niedziela, 19 września 2021

Wąwóz Turda i Tureni ... w sercu Transylwanii ...

Niby temperatura niezbyt wysoka, do 25 stopni, ale niebo tak przejrzyste i słońce tak palące, że krople potu występowały nam na twarze bez żadnego wysiłku, a najlżejszy podmuch wiatru był przyjmowany z ulgą. Może mieszkańcy Rumunii są do tego przyzwyczajeni, my byliśmy wypompowani zupełnie. Może to, że wstaliśmy tuż po północy, potem ta męcząca droga, ostre promienie kłujące w oczy, niebo bez chmurki, więc czekaliśmy na moment, kiedy słońce schowa się za grań. I wtedy jak za pstryknięciem palców, od razu chłód, przejmujący chłód, a my chcemy nocować w namiocie, który być może nad ranem pokryje się szronem:-) Ubrawszy ciepłe polary i dresy wybraliśmy jednak nocleg w drewnianym domku, na łóżku z palet, bo na szczęście na kempingu były jeszcze wolne domki. 

Posiedzieliśmy w noc, owinięci śpiworami i obserwując ogromny ruch na niebie, samoloty latały mrugając światełkami w tę i we w tę, bo w pobliżu jest lotnisko w Cluj-Napoca. Jestem zmarzluchem, więc cieniutka kołderka zupełnie mi nie wystarczała, wsunęłam się do ciepłego śpiwora, przykryłam kołdrą i dopiero wtedy zasnęłam:-)

Rankiem słońce szybko przesuwało granice cienia i ogrzewało powietrze po zimnej nocy, ale jeszcze nie czas na zdjęcie polarów, dopiero jak zaczęło przygrzewać w plecy, od razu zrobiło się gorąco. Na kempingu przebywały dwa psy właściciela, w typie pasterskim, łagodne i wesołe. Kiedy jeden kudłacz przybiegł wesoło, żeby się rano przywitać, chciałam zrobić mu zdjęcie. To co zobaczyłam, zdumiało mnie bezgranicznie ... pies na widok aparatu w momencie odwrócił się i odszedł, nie reagując na wołanie, podkulając ogon pod siebie. Skąd takie przykre doświadczenia, z czym mu się kojarzą?

Kemping budził się do życia, mnóstwo młodych ludzi przygotowywało sprzęt do wspinaczki, poprawiali uprzęże, wyciągali kaski, specjalne buty, poprawiali zwoje lin, nigdy nie pasjonowała mnie ta atrakcja, jakim jest wspinaczka, bo po prostu boję się wysokości, ale z zainteresowaniem patrzyłam. Po lekkim śniadaniu i kawie ruszyliśmy i my w trasę szlakiem dołem wąwozu, górą prowadzą ścieżki również i mieliśmy taki plan, że przejdziemy dołem, wrócimy górą. A różnice wysokości są tam zacne, pionowe skalne ściany sięgają 200-300 m od dna potoku Hasdate. 


Początek ścieżki prowadzi wśród drzew, czuje się chłodne tchnienie rzeki i skał, zanim słońce zajrzy do wnętrza wąwozu. Od razu na wejściu spotkanie z wężem, chyba usiłował przepełznąć na druga stronę ścieżki, ale na odgłos kroków zawrócił, zdążyłam tylko złapać końcówkę ogona. Był długi, czarny, bez charakterystycznych żółtych plam na głowie, a więc to nie zaskroniec.


Idzie się ładnie, w otoczeniu pionowych, białych skał, raz jedną stroną, raz drugą stroną potoku, woda z szumem spływa po kaskadach, a kamienie są tak wyślizgane butami wędrujących, jak gładka powierzchnia szkła.






Na pionowych ścianach widać naszych znajomych z kempingu, już wpięci w te różne klamerki, mozolnie wspinają się do góry. Samo patrzenie na nich wywołuje łaskotanie w żołądku, a co dopiero tam być:-)



Ja tez używam lin, ale na samym dole:-)
Idą z nami przyjazne psy, to wieczni wędrowcy, towarzyszący turystom, chodzą to w jedną, to w drugą stronę, nos wkładają do garści, bo może coś niesiemy do zjedzenia.




