wtorek, 12 października 2021

Tak się zaczyna ...

 Najpierw czysty zachód słońca, promienie nie napotykają w kryształowym powietrzu najmniejszej chmurki, aby tam odbić się na niebie kolorem. Latem to nie problem, co najwyżej upały wyżu ze wschodu, ale o tej porze roku to może być tylko przymrozek.


Świt skrzepły od szronu, człowiek nieprzyzwyczajony do zimna, w chatce zimno, a więc pierwsze kroki to rozpalenie w piecu. Przesuwająca się linia światła słonecznego szybko roztapia pobielałe trawy, całe szczęście, że dni słoneczne, a wiec koło południa całkiem znośna temperatura. Obserwując prognozy pogody zdążyłam przed mrozem zebrać z grządek papryki, młody koper i sałaty, a spod folii ostatnie pomidory. Zostały rzodkiewki, ale im chyba nic nie zagroziło, skoro siedzą w ziemi, co najwyżej liście ucierpiały.



Papryczki dzwoneczki miały być nadzwyczaj ostre, więc smakując jedną bardzo ostrożnie to zrobiłam, spodziewając się ognia piekielnego:-) Najpierw delikatnie u nasady, tam gdzie oderwany ogonek ... nic nie poczułam, a mąż widząc moje ostrożne rozterki po prostu ugryzł papryczkę no i nic, nawet nie zapiekło. Ugryzłam i ja, no i też nic, zjadłam ją z pieczywem całą, zero ostrości ... konsumowana była tylko jedna, może trafiliśmy na łagodną, a inne będą ostre ... dam znać.

W trawie leżą jabłka spadłe ze starych jabłoni, może nie tak efektowne jak te ze sklepowych półek, drobne, niektóre obite, ale to doskonały materiał na wszelkie przetwory. Ponieważ w zeszłym roku zrobiłam mnóstwo słoików ze startych jabłek, tym razem zrobiłam jabłka smażone z rodzynkami wg przepisu od Ani i Stefana, do tego pójdą orzechy, ale tuż przed spożyciem. 

Mnóstwo obierania, krojenia, mieszania, pilnowania żeby się nie przypaliły, marmolada gęstniała, robiła puff! puff! jak błotko z wulkanów błotnych ... w chatce pachniało jabłkami, a najbardziej pachniały obierki:-) Zresztą, kiedy idzie się pod tymi starymi jabłoniami, pachnie mocno jabłkami, te z marketu tak nie pachną. Oprócz tego zrobiłam też chutney, po naszemu gęsty sos właśnie z jabłek, słodko-kwaśny, z dodatkiem cebuli i papryczek chili oraz octu jabłkowego.

Sucha pogoda i wiatr sprzyjały otwieraniu się zielonych łupek orzechów włoskich, po mroźnych nocach zbierałam je szybciutko, bo obok stoją ule. A jak słońce ociepli je, to pszczoły jeszcze wylatują, a ja chciałam uniknąć spotkania z nimi, więc szur, szur w tych liściach, " na dreptaka" wyszukiwałam orzechy w trawie. Trawa nie skoszona, liście opadły, więc tylko stopy w cienkich klapkach były w stanie wymacać te orzechy, właśnie "na dreptaka", miejsce w miejsce:-)


Czasami wyskakiwałam na chwilkę za drogę do lasu, a tam mnóstwo rydzów, wpierw młodziutkie, potem coraz większe, choć całkiem zdrowe, więc na patelnię kroiłam je w kawałki. 



Oprócz rydzów i szmaciaka gałęzistego znalazłam także takie coś, na początku myślałam, że to jeż przytulony do małego pniaczka:-)




Mamy dwie zaprzyjaźnione sarenki, co ranek można je spotkać u nas na podwórku albo za płotem.


