niedziela, 5 maja 2019

Dwie pieczenie na jednym ogniu czyli Rumunia na majówkę ...

To nawet nie dwie, a trzy pieczenie:-)
Wybraliśmy trasę przez Ukrainę, bo od nas to najbliżej do Rumunii, a zwłaszcza w północne regiony.
Od zeszłego roku czekała na nas przełęcz Prislop, a na niej morza krokusów. Do tego wyprawa nad wodospad Cailor , a skoro przejazd przez Ukrainę, to na pewno odwiedzimy Chust z jego słynną Doliną Narcyzową.
Zatrzymaliśmy się na popas na łące nad dolinę, ale było bardzo mokro po wczorajszych ulewach, które i tutaj dały się we znaki.


Dalekie górskie szczyty w bieli, pasmo Pikuja jakby w świeżym puchu.
Zatrzymaliśmy się w Mukaczewie, bo mąż wyszukał sobie jakiś sklep pszczelarski i w sprzęcie chciał się rozpatrzeć. Typowo węgierskie miasto, stary wyślizgany bruk na ulicach, węgierska zabudowa, a i co niektórzy mieszkańcy rozmawiali po węgiersku. Odnaleźliśmy "Dom Miodu" na ulicy Jarosława Mądrego, ale do otwarcia mieliśmy jeszcze godzinę, ot, taka rozbieżność między internetem a rzeczywistością. Szkoda nam było czasu, więc ruszyliśmy dalej.
Do tej pory droga była znośna, a od Mukaczewa to już droga przez mękę. Dziury takie, że pojazdy poruszały się w ślimaczym tempie, masakra, nie było jak ominąć tych wyrw w jezdni, więc wybierało się mniejsze dziury:-)
Wreszcie jakoś dotarliśmy do Chustu, do wioski Kireszi, gdzie czekały na nas pachnące, narcyzowe łąki ...





Jakby tego było mało, pośród nich białe fiołki i łany dorodnej ciemiężycy ...



Wiele narcyzów było jeszcze w pączkach, a to znaczy, że to nie jest szczyt kwitnienia. Jest zimno, mokro, to i rośliny czekają, a tym samym Dolinę Narcyzową będzie można jeszcze długo odwiedzać.
Jakoś nam się udało trafić w lukę pogodową, bo prognozy majówkowe wcale nie napawały optymizmem. Po przekroczeniu granicy od razu pojechaliśmy na przełęcz Prislop, nie zatrzymując się na szukanie noclegu. Trzeba korzystać z pogody, bo jutro może być różnie.


Z góry przymglony widok na monastyr na przełęczy, trochę aut, autokar, my poszliśmy na krokusowe łąki:-)





Deszcze zszargały delikatne kwiatuszki, trzeba było ostrożnie stąpać, patrząc pod nogi, żeby nie podeptać krokusów. Niezwykłe wrażenia, człowiek stoi, patrzy na dalsze zbocza, hale, a tam wszędzie fioletowy odcień, delikatny film nałożony na bure trawy. Chciałoby się iść i iść, i robić setki zdjęć, a one wszystkie prawie jednakowe:-)
Szkoda tylko, że zimno, mało słońca, płatki krokusów stulone, ale nie można mieć wszystkiego.




Na przełęczy toczyły się ciężkie walki w czasie I wojny światowej, pozostały jeszcze ślady okopów.


Znalazłam w necie artykuł w National Geografic o tych walkach, jeśli macie chwilkę przy tej fatalnej pogodzie, wczytajcie się w jego treść. Uderzył mnie tragizm tamtych dni, straszne warunki, w jakich przyszło walczyć żołnierzom, a zwłaszcza to, że Polak stanął naprzeciwko Polaka. Historia kapitana Strzeleckiego, który zginął w ataku na przełęcz, po przeciwnej stronie dowodził też Polak, pułkownik carskiej armii, Żeligowski, przyjaciel Piłsudskiego, który w 1920 roku walczył o Wilno.
Wracając do kapitana Strzeleckiego ... w wojnie polegli również jego dwaj bracia ... matka w ciągu pół roku straciła trzech synów ...


