Ostatnio miałam ciężki dzień.
Przed południem poszłam zbierać ogórki, a psy ze mną jak zawsze. Przy okazji buszowały po wysokiej trawie na łące, przechodziły na wykoszone sąsiedzkie, albo znikały na chwilę za górką przy pasiece.
Zrobiłam ogórki, przysiadłam na chwilę na kawę, i dopiero wtedy do mnie dotarło, że psów nie widać już dobrą chwilę. Ale ledwo wychyliłam się za róg chatki, Mima w podskokach przybiegła z podwórza, ale bez Amika. E, tam, wróci i on, jak zwykle zresztą.
Minęła godzina, druga ... mój niepokój coraz większy ... ubrałam gumiaki na bose stopy i poszłam w łąki ... nawołuję, gwiżdżę, gdzie tam, ani śladu ... obeszłam teren przy potoku, w końcu przegonił mnie deszcz.
Wychodziłam na łąki co godzinę, znowu wołania, gwizdania ... nic z tego, a strach o psa coraz większy. Wyobraźnia przedstawiała coraz gorsze scenariusze, a może to locha z małymi dzikami? ... natknął się na nią, a ona rozpruła mu brzuch kłami, i leży tam gdzieś, i dogorywa ... a może wilki zapędziły go w głęboki jar potoku bez możliwości ucieczki i ... może jest już trawiony w ich żołądkach. Bo co? teren przecież zna, jest już u nas pewnie trzeci rok, do dziczyzny nie był też bohater, zawsze z daleka, może złapał się we wnyki?
Telefon do domu, bo już płakać mi się chce, a mąż cóż poradzi z odległości?
Przed wieczorem poszłam jeszcze w wieś, może ktoś widział mojego włóczykija?
Nikt, ani starszy pan, który przycinał żywopłot, ani Janek "z góry", ale obiecali dać znać, jakby tylko się pojawił ... nie martw się, on wróci - usłyszałam.
Już noc ... wychodziłam kilka razy w ciemność, nasłuchując ... może gdzieś wyje, albo szczeka ... pójdę po niego z latarką ... cisza ...
O północy jeszcze nie spałam, dalej nasłuch, ani czytać, ani spać... a ten derkacz tak się wydziera, że i psa by nie usłyszał, i sowom zebrało się na amory pod oknem, Mimi leciutko powarkuje, a mnie kamień ciężki legł na sercu.
Nigdy więcej psa, po co mi te zmartwienia ... jeszcze tylko Mimi niech dożyje swoich dni przy nas i nie chcę widzieć żadnego psa ... nad ranem zmorzył mnie sen ... jakiś znajomy odgłos z daleka ...
jakby otrzepywanie psa, załopotały uszy ... to pewnie suka ...
Wstałam, otworzyłam drzwi chatki jednak z pewną nadzieją ... a ten łajdus, włóczykij, powsinoga zatracona skoczył mi z radości prosto do twarzy, zabłocony po grzbiet, sierść pełna rzepów i gałęzi, brzuch zdrapany w kolczastych jeżynach do krwi, ale cały, nie kuleje, i głodny pewnie ... WRÓCIŁ! WRÓCIŁ! Amik WRÓCIŁ!
Na pewno każdy, kto ma zwierzęta wie, jaką radość poczułam, a łzy same mi poleciały po policzkach ... gdzie był? ... kilometry w łapach dały mu w kość, a może i strach, że znowu stracił dom ...miska i spanie do południa bez życia ...
Nie myślcie, że coś zmieniło się w jego zwyczajach, znowu wypuszcza się z Mimi na łąki, ale raczej na krótko, a mnie wciąż jednakowo dręczy obawa ... przecież nie zamknę psów w domu na cały czas, albo nie uwiążę na łańcuchu ... z daleka obserwowałam, co te psy tam robią na tych łąkach? ... z nosem przy ziemi łażą, węszą, długo kopią dziury ... ale też wracają mokre po uszy, czyli były w potoku. Nie ma rady, teren nieogrodzony, rozległy ... tylko siatka leśna może pomóc ...
