Właściwie to do końca nie wiedziałam, czy uda mi się powędrować z grupą turystyczną. Kilka dni wcześniej ugryzła mnie osa, i to gdzie? w stopę! Kroiłam jakieś warzywa na tarasie, a ona, bezczelna weszła mi cichcem pod pasek klapka, jak ją docisnęłam, to zostawiła sporo jadu w skórze śródstopia, a potem, jakby nic, odfrunęła spokojnie. U mnie jad osy powoduje jeszcze większą opuchliznę niż od pszczoły, prawie czułam, jak stopa zwiększa swoją objętość:-) Na noc obłożyłam ją liśćmi babki, na dzień dzikiej hreczki, potem znowu babki i jakoś udało mi się wcisnąć nogę do buta.
Pogoda na sobotę zapowiadała się prześliczna, upalna i słoneczna, grzało już od rana. Zgarnęli mnie z przystanku, gdzieś pośrodku drogi, skąd dotarłam z chatki pogórzańskiej. Trasa wiodła kolejnym etapem czerwonego szlaku, z Zawadki, do Lisznej pod Sanokiem, przez grzbiet Gór Słonnych.
Po drodze przez Rakową weszliśmy jeszcze do greckokatolickiej cerkwi pw. Narodzenia NMP z 1850 roku. Na wzgórzu, w otoczeniu wiekowych drzew smutno spogląda na wieś , rozłożoną poniżej.
Cerkiew opuszczona i przez katolików, którym służyła do czasów, kiedy wybudowano nowy kościółek. Nawet trawy na placu niewykoszone, przez zmurszałą podwalinę dostają się tam zwierzęta, sowy zostawiają wyplujki, koty ślady na obrusach ołtarza, na podłodze szeleszczą zeszłoroczne liście ... wszędzie opuszczenie, prawie nikt tu nie zagląda. A ołtarz zdobią ikony malowane przez Zygmunta Bogdańskiego, znanego malarza cerkiewnego ...
Jakżesz mi tu pasują słowa piosenki o jesieni, Beskidzie, cerkiewkach ... "kowal w kuźni klepie biedę, czarci wydeptują trakt, w pustej cerkwi co niedzielę, rzewnie śpiewa wiatr, pobożny wiatr" ...
Ruszamy pod górę, widoki z lekka przymglone wzmagającym się upałem, przez eksponowaną łąkę, gdzie słaboty człowieka łapią, taki żar, Na szczęście po chwili zanurzamy się w zbawienny cień lasu ...
Właściwie to tak troszkę lekceważąco podeszłam do Gór Słonnych, a co tam! wdrapiemy się na grzbiet, a potem ścieżką szlaku pójdziemy sobie spokojnie aż do końca ... temperatura na pewno odrobinę niższa niż na łące, jednak działa ogromnie napotnie, koszulki ciemnieją od potu, czoła perlą krople, które ściekają za chwilę strugami, no i prawie bieszczadzkie "chaszczowanie" ... chyba źle to określiłam, bo w Bieszczadach nie da się już od dawna "chaszczować" na dziko, chyba, że poza parkiem ... wody, wody, wody ...
Z niemałym wysiłkiem osiągamy grań, roje brzęczących owadów obsiadają nas, w oddali ciemnieje pasmo Chwaniowa ...
... a my rozświetlonym lasem bukowym wędrujemy, wędrujemy, wędrujemy ... zatrzymujemy się płyny uzupełnić, i jakieś kalorie ... ponad trzydziestostopniowy upał daje się mocno we znaki
Wreszcie widać jakieś dachy zabudowań i szlak wyprowadza nas na drogę ... czeka na nas autobus i ... co za niespodzianka! każdy dostaje po schłodzonej puszce niebiańskiej ambrozji ... a nam już zaczynało brakować wody, spieczeni, zmęczeni, z otartymi stopami, bolącymi kolanami ...
Niech Bozia w dzieciach wynagrodzi, Dobra Kobieto!!!!!
Już po drodze chcemy zabrać na podwózkę jakiegoś młodego człowieka, który drałuje asfaltem, jednak angielskojęzyczny Niemiec wcale nie chce z nami jechać, on CHCE iść:-) ...
Zatrzymujemy się jeszcze przy bunkrze linii Mołotowa, których tutaj pełno w nadsańskiej krainie ...
Imponujące mury, kruszec betonowy ze skałek Wołynia i Podola ... z tyłu ruina, wysadzony w powietrze ...
Jeszcze tylko ruiny zamku Sobień, na wzgórze znowu trzeba odrobinę wspiąć się, ale warto dla tych widoków ... nie będę opisywać historii, bo to można sobie znaleźć w necie ...
Ruszamy dalej, drogi nasze wiodą na lotnisko w Bezmiechowej, wysoko pod niebo, skąd startują szybowce, paralotnie, a otwierające się widoki na poszczególne pasma bieszczadzkie przyprawiają o drżenie serca z zachwytu ...
O, jejku! dali nam jeszcze jeść na tym lotnisku, pozwolili pośpiewać do późna przy gitarach ... i popłynęły Bieszczadzkie anioły, i piosenki o górach i butach rajdowych, i dumki łemkowskie, i ludowości z podtekstem, i słowackie o Katerinie ...