Na przełęczy gwizdał zimny wiatr, wreszcie zgrabiały mi ręce, zmarzł nos i pół twarzy, to i ruszyliśmy z powrotem w dolinę. Nasza poprzednia noclegownia okazała się być pełna, więc podjechaliśmy pod kolejkę na Runcul i i tam znaleźliśmy wygodne spanie.
W planie było przejście z Prislopu nad wodospad Cailor, ale po opadach wszędzie było straszliwe błoto, wybraliśmy więc wersję łatwiejszą. Rano, skoro tylko ruszy wyciąg, pojedziemy na górę:-)
Dzień obudził się słoneczny, ja to jestem ranny ptaszek, od wschodu słońca patrzyłam na góry. Z domów naprzeciwko, z kominów zaczęły unosić się dymy, starszy mężczyzna usiadł na ławeczce pod ścianą i zakurzył papierosa. mieszkańcy powoli budzili się do życia.
Jak czytałam relacje, różnie jest z tym wyciągiem, jak nie ma minimum 10 osób, można czekać i czekać, aż zbierze się tylu chętnych. Tym razem turyści dopisali, drugą turą wyjechaliśmy na szczyt Runcul, a stamtąd już wygodnym szlakiem do osławionego wodospadu Cailor.
Widoki dookólne obłędne, Rodniańskie całe w bieli, szum wiatru, który przynosił falami coś jakby łoskot ... może to słyszymy spadającą wodę?




Trasa nad wodospad ma tylko jedną wadę, trzeba zejść w dół, a na powrocie wspinaczka do góry:-) Wolę wersję odwrotną, najpierw zmęczyć się, zasapać, a potem na lekko w dół ... ale nie ma co narzekać, odległość nie była duża:-)
Najpierw za zakrętem usłyszeliśmy huk spadającej wody, a potem w dali ukazał się w całym majestacie on, Cailor ...


Wiosna to dobra pora dla wodospadów, bo topniejące śniegi zasilają mocno w wodę, to naprawdę oszałamiający widok, i dla oczu, i dla uszu:-)
Trzeba było zejść jeszcze niżej, na wygodne wypłaszczenie, z dołu widać, jak woda spadająca z tej wysokości rozpryskuje się na kamieniach w mgłę, którą wiatr rozwiewa po skalnych ścianach.
Woda spada do kamiennego kotła, gdzie jej masy zamieniają się w białą pianę i w tej postaci spada dalej ... niesamowita potęga wody, moc natury, i ciągły huk, bo to nawet nie szum ...





To największy wodospad w Rumunii, ma 90 metrów, naprawdę imponująca wielkość. Swój początek bierze na wysokości 1300 m npm, a spada w dól w trzech kilkudziesięciometrowych kaskadach, a sam potok nazywa się Fantana.
Wodospad Cailor czyli Wodospad Koni.
Z tym miejscem związana jest legenda ... przed wiekami, w czasie burzy, stado koni zostało zapędzone przez niedźwiedzia na skraj przepaści, gdzie zaczyna się wodospad. Oszalałe ze strachu konie, rozpędzone, nie widząc w mgle niebezpieczeństwa, skakały w przepaść.


Powoli ruszyliśmy z powrotem pod górę, co i raz oglądając się za siebie, żeby ten widok zapisał się na długo w pamięci, potem pozostaną zdjęcia. Coraz więcej osób przyjeżdżało na górę, posiedzieliśmy na ławkach na szczycie, długo patrząc na góry. Zeszła z nich ukraińska grupa z wypasionymi plecakami, w których był pewnie dobytek na kilkudniową wyprawę po Rodniańskich.
Młodzi ludzie, dziewczyny z warkoczami, nie dogadali się z obsługą kolejki, która pewnie za dużo chciała za zwózkę w dół. Zanim my wróciliśmy na dół, oni już byli tam, pewnie w oczekiwaniu na jakiś transport:-)


Jak spojrzałam wyżej, najwyższe ośnieżone szczyty kryły się w chmurach, oni tam wędrowali, nocowali, dziś była pogoda w miarę, wcześniej burze i opady, tam na pewno padał śnieg.