Na płyciźnie, gdzie ścieżka schodzi na sam brzeg potoku, widzimy ławice maleńkich rybek i długi kształt z łuskami układającymi się w wyraźny wzór. To najpewniej zaskroniec rybołów, przyglądamy się, jak sunie po dnie, wypuszczając z pyszczka bąbelki powietrza.



Wyszliśmy z wąwozu na rozprażone przestrzenie, niebo bez chmurki, po drugiej stronie jest wioska Petresti de Jos, trzeba kawałek podejść. Wyszukałam w necie, że znajduje się tam placintaria z przepysznymi placintami z różnym nadzieniem, zjemy i będziemy wracać z powrotem.


Hm! placintaria, zwykła przyczepa, ale to niczemu nie przeszkadza, żeby serwować tam lokalne pyszności. Niestety, była zamknięta, to środek tygodnia, już po sezonie, a gospodarz coś tam remontował przy domu. Z żalem wróciliśmy z powrotem, u wejścia do wąwozu z tej strony szlakowskazy kierujące po stromym stoku na górę, tamtędy skalnym grzbietem mieliśmy wracać.
Popatrzyliśmy po sobie, pot obficie spływał po twarzy, nie damy rady w tym upale i rozprażonych skałach, damy sobie popalić, a jutro będziemy do niczego. 



W wysuszonej trawie okazałe dziewięćsiły, i ślimaczki w białych paskowanych skorupkach, na objedzonych łodyżkach roślin, pewnie zamarłe z tego upału, z zamkniętym wejściem do domku, trzeba przetrwać. 
Wróciliśmy dnem wąwozu, po śladach, a ludzi coraz więcej, wręcz zatory na węższych przesmykach, no i to wszechobecne selfie:-)



Wróciliśmy do bazy, a ponieważ było za gorąco na obiad, pojechaliśmy jeszcze na druga stronę autostrady Transilvana, aby popatrzeć z góry w przepaściste wnętrze kolejnego wąwozu Tureni.
Wioska poniżej, wokół pola z kukurydzą i nad samym wąwozem pastwiska, znaczone owczymi bobkami. Owiec nie widać, pewnie przepędzone w inne miejsce, przecież tu nie ma już na czym się paść.






W dole szumi potok, to on tak żłobi wąwóz w wapiennym podłożu, przez miliony lat, jest nawet wodospad. Tutaj również prowadzą ścieżki, dnem wąwozu i górą, widać było po drugiej stronie ludzi, znaczony szlak turystyczny. Teraz mogliśmy wrócić na kemping, w pobliżu, prawie za ogrodzeniem knajpka Taverna, wysyłająca w świat smakowite zapachy. Poszliśmy tam na obiad i zimne piwo w zmrożonych kuflach, czy jest coś lepszego po upalnym dniu, zmęczeniu, jak łyk zimnego piwa:-) Do jedzenia jak zwykle lokalności, zaciekawiła nas ciorba pod nazwą bob gulyas, ha! jak gulasz, to musi być coś pożywnego. Dostaliśmy glinianą miseczkę, pełną smakowitej gęstej zupy, prawie sosu z mięsem, napaprykowanej, pachnącej, z dodatkiem czerwonej fasoli. Do tego pokrojona w plasterki słodka, rumuńska cebula w typie naszej szalotki, no i biały chleb. Pochłonęliśmy danie, a potem odpoczywaliśmy w cieniu, obserwując ludzi, atrakcje wokół, jakie oferują w okolicy. Jeszcze napisze o obserwacji, co ludzie zamawiają, a więc ciorba de burta, to danie cieszy się wzięciem, ja nie zamówię już nigdy:-) flaki zabielane i zakwaszane, za to zainteresowało mnie coś ładnego. To pączki papanasi, danie jak z obrazka, pączek z wykrojoną dziurką, w to mnóstwo bitej śmietany, na to spływająca lawa z konfitury wiśniowej albo jakiejś innej, a na wierzchu uwieńczenie, kuleczka również z pączka, z tej wykrojonej dziurki. 


