Wtedy nie patrzymy na prognozy pogody, tylko pakujemy się i jedziemy, bo ... jakoś to będzie:-)
Oprócz tego podkręcił nasz entuzjazm mejl od pana Zygmunta, który napisał w niedzielę: kwitną!
No i wypadło na najgorszy pogodowo dzień tygodnia, czwartek ... wyjechaliśmy z domu z deszczem, który w górach przerodził się w siarczystą ulewę i tak było do samej granicy ze Słowacją. Tam lekko podkasało się, spadały tylko pojedyncze krople, ale po rowach, strumieniach i potokach widać było, że wielka ulewa dopiero co przeszła.
Za Medzilaborcami skręciliśmy w nasz ulubiony kierunek na Bukovske Vrchy, a po czasie za zakrętem ukazało się ... niebo, niebo na ziemi, modro, niebiesko, bławatkowo, lazurowo, nie wiem, jakie są jeszcze określenia na ten kolor. Na takie apogeum kwitnienia kosaćca syberyjskiego jeszcze nie natrafiliśmy nigdy:-)
Było bardzo mokro, woda nalała mi się do butów trekkingowych przez cholewkę, bo w tym amoku łażenia po mokrej trawie chlapnęłam w spływający strumień. Nic to, mokrość w bucie to drobiazg, trzeba wszystko zobaczyć, obejść, nie wiadomo, z której strony fotografować, o, jejku, zadyszki można dostać z nadmiaru wrażeń, a pewnie gdybym nosiła okulary, to zaparowałyby z emocji:-)
Wypatrzyłam jeszcze wśród łanów kosaćca bordowe kłosy kwitnących storczyków ...
Potem łąka nieco wzniosła się, teren był suchy, a nawet zaczęły grać świerszcze.
W takich okolicznościach przyrody, mając przed oczami niebieskie łany, zjedliśmy przygotowane kanapki, a żal było stamtąd wyjeżdżać.
Z łąkami pod Hostovicami związana jest legenda, która krąży wśród miejscowej ludności.
W czasie I wojny światowej na tych łąkach stanęło rosyjskie wojsko razem z końmi. Przywieźli ze sobą siano, koszone na syberyjskich łąkach, konie zjadły siano, a nasiona w ogromnych ilościach spadły na sprzyjającą ziemię. Wykiełkowały, urosły i stąd mamy teraz takie widoki przed oczami:-)
Potem pojechaliśmy znaną trasą przez Ublę aż do Remetske Hamre, skąd prowadzi droga nad słowackie Morskie Oko w masywie Vihorlatu. Znowu zaczęło padać, a potem lać, ani żywej duszy wokół, na ścieżce wokół jeziora byliśmy sami.
Przy tamie aż zakotłowało się od ryb.
Jak tylko w zasięgu ich wzroku pojawia się postać ludzka, od razu czekają na łakomy kąsek. Na pewno turyści rzucają im stąd jedzenie, więc stąd ten odruch. My nie mieliśmy nic, ale te cwaniary przepływały za nami, tak, jak my przechodziliśmy przez zaporę.
Morskie Oko ma ok. 14 ha powierzchni, jak się patrzy z brzegu, to nie widać tych wszystkich zatoczek, bocznych odgałęzień, woda jak kryształ, w korytach strumieni aż huczy.
Na suchym, wyniosłym brzegu wiata, miejsce na ognisko, stolik i siedziska z pni drzew ...
Bar był zamknięty, więc nici z herbatki, zawróciliśmy z powrotem, bo ścieżka po drugiej stronie jeziora bardzo błotnista, a lało coraz bardziej.
Na skraju ścieżki kwitły jakieś żółte kwiaty, ale to nie smotrawy, które są symbolem Vihorlatu, te zakwitną później. Były i buławniki, a ten orlik to nie wiem, czy zawleczony, czy naturalne stanowisko, taki różowy:-)
Jaśniały na tle mokrych liści dziwne roślinki bez chlorofilu, grzyby na pniach, o kształtach przeróżnych, wilgoć im sprzyja. Poza tym zapach zbutwiałych liści, próchna, właściwie taki jesienny.
