wtorek, 28 czerwca 2011

Jak zdobywaliśmy Dolny Śląsk .... cz. II

Wczesny poranek obudził nas bólem mięśni, ledwo zwlekliśmy się z legowisk, popatrywaliśmy na siebie z pytaniem w oczach: Damy radę dziś? A w planie były Góry Stołowe, może nie dadzą nam tak w kość jak Śnieżnik.
Kawa i w samochód, GPS poprowadził nas to jedną, to drugą stroną granicy, spora odległość od Głuchołazów.
Przecięliśmy Kotlinę Kłodzką i po zakupieniu mapy, żeby wiedzieć dokąd iść, przyatakowaliśmy Stołowe od strony Radkowa.
Zostawiliśmy samochód na parkingu przy Szosie Stu Zakrętów, mała kanapka i w drogę  Ta Szosa Stu Zakrętów łączy Radków z Kudową-Zdrój, dokładnie ma 103 zakręty, a zbudowana w latach 1867-70. Ciężko było, każdy krok okupiony bólem, ale także z każdym krokiem było coraz lżej, mięśnie rozruszały się. Przyjemnym szlakiem do góry, właściwie drogą, coraz wyżej zaczynały ukazywać się skały...


... ich ogrom przytłaczał ...


... szlak stawał się coraz bardziej kamienisty...


... a po lewej stronie cała przeogromna ściana skalna, czuliśmy się tam jak krasnoludki w krainie olbrzyma ...


... mnie opadała szczęka z zachwytu, było coraz piękniej ...


To zaczynają się chyba Skalne Wrota, a może te wszystkie skały - to jedne wielkie wrota...


Drzewa i mniejsze rośliny trzymają się czasami kilkoma korzonkami, oplatając przeogromne skały ...


Ta jodła rośnie na krawędzi, a korzenie skierowała do życiodajnych skrawków ziemi i trwa ...


Jestem na górze, nad przepaścią, dalej nie podejdę, bo mam stracha przed wysokością i tak robi mi mąż zdjęcie, również p.t. Maryś, to dla potomnych...


Powolny odwrót z groźnego dla mnie terenu, jeszcze ostatni rzut oka w przymgloną wysokością dal lasu i idziemy dalej ...


Po drodze mijamy jakieś stare, kamienne budowle, coś jak podpory może mostu, być może prowadziła tamtędy kiedyś droga ...


Teren wyrównuje się, leżą pojedyncze, diabelskie kamienie wśród kwitnącej łąki ....


... przekraczamy znowu szosę ....


... i jesteśmy na szlaku prowadzącym na Szczeliniec. Jodła oplotła kamień korzeniami, tuż przy niej krzaczki borówek, z tyłu na następnym kamieniu już trochę wyschły ...


Wspinamy się dalej do góry...


... wita nas przejście w skale ..., to Skalna Brama ...



.... i skały Szczelińca. Ogromnymi schodami wspinamy się dalej do góry, napotykamy coraz więcej ludzi, ale oni idą z Karłowa, od strony parkingu ...


Formy skalne przybierają różne, niesamowite kształty....


... wchodzi się jak do czeluści, a tam panuje miły chłodek, jak w lodówce ...


Dalej skały, już leżą na płaskim terenie, między nimi drewniane podesty dla wygody wędrowców ...


To chyba Ucho Igielne, tak mi się wydaje ...


... zaintrygował mnie ten motyl, długo szukałam, kto zacz?
A to jest mieniak tęczowiec, rzadki motyl, duży jak tropikalny, nie żywi się nektarem kwiatów, tylko spija wilgoć z mokrych desek wraz z rozkadającymi się resztkami, ma bardzo ciemne skrzydła, wydaje się, że jednolite, jednak pod wpływem ruchu pyłek na nich mieni się metalicznie, prawie na fioletowo. Cuda, cuda mają na tym Dolnym Śląsku, chwilę tam stałam nad nim i ciężko było sfotografować go, tak szybko składał i rozkładał  swe cudne skrzydła ..


Tu tyle widać i tu tyle widać, nie udało się ...


A na górze widoki kotliny ...


i innych formacji skalnych Gór Stołowych.


Platforma widokowa przyciąga wielu chętnych ...


... no i atrakcja, połączone linami dwa urwiska, dla śmiałków. Pod opieką wyszkolonego człowieka można pokonać te parenaście metrów nad przeogromną przepaścią, odważnej dziewczynie towarzyszyły okrzyki kolegów z wycieczki, jakaś grupa nauczycieli, a ja bałam się za nią, autentycznie. Sama w życiu nie odważyłabym się ...


