Przyszedł czas na wyjazd w Bukovske Vrchy, aby popatrzeć na ciemierniki w naturze ... to był tylko jeden z punktów wycieczki, bo natchnieniem na ten wyjazd były wymieniane od czasu do czasu mejle z p.Zygmuntem, który zwrócił moją uwagę na miejscowości w dolinach Vihorlatu, niedaleko granicy z Ukrainą.
Pogoda u nas nie nastrajała optymistycznie, chmury, zimno, kanapkę jedliśmy na Przełęczy Radoszyckiej w aucie, a za południową granicą 10 stopni więcej, słońce i prawdziwa wiosna.
Niespodziewanie spociliśmy się na podejściu do rezerwatu, gdzie rosły ciemierniki, a polary zostały zdjęte.
Ciemierniki już w fazie prawie przekwitającej, te poniżej jeszcze-jeszcze, ale na samym szczycie wzgórza wykształciły już wyraźne nasienniki i straciły kolor. Bardzo lubimy ten region Słowacji, a ponieważ dzień był powszedni, to i wielki spokój w górach i osadach, chociaż nie, przy zejściu z ciemiernikowych pól spotkaliśmy dwóch wędrowców. To miłe, kiedy ludzie pozdrawiają z daleka:-)
Pod stopami pełno szorstkich, oryginalnych liści, jedna z roślin już pokazała żółty kwiatek ...
W mijanym lesie, oprócz łanów zawilców zwróciły moja uwagę inne białe kwiatuszki, roślina wyższa, a kwiatków więcej na łodydze ...
To zdrojówka rutewkowata, po przekwitnięciu i wykształceniu nasion zamiera, podobnie jak zawilce.
Ruszyliśmy dalej, na południe, aby po kilkudziesięciu kilometrach, w Dubravie, skręcić w dolinę wśród gór. Tam, w Hrabowej Roztoce czekała na nas prześliczna cerkiewka, kostolik na wysokim wzgórzu ... najpierw przy podejściu wyłoniły się urocze wieżyczki, a potem ona sama w całej okazałości ...
Na dole piały koguty, toczyło się powolne, leniwe i spokojne życie, atmosfera jak nie z tego świata.
Cerkiewka z 1750 roku, pw. św. Bazylego Wielkiego, z kompletnym ikonostasem, wypatrywaliśmy przez szybki maleńkich okienek ... poniżej nowa budowla, jakich wiele na Słowacji ...
W mijanych miejscowościach przeróżne kościoły, budowle o rozmaitych bryłach, stare, nowe ...
Powróciliśmy na główną drogę, wolniutka jazda pozwalała przyglądać się okolicy i nagle ... o, ludzie, jaki drapol! nad potokiem przechadzało się ptaszysko, wypłaszając chyba myszy, jaszczurki z suchej trawy ... jakby mu tu zrobić zdjęcie, żeby nie zerwał się do lotu?
Jak będziemy wycofywać autem, na pewno odleci ... pojechaliśmy dalej, zawróciliśmy, on przechadzał się dalej ... po chwili nawrotka i teraz wolniutko, z otwartym oknem, z przygotowanym aparatem zrobiłam mu zdjęcie ... jakby chciał ulecieć, z lekka przysiadł, ale nie, przejechaliśmy dalej, a on został, wypatrując ofiar na obiad:-)
Czy może ktoś wie, co to za stworzenie? ... emocje są przy fotografowaniu.
Zadowoleni znowu skręciliśmy z głównej drogi, tym razem do Ruskiej Bystrej, gdzie czekała na nas kolejna perełka ze światowej listy UNESCO, cerkiewka z 1730 roku pw. Przeniesienia Relikwii św. Mikołaja ... góruje na wzgórzu nad okolicą i widoczna z daleka ...
Teraz, dla odmiany czekała na nas inna atrakcja w miejscowości Podhorod. Sama nazwa kojarzy już się z jakimś grodem, podgrodziem, i rzeczywiście ... potężna skalna ściana, a na niej ruiny zamku Tibava ...
Ścieżką po lewej stronie stromizny wspięliśmy się na wzgórze, mijając po drodze łany zdrojówki i modrych przylaszczek ...
W ruinach trwają jakieś prace, trochę rozkopane, w zeszłorocznych liściach coś zaszeleściło ... zobaczyłam tylko brązowy ogon, kryjący się skalnej dziurze ... pewnie żmija obrała sobie to miejsce na kryjówkę ...