Lubimy te okolice, już planujemy wypad przy chłodniejszym dniu na Sninsky Kamień, ale właśnie od strony Morskiego Oka, bo z drugiej strony, od Zemplinske Hamre już szliśmy. Koniecznie z noclegiem, bo zmęczył nas ten dzień okrutnie ... niby niedaleko, a zrobiliśmy blisko 600 km, jadąc z domu, z Pogórza byłoby ciut bliżej:-)
Wracaliśmy nad brzegami ogromnego zbiornika wodnego pod Michalovcami, to Zemplinska Sirava, a na skalistych, wygrzanych brzegach zauważyłam moc ciepłolubnych roślin, które tam są już w pełni kwitnienia, prawdziwy raj dla Staszka K. Piotrka, i wielu innych osób, które pasjonują się botanicznymi kserotermicznymi okazami:-)
Chcieliśmy ominąć wielkie miasto, przeciąć las, jak wskazywała mapa i wyjechać pod Humenskim Sokolem, gdzie oglądaliśmy wiosną sasanki, ale stop, zakaz wjazdu, tylko za specjalnym pozwoleniem. Szkoda, tak urokliwa, wąska droga:-)
Z daleka Vihorlat otulony czapą białych chmur, które wlewały się w żleby, doliny ...
To był dzień pełen wrażeń, wracaliśmy zadowoleni, zmęczeni, ech! dziadostwo ma swoje prawa, sił ubywa:-) Może mój wpis natchnie kogoś do wyjazdu, pogoda przecudna się wyklarowała, ranek jak marzenie, choć pogwizdują w koronach drzew wilgi, jakby na deszcz:-)
Mam kłopot z kociem, Gutkiem.
Od poniedziałku nie było go w domu, właściwie to myślałam, że już po nim.
Wrócił wczoraj, ale lewa przednia łapka ciągnie się za nim. myślałam, że złamana. Głodny, wymizerowany, odsypiał swoje przejścia w spokoju, potem zawieźliśmy go do weta.
Łapka nie jest złamana, kto wie, czy nerw nie jest porażony, może ktoś go trzymał w zamknięciu i sprał, może auto potrąciło, ale wrócił suchutki do domu, a przecież lało cały czas. Nie wiemy, co przeżyło to kocisko. Dostał antybiotyk, sterydy, dziś do kontroli, zobaczymy co dalej. Przywiązał się człowiek do futrzaka, żal mi go, ale zdaję sobie sprawę, że kiedyś nadejdzie ten dzień, że trzeba będzie pogodzić się z jego utratą.
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, bywajcie w zdrowiu, pa!
22 komentarze:
Przecudne łany kosaćca, na żywo nigdy nie widziałam, wszystko przede mną:)
Kotka żal, i domyślam się Waszego stresu. Kiedy mój roczny Rudolf nie wrócił któregoś wieczoru, nie spałam w nocy, wychodzilam co dwie godziny i wolałam, i też lało. A o 5 rano suchutki jakby nigdy nic, zapukał w okno sypialni:) Od tamtej pory nie oddała się od domu.
Jak to tak, łan kosaćców a wokół zielono? Tylko w jednym miejscu zgromadzone tysiące? W dolince gdzie mokro?
Ja mam jedną kępę tych modrych i jedną białych, dostałam od sąsiada który likwidował kwiaty na rzecz boiska dla dzieci.
Dziadostwo swoje prawa ma, za radość posiadania wnuków płacimy utratą sił ale to nie wygórowana cena.
wkraj1 czerwca 2019 16:48
Wspaniale wyglądają te łąki ubrane w błękitną kołderką. Kwiaty podobne do naszych irysów.
Pozdrawiam.
Coś niesamowitego, aż dzioba rozdziawiłam patrząc na te Twoje zdjęcia łąk kosaćcowych. Czegoś takiego nie widziałam nigdy nawet na zdjęciach. Macie szczęście móc podziwiać takie piękności przyrody. Szczęśliwi są Ludzie, którym chce się bez względu na pogodę i inne trudności wybrać się w drogę i podziwiać cuda natury. Pozdrawiam serdecznie.
A dziękuję za wspominkę. Owszem brzeg zalewu Sirava obfituje w kserotermy na wulkanitach w przeciwieństwie do wapiennego Humenskego Sokola. Trochę tam łaziłem ;-) Polecam kostelik Senderov i Winny Hrad. Ciekawy jest tez kamieniołom przed Kałużą ale kości można połamać ;-)
Ten żółty to omieg górski.
