wtorek, 7 lipca 2020

Wymiatanie spiżarni, kulinarne eksperymenty, strusie pióra, po wielkiej wodzie ...

Trzeba powoli szykować spiżarnię na nowe zapasy na zimę.
Przyrzekłam sobie, że pozbieram w tym roku wszystkie jabłka, zetrę i zapakuję do słoików. To najlepszy półprodukt do późniejszych posiłków czy wypieków. Szybciutko zagnieść ciasto, wyłożyć zawartość słoika, obficie posypać cynamonem i szarlotka gotowa w kilkanaście minut, nie licząc czasu pieczenia ... albo zapiekany ryż z jabłkami, bułeczki drożdżowe. Coś mi się wydaje, że ten rok będzie ciężki, przynajmniej u nas. Ziemniaki zżarła zaraza albo wygniły z wilgoci, rzepak pusty, prawie bez nasion, podobnie zboża, owoce wymroziło, trzeba robić zapasy, z czego się da ... no i wariackie ceny.
Ale wracając do spiżarnianych zapasów ... odkryłam w siatce stare ziemniaki, pomarszczone, ale szkoda przecież wyrzucić. Pomoczyły się w wodzie, połowicznie odzyskały wigor i ugotowane, przygotowane z białym serem jako ruskie nadzienie znalazły się w naleśnikach. Uwielbiam je potem, przyrumienione na chrupko, z kubkiem kefiru. To taki mój sposób na lenistwo, kiedy nie chce mi się lepić pierogów:-)
W glinianym garnku została jeszcze porcja ukiszonej kapusty, kwaśnej jak licho, ale wypłukana, ugotowana, z dodatkiem suszonych grzybów posłużyła do przygotowania krokietów.
Skoro tej kapusty było całkiem dużo, to przypomniałam sobie o niedawnej rozmowie z Lidką o bieszczadzkich fuczkach. Do licha, nigdy tego nie jadłam, na zdjęciach w necie wyglądają całkiem, całkiem, a skoro mam kapustę i naleśnikowe ciasto, to spróbuję i ja.
Usmażyłam pod koniec kilka tych fuczków, wymieszawszy ciasto naleśnikowe z kapustą, wyglądają ciemnawo, bo przecież kapusta była z grzybami, zjedliśmy, ale szału nie było, a mąż orzekł, że pewnej części ciała nie urywa:-)
Podobnie było z plackami ziemniaczanymi z dodatkiem kapusty, kiedyś, kiedyś:-)


Niedzielnego ranka zaszłam na grządki, bo przed wyjazdem do domu trzeba podlać pomidory pod folią, narwać zieleniny ... po rześkiej nocy świat wyglądał jak oszroniony, cały w rosie. Nie mogłam się oprzeć, wróciłam po aparat, bo wszędzie bogactwo mieniących się we wstającym słońcu kropelek ... koper jak strusie pióra, kwiatostan żywokostu omotany siecią pajęczyn, nawet kropelki na siatce ogrodzeniowej, cuda, cudeńka ...







Śpiochy takich widoków nie uświadczą, słońce szybciutko wypije rosę:-)
Uwielbiam takie wczesne poranki, wstawanie o świcie, czasami z okna kuchennego wita mnie daleko nad widnokręgiem pomarańczowa wstążka zorzy budzącego się dnia, a niebo jeszcze ciemne. Tak było ostatnio, po trzeciej nakarmiłam psy, wypiłam kawę, po czwartej zrobiłam proziaki, po piątej szarlotka siedziała w piekarniku, co tu robić dalej? poczytałam, zjadłam śniadanie, a kiedy słońce ogrzało świeżo skoszoną trawę przed chatką i pociągnęło tym zapachem do oszołomienia, trzeba było wracać do domu "stacjonarnego", bo to niedziela była:-) ... a szkoda.
Piszę ten post, a nade mną, za deskami podbicia poddasza tłucze się popielica, biegając po stromiźnie skrobie pazurkami po folii, z jednej strony na drugą, Amik traktuje to spokojnie, a Mima jest polująca. Warczy, wącha, biega z kąta w kąt, popielica cmoka na nią, no zupełne wariactwo.
Dobrze, że jest dzień, bo takie polowania urządza sobie przeważnie nocą, a popielice to nocne stworzenia, nawet oczy mają przystosowane do widzenia w ciemności.