Ależ zmarzłam na tym wyciągu, mimo słońca:-)


Potem był powolny, nieśpieszny powrót do domu, przez przecudowne, świetliste lasy, w młodej wiosennej zieleni ...


Gdzieś w pobliskim monastyrze była jakaś uroczystość, mnóstwo ludzi jadących, wędrujących na piechotę, wiele w marmoroskich ludowych strojach. Często można je zobaczyć, a zwłaszcza w święta albo w niedzielę ... noszą je starsi i młodsi ...


Zajechaliśmy jeszcze do Sapanty, w pobliże Wesołego Cmentarza, na placintę i kawę. Mnogość straganów z lokalnym rękodziełem, haftowanki, tkane narzuty, gobeliny, torby pasterskie, oczopląsu można dostać:-)



Na sam cmentarz nawet nie wchodziliśmy, bo przyjeżdżały kolejne pielgrzymki, tłoczno, głośno, zresztą byliśmy tu wielokrotnie ...



Na pastwiskach pasą się już stada owiec, krów, przy bacówkach wiszą w serwetach ociekające, białe kule sera. Zakupiliśmy i my solidny kawał takiej kuli serowej, a także bryndzy:-)
Za nami niebo nad górami pociemniało od nadchodzącej kolejnej burzy, przed nami gdzieś daleko inne ciemne chmury ... my w przerwie między frontami, gdzie słońce, a temperatura podniosła się do 20 stopni. Niestety, na Węgrzech już mokro, i do samego domu mokro i zimno.
Już niedaleko naszej chatki, u podnóża Gór Słonnych w Wańkowej, przy bacówce Greka Nikosa "Czar PGR-u" , który wyrabia sery stanął nam na drodze wilk. Umknął za płot w świetle reflektorów, a wszystko to wśród zabudowań ludzkich. Wiele łań nocą podchodzi do drogi, jedna znienacka wyskoczyła nam przed auto, gwałtowne hamowanie ... trzeba uważać.


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, życzę ciepła i słonecznego maja, pa!




24 komentarze:

agatek pisze...

Bardzo mi się podoba Rumunia z twoich opowiadań :)

Lidka pisze...

A jak tam kontrole na ukraińskiej granicy? odczarowane? :)

Stanisław Kucharzyk pisze...

Piękna wyprawa i fotografie jak zawsze mimo kiepskiej pogody

Zielonapirania pisze...

Bardzo ciekawie piszesz, czytanie tak mnie wciągnęło, jakbym to ja sama uczestniczyła w tej wycieczce. Jak to dobrze mieć wolny długi weekend:)

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Agatek, mam tylko cichą nadzieję, że trochę rozwiałam uprzedzenia, z jakimi spotyka się Rumunia; dobrze nie rozpakowaliśmy plecaków, a już chciałoby się wracać:-) pozdrawiam.

Lidka, zrobiliśmy im zonk! wjechaliśmy przez Ukrainę, a wróciliśmy przez Węgry i Słowację:-) szukali, kontrolowali na przejściu Ukraina-Rumunia, czy czasem papierosów nie przemycamy, albo broni czy narkotyków, o to pytają; mają zmyślne sposoby szukania, światło latarki na lusterko na wysięgniku i dopiero tym odbitym promieniem myszkują pod spodem auta, ostukują potem, odnajdują skrytki, o których nie mieliśmy pojęcia:-) ale stania na granicy nie było, w miarę sprawnie poszło; na pewno nasi celnicy dali by nas na kanał, bo kupiliśmy tylko słodycze i dla babci borsuczy medykament w aptece:-) pozdrawiam.