Zielonapiranio, koniecznie zaplanuj wypad w Vihorlat przełom maj/czerwiec, wtedy kwitną kosaćce, a szlak na Sninsky Kamień, jak zresztą on sam, niezwykły, bo to pozostałości wulkanu; byliśmy dziś z Guciem na kontroli, źle to wygląda, jeśli nie będzie poprawy, łapka do amputacji; kłuli go igłą, nie ma żadnej reakcji; smutno mi z tego powodu, ale żyją koty o trzech łapkach, są sprawne, więc nie zostawię go, żeby ranił sobie tą niesprawną, potem infekcja, muszą ją amputować; pozdrawiam.
Krystynko, tak, to jedno miejsce w podmokłej dolinie, ale jakie rozległe, po drugiej stronie drogi też zaczynają kwitnąć, pewnie rozsiewają się nasiona; moje kosaćce przestały kwitnąć, za duży cień mają; oj, to nie wnuki zabierają nam siły, może raczej ... pesel? pozdrawiam.
Wkraju, zawsze trafialiśmy tutaj, jak było albo za wcześnie, albo za późno:-) to też są irysy, tylko odmiana dzika, niezwykłe widoki, naprawdę, niebo wśród gór; pozdrawiam.
Ola, ja aż uśmiechnęłam się na ten widok, taka pełnia kwitnienia, bezustanny deszcz jakby im służył, były piękne, nie mogłam oddalić się stamtąd, bo jeszcze jedno zdjęcie, jeszcze jedno, cudności; tak się składa, że niby niedaleko na słowacką stronę, ale zmęczył nas ten wyjazd, bo jak zwykle w pośpiechu, ale tak, chce nam się wyruszyć, zmęczyć, zobaczyć te cudeńka w naturze; pozdrawiam.
Staszek, patrzyłam na te różności kwitnące, ale już nie chciałam zatrzymywać się i biegać po stromych skałkach w deszczu i z aparatem, może kiedyś, jak zanocujemy w pobliżu:-) widzieliśmy z daleka ruiny na skale, byliśmy w Winnem, bo chcieliśmy drogą przez las skrócić sobie i zawsze to ciekawiej, ale niestety, nie dało się; dzięki za omiega, teraz widzę, że podobny do ogrodowego:-) pozdrawiam.
Piękne kwiaty, piękne zdjęcia. Pod wpływem Twoich wpisów zaczynam inaczej patrzeć na zdawałobysię zwykłą łąkę. Dziękuję i pozdrawiam. Piotr
Wojej, jadę tam :-) piękne tam, bajka, bajka:-) pozdrawiam
Mario, bardzo mi się spodobał Wasz wyjazd. Brak czasu, deszcz, a Was gna potrzeba zobaczenia piękna natury. Trudno wyobrazić sobie wartościowszą i piękniejszą potrzebę duchową.
Łąki wyglądają przepięknie, więc nie dziwię się zamoczenia butów :-)
Piotr, na pewno zobaczysz, znajdziesz coś ciekawego, roztoczańskie łąki słyną z perełek botanicznych; kiedyś nie zwracałam uwagi na to, co pod stopami, teraz nawet z auta uda się wypatrzeć, więc zatrzymujemy się, a ja robię zdjęcia, dlatego nasza podróż trwa i trwa:-) wśród traw widać doskonale bordowe storczyki; pozdrawiam.
Agata, jedź, póki kwitną, albo w przyszłym roku, jest na co popatrzeć; przy okazji wiele ciekawostek, zamków, a sam Sninski Kamień to rewelacja wulkaniczna; pozdrawiam.
Krzysztof, to był wyjątkowy wyjazd, takiego rozkwitu kosaćców jeszcze nie widzieliśmy, wstrzeliliśmy się doskonale w czas:-) czasami mam opory przed wyraźnym stwierdzeniem, że jedziemy, tylko delikatnie napomykam, że jest tam coś, że teraz właśnie, a zobacz zdjęcie ... mąż decyduje od razu, bo kiedy, jak nie teraz; dobrze, że lubimy razem, osobno nie dałoby rady:-) musi się mieć coś wspólnego na wiek średni, hobby, zainteresowania, rozmowy, nie wyobrażam sobie takiego "razem, ale osobno"; mokre butki to był zimny prysznic na stopy, żeby kwiatowy amok z lekka odpuścił i pod nogi trzeba patrzeć:-) pozdrawiam.