Za chatką, na samym środku ścieżki wyrósł mi chyba kruszczyk, to też ze storczykowatych.


Ciachnęłam go chyba we wczesnym stadium wzrostu żyłką od kosiarki, bo końcówki liści ma zniszczone, ale kwiatostan ostał się ... będę obserwować, w jakie to cudeńko rozwinie się. Tym samym mam już trzy rodzaje storczyków pod chatką, od dawna storczyk męski i listera jajowata, a teraz dochodzi jeszcze ten osobnik. Może i on był tam też od zawsze , tylko zawsze wykoszony? w tym roku ocalał.
Mąż mówi, żeby go ogrodzić patyczkami, bo nie ręczy za siebie ... tak mi wykosił kocimiętkę, a bo to jakaś pokrzywa tu rosła:-) ... posłużyło jej, rozkrzewiła się ładnie. Ale przy zbiorniku na wodę dla pszczół zaszalał, tam była wysiana nasturcja, groszek pachnący, jakiś wilec, żeby te pnącza okryły niepiękny widok ... o! ładnie wykosiłeś, do samej ziemi ... popatrzył na mnie trochę nie rozumiejącym wzrokiem: - a co! było tam coś?
I tak to gospodarzymy sobie na tym naszym kawałku ziemi, uciekając z miasta, kiedy tylko się da.
Koronawirus coraz bliżej nas, tu na kwarantannie, tam na kwarantannie, tu ognisko, tam ognisko ... trzeba jakoś wpasować się w tę rzeczywistość i żyć, bo co innego?


Kiedy pogoda jak na zdjęciu, nie widać z daleka szkód, jakie wyrządziła woda. Tylko z bliska widać, dokąd sięgała, co zostawiła, ludzie radzą sobie ze skutkami, pomagali strażacy, widziałam samochody z napisami z moich rodzinnych stron. Wiem, że w takich wypadkach, w obliczu klęski  zawsze mobilizują się wszyscy strażacy, pomagają ze wszystkich sił, po sąsiedzku.
Na drogach rysują się nowe osuwiska, i to w tempie kosmicznym, nie pomagają nakładane nowe warstwy czy to asfaltu, czy żwiru, droga za Posadą Rybotycką w kierunku na Birczę poleci do Wiaru lada chwilę. Mój budowlaniec zna się na tych rzeczach i tak sobie rozmawiamy, jak jedziemy na Pogórze czy wracamy, a widząc tę ujeżdżającą drogę, pytam, jak temu zapobiec.
Absolutnie nie dokładać, nie obciążać kolejnymi warstwami, tylko odwodnić, bo tam pod spodem jest warstwa poślizgowa, ziemia jest nawodniona ... geolog nawierci, zobaczy, jak głęboko kopać, potem położyć rurę odwadniającą, zasypać i po kłopocie, cała reszta to tylko namiastki remontu, nic nie dające.
Pamiętam, jak remontowano przed laty osuwisko pod Chybem, właśnie przez dokładanie kolejnych warstw asfaltu, było uroczyste przecinanie wstęg przez panów w białych koszulach ... zobaczysz, ta droga im pojedzie ... i w następnym roku wszystko pojechało w dół, i kolejny remont, tym razem konkretny, który trzyma się do tej pory. Teren jest tu ciężki, tych osuwisk rysuje się mnóstwo, przed drogowcami sporo pracy, oby mądrej.
Pokazywałam po wielokroć zatamowaną bobrową tamą Jamninkę, a jak przejeżdżaliśmy tamtędy ostatnio, śladu nie ma po zbiorniku wodnym, wszystko spłynęło z wielką wodą ...
Zdjęcia przed ...



Zdjęcia po ...



Przed bobrami też sporo pracy, odbudować nie tylko tamy, ale i żeremia przed zimą.


Zepsuli nam krajobraz takimi słupami, świecącymi, białymi, po których poprowadzono światłowód, przechodzą sobie z jednej strony drogi, na drugą, potem z powrotem. Nie można było jakoś dyskretniej? Przyjeżdżali do nas fotografować krajobrazy, bo nieskażone, bez sieci przewodów na niebie ...