Staszek, czekały na nas te miejsca od zeszłego roku; wspominałam, jak w nocy nie było spania z powodu bólu, kiedy to podejrzenia rwy kulszowej okazały się być półpaścem:-) a gdyby tak jeszcze było słońce, jak w zeszłym roku, i ciepło; przyroda opóźniona, ale truskawki na równinach przygranicznych już mają, z kolei akacja na Węgrzech jeszcze nie kwitnie i jest mało kwiatostanów; mieliśmy szczęście z pogodą, udało się wstrzelić w kilka godzin słońca; a jakie pastwisko widziałam przy drodze na ukraińskim Zakarpaciu z kwitnącymi storczykami, nie sposób było się zatrzymać, droga bez pobocza i sznur pojazdów w jedną i druga stronę, szkoda mi do dziś:-) pozdrawiam.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Zielonapiranio, a jaki tam długi weekend:-) wyjazd i powrót w nocy, cały czas w drodze, raptem dwa dni w Rumunii; po takim maratonie, jak wysiada się z auta, to świat się kołysze, a odsypiam zaległości kolejne dwa dni; ale warto ponieść ten trud, widoki wynagradzają wszystko:-) pozdrawiam.

waldemar pisze...

Państwo wyjeżdzaja do Rumunii prywatnie czy biura podróży, bo marzy mi się tyaki wyjazd

Barbara G pisze...

Krokusowe łąki i wodospady przecudne..,pozdrawiam

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Waldemar, zawsze prywatnie:-) drogi w Rumunii są dobre, nawet te do wiosek, a nawet szutrowe nie są złe, bo też nimi jeździmy; zorganizowane wyjazdy są zaplanowane od początku do końca, a my często idziemy "na żywioł", w zależności od pogody, jakiejś ciekawostki po drodze lub tablicy o zabytku, noclegów szukamy pod koniec dnia, zależy, dokąd dotrzemy; Rumunia jest przepiękna, kilka lat temu złapaliśmy bakcyla i tak jeździmy co roku, a czasami to dwa albo i trzy, jak nam za mało, a ciągle przed nami jeszcze wiele do zobaczenia; pozdrawiam.

Basia, szkoda tylko, że wszystkie krokusy miały zamknięte płatki, było zimno, pochmurnie, a gdybyż tak słońca, ciepła trochę:-) opisałam tylko ten główny wodospad, a po drodze mijaliśmy inne, mniejsze, większe, śniegi schodzą z gór, to i wszędzie płyną wody, czasami z wysoka, żlebami; jest na co popatrzeć; pozdrawiam.

Bylinowy Pan pisze...

Zawsze w drodze, zawsze w drodze- między jedną, a druga wyprawą. Świat się szybko zmienia. Przełęcz już nie taka sama - monastyr pobudowali, do niego bardzo dobrej jakości drogę. Fajnie,że udaje sie Wam często odwiedzać ten piękny kraj- pokazywać jego smaczki, uwieczniać na pięknych fotografiach zanim zmieni je czas i ludzie... Ja ogladałam wodospad podczas suszy- nie wywarł na mnie wówczas szczególnego wrażenia, wy trafiliście w odpowiedni czas. Szkoda tylko,że pogoda nie była najlepsza, wilgotna i dzdżysta.

Bozena pisze...

