.

Joanna, no tak, bo trawa jeszcze zielona, i pojedyncze kwiatki dokwitają, tylko liści na drzewach brakuje; też lubię takie wiejskie klimaty na tkaninach i nie tylko; dobre zestawienie jabłka i cynamon, pachnie; pozdrawiam.

Pellegrina pisze...

Ja też metry mam cięte na trzy a nawet cztery kawałki, mogę je wtedy układać wzdłuż, wszerz albo po przekątnej.
Ja znalazłam jedną mizerną kanię, usmażyłam na masełku z trzema kurkami i dwoma opieńkami i zrobiłam taki jakby omlet. Ależ smakowało!
Wypieki, jak zwykle kuszące, jednego rogala bym zjadła i kawał szarlotki, taka najprostsza wersja mi odpowiada.
Dzień Niepodległości spędziłam na skraju malując listwy zamontowane przez córę i wnuka i dumając z czułością o czasie pokoju który mamy szczęście przeżywać.

Krzysztof Gdula pisze...

Ujmująca jest wiara męża jedzącego Twoje rogale. Na zdjęciach wyglądają bardzo apetycznie, a szarlotka faktycznie zawsze jest super. Jak i smażone kanie.
Och, chyba zrobiłem się głodny...

Tomasz pisze...

Mario
Ja chyba któregoś dnia, gdy będę przejeżdżał przez Gruszową, to wyskoczę z auta i będę krzyczał - gdzie mieszka Pani Maria, muszę spróbować pierników :) . A tak na serio to podziwiam za całą pracę włożoną w to wszystko, co pokazujesz. Ja nawet na grzybach nie byłem w tym roku, jedynie orzechów trochę pozbierałem i starych śliw.
Pozdrawiam serdecznie

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Krystynko, dopiero uporaliśmy się z rąbaniem, przewieźliśmy część do góry, a teraz trzeba składać; mróz zniszczył kanie, te które zostawiłam "na potem", w tym roku nie zbierałam rydzów, nie było czasu na las; też pracowaliśmy, może jeszcze będzie przyjazna pogoda; pozdrawiam.

Krzysztof, tym razem, dla odmiany były "ślimaki", opinia męża taka sama - smaczne:-) wystarczy trochę chęci i wykorzystanie tego, co daje natura, i już są smakowitości:-) mróz chyba zmrozi jabłka, sarenkom się dostaną, ale trochę znalazło się w piwnicy; pozdrawiam.

Tomasz, w dół, na zachód do nas się jedzie:-) w tym roku jesteśmy sporo spóźnieni z robotami, wiele zostanie przełożonych na wiosnę, jednak na zimę trzeba się zabezpieczyć; taką masz pracę, pewnie dużo wyjazdów; pozdrawiam.

Ania pisze...

Marysiu, mama tylko drobno siekała orzechy, mieszała je z serkiem roztartym z żółtkiem. Słodziła to minimalnie. Gotowe posypywała cukrem pudrem, rzadziej polewała lukrem.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Ania, dzięki, spróbuję i ja takich siekanych; w przepisach każą zaparzać orzechy, ale w końcu przecież one pieką się wysokiej temperaturze, to i po co? do masy to rozumiem, ale jako nadzienie, to chyba nie trzeba; takie to moje rozumowanie:-) a jeszcze jedno pytanie, ciasto było drożdżowe czy kruche? pozdrawiam.