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo w komentarzu, zdrowia życzę, pa!


P.s. Ostatni zbiór borowików, okupiony hektolitrami potu na górkach nad Makówką.
Ocalał jeden maleńki kapelusik i kilka maślaczków modrzewiaczków, reszta sam robal:-)
Trzeba nam przerzucić się na Roztocze, na kurki.

15 komentarzy:

bzado pisze...

Co do fuczków. Wszędzie w przepisach na tą potrawę jest masakrycznie dużo mąki w stosunku do kapusty. Ja robię w proporcjach 1 część mąki 2 lub nawet 3 części kapusty (zalezy od kwaśności) i obficie przyprawiam (pieprz, cząber, chili). Wtedy czuć smak i nie zatykają tak mocno.

Aleksandra I. pisze...

Dobrze, że byłam po obiedzie czytając o Twoich przysmakach, bo pewnie burczałoby mi jak nie wiem. Pozostała mi ochota na placuszki ziemniaczane, jak dla mnie nie wskazane - smażenie. Co tam raz na jakiś czas można. Fakt wszystko drogie, nie pamiętam takich cen na owoce. Ja może tak bardzo nie odczuwam, jestem sama, ale co mają powiedzieć rodziny z dziećmi. Trudny rok przed nami, a taka ładna data 2020.
Trzymajcie się zdrowo, we dwoje raźniej. Pozdrawiam

Anonimowy pisze...

Ale się uśmiałam czytając o skrupulatnej pracy Pani męża przy wykaszaniu traw i innego "zielska". Jakbym oglądała efekty pracy mojego M w ogrodzie. I te same pytanie - "a co! było tam coś?". Jak zwykle piękne i ciekawe zdjęcia. Pięknie w Pani ogrodzie o świcie - ale to też stara prawda - kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje. Mi - śpiochowi - nie bardzo. Żywioł u Was czyni duże szkody, a białe kołnierzyki nie koniecznie lubią posłuchać dobrych rad. Pozdrawiam, Alik

Stanisław Kucharzyk pisze...

Przy jedzenie d... nie urywa za to jakiś czas po to i owszem ;-)

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Bzado, chyba fuczki nie będą moją ulubioną potrawą:-) raz na jakiś czas można zrobić, dla urozmaicenia; pozdrawiam.

Ola, jednak placki ziemniaczane zwyciężają w rankingu na najlepszą potrawę, świeżutkie, pachnące i chrupiące, mniam:-) drożyzna z dnia na dzień, ale nie takie trudne czasy przetrzymaliśmy, poradzimy sobie; dzięki, i zdrowia wzajemnie; pozdrawiam.

Agnieszko, a to nasze Pogórze właśnie:-) pozdrawiam.

Alik, dobre chęci do pomocy są, a że przy okazji kilka roślinek wykoszone, to trudno:-) lubię wstawanie o świcie, a zresztą ileż trzeba snu, kiedy chodzi się spać z kurami:-) woda ogromne szkody poczyniła, straszy nas prawie codziennie deszczem, ziemia namoknięta; pozdrawiam.

Staszek, cha, cha! no, jakby na to nie patrzeć ... zgadza się! a Ty jadłeś bieszczadzkie fuczki? pozdrawiam.

Ania pisze...

I ja przeżyłam podobną "przygodę" z wycięciem przez męża ciężko zdobytych (lata kryzysowe, chyba 80-te) powojników w niespotykanych kolorach. " A ja tak sobie nakreśliłem linię cięcia i pojechałem prosto, a Ty coś tam wsadziłaś?" Qrczę, to też był budowlaniec (konstruktor) - czy tylko oni tak mają :-)?
U nas też wysokie ceny na owoce i warzywa. Moje drzewka pięknie kwitły ale owoców prawie wcale nie ma. To wina mrozów majowych. Teraz wsadzam do słoików jagody i czarne porzeczki. Drogo ale ja do lasu na jagody nie pójdę. Boję się kleszczy. Porzeczki mam swoje, niewiele dokupuję.
W tym roku robiłam naleśniki z kwiatami czarnego bzu. Bardzo smaczne. Nie przyszło mi do głowy, by dodać kiszoną kapustę.
I chyba nie zrobię, przeczytawszy Twoje wrażenia z degustacji tychże :-). Pozdrawiam serdecznie !