Na sarenkę patrzyłam jednego ranka z okna, była tuż pod chatką, zbliżała się wolniutko nasłuchując, strzygąc uszkami, bo Mima na tarasie hałasowała blaszaną miską z porannym jedzeniem, potem wolniutko przeszła do sadu na jabłka. Sarny trzymają się blisko domów, rykowisko chyba skończyło się, myśliwi zniknęli, więc i na łąkach pojawiły się wilki. Patrzyliśmy na nie przez lornetkę, to wielkie stworzenia, zwłaszcza jeden basior. Na początku nie było ich widać na tle zbuchtowanej przez dziki łąki, wąchały, obsikiwały teren, potem ruszyły dalej. Rankiem przeszły wilki, potem wyszły łanie, sarny, pasły się do wieczora i tak to dzieje się wokół.



Na łąkach kwitną delikatne zimowity.




W ciepłe dni wypełzają na drogi gady, udało nam się uratować żmiję i zaskrońca, całkiem żywotne towarzystwo:-)

W ciepłe popołudnia, w niskim słońcu jeszcze brzęczą pszczoły na jesiennych astrach, polatują motyle, czasami zawieje wiatr niosąc zawieruchę złotych liści, tylko w sadzie kłócą się sójki, grzebią w liściach, a wśród orzechów znajduję żołędzie przyniesione przez nie z lasu.





Korzystając z ładnej pogody jeździmy jak zwykle po okolicy bliższej i dalszej, zwłaszcza kiedy jeszcze poranne temperatury nie zachęcają do zajęć na podwórzu. U nas słonce dosyć późno zagląda, więc zanim powietrze ogrzeje się, łazikujemy:-)








Pozdrawiam serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, wszystkiego dobrego, pa!







27 komentarzy:

Unknown pisze...

Zazdroszczę Pani w pięknym miejscu pani mieszka te widoki pozdrawiam Zosia.

BasiaW pisze...

Piękne te dni nasze...Twoje dary jesieni to samo zdrowie Marysiu. A mnie drapie w gardle i wierci w nosie, zbliża się jesienne chorowanie.

Anonimowy pisze...

To samo pomyslalam co pierwszy komentator napisal - pieknie tam u Was; takie zdrowe i naturalne srodowisko.
Imponuje mi Wasza gospodarnosc ( swoje warzywa, grzyby, orzechy , przetwory itd.
Przypomina mi sie rodzinny dom bo Mama tez przerabiala te wszystkoe dary z ogrodu.
Pozdrawiam
Aga T

grazyna pisze...

MArio! znów zazdrośnie piknęło mi serce! Jaki wspaniały opis wczesnej i jeszcze ślicznej jesieni...ile się dzieje i jak pięknie sie dzieje, sarenki Cię wizytują..ojej! wilki i inne zwierzaczki, żmij nie lubię ale przyznaję, że piękny zygzak ma.
Te papryczki to ulubiony przysmak wenezuelski, nazywają się. aji dulce (ahi dulce), bez aji dulce nic w Wenezueli się nie gotuje.

https://en.wikipedia.org/wiki/Aj%C3%AD_dulce

Ale jest tez aji picante wyglądające identycznie, więc może kupiłas nasionka tej dulce...a może miałaś i takie i takie więc uważaj. Gdzie dostałas te nasionka..mój mąż bardzo tęskni za nimi...posialabym w przyszłym roku.
W Wenezueli często kupuje się aji dulce i często się zdarza, ze kupiło się picante albo, że sa pomieszane.
Sciskam serdecznie

Olga Jawor pisze...

Przeslicznie wygląda świat posiwiały i pobłekitniały o poranku mrozem. U nas jeszcze przymrozków nie było, (najmniej dotąd zero stopni). Dobrze, że zdążyłaś z zebraniem wszystkiego przed mrozem.Pięknie opisujesz swój pogórzański, swojski świat.Otulony zapachem jabłek i rydzów, cichy i bezpieczny, schowany przed czasem, co biegnie zbyt szybko.
Pozdrawiam Cię ciepło, Marysiu!:)

Morgana pisze...

Jestem tutaj pierwszy raz i bardzo mi się u Ciebie podoba😀
Przyglądanie się codziennie swoim darom czy to sadu, czy ogrodu jest miłym uczuciem, wiem to bo mieszkałam na wsi🍎🍏🌶
Pozdrawiam serdecznie i obiecuję powrócić💛😊🍂🍁🌼🍀
Morgana

Klimaty Agness pisze...

