Idzie mi całkiem dobrze, dłonie przyzwyczaiły się do wysiłku, już pot nie leje mi się z czoła z emocji, a i kozy chyba mnie poznały. Nauczyłam się ich codziennej obsługi, kolejności dojenia, karmienia, przepędzania na pastwisko, są jeszcze cztery maluchy odsadzone od matek.
Kozy są charakterne, jedna kopie przy dojeniu, trzeba jedną ręką przytrzymywać nogę, a drugą doić.
Inna kładzie się od razu, jak tylko skończy się ziarno w karmidle, żadna siła jej nie podniesie. Trzeba albo rzucić jej coś zielonego, żeby się podniosła, albo śpieszyć się z dojeniem, żeby zdążyć zanim zlegnie.
Jeszcze inna ma cztery strzyki zamiast dwóch, i trzeba odpowiednio złapać dłonią, aby je przytrzymać, bo inaczej mleko sika z wszystkich strzyków w różne strony, trafiając w twarz, na koszulkę, spodnie ... jest to pewna nieprawidłowość w budowie, ale koza jest bardzo spokojna, i daje najwięcej mleka. Więc co to komu przeszkadza, że ma takie śmieszne wymię:-)
Poza tym trzeba zachować kolejność w uwiązywaniu do dojenia, a potem przy spuszczaniu z łańcuchów, bo inaczej dwie z nich piorą się, aż dudni, i to matka z córką:-)
A poza tym wszystkim, to bardzo przyjemne doznanie ... mleko uderza mocną strugą w wiaderko, najpierw dzwoni, potem bardziej bełkotliwie pieni się, na koniec trzeba oklepać wymię, zdoić resztkę i już po robocie ... proste, prawda?
Rozpoczęło się wielkie koszenie łąk. Zachodni wiatr niesie głosy zza potoku, traktory pracują, kosiarki buczą, i tak przez prawie cały dzień.
Nie wiem, jakim sposobem dowiadują się o tym bociany. Zlatują ich się całe dziesiątki, kroczą za ciągnikiem, pilnie wypatrując zdobyczy. Kiedy traktor robi nawrotkę, one wzbijają się w powietrze, zataczają kolo i znowu idą za nim. Powyżej, gdzie jest wykoszone, a już pojazdy nie przeszkadzają, czernieją wielkie kropy, to kruki też przyleciały na wielką ucztę. Kiedy ustawią się pod odpowiednim kątem do słońca, ich pióra błyszczą z daleka. Oprócz kruków na łące pożywiają się też orliki, zauważyłam trzy. A kiedy już wieczorem zapanuje zupełny spokój, wychodzą lisy, bo i dla nich też coś zostało. Może po prostu wysoka trawa teraz nie przeszkadza i łatwiej złowić jakąś mysz.
Uwieczniam tę kwiecistą różnorodność niezliczonymi zdjęciami, rano i pod wieczór, bo np. cykoria podróżnik zamyka swe niebieskie kwiaty na wieczór i wygląda jak przekwitła, więc trzeba polować na nią wcześniej:-) tak samo kozibród. Oto kilka z nich ... dzieło najlepszego ogrodnika ...
Już zaczyna kwitnąć delikatnymi różowymi kwiatuszkami centuria ...
Coś ciekawego znalazłam na łące, rośliny oplecione gęstym włosiem, jak cienką żyłką wędkarską, skrzypiącą jakby krzemionką, chodzi się po tym jak po materacu ...
Na poboczu naszej drogi, w cienistych krzakach całe łany pszeńca gajowego, i od rana brzęk różnych owadów ...
Z tymi owadami, a zwłaszcza pszczołami to mam różne przygody. Po braniu miodu zawsze zostają różne resztki, po odsklepianiu plastra, myciu naczyń ... woda jest słodka, reszta też. Ponieważ do tych resztek zaczęły mi w chatce zachodzić mrówki, to wyniosłam je na zewnątrz, na blat wędzarni i przykryłam ścierką. Ostatni mocny wiatr zerwał ścierkę i do tych słodkości zleciało się prawie pół pasieki, aż huczało w powietrzu. Byłam uwięziona w chatce razem z psami, aż przyjechał mąż. Przywdział strój pszczelarza i odniósł rynienkę na pasieczysko, pszczoły odpędził dymem i spryskując je wodą. Co za przeżycie!
W nocy zaczął padać deszcz.
Kiedy rankiem przed piątą zerknęłam na łąki, znowu coś zauważyłam. Najpierw myślałam, że to lisy, potem, że sarny, ale lornetka zawsze pomaga rozpoznać zwierzęta. Najpierw leżały, potem tarzały się w trawie, otrzepały futro z kropel deszczu i wtedy zobaczyłam je w całej okazałości... to dwa wilki, pewnie te same, które widziała sąsiadka z okna domu pewnego majowego ranka, na łące tuż za drogą.