Co ranek przyjeżdżał gość z osiodłanym koniem, on sam wyglądał jak kowboj z argentyńskiej pampy, może ktoś robił sobie z nim zdjęcia, może przejażdżka, a raczej oprowadzanie konia z kimś na grzbiecie.


No i tyrolka, od czasu do czasu głośny krzyk aaaaaaaa! i ze świstem kolejny chętny zjeżdżał po linie. Odważniejsi zjeżdżali bez wyhamowującego spadochronu, ci mniej odważni byli spowalniani tym dodatkiem. Ja nie nadaję się do wysokości, choć z góry świat pewnie wygląda ciekawie, a mąż mówił, że pod nim zerwała by się lina:-) tak więc zgodnie orzekliśmy, że darujemy sobie i zostaliśmy przy obserwacji.

C.D.N.
Pozdrawiam serdecznie w ten deszczowy, chłodny czas, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!




15 komentarzy:

jotka pisze...

Z przyjemnością i ciekawością zwiedzam Z tobą Rumunię i czekam na ciąg dalszy.
W jesienne wieczory to dobra alternatywa dla spaceru, nie trzeba moknąć ;-)

Olga Jawor pisze...

Fajnie sie czyta tę pełną ciepła i słońca opowieśc w czas obecnego chłodu i deszczu. Dziękuję za możnośc wędrówki z Wami poprzez doliny i góry rumunskie. Ach, dania o których piszesz wyobrażam sobie jako bardzo smaczne i pachnące (no może poza tymi flakami, bo nie przepadam jako i Ty).Ja lęku wysokości nie mam, ale mój mąz ma spory, zatem zawsze podczas takich górskich wędrówek trzymamy sie z dala od stromizn i przepaści.
Pozdrawiam Cię serdecznie, Marysiu!:-)

wkraj pisze...

Rumuńskie krajobrazy zachwycają chyba każdego. Wąwóz robi wrażenie, ale na wspinaczkę po skałach bym się nie pisał podobnie jak na tyrolkę. Chociaż jak byliśmy w Chorwacji córka z zięciem zdecydowali się na taki zjazd. Akurat jest pora przed południem i opisem dań podkręciłaś mój apetyt. Pozdrawiam serdecznie :)

Aleksandra I. pisze...

Jak fajnie można spędzać urlop bez pięciogwiazdkowego hotelu. Jednak to możliwe tylko w zgranej grupie, tzn we dwoje. Jest do kogo przytulić się w zimną noc. Razem fajnie podziwia się ekstremalne widoki. Pozdrawiam i czekam na dalsze przygody.

Anonimowy pisze...

Tyrolką chyba bym się bał zjechać. Chmurki mają bardzo ciekawe kształty i na jednym zdjęciu widziałem chyba jaskinię. Ciekawe jak jest w środku?
Pozdrawiam. ;)

mania pisze...

Przyjemnie choć popatrzeć na widoki pełne słońca :)

elaj pisze...

Piękna wyprawa i cudne zdjęcia. Na mnie góry zawsze robią ogromne wrażenie i na zdjęciach i na żywo. Tyrolki bym nie odpuściła :))

Ula H. pisze...

Piękna ta Rumunia ! Nie pomyślałabym... Krajobrazy zupełnie inne niż u nas i skały jakieś wapienne. Ciekawe przygody ! Pozdrawiam cieplutko :))

Bozena pisze...

Nie dziwię się, że więcej nie zamówisz lokalnych flaków. Ja na podobne pseudo smakołyki natknęłam się w Bretonii. Zamówiłam andujet / tak to się wymawia/ i dostałam coś w rodzaju naszego salcesonu w dużo cieńszym flaku, ale chyba niedobrze oczyszczonym. Śmierdział odchodami. Obrzydlistwo, Miejscowi się tym zajadali. Zapamiętałam nazwę, żeby nigdy więcej!
A Wasza wyprawa naprawdę bardzo ciekawa. Pozdrawiam.

grazyna pisze...