W sobotę wyskoczyliśmy na małe zakupy w dolinę, ale ponieważ w Arłamowie szykowała się jakaś impreza i naród mknął w tamtą stronę, my odbiliśmy w drugim kierunku.
A może tak na Kopystańkę? ... zjemy sobie lody na samym szczycie:-)
Czasu niedużo, bo w południe mąż miał zrobić przegląd uli ... "czołg" po małym remoncie wreszcie przestał dzwonić obluzowaną rurą wydechową i dzielnie wyniósł nas wśród pachnących łąk na rozległe widoki ... sama wiem, że to małą profanacja górskich wędrówek, bo jak to tak, na kołach do góry? ... ale czy czas pozwoliłby nam wybrać się na Kopystańkę w tym roku?
Jeszcze rano radio Rzeszów podało w wiadomościach, że Bieszczady przeżywają oblężenie, auta stoją przy drodze już od Ustrzyk Górnych do Wołosatego, a tutaj? ani żywej duszy, tylko my ... i widoki, i trawy szumiące, a pachnące ziołami ...
Tutaj poniżej widok doliny Cisowej, o której to ścieżce pisałam wcześniej ... pewnej soboty tymi łąkami schodziliśmy w dół z punktu widokowego ...
Zatrzymaliśmy się jeszcze w cienistej alei przy pańszczyźnianej kapliczce ...
,,, a w przydrożnych rowach pełno kwitnącej centurii ... ziela chronionego, a pomocnego na niedomagania przewodu pokarmowego, gorzkiego jak diabli:-)
Ruszyliśmy w dół cudną żwirową drogą, przed nami otwierały się widoki na Kanasin, leżący po drugiej stronie Wiaru ...
... i zaczęliśmy napotykać pierwszych turystów, którzy ruszyli w to gorące przedpołudnie na szlak.
Wspólnie doszliśmy do wniosku, że jednak od nas ładniej idzie się na Kopystańkę ... grzbietami łąk, z przestronnymi widokami, z wiatrem wiejącym ...
Po południu miłe spotkanie z blogowymi znajomymi, Anią i Stefanem, świeże wrażenia z gór albańskich i greckich ... może z tych przetartych szlaków kiedyś skorzystamy:-)
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, bywajcie w zdrowiu, pa!
11 komentarzy:
Jak dobrze, że wrócił... może jakaś suczka z cieczką w okolicy i poleciał? Mojego trzymam na terenie i ani kroku poza, gonię jak mi psy luzem biegają, tutaj tego się nie lubi, a po ataku na koziołka to jestem jeszcze bardziej wyczulona. Pozdrawiam :)
Wspolczuje Ci Marysiu tego leku i strachu o Amika, chyba kazdy z nas kto posiada czworonoga doswiadczyl podobnego uczucia. Najwazniesze, ze wrocil caly i zdrowy powsinoga mala.
Widoki Pogorza jak zwykle zachwycajace i zycze Ci aby jak najdluzej byly malo uczeszczane przez stada turystow.
Pozdrawiam serdecznie:)
Chyba coś wisi w powietrzu bo u wielu moich znajomych coś dziwnego dzieje się z psami. Albo podróżują albo za nic z domu nie wyjdą. Za to ptaki gromadzą się w stada i czujemy się prawie jak na planie filmowym.
To ci huncwot! Sielski spokój na Twoich zdjeciach Marysiu. Ach, położyc się na takiej kwietnej łące i słuchać świerszczy - to byłby najpiękniejszy urlop :)
Dobrego tygodnia :)
Nie wydawał się Amik takim psem, który wypuszcza się na łajdactwa. Całe szczęście, że wrócił. Także martwiłabym się bardzo o psa. Nasz Gucio (wcześniejszy pies)lubił się wypuszczać samodzielnie, ale to było zaledwie kilka godzin...
Ifuni nie zgubię, gdziekolwiek jesteśmy, trwa nieustanna kontrola wzrokowa - czy są. Jeżeli znikną z zasięgu wzroku - rozpaczliwie nas szuka...