Marysiu, zawsze z ogromną przyjemnością podziwiam Twój cudny sielski świat. Taki spokój w nim czuję, taką błogość. Te ogromne połacie natury, lasy, łąki, wspaniałe dzikie zwierzęta, które macie za sąsiadów, to tak bardzo mnie zachwyca i wzrusza. W cudnym, dobrym miejscu przyszło Wam żyć <3
Zbiory z ogrodu obfite, papryczki i dzwoneczki i te długie piękne, pomidorki również. U mnie też już wszystko zebrane, jedynie winogrona zostały na krzaczku, ale wydaje się że wszystko z nimi w porządku. Będą zerwane na sok, wprawdzie nie bardzo się na niego nadają, bo to zielon, deserowa, bardzo pachnąca odmiana, pyszna do jedzenia na surowo, ale w tym roku końcówka lata i jesień była tak zimna, że są dosyć kwaśne, nie wysłodziły się i nie było amatorów do jedzenia. Cóż, sok jaki by nie był, to zawsze zimą się wypije. Twoje jabłkowe przetwory imponują <3
Pozdrawiam serdecznie, Aness<3

Aleksandra I. pisze...

No tak przymrozki dają nam znak, że to już czas na zimowe rytuały. Jednak słonko w ciągu dnia jeszcze zaprasza na wędrówki. Dobrze, że zapasy porobione, z przyjemnością będą wykorzystywane zimową porą. Fajnie tak obserwować naszych zwierzęcych przyjaciół i nie tylko. Teraz coraz częściej będziemy sięgać po ciepły napój kocyk i dobrą książkę. Ciepłe pozdrowienia zasyłam.

Ismar pisze...

Zbiory z ogrodu zacne a pracy przy przetworach sporo. Takie widoki na wyciągnięcie ręki to wielki skarb a dni słonecznych jak dotąd jesień nam nie poskąpiła.

Anonimowy pisze...

Wspaniałe widoki, już za chwilę nie będzie zieleni, byłem dzisiaj w parku i wiele lip jest już niemal gołych, ach szkoda mi będzie lata.
Pozdrawiam. ;?)

jotka pisze...

Och, rozmarzyłam się na te kolory i widoki, a takiej papryczki to nigdy nie widziałam! Szkoda, ze na moim osiedlu sarenek nie widuję, ale wystarczy iść w pola i tam czasami z daleka udaje się podejrzeć.
Cudności tam macie, oby zima Was nie zmroziła za bardzo:-)

wkraj pisze...

Jakże to wszystko jest inne niż u nas dlatego tak fascynujące. Piękne krajobrazy, obcowanie z naturą na wyciągnięcie ręki. Chociaż mieszkamy w mieście zimą do sadu naszego sąsiada przychodzą sarenki i bażanty, więc chociaż mamy jakąś namiastkę. Natomiast ciszę się, że nie odwiedzają nas wilki. Pozdrawiam serdecznie :)

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Zosia, to trudny teren, zwłaszcza w zimie:-) ale widoki mamy ładne, tak się czasami zastanawiam, czy opatrzą mi się kiedyś; pozdrawiam.

Basia, tez tak myślę, że chociaż zbiory niezbyt okazałe, ale za to bez śladu chemii; niedobrze, niedobrze, przeziębienia są dokuczliwe, herbatki z miodem, ziółka, syropy domowe i mikstury czosnkowe łykaj; pozdrawiam.

Aga, to prawda, teren bez grama przemysłu, wokół lasy, nawet pól uprawnych nie ma, maleńka wioseczka zagubiona wśród lasów; napracowałam się od wczesnej wiosny, poczynając od własnych rozsad, grzechem byłoby zmarnować plony; a może moje pokolenie tak ma? zapobiegliwość, skrzętność, bezpieczeństwo w piwniczce:-) pozdrawiam.

