Zimno, wietrznie, od czasu do czasu chmurzyska przynosiły deszcz albo śnieg.
Ale nam to nie przeszkadzało, na ten dzień był zaplanowany następny etap czerwonego szlaku, brać turystyczna skrzyknęła się licznie ... dojechali do Bryliniec, a mnie mąż podwiózł na miejsce z chatki.
Ruszyliśmy w trasę, oczywiście razem z Miką, sunią husky, która nie zna zmęczenia i dzielnie pokonuje każdą odległość ...
Raźnie nam się szło, droga nie była zbytnio błotnista, z czego zazwyczaj słyną pogórzańskie szlaki, o ile nie wiodą bitą drogą. Znajome twarze, nowe twarze ... jak się okazało, też znajome, jeszcze sprzed lat ... Jakoś tak szybko zleciała nam droga do Kopyśna, jeszcze mały przystanek w widokowym miejscu, kanapka, herbata, trochę zdjęć ... miejsce przysposobione do odpoczynku ...
Widoki dalekie, sięgają aż wzgórz za Sanem. W samym Kopyśnie tylko jeden dom wydaje się na stałe zamieszkały, chociaż pasące się koniki świadczą o tym, że i "ekolog", który przed laty przyjechał tutaj gdzieś z północy i osiedlił się, też mieszka. Bo i psy wychodzą na drogę spod jego domu, zresztą bardzo łagodne, inne od tych agresywnych, które pamiętam sprzed lat. Kroki kierujemy pod cerkiew ...
... cmentarz, stara dzwonnica, drewniany krzyż z 1938 roku, upamiętniający chrzest Rusi ... wybita szybka w okienku pozwala na włożenie ręki do wnętrza i zrobienie zdjęcia ikonostasowi, co niektórzy wykorzystują ... ja nie, bo przy moim szczęściu aparat pewnie zostałby w środku ...
Ruszamy dalej starą, grabowa aleją ... obok kamienne studnie, teraz wypełnione wodą, rumowiska po fundamentach domów, zapadłe piwnice ... ale teren oczyszczony, krzaki wycięte ... widać są nowi właściciele. Jak czytuję czasami na forum, ponoć warszawiacy i tu dotarli ... ponoć całe Kopyśno wykupione ...
Tę studnię poniżej dopiero tym razem odkryłam, dawniej nie wiedziałam, że istnieje, i dobrze, bo pod nogami otwiera się spora głębia, praktycznie niczym nie zabezpieczona, ot, jakiś konar tylko przerzucony ... niebezpiecznie ...
Jeszcze jedna studnia po drodze, w korzeniach starej lipy, zazwyczaj pusta, wyschnięta, teraz wiosennie wypełniona do połowy wodą ... wokół barwinek ...
Ruszamy do góry, na Kopystańkę ... kiedyś szłam tu o podobnej porze, tylko cieplutko było ... przez drogę przepełzła dorodna żmija, bo to czas ich godów, osobnicy płci przeciwnej ruszają na poszukiwania swojej pary ... Na górze urywa głowę, taki wicher, pędzi chmury, które już z daleka rzucają białą krupę ...
... w oddali wzgórze kalwaryjskie ... bardziej na lewo masyw Wilczej Jamy, to już na Ukrainie ...
... u stóp Kopystańki - Kopyśno, jakby nieistniejąca wieś ...
... i nasza wioseczka, jakże inna z daleka ... poniżej domu z czerwonym dachem nasza chatka, nawet "czołg" widzę, i mąż z lornetką macha nam spod czereśni ... o tym powiedzieliśmy sobie przez telefon ... widzę was, widzę ...
Wszystkie krajobrazy podobne do siebie, prawda? ale ja wychwytuję te drobne różnice, bo przez te parę lat zdążyliśmy się rozeznać w terenie :-)
Uciekamy z wierzchołka, nie nacieszywszy się wcale widokami, oby jak najszybciej do lasu, bo tam, w jego zaciszu, na nasłonecznionej łące zrobiliśmy sobie dłuższy popas ... na stoku góry znalazłam jeszcze coś bardzo zmarzniętego, pięciornik jakby ...
... i już odpoczynek.
PTTK znowu zmienił przebieg szlaku, tym razem schodzimy do Posady Rybotyckiej, tuż przed cerkwią obronną pw. Onufrego, zabytek klasy "O" ...