Mam całkiem znośny widok na Kopystańkę, więc i ta góra pozuje mi do zdjęć w różnych okolicznościach ... wczesny ranek ...
... najczęściej o zachodzie słońca ...
... albo jako tło dla kwietnych łąk ...
To środkowe zdjęcie robiłam w bardzo dynamicznej pogodzie, szły chmura za chmurą, nad lasem zaczęła rodzić się tęcza, Kopystańka schowana w burzowych chmurach, a potem na koniec, na sam zachód podświetliło się niebo ... jak ogień, w ostatnich rozproszonych chmurach odbicie, jak drugie słońce ...
Aparat fotograficzny nie umie oddać tego wspaniałego spektaklu, a może raczej ja nie umiem:-)
i opisać słowami idzie mi mizernie:-)
Mnie takie szybkie zmiany pogody, ciśnienia, idące fronty, wiatry wcale nie służą, jestem meteopatką, ból głowy w ostatnich dniach był nieznośny, Może jakiś wyż by się umocnił nad nami? podlało nam zdrowo, powiało, to i ciepełko by się przydało:-)
Z łąk na pagórze widać moje poletko ogrodnicze, nie jest to dobre miejsce, bo troszkę skłania się ku północy, a od dolinki ciągnie zawsze chłodem. Może kiedyś przeniosę się z uprawami w pobliże chatki, będzie cieplej i zaciszniej ...
Pomidorowy misz-masz, bo nie wiem, jakie odmiany posadziłam, ale coś tam zawsze wyrośnie:-)
Dziś przywiozłam od teściowej, która jest zapaloną grzybiarką, pierwsze kurki.
Skończone na dniach 80 lat życia nie stanowią żadnej przeszkody w wędrówkach po lesie, ba! śmiem twierdzić, że wyprawy na grzyby są motorem napędowym na całe lato i jesień:-)
Pozdrowienia ślę dla wszystkich, dziękuję za odwiedziny, za dobre słowo, i życzę dobrych letnich dni, pa!
22 komentarze:
Mario Miła, wszystko piękne, i zdjęcia i opisy. Taka naprawdę żywa historia. A za dojenie kóz ukłony składam niskie! I podziękowania szczere, że dzielisz się z nami tymi cudami natury :*
Uściski i serdeczności ślę na Pogórze :)
Piękne miejsca.
Twoje opisy i zdjęcia także. Że nie odają tego wszystkiego?! Trudno konkurować z absolutem...
Twój post to jak najlepszy balsam. Znasz rośliny, dajesz piękne fotografie, piszesz z miłością o swojej codzienności...
Cenię Ciebie i bloga- bardzo.
Ale fajnie się czytało. Pięknie... tego mi było trzeba. Ja znów bawię się w berka z deszczem. Ta pogoda jest okropna. Miło było poczytać i popatrzeć na rośliny. Pozdrawiam :D
Piszesz tak obrazowo , że czuję się jakbym tam była.., zawsze czytam z przyjemnością:) pozdrawiam
Wojej ale się u Was dzieje, przygoda z pszczolami, wilki, strach się bać. A kozy... Pamietam jak doilam, tylnie nogi w gumofilce wsadzalam bo kopaly... Pięknie u Was, ta różnorodność roślin i kwiatów ekscytująca. A grzyby i pomidorkowy miszmasz robi wrażenie. Będą plony :-) udanego lata życzę i do uslyszonka.
Wojej ale się u Was dzieje, przygoda z pszczolami, wilki, strach się bać. A kozy... Pamietam jak doilam, tylnie nogi w gumofilce wsadzalam bo kopaly... Pięknie u Was, ta różnorodność roślin i kwiatów ekscytująca. A grzyby i pomidorkowy miszmasz robi wrażenie. Będą plony :-) udanego lata życzę i do uslyszonka.
Staram się wyobrazić ten rytuał dojenia. To musi być zjawiskowe.
Ja też ostatnio podziwiam moc różnych kwiatów polnych podczas swoich wędrówek. Jedyna różnica, że niemal absolutnie nie znam ich nazw. A Ty sypiesz nimi jak z rękawa - podziwiam. Pozdrawiam
Cudne zdjęcia. ależ Ci zazdroszczę okolicy...
Mario, mówię sobie, że skoro żyje moja mama, jest osoba na tym świecie, dla której ja, dziadek, jestem dzieckiem.
Niech Twój mąż długo jeszcze będzie dzieckiem.
Słusznie piszą bywalcy Twojego bloga: pięknie tam u Ciebie, ładnie o tym piszesz, a i wiele zdjęć jest naprawdę dobrych.
Niech nam trwają letnie dni jak najdłużej!
Beata, doświadczenie z kozami bardzo ciekawe, kto wie, może kiedyś przyda mi się ta umiejętność:-) przyroda bardzo mnie ciekawi, kiedyś nie było na to czasu, ledwie zmiany pór roku się zauważało, więc teraz nadrabiam zaległości; pozdrawiam.