Grażyno, chłodno, ale bardzo malowniczo, lornetka na podorędziu, bo lubię obserwować zwierzęta, a czasami nawet człowieka wypatrzę na łące "zapotocznej":-) gady nie są moimi ulubionymi, nie szukam z nimi spotkania, ale skoro są tak wystawione na śmierć pod kołami, zdejmuję, kiedy tylko zauważę, tak samo salamandry; ha! a to ci zagwozdka, trzeba mi uważać, co używam w kuchni, żeby potrawa nie była zbyt ognista, bo rzeczywiście nasionka mogły być zamieszane; kupiłam je w necie, w którymś ze sklepów z nasionami, a papryczki nazywają się Okrasny zwonok, od firmy Legutko; niechętnie dojrzewają, czerwienieją, ale są bardzo dekoracyjne; część zamarynuję i będzie dodatek do rumuńskiej ciorby:-) pozdrawiam.

Ola, jakże to możliwe, że nie mieliście przymrozków? może to kwestia wysokości, dołem zawsze bardziej przeciąga, a u nas na dodatek otwarta przestrzeń od łąk; zdążyłam zebrać z grządek, bo pamiętam mój żal sprzed laty, kiedy mróz zwarzył mi pomidory, papryki; ech, ten czas, nijak nie da się go zatrzymać, szkoda każdego dnia:-) pozdrawiam.

Morgana, witaj w naszych skromnych progach; też wychowałam się na wsi, zawsze chciałam z niej uciec, pokosztowałam miejskiego życia i jednak odnalazłam się na wsi, chłopska dusza drzemie we mnie:-) pozdrawiam.

Agness, te miłe słowa budzą ciepłe uczucia w sercu; praca w ogrodzie kosztuje wiele wysiłku, nie mogłabym zaprzepaścić tego, co urosło, sama wiesz, że własnoręcznie wyhodowane od maleńkiej roślinki warzywa traktuje się inaczej, niż kupione, wręcz z uczuciem:-) mam winogrona najzwyklejsze, ciemna stara odmiana, pachnąca i słodka, w tym roku zostawiłam je kosom, zapasy jeszcze z zeszłego roku; sama też dużo podjadam:-) jabłek mnóstwo, nie wszystkie przerobie, dobrze, że zwierzętom posłużą, choćby w zimie spod śniegu wygrzebią; pozdrawiam.

Ola, dobrze, że mamy pory roku, bo jak to tak, lato i lato, ciągle lato:-) dobrze się wędruje w takiej temperaturze, rześko; mam tę możliwość, że obserwuję zwierzęta jak na tacy, na łąkach, nie umkną lornetce; książki, o tak, to lepsze niż informacje ze świata:-) pozdrawiam.

Ismar, no i jak tu nie wykorzystać tego, co urosło, skoro to tyle pracy kosztuje, a poza tym całe lato swoje warzywa nas karmiły, tyle zieleniny wszelakiej; jednakowoż zachwycają nas te widoki, czasami zastanawiam się, czy kiedyś zobojętnieją? chyba nie; pozdrawiam.

Szymon, taki mamy klimat:-) każda pora roku ma swój urok, i zima też, tylko trzeba w opał się zaopatrzyć:-) lato, owszem, ale za gorąco jak dla mnie; pozdrawiam.

Jotka, w oddali Kanasin jest obsadzony jodłą i bukiem, doskonale teraz widać granicę między zielonym a rudym, kolorowy spektakl trwa, potem zostaną tylko rude modrzewie, ale i im opadną igiełki i przyjdzie zima:-) papryczki i u mnie pierwszy raz, bardzo dekoracyjne; sarenki bliżej ludzi, wilki u nas grasują; pozdrawiam.

Wkraju, inne, masz rację, ale nie każdemu służy takie oddalenie od ludzi, brak sklepów, deptaków czy innych cywilizacyjnych atrakcji:-) to masz rzeczywiście namiastkę natury u sąsiada, aż dziw, że w takiej aglomeracji, gdzie mieszkasz, sarenki i bażanty blisko; wilki uciekają od człowieka, ale przeżycie jest, kiedy zobaczy się je w naturze; ten ostatni basior zrobił na mnie wrażenie, spotkaj tu człowieku takiego na otwartej przestrzeni:-) pozdrawiam.

kobieta w pewnym wieku pisze...