... jest już prawie na środku, dobrze, że nie huśtali linami, jak na moście wiszącym ...


Przeszła całą trasę, naprawdę dzielna dziewczyna ...


A my po odpoczynku, posileniu się i czeskim piwie ruszyliśmy stopniami w dół, 665 ogromnych, kamiennych schodów,  a potem szlakiem przez las, po prawej Kamień Popielny ...


... potężnych rozmiarów, dalej Pustą Ścieżką, na powrót do Skalnych Wrót i w dół do parkingu.


A po drodze spotykaliśmy takie kamienie, podparte patyczkami, żeby się nie osunęły, prawdopodobnie XIX-wieczny zwyczaj, który przetrwał do dziś. Nie zwiedziliśmy wszystkich skał na Szczelińcu, nie mówiąc już o pozostałych w paśmie Stołowych: Błędnych Skał, Białych, Skalnych Grzybów, czas mocno popędzał, trzeba wrócić ponad 100 km na nocne koncerty, a po drodze coś zjeść. A były to paskudne placki ziemniaczane z sosem ze słoika i jakąś pulpą mięsną w Lądku, trzeba było zamknąć oczy i zjeść, bo głód, to straszna rzecz.




Wieczorem śpiewali m.in. Myśli Rozczochrane Wiatrem Zapisane, Egon Alter, Pod Jednym Dachem, Cisza jak Ta, Basia Beuth. I tu się zatrzymam, kiedy śpiewa Basia swoim głębokim, bluesowym głosem, zawsze zaczyna padać deszcz. I tak było tym razem, kiedy wyszedł Dom o Zielonych Progach ...


,... lało już na całego, pozostałe koncerty odwołano. Z naszymi wędkarskimi krzesełkami na głowie, przeciwdeszczowo, wróciliśmy również koło północy do bazy, właściwie to odczuliśmy ulgę, byliśmy mocno zmęczeni.
A ominęłam wczoraj wspaniały zespół z Olsztyna, Czerwony Tulipan, mnóstwo fajnych piosenek i wykonanie po czesku: Stoi na stacji lokomotywa..., pękaliśmy ze śmiechu ...


I zaśpiewali po polsku przecudną pieśń Jaromira Nohavicy "Sarajewo".
A deszcz lał, lał, całą noc, rankiem też.... c.d.n.


Dzięki, że towarzyszycie nam w tych wędrówkach i przeżywacie z nami urodę tamtych stron, dzięki za dobre słowa, może coś pomyliłam, źle nazwałam, to tak na wyczucie, jak zapamiętałam, można mnie poprawić i należałoby chyba, pa serdeczne.








niedziela, 26 czerwca 2011

Jak zdobywaliśmy Dolny Śląsk .... cz.I.

Pisałam w poprzednich postach o tym, jak to lubimy włóczyć się po wszelakich imprezach, śpiewających piosenkę z "krainy łagodności". W tamtym roku, na Podkarpackim Jarmarku "Pod Kopcem" tafiła do naszych rąk ulotka informująca o KROPCE, międzynarodowym festiwalu piosenki turystycznej w Głuchołazach. O matko, gdzie te Głuchołazy?


A jeszcze wcześniej podczytywałam bloga Kurki Domowej, Fotograciarnię, i natknęłam się na piosenkę Jaromira Nohavicy, posłuchałam i wsiąkłam. I okazało się, że gwiazdą głównego koncertu będzie właśnie on. No jak to? trzeba jechać!
A jeszcze wcześniej zapłonęłam wielką miłością do serów podpuszczkowych na bazie mleka krowiego, typu oscypek czy bunc, wertowałam wszelkie porady, dyskusje na forach i zapragnęłam posiadać foremki do oscypków, tzw. oscypiarki. Zaklepaliśmy noclegi i wybraliśmy trasę mniej uczęszczaną, acz piękną, podgórzem.
Trasa nasza wiodła przez Nowy Targ, bo wyczytałam, że w czwartki jest tam jarmark i można zakupić u górali, co się chce. Różnojęzyczny gwar, czeski, węgierski, rumuński, gwara góralska - wszystkie te języki mieszały się ze sobą, a kupujący i sprzedający porozumiewali się bez problemu.
Dostałam swoje i ja, na stoisku sympatycznej góralki rwały oczy przeróżne sery, foremki, nawet podpuszczka była, nie powiem, zdarła ze mnie skórę, ale po to przecież tam jechałam.




Jedna średnia foremka do okrągłych oscypków...