... i znów to wrażenie, że mam przed sobą twarz, przymknięte powieki, nos, otwarte jakby w zdziwieniu usta "ooooo..."... osobliwe wrażenie ... obeszłam jeszcze teren wokół, bo ponoć został oczyszczony teren przyległego cmentarza ...w pobliżu nie natknęłam się na żaden ślad. Mąż mówi, że pojedziemy tam, to mi pokaże, gdzie, bo pracował przy renowacji tej cerkwi w zamierzchłych, peerelowskich czasach. I odtąd szlak wyprowadzony na drogę asfaltową kazał nam długo tuptać, aż do Łodzinki ... nie lubię szlaków, prowadzonych po drodze, do tego publicznej, dobrze, że ruch samochodowy tutaj znikomy.
Zawołałam: -Mika!- spojrzały na mnie mądre, niesamowite oczy ... jej też należy się chwila odpoczynku. Za Łodzinką szlak skręcił na przestrzenne łąki, już z widokami na Birczę ...
To tutaj usłyszałam słowa - Jak tu ładnie! ... łasa jestem na takie pochwały Pogórza, chociaż nie przyczyniłam się do urody tej krainy ani odrobinę, a jednak lubię, kiedy ktoś chwali, bo utwierdza mnie w przekonaniu, że dobrze wybraliśmy, i nie tylko my tak postrzegamy to miejsce. Zejście na Chomińskie i stąd już z górki na pazurki ...
Jeszcze jeden przystanek, przysiedliśmy na osobliwym kanale samochodowym, zbudowanym z potężnych pni drzewa, i to także ostatnie promienie słońca ... znad Rudawki, Kotowa szły czarne chmury, już widać było smugi deszczo-śniegu ... zanim zeszliśmy do Birczy, zdążyło nas zmoczyć bardzo solidnie. To także ostatnie zdjęcie, bo nie chciało mi się już otwierać mokrej torby zgrabiałymi rękami ... przemieściliśmy się na Krępak, na Korzeńcu, gdzie czekało już na nas wielkie ognisko pod wiatą, rozniecone przez przystojnego, młodego leśniczego (zawsze mi się wydawało, że leśniczy są starzy:-). Przyjechał także Andrzej, u którego w zeszłym roku mieliśmy zakończenie I etapu szlaku zielonego, tego od przecudnych kwiatów przy domu ... mokrzy i zmarznięci parowaliśmy w cieple ognia, piekliśmy kiełbasy na patyku, a potem były gitary, śpiewy ... każdy dostał do ręki śpiewniczek i niosło się gromko po lesie ... od turystycznych, starych hitów po Hej, z góry, z góry, jadą Mazury ...
Turystyczna brać odjechała do siebie, do domów, a my z powrotem do ciepłej chatki ... tym razem ból nóg nie dokuczał za bardzo ... to był dobry czas, spotkanie z przyjaznymi ludźmi, pozostały miłe wspomnienia, mnóstwo zdjęć ... do następnego razu!
Pozdrawiam wszystkich czytających i odwiedzających bloga, dziękuję za pozostawione słowo, bywajcie w zdrowiu, pa!
12 komentarzy:
zajrzałam tu wczoraj i pomyślałam sobie, że jak do jutra nie będzie nowego posta to zapytam, czy dobrze się czujesz po tym użądleniu
i jest nowy post czyli wszystko w porządku
bardzo się cieszę!
Wielce trzeba lubić takie wycieczki, aby niesprzyjająca pogoda nie odstraszał. Dla takich pięknych widoków warto lenia przezwyciężyć.
A sunia rzeczywiście oczy ma niesamowite :)
Ciesze się, że jesteś w dobrym zdrowiu Mario i serdecznie Cię pozdrawiam, B
Rzeczywiście - ładnie tam masz :) Dla takich widoków na żywo byłabym w stanie nawet zmoknąć i zmarznąć, chociaż w słoneczku pewnie wszystko zupełnie inaczej wygląda. I więcej widać... :)
Piękne są te widoki, myślę że to dobrze że ludziska kupują tą ziemię... Jak się do Was przeniesie część Warszawy to u nas się wyludni! ( żartuję)
Huskacze są w swoim żywiole jak mogą długo wędrować, bardzo lubię te psy ale nigdy nie miałam.