Piękne zdjęcia, piękne widoki i piękny opis jesiennych dni. U mnie też już wszystko zebrane. Zostało jeszcze tylko kilka pigw na drzewie, ale już mam nadniar przetworów i dlatego zwlekam. Chyba dzisiaj je zerwę i zapomniałam o młodym koperku, który się sam wysiał. Pozdrawiam, oby takie piękne kolorowe dni zostały nam jeszcze jak najdłużej.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Ela, słońce pomaga uwydatnić kolory:-) nie jestem w stanie przerobić wszystkich owoców z sadu, zostanie coś dla zwierząt na zimę, znowu sarenki będą wygrzebywać spod śniegu, taka mała spiżarnia dla nich:-) a ja jeszcze długo będę piec szarlotki; pozdrawiam.

pytu pisze...

Ten grzyb na pniaku to prawdopodobnie Ramaria rubella . W Polsce ma tylko kilka może kilkanaście stanowisk . Na naszym pogórzu spotykam go stosunkowo często . Pozdrawiam .

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Piotrek, wielkie dzięki za rozpoznanie, nie znam się na tego rodzaju grzybach:-) ten urósł wyjątkowo, bo pojedyncze strzępki rozrzucone po podłożu widuję; byłam wczoraj w lesie, mróz mu nie zaszkodził, ma się dobrze; zebrałam chyba ostatni raz rydze; pozdrawiam.

Anonimowy pisze...

Ależ tam pięknie wokół Ciebie Mario, i tak sielsko i romantycznie. I opowieść płynie jak potok, a zapachy jabłek i innych zbiorów roztaczają się nawet przed moim komputerem. Właśnie zachęciłaś mnie do zrobienia tego smakowitego sosu z jabłek. Tego szmaciaka jadłam pierwszy i jak do tej pory jedyny raz przed laty; zidentyfikowałam ten mężowski łup z lasu na podstawie książki o grzybach. Wcześniej go nie znałam i pamiętam, że ze strachu do rana zasnąć nie mogłam, bo i dzieci jadły. Ale był bardzo smaczny, polecam wszystkim. Zazdroszczę tych wypadów na pogranicze i za. Ale wędruję z Tobą, choć mnie nie widać. Z Tobą nie można się nudzić. Pozdrawiam słonecznie, Alik

Jael pisze...

Raj – pierwsze słowo jakie przyszło mi na myśl, po zapoznaniu się z treścią i zdjęciami.
Pięknie żyjesz.
Mnie zdarzało się ratować gady przed rozjechaniem i przed zamarznięciem. Brałam sztywnego węża z drogi i kładłam na ziemi w trawach. Przebudzał się powoli, pewnie od ciepła moich rąk, a potem leniwie pełzł w poszukiwaniu najbliższej dziury.

elaj pisze...

Piękna jesień a rydzy zazdroszczę 😉. A wilki w zeszłym roku pojawiły się już i w naszych lasach. Podobno to dobrze ... . Serdeczności 😊

Anna Kruczkowska pisze...

Ach, jakie bogate zbiory! ta dzwoneczkowa papryka jest śłiczna! A koziej brody zazdroszczę. W tym roku jadłam sporo dziwnych grzybów, ale na siedziunia niestety nie trafiłam. Szkoda, bo jest pyszny!

Stokrotka pisze...

Przepięknie tam u Ciebie Mario....Aż zazdroszczę ...

Krzysztof Gdula pisze...