Chciałabym kiedyś coś takiego zobaczyć. Taką łąkę czy dolinę pełną kwiatów. Może się kiedyś uda?
Szkoda kota. Są ludzie, którzy się w ogóle nie przejmują zwierzętami. Tu na wsi to dobrze widać, pies czy kot nie mają znaczenia. Mają obowiązki: pies ma pilnować, kot ma łapać myszy i sam się powinien wyżywić. Pies dostaje jedzenie, bo na łańcuchu... Nikt sobie nie zawraca głowy weterynarzem, a ten, który szczepi psy i tak sam przyjedzie. Osoby, które hodują zwierzęta bardzo często ich nie lubią, traktują raczej jak rzecz, która przynosi dochód.
Pozdrawiam serdecznie:)
Po prostu cudo!
Oj,jak dobrze, że siedzę sobie sama i nikt nie słyszy jak pieję z zachwytu! Tylu kosaćców w jednym miejscu jeszcze nie widziałam. Oszałamiające, cudowne, brak mi słów! A do zwierzaków przywiązujemy się bardzo.
Grażyna-M, to niezwykły widok, do tej pory była tylko namiastka kwitnienia, teraz trafiliśmy w sam środeczek; sama stanęłam, że tak powiem, z rozdziawiona gębą z podziwu, zachwytu, i ciężko było mnie stamtąd zawrócić; niewesołe perspektywy przed Guciem, nie pomagają antybiotyki, sterydy, jakieś oleiste witaminowe zastrzyki, łapka najpewniej pójdzie do amputacji; bardzo mi go żal, jeszcze ma niewyważony środek ciężkości, czasami przewraca się, ale jest kochany; pozdrawiam.
Mania, to niebo, a cudo rzeczywiście; rzadko można spotkać taki widok; nasze wyjazdy zrobiły się takie cykliczne, kwitnienie ciekawych roślin je wyznacza, lubimy; pozdrawiam.
Ania, Ty, też? bo ja aż zachłystywałam się tym widokiem niezwyczajnym; kosaćce dorodne, bo dużo wilgocie, czasami były podeschnięte mizeroty; ach, ten, Gucio, martwię się, czy poradzi sobie na trzech łapkach, chyba będzie amputacja, żeby ciągnąc ją po ziemi, nie ranił jej i żeby nie wdała się infekcja; łapka nie reaguje na kłucie, jest całkiem bezwładna:-( pozdrawiam.
Wspaniałe miejsce z tym dywanem kosaćców syberyjskich, aż bym chciał zobaczyć kiedyś na własne oczy to wspaniałe dzieło Matki Natury. Piękne ujęcia, takie magiczne i cudowne! ♥ Pozdrawiam! ;)
Maks, okolica niezwykła, łąka wśród gór; to druga strona, południowa naszych Bieszczadów, bardzo lubimy te rejony, spokojniej i "jakby ładniej" jak ktoś napisał; przełom maja/czerwca to najlepsza pora na odwiedziny hostovickich łąk, może uda Ci się kiedyś tu zajrzeć, nawet przy okazji pobytu w naszych górach, to blisko; pozdrawiam.
Ta roślinka bez chlorofilu to storczyk gnieźnik leśny. Pozdrawiam Lucyna
Malowniczy rajd.
Jeju! Nigdy nie widziałam takich łanów irysów (wiem, że kosaćców jest bardziej prawidłowo...;) )
Coś pięknego!!! Przepięknego :)Po Zemplińskich górach chodziłam kiedyś, ale nie znam ich zbyt dobrze. Może kiedyś zdążę nadrobić :)
Lucyna, dziękuję za "diagnozę", szkoda, że nie był w pewnym rozkwicie, bo nigdy nie widziałam; pozdrawiam.
Maciej, rajd transsąsiedzki:-) ależ nam się podoba na Słowacji; pozdrawiam.
Jola, to zawrót głowy na niebiesko:-) można się tam zapomnieć, nie zwracać uwagi na płynący czas; mieliśmy łąkę dla siebie, dzień był powszedni i nikogo więcej; zbieramy siły na Sninski Kamień; pozdrawiam.
Prześlij komentarz