Czyli nie tylko u nas miało głowy pourywać:) Gdy spojrzałam na cerkiew, pomyślałam: "ojej, ale pogodną ma twarz", dopiero potem doczytałam Twój opis.
Piękne miejsca a architektura jakże odmienna od tej na Wybrzeżu Zachodnim.
Ja też się przyłączam do słów podziwu dla Twoich stron...
Cudowna wycieczka. Zazdroszczę widoków, ale jak się nie ma co się lubi..... Odkrywam nasze poniemieckie ziemie.
a to się rozkręcasz Marysiu na tym czerwonym szlaku. Dokąd to zamierzasz dojść ? Do końca ?
Szłam do Łodzinki pośród kwitnących pierwiosnków, których na zachodnim zejściu z Kopystańki nie brakuje.
Skąd ja znam tę cerkiewkę w Posadzie Rybotyckiej ?
Koniec komentarza w e-mailu.
Cieszę się bardzo ,że taka mocna wędrująca ekipa w tych okolicach :)
Może i ja kiedyś dołączę ? Marzenie :)
pozdrawiam serdecznie !
Ania
Marysiu, oczywiście że się przyczyniasz do popularności Pogórza! Pokazujesz piękno tego zakątka, historię opuszczonych wiosek, zapomnianych pałaców. Bez Ciebie pewnie nie trafiłabym na Kopystańkę!
Dobrego tygodnia:)
Klarko, dzięki za troskę, już wszystko w porządku, pozostał lekki strach na odgłos brzęku pszczoły gdzieś w pobliżu, ale myślę, że to minie z czasem; pozdrawiam.
Beata, lubię bardzo wędrówki, teraz jest dobry czas, nie za gorąco, wiele można zobaczyć przez bezlistne jeszcze gałęzie; a jak się człowiek porządnie rozchodzi, to i nogi po takiej trasie nie dokuczają; i człowiek puchnie z dumy, że podołał trudom:-) pozdrawiam.
Marchevko, kiedy słońce wychodziło chociaż na chwilkę, świat od razu robił się przyjaźniejszy; jednak kiedy jest mokro i zimno w okolicy zera, to przejmują człowieka dreszcze; lepiej w słońcu wędrować; pozdrawiam.
Claire, dobrze myślisz, przeludni się Warszawa:-) sunia Mika bardzo sympatyczna, łagodna, też trafiła do rąk kolegi, bo poprzedni właściciele nie chcieli jej już; pozdrawiam.
Aniu, wiało mocno, zwiało mi mały foliaczek z grządek; a i teraz temperatury zupełnie niechrześcijańskie, palę w kominku, ani wychodzić z domu nie chce się; przecież w końcu będzie ciepło; tak, elewacja cerkwi kojarzy mi się z twarzą jakiegoś hinduskiego bożka, ale porównanie:-) pozdrawiam.
Basiu, cieszą mnie te słowa, bo raczej Podkarpacie ma negatywny wydźwięk wśród ludu, taka Polska "C"; pozdrawiam.
Aniu, zawsze powtarzam, że każdy region ma coś do zaoferowania, trzeba tylko umieć to dostrzec; pozdrawiam.
Zofijanno, do Sanoka pójdziemy; pierwiosnki teraz wszędzie, całe łany, i to dwa gatunki; jedne okazałe, bladożółte, a te inne z mniejszymi płatkami, a bardziej żółte; dokończyłam w mailu:-) pozdrawiam.
Anulko, a dlaczegóżby nie, i czemu "marzenie"? wystarczy dołączyć; też cieszę się, że ludziom podoba się, nie trzeba wcale daleko jechać, żeby powędrować po pustkach; a i koszty mniejsze, co też jest bardzo ważną sprawą; pozdrawiam.
Maniu, o, to bardzo mnie ucieszyłaś, że za moim małym przyczynkiem trafiłaś na Kopystańkę; człowiek czyta różności i przy okazji stają się one motorem działań i celów wyjazdu; sama nie raz korzystałam z opisów innych blogowiczów; pozdrawiam.
Fajnie chodzić solo, cudnie w parze i wspaniale w przyjaznej grupie. Ja już tak nie chodzę ale z przyjemnością i radością oglądam na zdjęciach to, co Twoje oczy widziały. Piękne to pogórze, pani przewodniczko!
Prześlij komentarz