Dobrze, że był domek z łóżkami na paletach, bo w namiocie byłoby krucho. Bardzo mi się podoba taka turystyka w dzikich warunkach, niezapomniane wrażenia stwarza, tylko te węże mnie nie zachwycają, nie lubię nawet zaskrońców, mam węzofobie.
Rumunia oferuje atrakcje, które chyba coraz rzadsze w Europie, ciekawam co dalej! Pozdrawiam serdecznie

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Jotka, kiedy patrzę, na to błękitne niebo i przypominam upał, to wręcz tęsknię za nimi w obecnym chłodzie i deszczu:-) mało nam, oglądamy filmiki na yt i przedłużamy w ten sposób nasz pobyt:-) pozdrawiam.

Ola, oj, tak, nosa nie chce się wyściubić za próg, zanim człowiek nie przyzwyczai się do temperatury; jemy Olu, ciorby o tej samej nazwie w różnych miejscach, ale każda kucharka robi inaczej, nigdy nie natrafiliśmy na identyczną; ta z flakami będzie długo wspominana, kiedy to usiłowałam dowiedzieć się, z czego ona, a pani za barem gładziła się po brzuchu, ja myślałam, że taka smaczna:-) boję się wysokości, może nie jakość panicznie, ale mnie powstrzymuje; pozdrawiam.

Wkraju, nawet te płaskowyże transylwańskie mają w sobie tyle uroku; niedaleko wąwozu działają dwie kopalnie, wydzierają ziemi urobek, buduje się dalszy ciąg autostrady w kierunku Zalau, a potem na Oradeę; krajobraz księżycowy trochę; młodzi mają inne spojrzenie na świat, nie boją się, syn tez mówi, że zjechałby:-) lubię kuchnie rumuńską, no oprócz de buty:-) ale serwują też uniwersalne dania; pozdrawiam.

Ola, urlop w hotelu czy taki jednostajny na plaży jest nie do zniesienia dla nas, kiedyś wytrzymaliśmy nad morzem chyba jedno popołudnie;-) chyba nikt by z nami nie wytrzymał, bo plany podróżnicze zmieniają się w trakcie jazdy, dysponujemy czasem dowolnie, nie każdemu to pasuje; dlatego najlepiej nam się jeździ i wędruje we dwójkę; ściany wąwozu i wspinający się tam ludzie robią wrażenie; pozdrawiam.

J.Kosik, trzeba mieć trochę odwagi, żeby zjechać, ja też jej nie mam:-) wieczorem ułożyły się chmurki tak, jakby wąwóz dymił z gardzieli, noce były bardzo gwiaździste, bez przymgleń; jaskiń jest tam mnóstwo, różnych zjawisk krasowych, ale jakoś jaskinie mnie nie nęcą; byłam raz w słynnej rumuńskiej w Chiscau, wspaniała szata naciekowa, i to mi wystarczy; mają mnóstwo zjawisk krasowych; pozdrawiam.

Mania, o, tak, zwłaszcza w tej naszej jesiennej szarudze, z nostalgia wspominam upał:-) no i jak tu człowiekowi dogodzić:-) pozdrawiam.

Elaj, za krótko trwają nasze wyjazdy, ale chociaż trochę uszczkniemy dla siebie z rumuńskich uroków, bo już lata trwa nasza fascynacja tym krajem; hm! ... jednak wolałam popatrzeć z dołu na zjeżdżających tyrolką; pozdrawiam.

Ula, i ja pierwszym razem wyjeżdżałam do tego kraju pełna obaw, bo sama wiesz, jakie uprzedzenia krążą w narodzie; mają prawie całe Karpaty u siebie, a jakie zjawiska geologiczne, że czasami szczęka opada, co też natura potrafi stworzyć; tak, skały wapienne, akurat tutaj, pełne jaskiń, podziemnych rzek; pozdrawiam.