Ze szczytu rozległe widoki, na skałach wiele ciekawych roślin ...
Jak koraliki na sznurku odhaczamy kolejne atrakcje okolicy, o których wiemy:-)
Teraz kolej na miejscowość Benatina, a w niej dawny kamieniołom trawertynowy i turkusowe jeziorko na jego dnie ... najpierw zapuściliśmy się nie w tę drogę, nie należy skręcać przy krzyżu, tylko w następną:-)
Bardzo ciekawe miejsce, prowadzi tędy nowy szlak z Pohorodu, prowadzący przez lokalne ciekawostki ... zdjęcie "jizerka" z góry ...
... i z poziomu wody ...
Na skalnych ścianach kolorowe nacieki, jeden z nich przypomina wielką rybę, niektórzy nazywają ją Benatinską velrybą ...
Ponoć znaleziono tu przy kolejnym odsłanianiu ścian skamieniały szkielet prawiekowej, prawie 5-metrowej ryby ... jak wyczytałam na jednej z tablic, związana jest z tym miejscem legenda, że wielka ryba trwała w skalnej ścianie przez czas, kiedy istniała kopalnia, a kiedy zamknięto kamieniołom, wielka ryba plusnęła i skryła się w wodach jeziora ... jakoś tak to zrozumiałam:-)
W lecie odpoczywają tu ludzie, kąpią się jednak na własną odpowiedzialność, głębia jest solidna 5-7 metrów, woda bardzo zimna ...
Na stromej ścianie zauważyliśmy człowieka w czerwonym polarze ... najpierw siedział na ławeczce, a potem zsuwał się po stromiźnie coraz niżej, szperając czy też przyglądając się czemuś, może roślinom jak podejrzewaliśmy. W domu przeczytałam, że można tutaj znaleźć świetne skamieniałości, więc tego szukał. Powyżej coś białego ... okazało się, że to krzyż ... przy okazji poszukiwań w necie wyczytałam, że miało tu miejsce tragiczne zdarzenie.
Miejsca takie przyciągają ludzi na biwaki ... młodzi nadużyli alkoholu i jeden z nich, młody chłopak, w przypływie odwagi wykonał jedyny, ostatni w swoim życiu skok do wody z tej wysokości ...
zdjęcie ze strony slovakia |
I właściwie już można było wracać do domu, choć w planie było jeszcze Morskie Oko w Vihorlacie, było już naprawdę niedaleko, ale byliśmy trochę zmęczeni, a zwłaszcza ja, po dwóch dniach pracy na grządkach. Tę atrakcję pozostawimy sobie na następny, kolejny raz.
Ale na tablicach informacyjnych szlaku wyczytałam, że na łąkach pobliskiej miejscowości Konus, "s" pisane z daszkiem:-) na łąkach rosną trawolistne kosaćce ... skoro już tu jesteśmy, podjedźmy jeszcze tam ... podjechaliśmy pod sam las, gdzie wchodził szlak, mijaliśmy łąki, a moje wyobrażenie o kwitnących kosaćcach to jak z Hostovickich Luk, o takie:-)
Kosaćce znaleźliśmy, ale takie:
Jak porównałam ze zdjęciami z netu, to wyglądają mi na kosaćca bezlistnego ... ale jaki on bezlistny, jak ma liście:-) ... może one takie będą, jak zakwitną ...
zdjęcie z Atlasu roślin |
zdjęcie z Atlasu roślin |
Na powrocie zajechaliśmy jeszcze w Sninie pod pałac, na dziedzińcu atrakcyjny mężczyzna, muskularny Herkules ... zażywał kąpieli, solidnego czyszczenia przed sezonem turystycznym:-)
Już nocą wróciliśmy do domu, setnie zmęczeni, syci wrażeń, widoków, przeróżnych ciekawostek, i głodni ... na szybko zapiekanki:-)
Z żalem wspominaliśmy ciepłą wiosnę u południowych sąsiadów, bo u nas jakby zimowo, 10 stopni mniej:-)
To są słowackie ozdoby, przystrajanie obejść na Wielkanoc chyba, bo i pisanki, i zieloności, kwiatki.
Pozdrawiam serdecznie, dziękuje za wytrwałość, bo wpis długi, wszystkiego dobrego, pa!