Agatek, Amik nie zwraca uwagi na cieczkę suczek, bo on jest kastrowany; sąsiadka powyżej ma kozy, ale one go nie interesują, zapachy z łąk go ciągną, a ponieważ tereny rozległe, puste, to i wypuszcza się, nic tylko grodzic nam się trzeba; pozdrawiam.
Ataner, było mi żal, znajda znalazła dom, przywiązaliśmy się do niego, on do nas, i znowu na poniewierkę? tak sobie pomyślałam, że może on ma już we krwi włóczęgostwo, i tak co kilka lat zmienia otoczenie:-) Mąż mówi, że za bardzo przykładam do psów ludzka miarę;pozdrawiam.
Chemini, w okolicy pojawiły się młode lisy, może te zapachy tak kuszą, sama nie wiem, może tropy dzików, bo ścieżki w trawie wydeptane gęsto; pewnie u Was już po żniwach, ptaki lubią ścierniska; pozdrawiam.
Mania, spędziliśmy na Kopystańce sporą chwilę, i tak jak piszesz, pachną zioła, świerszcze koncertują, gdzieś w niebie kwilą orliki ... to był piękny poranek:-) pozdrawiam.
Antonino, myślę, że łajdaczka go nie pociąga, bo on bez klejnotów:-) dobrali się teraz z Mimi jak w korcu maku i włóczą po łąkach, z Miśką siedział w domu, lub blisko; bardzo martwiłam się, spania nie było, nie mogłam zająć się niczym innym, i jaka ulga rano, i radość; Amik to pies po przejściach, sama myślałam, że będzie bardzo trzymał się domu, ale on trzyma się, i owszem, ale włóczęgostwo ma pewnie we krwi i czasem ma skok w bok:-) pozdrawiam.
jednak trzeba popatrzeć inaczej na te psie mordki - TO SĄ SZCZĘŚLIWE ZWIERZAKI i niech tak zostanie. Tereny jak zwykle piękne pachnące ziołami. Pozdrawiam
piękne zdjęcia :) zapraszam do podzielenia się postem w link party :) http://speckled-fawn.blogspot.com/2016/07/urodzinowy-post-i-link-party-z-nagrodami.html
Uff, jak dobrze, że Amik się znalazł :*
A widoki, jak zwykle, przecudne :)
Ściskam, najserdeczniej :)
BB
Świetnie znać dobrze drogi, bo można uciec od tłoku i wrzawy..
S
Niesamowite, bardzo Ci współczuję, bo zwierzak to członek rodziny i w dodatku jesteśmy za niego odpowiedzialni. A tu takie przygody. Może po prostu wsiadł do czyjegoś auta, albo wręcz ktoś go zawołał..coś się psinie przytrafiło...najważniejsze, że wrócił. Może będzie pamiętać i będzie się pilnować. Sciskam
Aleksandro, przyznaję, zwierzęta mają u nas dobrze, są wolne, tylko dlaczego nie trzymają się domu:-) goni je gdzieś nawet w upał, a potem dyszą na cienistym tarasie; pozdrawiam.
Speckled fawn, e, nie dla mnie takie zabawy:-)
Beata, rozwłóczył się za bardzo, nawet mam przygotowany przypon na tarasie, żeby go trochę przytrzymać, ale jeszcze go nie użyłam:-) ale co się namartwiłam, to moje; pozdrawiam.
Mażena, nasz szlak na Kopystańkę wiedzie przez łąki, które widać za potokiem, a więc teren otwarty, a widoki rozległe; O! nie przypuszczam, żeby go ktoś skusił, jest bardzo nieufny do obcych, bo to pies po przejściach, myślę, że zapędził się gdzieś daleko za obcymi zapachami, a potem stracił orientację; a gdzieby, znowu ucieka mi na łąki, tylko tym razem na krócej, a już tak się nie niepokoję; pozdrawiam.
Prześlij komentarz