Bożena, flaki w rumuńskim wydaniu czyli ta słynna ciorba de burta już stały się u nas przedmiotem żartów, kiedy to wspominamy moją minę po pierwszej łyżce, a wcześniej pani usiłowała mi wytłumaczyć, z czego ona:-) o, to też miałaś smakowe wrażenia w Bretanii, lokalności nie zawsze przypasują, może z czasem można się przyzwyczaić; pozdrawiam.

Grażyna, może gdybyśmy byli młodsi, nocleg w namiocie nie byłby problemem, ale tu coś strzyka, tam boli, może połamać człowieka i cała przyjemność wyprawowa na nic, woleliśmy domek; ostatnia noc była problematyczna, bo ktoś niby zarezerwował, ale do naszego wyjazdu nie pojawił się, na nasze szczęście; kemping był przyzwoity, gospodarz dbał o czystość, gorąca woda, kuchnia, jadalnia na wolnym powietrzu, nawet w hamaku można się pobujać:-) nie wzięłabym węża do ręki, ale popatrzeć mogę:-) kraj zmienia się z wyjazdu na wyjazd, ale nadal jest fascynujący; pozdrawiam.

Anonimowy pisze...

I cóż tu napisać. Za każdym razem z wielką przyjemnością podziwiam pokazywane przez Ciebie krajobrazy; te bliższe i te dalsze także. Wspaniała wyprawa i to przejrzyste, czyste powietrze. Jak dla mnie to, taki powiew beztroski i wolności. Z ciekawością i niecierpliwością czekam na kolejne opowieści z szlaków. Wszystkiego dobrego, a przede wszystkim moc zdrowia. Pozdrawiam, Alik

Tomasz Gołkowski pisze...

Kolejne, nieznane mi, piękne obszary najbardziej karpackiego kraju. Wiem co to znaczy pobudka w środku nocy i jazda na wschód do rana, a następnie wędrówka bez odpoczynku. Upałów nie znoszę, choć zazwyczaj wysoko w górach wiatr orzeźwia mocno. Noce już zimne, szczególnie w górach - również i mnie już mocno ciągnie .. Może za tydzień ...
Podziwiam i życzę kolejnych ciekawych podróży.

Krzysztof Gdula pisze...

Nie ma nic lepszego nad zimne piwo pite w upalny dzień, masz racje!
Dziewczyna z piętnastego zdjęcia to Ty?
Przez rumuńskie smakowitości znowu poczułem się głodny.
Mario, pięknie tam. Nie dziwię się waszym powrotom do Rumunii.
Ja też nie lubię się bać w górach, a okres sprawdzania się mam dawno za sobą.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Alik, udało nam się z pogodą, choć nocą było bardzo zimno; z żalem wracaliśmy do domu, stanowczo za krótki wyjazd, ale na więcej nie mogliśmy sobie pozwolić; wzajemnie i pozdrawiam.

Tomasz, Rumunia nudzi mnie tylko na płaskich terenach, ale dobrze, że jest ich mało:-) te pobudki dają w kość, ale kiedy chce się zaoszczędzić trochę czasu, trzeba wyjeżdżać w nocy; upał mnie osłabia, razem z peselem:-) chyba w tym tygodniu jeszcze na Ukrainę wyskoczymy, coś nas nosi; pozdrawiam.

Krzysztof, najbardziej lubimy takie piwo na powietrzu, a nie w zamkniętej sali, w barze pod parasolem może być; tak, tak, to ja ... dziewczyna, jak to ładnie brzmi:-) dziś upiekłam sobie na kuchni proziaki, życie mnie zmusiło, bo jestem na Pogórzu, a zabrakło mi chleba; gorące posmarowałam masłem, roztopiło się i takie zjadłam, pyszne, prawie jak rumuńskie, a nasze przecie; nie jestem ryzykantką ani nie sprawdzam siebie, zazwyczaj wycofuję się, jakby co:-) pozdrawiam.