16 komentarzy:
Ale bogata wycieczka! No i jak tu Ci nie zazdrościć?:))) Kościółki śliczne, bogactwo roślin. A drapol to wygląda jak orzeł przedni, ale z drapolami zawsze mam problem w oznaczaniu, mam nadzieję, że ktoś bardziej znający się napisze.:)
Herkules, jak widać, robił wiosenne porządki.:)))
Pozdrawiam serdecznie:)
W pierwszej chwili myślałam, że kosteliki to hosteliki bo ja też lubię te południowe języki, takie czułe i zdrobniałe.
I znowu wyprawa w poszukiwaniu cudów natury i okazów flory. A i fauna się trafi, takiego ptaszora nie widziałam jak żyję a ustrzelić go aparatem to sztuka.
Kosteliki cudnie zadbane i to w kraju, jak mówią, niekatolickim.
Jezioro śliczne, takie szmaragdowe.
Marysiu!
Jeśli chodzi o to ptaszysko, to pewnie orlik krzykliwy. Ja się w prawdzie na tym za bardzo nie znam, ale mam atlas ptaków chronionych z 1964 roku. Myślę, że od tego czasu w ich widoku nic się nie zmieniło ;-)
A o Waszych wycieczkach pisać nie będę, bo że ach....!!!!
Pozdrawiamy gorąco - g. i k.
Z kolei dla mnie ptaszysko wygląda na ciemnego myszołowa zwyczajnego, których wiele w Bieszczadach na ten przykład :) Ale ja się nie znam:)
Jak czytam o waszych wycieczkach, to chce mi się rzucić pracę i wyjechać w ... Bieszczady albo w inne góry:)
Mnóstwo ciekawostek, już pojedyncza by spokojnie mogła stanowić podstawę do napisania postu. Jestem pod wrażeniem.
Podejrzewam iż wkrótce pojawi się tu Stanisław i rozwiąże zagadki zarównono ornitologiczne jak i botaniczne.
Grażyna-M, nie leniuchujemy na wyjazdach, nawyszukuję tych różności, a potem staramy się je zobaczyć, czasami goniąc z językiem na brodzie; zresztą nie wiem, czy umiałabym zasiąść w jednym miejscu na jeden czy kilka dni:-) jak patrzę na to ptaszysko, to pasuje mi do wszystkich, oprócz bielika:-) przy Herkulesie było dwóch pracowników, grzecznie odeszli na bok, żebym spokojnie zrobiła zdjęcie, to chyba fontanna, bo posąg stoi w basenie; pozdrawiam.
Krystynko, tylko jedna literka, a robi różnicę:-) kostel, kostelik ... jak kręcimy się po Słowacji, to obowiązkowo słuchamy ich stacji radiowych, muzyki, wiadomości, prognozy pogody, często domyślając się z pojedynczych słów, o co chodzi, ale lubimy ich język; na Pogórzu też łapiemy słowacka stację, np. muzyka, które milujete:-) stanęliśmy kiedyś pod budynkiem, gdzie był napis na tablicy: hasici ... skojarzyło nam się to z husytami, myśleliśmy, że to może ich zbór, a to chodziło o strażaków, hasici, gaszący pożary, śmialiśmy się sami z siebie:-) jeziorko niezwykłe, mówią, że to ich Plitvickie jeziorko, z takim kolorem:-) pozdrawiam.
Krzyś, też patrzyłam na różne zdjęcia drapieżców, do każdego mi pasuje mój drapol, a teraz zerknęłam na orlika, no wypisz-wymaluj; może jeszcze ktoś zerknie na to zdjęcie i rozpozna bez żadnych wątpliwości tego ptasiora:-) za południową granica taka wiosna, że aż mi żal, ciepło, a ja teraz siedzę, wspominam, palę w piecu, kawa, herbatka, i łagodzę szok termiczny szarlotką:-) pozdrawiam.
Zielonapirania, właśnie ja też się nie znam, i ptaszysko pasuje mi do wszystkich zdjęć:-) oprócz bielika, bo kolor, wiadomo; tylko nie wyjeżdżaj w Bieszczady na majówkę, ponoć wszystkie miejsca już są zajęte, a więc narodu moc, a to żadna przyjemność:-) pozdrawiam.