,... i jedna, podwójna, do malutkich "pogryzków".
Nawet gdzieś zrobiłam zdjęcie z wędzenia pierwszej partii, na drewnianej suszarce do naczyń ...


Wsmaku były pyszne, piszczały w zębach jak te z Krupówek, tylko troszkę traciły fason w wędzarni, trzeba je dłużej obsuszać.
Jechaliśmy długo, przez tereny naznaczone powodzią, na domach poziome linie, dokąd sięgała woda, późnym popołudniem byliśmy na miejscu. Zdążyliśmy jeszcze pobieżnie zwiedzić miasteczko, pojeść pysznych lodów na cudnym ryneczku i odnaleźć miejsce, gdzie odbywa się KROPKA, a potem zasłużony sen.
Szybkie poranne wstawanie, kawa i w góry, bo oprócz muzyki, nastawiliśmy się jeszcze na wędrówki, nigdy tu nie byłam, a mąż był, ale w sanatorium, w Lądku Zdroju.


Na pierwszy ogień poszedł Śnieżnik, fajnie się tam jeździ, raz jedną, raz drugą stroną granicy, tereny widokowo przepiękne ...


Rozpoczęła się mozolna wspinaczka, od Jaskini Niedźwiedziej....


....nie powiem, zanim wprawiłam się, to płuca mi pękały, a nogi omdlewały z wysiłku, a to zdjęcie jest pt. Maryś, to będzie dla potomnych!


Oczywiście, wspinaliśmy się starym szlakiem, ostro pod górę, po lewej stronie potoku, potem drogą do schroniska na Śnieżniku, ziemia pod stopami błyszczała jakimś startym minerałem, jak drobniutkie szkło, inna, niż u nas.
W schronisku pusto, czeskie piwo dodało nam sił i powędrowaliśmy dalej do góry ..


Wspaniałe borówczyska, widoki jak z fantastycznej krainy ....


,... całe łany kosodrzewiny ...


,... i wreszcie szczyt ...


Na wierzchu skalnego rumowiska ławka, żeby było jeszcze wyżej ...


To była chyba wieża widokowa, która runęła ...


W trawach pełno było pojedynczych kamieni, na pozór bezładnie rozrzuconych, po bliższym przyjrzeniu się odkryłam, że tworzą litery, jakieś napisy, kształt serca, czyżby tak zostawiali swoje ślady w górach zakochani?



Jakieś obeliski, czy może pomniki, a jakie daty ...


Styk granic, mnóstwo czeskich turystów i ...


,.. samotny krzyż, poświęcony chyba komuś, kto zginął w górach ...


Nie chce się schodzić w dół ...


,... dookoła cuda ...


Ale i na nas czas, trzeba wrócić spory kawał drogi, bo wieczorem koncerty ..


Pod nogami kamienie, z białymi naciekami ...


,... wielkie skupiska głazów z cudnymi porostami ...


,... jakby olbrzymy zniosły je w jedno miejsce...


,... nic, tylko siedzieć i patrzeć ...


,... roślinki trzymają się resztkami sił suchej skały ....


W starym kamieniołomie biwakowali chyba Indianie, szkielety wigwamów, jakieś totemy, piękne miejsce ...


Tuż przy drodze Marianna ...


Pod ciśnieniem woda lecznicza sika samoistnie, zimna, aż łamie w zęby ...
Powrót z językiem na brodzie i do parku zdrojowego, na śpiewanki ...


A tu m.in. Jerzy Filar ze swoją "Sambą sikoreczką", kto jej nie zna, Nasza Basia kochana i "Niedogotowana
manna" i jeszcze wiele innych starych, a młodych przebojów w ich wykonaniu...


...EKT Gdynia, trochę szant, a także "Bar w Beskidzie", gdy gruchnęło z widowni: panna Zosia ma w oczach dwa nieba... a to starzy weterani turystyki, brodaci, siwi, z brzuszkami, ale młodzi duchem, z iskierkami w oku. Ten wokalista po prawej, z delikatnym głosem to Messalina, zmagał się z ciężką chorobą...


.... i długo w noc - Martyna Jakubowicz i domy z betonu, i bluesy, i o winie ... sporo po północy wróciliśmy na nocleg, zmęczeni nieziemsko, a rano jedziemy dalej .....c.d.n.


Placek upiekłam, Bounty się nazywa, mnóstwo kokosu, pyszny, aromatyczny i z czekoladową polewą, na niedzielne posiedzenie, bo jesteśmy w domu.
Pozdrawiam serdecznie wszystkich, dziękuję Wam za komentarze, że chcecie mnie odwiedzać, za ciepłe słowa, dobrej niedzieli, pa.