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Ania, budowlańcy tak mają, równa linia, symetria, proporcje, a gdzie miejsce na szaleństwo:-) z troską patrzę na sad, grządki, żeby resztki zawiązków owoców nie spadły, żeby zaraza nie zjadła ogórków, pomidorów, żeby co było do słoików włożyć; troszkę urodził się agrest, porzeczki, może będzie sucho zdążę zerwać; naleśniki z kwiatami bzu czarnego, muszę spróbować w przyszłym roku, a może uda mi się znaleźć kilka baldachów jeszcze, bo ona tak rozkwita stopniowo; e! spróbuj z kapustą placków, każdy ma swój smak, może będą Ci dobre; placki to pewnie ze wszystkiego można zrobić, byle dało się zetrzeć i połączyć z ciastem; pozdrawiam.

Krzysztof Gdula pisze...

Mario, stoję murem przy Twoim mężu, bo nie dość, że rozumiem go, to i przecież my, faceci, musimy trzymać się razem :-) Może szaleństwo wytyczać liniami prostymi?
Podoba mi się dbałość o wykorzystanie darów natury. Mimo ogólnego nadmiaru jedzenia, jest coś niedobrego w jego marnowaniu.
Podsmażane jabłka w słoikach są super. Nie tylko w szarlotce, ale i same, jedzone wprost ze słoika. Wiem, bo próbowałem, i się nasłuchałem małżonki przy tej okazji.

AgataZinkiewicz pisze...

Pieeknie widoki. Przepiękne zdjęcia. Przyroda się odbuduje... Jakieś to u was dorodne grzybki... U nas ani widu ani słychu... Może po deszczach coś ruszy. Narazie jagody ale też nikt nie jeździ bo ciągle pada... Już za dużo tej wody, wszystko zaczyna gnić... Pozdrawiam... Trzymaj się.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Krzysztof, och! rozumiem tę męską solidarność:-) jak się ustali jakąś normę, to wszystko przed nią albo za nią można podciągnąć pod szaleństwo:-) grzechem byłoby nie korzystać z danów natury, a potem iść do marketu i szukać na półkach, a poza tym nie mniej ważkie są kwestie finansowe; takiego marnowania żywności chyba jeszcze nie było, żeby owoce gniły pod drzewami, na krzakach; chcę zaznaczyć, że tylko łakomczuchy wyjadają smażone jabłka ze słoika:-) :-) :-) pozdrawiam.

Agata, tak, przyroda litościwie przykryje wszystkie blizny, a ludzie pomagają, widzi się po drodze mnóstwo prac koparkami, ale cóż, uklepaną ziemię na skarpie znowu zmyje ulewny deszcz, jak nie ma umocnień z kamienia czy choćby pali drewnianych z plecionką; grzyby wielkie, same prawie uciekały z koszyka, tyle miały mieszkańców, letnie borowiki prawie zawsze robaczywe; pokazuje się zaraza na pomidorach z wilgoci, naturalne środki nie pomagają; pozdrawiam.

Krzysztof Gdula pisze...

Nie łakomczuchy tylko smakosze :-)

mania pisze...

Maryniu, moja mam robi takie "gołąbki dla leniwych" - miesza się poszatkowaną kapustę z ugotowanym ryżem, jajkiem i przyprawami, formuje kotleciki i smaży, mniej pracy a w smaku całkiem niezłe :)
Pozdrawiam serdecznie

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Krzysztof, :-)

Mania, jadłam takie gołąbki u bratowej, do tego zapiekane w sosie pomidorowym, były całkiem, całkiem:-) pozdrawiam.

Beskidnick pisze...

Pięknie, ale faktycznie takie słupy to porażka.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Maciej, jest coś takiego, jak ochrona krajobrazu, ale widać wygoda i dobro społeczeństwa zwyciężyło; a można przecież jakoś dyskretniej, żeby tak nie waliło po oczach bielą tych słupów; pozdrawiam.