... zobaczyłam takie zwierzątko, na początku myślałam, że to piesek, póki nie zobaczyłam dzioba ... ponoć mają tam różne ptaki, znaczy hodują je, przyniesione skądeś ... obraca to-to głowę dookoła, wpatruje się w człowieka mądrymi oczyskami ...
Jeszcze wspólne zdjęcie na tle bezkresu, takie rozległości krajobrazowe budzą w sercu jakąś tęsknicę ...
Chyba już czas wracać do domu ... jak to śpiewał kiedyś Rudi Schubert, pakujemy się zatem do pojazdu i w różowościach zachodu, w nadchodzącej nocy wracamy do naszych domów, późno, prawie przed północkiem.
Co robicie w tak piękną, letnią niedzielę? moczycie stópki w zimnej wodzie?
Ja dziś domowo, upiekłam bułeczki drożdżowe z różą, które cieplutkie jeszcze konsumuję, tak przy okazji pisania tego posta ... obok, w chłodku, śpi Jaśko ...
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny i pozostawione słowo, zdrowia życzę, pa!
15 komentarzy:
Pozdrawiam Cię Marysiu i życzę , aby noga całkowicie doszła do siebie. W upalne dnie to łąki, pola i dróżki mocno dają się we znaki.A co dopiero marsz pod górę. Do potu lecą różności... Czasem człowiek nie nadąża się odganiać! :)
Ale miałaś przygodę, niesamowita wyprawa. To zwierzątko to sówka, tak? Nie chcę się wymądrzać ani ośmieszać.
Mario jestes dzielna! w taki zar? patrze na Twoje zdjecia i poce sie...szkoda cerkiewki, wyglada jak by byla nie tak dawno uzytkowana. Ale wedrowka i towarzystwo musialo byc przednie. Pozdrawiam serdecznie
Świetna ekipa, pozdrowienia dla łaziorów ;-)
Ja tez sie pocę, patrząc na zdjęcia :-). Marysiu, to tylko młodość ( !) tak potrafi :-). Ja codziennie raniutko i wieczorem podlewam, podlewam, podlewam, w tak zwanym międzyczasie leniuchuję z książeczką w chłodku domowym. I ani gotowaniem ani pieczeniem nie podwyższam moich błogich 22 st. Uściski, niezmordowana turystko i gospodyni !
Ależ piękna wycieczka :) na przekór osie! I byłaś Mario w Bezmiechowej - mekce pilotów - ośrodku szkolenia szybowników imienia gen. Tadeusza Góry, który jako pierwszy Polak zdobył medal Lilienthala - najważniejsze szybowcowe odznaczenia, za niezwykły lot na szybowcu, który odbył właśnie z Bezmiechowej prawie dolatując do Wilna - 577 km. To był w 1938 roku. Dasz wiarę, że można tyle przelecieć jedynie z wiatrem ???
Ja zległam pod jedynym drzewem na lotnisku w Konstancinie :)
Najserdeczniejszych uścisków moc wysyłam :)
Marysiu, siedzę w ciepłym i dusznym biurze, czytając mam łzy w oczach. Jaki cudny ten nasz kraj. Aż się serce wyrywa do takich wędrówek.
Pozdrawiam i mam nadzieje, że z nogą lepiej.
Gosia
Bożena, na stopie pozostało zasinienie i lekka opuchlizna, zagoi się, jak na psie:-) co tu dużo mówić, było gorąco, litry wylanego potu i leciutki powiew już na grani, jaka ulga:-) oprócz tego atakowały wszelkie gzy, ale daliśmy radę, z czegom niezmiernie zadowolona; pozdrawiam.
Ania, to była prawdziwa wyrypa w tym upale; tak, sowa, tylko nie byłam blisko, jak gość o niej opowiadał, może ktoś z uczestników rajdu podpowie, jaka? pozdrawiam.
Grażyna, wszyscy byliśmy dzielni:-) upał dawał w kość, pewnie wróciliśmy lżejsi o te litry wypoconej wody, chociaż ja wiem? potem przecież uzupełnialiśmy braki złocistym napojem:-) tak, towarzystwo przednie; cerkiewka działała jako kościół do czasu zbudowania nowego, potem pozostawiono wszystko; mieszkańcy chcieli odbudowywać, mieli drewno na ten cel, ale konserwator zabytków zabronił, pewnie żeby nie zniszczyć "delikatnej materii historycznej" i teraz niszczeje; czasami nadzór prawa czyni więcej szkód; pozdrawiam.
Staszek, no ba! nie do zajechania, wytrwali jak wędrujące cyborgi:-) dzięki serdeczne.
Ania, a przyuważyłaś, jaki przekrój wiekowy? i starsi, i młodsi ... dajemy radę, póki sił; właściwie to czekam na zbawienny czwartek, kiedy to ma się ochłodzić z lekka, nie przepadam za upałami; pozdrawiam.