Kiedyś, chyba przed rokiem wracaliśmy późnym wieczorem lub wczesną nocą z Zamościa. Był początek września i właśnie w miejscu, które opisujesz, na skraju wsi , na skraju lasu w świetle reflektorów zobaczyliśmy majestatycznego samotnego wilka. Być może to ten sam, którego i Wy zobaczyliście. Faktycznie wieczorem trzeba bardzo uważać, aby nie zahaczyć o dzikie zwierzę. Kiedyś wiosną, gdy zapadał zmrok w drodze z Łobozewa do Bóbrki, w wiosce spomiędzy domów wyskoczył nam przed maskę wielki jeleń. W zasadzie, to nad maskę. O mały włos, a zahaczyłby kopytem o nasz samochód. Aż ścierpła nam skóra. Dobrze, że wolno jechaliśmy.
Piękną wyprawę opisujesz. Wodospad jest imponujący, a legenda urocza.
Tak barwnie piszesz o wyprawie, że chętnie obejrzałabym na żywo ten wodospad i wesoły cmentarz. Pozdrawiam serdecznie:)

BasiaW pisze...

Wojna jest zawsze straszna...ile bólu musiały znieść te biedne matki, to wprost niewyobrażalne.
Nawet nie wiedziałam, że mogą istnieć takie narcyzowe łąki.
Man ogromny sentyment do ich kwiatów i jedną kępkę w ogródku bo moja Mama je kochała.
Wasze wyprawy Marysiu są zawsze niezwykłe.

Anonimowy pisze...

Nieodmiennie podziwiam Pani energię i ten apetyt na podróże mimo pogody, a właściwie jej braku. Dziękuję, dzięki Pani i ja mogę podróżować. Mogłaby Pani pisać poradniki. O łąkach krokusowych wiele się słyszało i oglądało, ale o łąkach narcyzowych słyszę po raz pierwszy. Jak tam musi pachnieć kiedy świeci słońce, bo to na pewno te wonne, pachnące, babcine. Nie jakieś tam hybrydy. Pozdrawiam, Alik

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Ania, tak, dużo czasu spędzamy w aucie, za dużo; z każdym wyjazdem Rumunia zmienia swoje oblicze, łapiemy, co się jeszcze da; niektóre wodospady, zwłaszcza na południu w czasie lata znikają zupełnie; tak, wiosna to dobry czas na wodospady, efektowny; pogoda nie była zła, na szczęście nie padał deszcz; pozdrawiam.

Bożena, wilk udomowił się prawie, może łatwo mu o zdobycie pokarmu, może w pobliżu wyrzucane są jakieś kości, odpady po uboju zwierząt, stąd jego obecność; mąż opowiadał, że widział, jak w Krościenku łania przeskoczyła nad maską kabiny tira, wyobrażasz sobie tę wysokość? a jakby tak trafiła w szybę, to chyba byłoby po kierowcy; dlatego nocą wracamy wolniutko, i dobrze, że zwierzętom świecą oczy w ciemności:-) oj, zapadła nam ta Rumunia głęboko w serce:-) pozdrawiam.

Basia, patrzę na te wojenne życiorysy właśnie z perspektywy matki dwóch synów; każda wojna jest straszna, tak łatwo szafuje się ludzkim życiem w zaciszu gabinetów; narcyzowe łąki są też w wysokich górach, mieliśmy chrapkę na taki wyjazd, ale sprawy rodzinne nie pozwalają, więc popatrzyliśmy chociaż na te w dolinie:-) w słońcu unosi się ciągły zapach narcyzów, tak było w zeszłym roku, w tym mniej, bo było pochmurno i mokro; to kraj jest niezwykły, Rumunia jest fascynująca; pozdrawiam.

Alik, to prawda, jechaliśmy trochę w niepewną pogodę, ale zaryzykowaliśmy i udało się:-) to nie jedyne łąki narcyzowe, bywają podobne wysoko w górach, też chciałabym je zobaczyć, właśnie w Rumunii, i jeszcze kuszą mnie kwitnące różaneczniki, góry są wtedy różowe; tak, zapach czuje się nawet wtedy, kiedy jeszcze nie widać narcyzowych łąk, wręcz narkotycznie:-) pozdrawiam.

puch ze słów pisze...

cudowna wspaniała wyprawa zdjęcia ciekawe i zachęcające. narobiłaś mi ochoty na ten kierunek! pozdrawiam asia :)

Anonimowy pisze...