Ładnie zaczęłaś wpis tymi dwoma kontrastującymi zdjęciami. Jakże niepodobny ciepły zachód do mroźnego ranka! Taką dobrą, spokojną, smakowitą, dostatnią jesień czuć u Ciebie.
Wszystkie owoce i warzywa jak zwykle budzą apetyt. Sos jabłkowo-warzywny musi być dobry, a papryka chyba rosła przygnieciona, co widać po jej kształcie.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Alik, jabłka pachną obłędnie, jest też odmiana gruszek, kiedy spadną, zapach nie do opisania; kiedyś sos zrobiłam na próbę, mąż gotując gulasz zapytał: no, co tam masz jeszcze w piwnicy? więc przyniosłam słoiczek, sos nie poszedł do potrawy, został zjedzony bezpośrednio ze słoika, próba smakowa przeciągnęła się, aż pokazał o się dno:-) szmaciak, u nas baraniocha nazywają ten grzyb, dla mnie smak niezwykle intensywny, jadam od dziecka, ojciec z lasu przynosił; szkoda nam każdej chwili, więc jeździmy:-) pozdrawiam.

Jael, byłoby tak, gdyby nie myśliwi, i te góry drzew wycinanych w lesie, z tym nie mogę się pogodzić; gadostwo zmiennocieplne, dlatego szukają jeszcze ciepła na asfalcie, przeżyły lato, by na jego koniec zginąć pod kołami; nie, do rąk nie biorę, jakoś nie mogę się przemóc:-) pozdrawiam.

Elaj, zwłaszcza buki i klony dają po oczach kolorami:-) chyba ostatnie rydze zebrałam w sobotę, były zdrowe, zjedliśmy ze smakiem z patelni; natura odradza się, wilki towarzyszą nam od dłuższego czasu, kiedy zobaczyłam je pierwszy raz, z emocji zaparowały mi szkiełka lornetki:-) pozdrawiam.

Ania, jak na razie papryczka okazuje się być słodką, ani śladu pikantności, pewnie zamarynuję, dla ozdoby, bo jedzenia z niej niewiele:-) znalazłam kilka baranioch, jakoś szczęście miałam do nich w tym roku, nazywam te grzyby polską truflą:-) bardzo aromatyczne; pozdrawiam.

Stokrotko, to prawda, a teraz kolorowo, liście kapią powoli ... jesienny smętek:-) pozdrawiam.

Krzysztof, zachody słońca mam na wprost okna, jak jest ładnie, to biegam i robię zdjęcia, a czasami otwieram tylko okno; jeszcze śliwki węgierki na drzewach, jabłka pod leżą, tylko korzystać, ale ile człowiek jest w stanie zjeść i przetworzyć; sos przyjął się, choć pierwsza partia sprzed kilku lat stała na półce i czekała na swoją kolej, mąż odkrył to dziwne połączenie smaków i teraz robię co jakiś czas kilka słoiczków; w komentarzu powyżej Grażyna pisze o tych papryczkach, wenezuelskim przysmaku, a gdzieś ostatnio spotkałam się z nazwą "gujańska", kraje sąsiadujące, więc może być i tak:-) przygnieciona, dobre:-) ale ciekawy kształt, każda papryczka jak zabaweczka:-) pozdrawiam.

don't blink pisze...

Jakie by nie były w smaku, te paprykowe dzwoneczki są bardzo urocze.
Ja dzisiaj nazbierałam pięknej kaliny. Zrobię z niej coś w rodzaju nalewki, o której kiedyś wspominałaś:)

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Don,tblink, coś mi się wydaje, że to był jednorazowy wyskok z paprykowymi dzwoneczkami, bardzo ładne, dekoracyjne, ale późno dojrzewa, niezbyt mięsista, taka dla ozdoby, bo i wcale nie ostra, cos pomylili z nasionami:-) co prawda pozyskałam trochę nasion, kilka sztuk wysieję; och, och! już wyobrażam sobie ten zapach unoszący się ze słoja z nastawem kalinowym, dla mnie jak stare ścierki, paskudny, ale potem napitek dobry; pozdrawiam.

don't blink pisze...

Przemroziłam kalinę i zapach całkiem przyjazny:). Część zalałam spirytusem, a część przesmażyłam z cukrem do słoika i czekam na jakiś katar:) Kilka łyżek dodałam do nastawu octu jabłkowego.