Beata, a wiesz, że nie pomyślałam nawet, że temat może Cię zainteresować? przecież Ty "lotniara" na całego:-) tak, przewodniczki opowiadały o tym wszystkim, zresztą czytałam o wiele wcześniej o Bezmiechowej, miałam tam też koleżankę; musisz tu kiedyś przyjechać, miejsce niewyobrażalnie piękne; pod drzewem w upał - też dobrze' pozdrawiam.
GosiaB, zawsze powtarzam, że mamy tyle pięknych miejsc wokół, tylko otworzyć oczy i chcieć je zobaczyć; a śmiem twierdzić, że nie wszyscy widzą; może mały wiatraczek jakimś podmuchem umiliłby czas w pracy? pozdrawiam.
Och Mario, ależ mi się tęskno znów zrobiło. Cicha melodia zagrała mi w głowie... jeszcze kilka dni i pojadę w moje góry!
I wiesz tak mi się żal tej opuszczonej cerkwi zrobiło, bo ona taka jak zapomniane przydrożne krzyże przy nieistniejących już drogach.
Kiedyś ktoś wzniósł je na chwałę Panu, a potem o nich zapomniał. Czy o chwale Panu też zapomniano ?
Ania, przed Tobą piękny czas w chatce pod orzechem; mam cichą nadzieję, że w końcu konserwator zabytków zadziała, chociaż czasami wydaje się, że liczy na to, że czas zrobi swoje, znaczy cerkiewka rozsypie się i po problemie; dziwię się tylko, że dobrodziej z nowego kościółka nie zadba o to miejsce, chociaż troszeczkę, czyżby inny Bóg mieszkał tu i tu? wykosić, zabezpieczyć podwalinę, postawić tabliczkę dla turystów, to w końcu nie tak wiele; pozdrawiam.
Zazdroszczę Wam tej wyprawy. Wasze szczęście widać na twarzach.
A cerkiewki mi żal. Przecież miejscowa władza mogłaby ją przynajmniej zabezpieczyć, takie cudo i tak niszczeje!!!!Pewnie w końcu znalazłaby się grupa ludzi, którzy włączyliby się do pracy!
Serdecznie pozdrawiam Marysiu!
Niestety na pogórzu Przemyskim coś nie bardzo dbają o cerkwie, a w Bieszczadach chaszczowanie już też nie to co dawniej. Na szczęście jeszcze w Górach Sanocko Turczańskich da się i na Pogórzu ...
Pozdrawiam
Basia, było bardzo gorąco, choć las dawał odrobinę cienia; konserwator zabytków nie pozwala na dowolne remonty, żeby nie zepsuć "materii historycznej", a funduszy brak; i ja pozdrawiam.
Tomasz, idą jakieś remonty, ale to raczej wtedy, kiedy cerkiew jest użytkowana, a tutaj powstał nowy kościółek i wszyscy odwrócili się; kiedyś wspinaliśmy się na Margiel k.Kuźminy, do dziś wspominamy, jak tam dostaliśmy w kość:-) pozdrawiam.
Ha! Lotnisko w Bezmiechowej to nie tylko pilot Jan Góra i jego rekordowy przelot pod Wilno. Warto pamiętać o wybitnej szybowniczce, Wandzie Modlibowskiej, która właśnie z lotniska w Bezmiechowej pobiła ówczesny rekord świata w długotrwałości lotu. Utrzymywała się w powietrzu bez przerwy ponad dobę! Wtedy żaden Polak, nawet mężczyzna, nie mógł się takim osiągnięciem pochwalić. Zresztą cały życiorys Pani Wandy jest niezmiernie ciekawy i wart postudiowania.
A przez lotnisko szybowcowe w Bezmiechowej przeszli jeśli nie wszyscy, to z pewnością znakomita większość późniejszych asów myśliwskich ze słynnego Dywizjonu 303 i innych jednostek polskich latających nad niebem Anglii. Bardzo zasłużone miejsce dla polskiego lotnictwa. A do tego jakie widoki... Warto odwiedzić.
Budynki lotniskowe na szczycie garbu, podobno wybudowano na kształt tych, które tam stały przed wojną, tylko już nie drewniane a murowane postawiono. Pozwolę sobie link do swojego zdjęcia zapodać. Kilka lat temu robione:
http://plfoto.com/zdjecie,inne,bezmiechowa,1362973.htm
Pozdrawiam
Tak, wszystko dokładnie opowiedzieli nam przewodnicy, o pani Wandzie też; zresztą sporo wcześniej czytywałam; miejsce bezsprzecznie piękne ... często patrzyliśmy w tamtym kierunku z wierzchołka góry w Ropience, na której jest stok narciarski; można z Bezmiechowej ładną drogą zjechać przez lasy do Olszanicy, taką na wzór z państwa arłamowskiego; kiedyś częściej tłukliśmy się po terenie, po różnych bezdrożach, teraz bardziej stacjonarnie "zakokosiliśmy się" w chatce; kiedyś był plan, że to będzie miejsce wypadowe na wędrówki, a teraz co? grządki, pszczoły, trawka, brak czasu ... a kiedyś łąka po pas pod chatką; pozdrawiam.
Prześlij komentarz