Jak zwykle, pokazałaś i napisałaś wszystko z uczuciem. Pięknie...
Czułem się, jakbym tam był teraz ponownie, mimo iż tym razem miałem okazję podziwiać łąki krokusów, narcyzów, storczyków w Chorwacji oraz Bośni i Hercegowinie.

Pozdrawiam serdecznie,
Wojtek (ten sam ;))

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Asia, kierunek bardzo pociągający, jak dla nas, a myślę, że może moje wpisy pomogą niektórym osobom zdecydować się na wyjazd do Rumunii, a przede wszystkim zmienić zdanie o tym przepięknym kraju:-) to były tylko 2 dni, ale bardzo udane, nawet niebo zlitowało się nad nami i nie polało:-) pozdrawiam.

Wojtek, dzięki za dobre słowo:-) marzenie z zeszłego roku spełniło się, krokusowe połoniny niezwykłe, narcyzy zobaczyliśmy ponownie w Chuście, a sam Cailor to potęga; marzenia o narcyzach wysoko w górach nie odkładam na półkę, gdzieś tam czekają na nas Góry Trascau, ale może na przyszły rok:-) już zazdroszczę Ci wrażeń z BiH i Chorwacji, mogę sobie tylko wyobrazić; pozdrawiam.

Krzysztof Gdula pisze...

Nigdy nie widziałem narcyzów dziko rosnących, a tam jest ich mnóstwo. Łąka wygląda cudnie.
I jeszcze krokusy! Jakby ktoś je tam zasadził.
Widoki takie, że znowu kalkulowałem, jak mógłbym tam pojechać. Zwłaszcza, że nabrałem apetytu na lokalne sery.
Gratuluję i zazdroszczę wycieczki, Mario.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Krzysztof, są jeszcze narcyzowe łąki w górach, wyżej, kwitną trochę później, pod koniec maja, to jest dopiero widok:-) na krokusy wybraliśmy Rumunię, mniej ludzi niż w Tatrach:-) widoki takie, że dech zapiera, za każdym zakrętem serpentyny, kiedy wyjeżdża się coraz wyżej; jeździmy sami, bez pośredników, mąż za kierownicą, to cena niezależności:-) ten wyjazd czekał na nas od zeszłego roku:-) pozdrawiam.

Beskidnick pisze...

Piękna wycieczka, piękne miejsce, piękny opis.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Maciej, moje odczucia to wielki niedosyt:-) chciałoby się dłużej pobyć, rumuńskie Karpaty to dla nas cud natury:-) pozdrawiam.

Aleksandra I. pisze...

Co za widoki. To są prawdziwe narcyze u nas coraz rzadziej widziane. Wyobrażam sobie jaki zapach. A łąki krokusów toż to bajka. Wyobrażam sobie jaki musiał być szum wody, imponujący wodospad, szczególnie jak więcej wiosennej wody. Wspaniała wycieczka. pozdrawiam serdecznie i czekam na następną.

mania pisze...

Znajome widoki! Jak miło powspominać, patrząc na Twoje zdjęcia.
Pozdrawiam serdecznie

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Ola, narcyzy niezbyt okazałe, ale pachną mocno, te mutanty kupowane w centrach ogrodniczych tak nie pachną; gdybyż krokusy były jeszcze bardziej rozwinięte, to widok byłby jeszcze bardziej fioletowy, to cuda natury niezwyczajne; to nie był szum, a huk spadającej wody; szkoda, że byliśmy tak krótko, przydałby się choć z jeden dzień jeszcze; pozdrawiam.

Maniu, kolejny raz na Prislopie i wracalibyśmy tam znowu, zresztą niewykluczone, że jakiś weekend czerwcowy jeszcze nam się przydarzy:-) pozdrawiam.