Maciej, a tak, mnóstwo ciekawostek, wczytałam się w historię Tibawskiego grodu, albo życiorys Bazyla Wielkiego, albo o trawertynie, wszędzie coś interesującego; a te kosteliki, co za miejsca, zagubione wśród gór wioseczki, prowadzi do nich wąziutka droga przez ogromne lasy, potoki szumią ... wszędzie żyją ludzie, co mnie niezmiernie zaskakuje, że trwają na pewno nieraz w ciężkich warunkach, choćby w zimie, albo jak idą wiosenne roztopy; wiele domów opuszczonych, prześlicznych, zbudowanych z kamienia ... mieszkałabym tam:-) liczę na Staszka i inne osoby, mamy przecież w naszym małym blogowym światku wielu znawców:-) pozdrawiam.
Potrafisz tak pięknie wszystko pokazać. Uwielbiam czytać twój blog :)
pozdrowienia :)
Szarlotka jest bardzo dobra na wiele dolegliwości, na przemarznięcie też, wiadomo! :-)
Mario, ktoś wyżej napisał, że po przeczytaniu chciałby jechać w góry, ja powtarzam to samo. Tyle pięknych miejsc do zobaczenia, a możliwości niewiele.
Ptak piękny. Dostojny, pewny siebie drapieżnik. Wygląd ma królewski.
Wspaniałości, czytam zawsze Twoje wpisy z zapartym tchem, tyle ciekawostek. Po stokroć ciekawsze niż piękności z dalekiego światu, chociaż ... i te miejsca pokazane przez Ciebie to dla mnie daleki świat. To ptaszysko wspaniałe, a ujęcie jeszcze lepsze nie każdemu jest dane tak sfotografować. Pozdrawiam serdecznie.
Agatku, masz dla mnie zawsze dobre słowo, dzięki wielkie i cieszę się, że lubisz tu zaglądać; pozdrawiam.
Krzysztof, aj, narobiłam tych przetworów zeszłej jesieni, trzeba je wykorzystywać, bo idzie następny sezon:-) ciekawy jest Vihorlat, byliśmy kiedyś w marcu na Snińskim Kameniu, to ci dopiero szczyt, jak słupy wyniesione ponad wierzchowinę, wiadomo, stary wulkan; lubimy tę część Słowacji, może dlatego, że nie znamy innej, zawsze nam tu bliżej:-) następna wyprawa pewnie w czerwcu, na kwitnące kosaćce w Hostovicach:-) ptaszysko wyjątkowo zapozowało, i dobrze, że nie odfrunął, głód ma jednak siłę; pozdrawiam.
Ola, to tak jak ja czytam Twoje, i oglądam zdjęcia, bo mam wielki sentyment do Dolnego Śląska; jest inny od naszej części kraju, inne góry, skały, i budowle; chyba nie polubiłbym tropików, ze względu na wysoką temperaturę:-) no i do dziś nie mam pewniaka, co to za ptak; pozdrawiam.
Wasze wyprawy Marysiu są zawsze fascynujące.
Uwielbiam czytać, oglądać, tyle rzeczy się dowiaduję, żeby jeszcze moja pamięć chciała je kodować:-)))
Basia, bo jak człowiek już raz ruszy w drogę, to chce wycisnąć z niej jak najwięcej:-) tym bardziej, że to całkiem sporo kilometrów, a tylko jeden dzień do dyspozycji; e, tam, Basiu, nie koduj, bo człowiek nie jest w stanie wszystkiego zapamiętać, sama często wracam do archiwum i szukam, bo pamięć bywa ulotna; cieszę się, że lubisz zaglądać; pozdrawiam.
wpis może i długi ale jaki ciekawy! :) kościółki dodają krajobrazowi wisienki na torcie. Zwłaszcza kościoły starsze drewniane urokliwe na wsiach, na pagórkach, oj malowniczy to widok szukam takich widoków. miłego dnia asia
Widzę że botanicznie było bardzo atrakcyjnie :). Też bardzo lubię kwiaty leśne, w naszym klimacie często niepozorne, ale wiosną dla krajobrazu ważne. Drapol pięęękny! To któryś z orlików, pewnie krzykliwy. Co do gatunku ich nie rozróżniam niestety.
Asia, zagubione wśród gór wioseczki, cerkiewki nad nimi górują, i ten niespotykany spokój, bardzo nam się tam podobało; wiele starych domów opuszczonych, niektóre prześliczne; spodobałoby Ci się tam:-) pozdrawiam.
Patrycja, zwracam uwagę, co rośnie wokół, zwłaszcza, że niektóre rośliny u nas niespotykane w naturze albo bardzo rzadko; pierwszy raz z tak bliska udało nam się zobaczyć drapola, zazwyczaj kołują nad nami, albo pod nami:-) pozdrawiam.
Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
Prześlij komentarz