Maciej, nasze Pogórze trochę inne, słabiej zaludnione, wiele dzikich przestrzeni, no i zmian cywilizacyjnych mało; na plenerach fotograficznych ludziska z głębi kraju zachwycają się nieprzetworzonym krajobrazem; tak, moje zdjęcia nie oddają tych ulotnych chwil, chciałoby się więcej, ładniej:-) pozdrawiam.
Basia, dzięki za dobre słowo; prosta codzienność może dla co niektórych ludzi jest zbyt przaśna, siermiężna, nieciekawa, mnie taka wystarcza, a nawet fascynuje:-) pozdrawiam.
Agata, deszcz jest potrzebny, po tych suchych latach niech się uzupełnia stan wód:-) a i jest okazja do małego poleniuchowania, stosik książek czeka:-) pozdrawiam.
Basia, staram się wystukać na klawiaturze moje odczucia, z różnym rezultatem:-) dzięki i pozdrawiam.
Agata, uśmialiśmy się serdecznie z mężem, jak czytałam mu o tych kozach w filcakach, świetny pomysł:-) niedźwiedź też podchodzi, ktoś widział w dolinie potoku jego ślady, trochę straszno, może poszedł gdzieś dalej; pozdrawiam.
Olu, ciekawe doświadczenie, kozule są mądre, cieplutkie; sudeckie łąki muszą być ciekawe, macie tyle różnych rezerwatów, to tutaj pierwszy raz naparstnice w naturze, u nas ich nie ma, tylko w ogrodzie; pozdrawiam.
Agata, kwintesencja lata, aż szkoda, że łąki są koszone; pozdrawiam.
Krzysztof, to prawda:-) jam już sierota, mąż ma jeszcze mamę; dzięki za dobre słowo, staram się pokazywać urodę tych stron; kiedyś w necie znalazłam mapę fejsbukową, gdzie rejony Polski były jakoś podzielone, oznaczone, a nasz południowy wschód zaznaczony był kolorem niebiesko-żółtym, więc kojarzymy się chyba tylko niezbyt pochlebnie ze złą historią; pozdrawiam.
Piękne zdjęcia. Widać, że kochasz to swoje miejsce wybrane i dobrym jesteś ambasadorem : ). O dojeniu kóz nic nie wiem ale mleko jest świetne. Też jestem ciekawa, co moje pomidory pokażą. Pozdrawiam Cię serdecznie.
Marysiu!
Czytamy Twojego bloga pełni zachwytu. Też jesteśmy na wsi, ale ... francuskiej. Pokazujemy zdjęcia naszym francuskim przyjacielom, są zachwyceni...
Tylko patrzeć, jak będą Cię chcieli odwiedzić...
Pozdrawiamy cieplutko - g. i k.
Saint Georges de Reneins 3 lipca 2017
Łucja, bardzo kocham; jest takie miejsce niedaleko naszego "domu stacjonarnego", z którego widać dalekie pagóry Pogórza czy Gór Sanocko-Turczańskich, i kiedy nie mogę być na Pogórzu, tęsknie spoglądam w tamtą stronę, choć to blisko 60km odległości, w linii prostej pewnie mniej:-) dojenie kóz to przyjemne doświadczenie, choć przyznam, na początku miałam obawy; pozdrawiam.
Krzyś, jakże miło Was spotkać choćby tylko w przestrzeni wirtualnej:-) u Krutula przeczytałam, że Wy już we Francji, na Danielkę pewnie zdążycie wrócić:-) ha! myślisz, że im się tu spodoba? kozy są w sąsiedztwie, niedźwiadek za drogą, wilki za potokiem, bardzo naturalnie i eko:-) i ja pozdrawiam Was wszystkich.
Powtarzam się ale tam jest pięknie!!!! Lubię nie kiszone łąki ale i zpach siana...
Fantastycznie muszą wyglądać bociany w takiej ilości.:)))
Kiedyś chciałam się nauczyć doić krowy lub kozy, bo ja zawsze "ta miejska" byłam i nie umiem. Teraz się krępuję, bo sąsiadki by padły ze śmiechu, gdybym poprosiła o lekcję.:)))
U Ciebie tak pracowicie, a jednak brzmi to sielankowo i przyjemnie.:)
Serdeczności:)
To ci charakterne kozule, kto by pomyślał! Teraz na łąkach prawdziwe szaleństwo, wczoraj zamiast godziny na zwyczajowym spacerze spędziłam trzy, bo kwitną osty a motyle latają nad nimi całymi stadami, trzeba było uwiecznić :)
Dobrego tygodnia, oby pogoda sprzyjała!
Te żyłki to pewnie kanianka . Pozdrawiam . Piotrek.
Jak pięknie u Ciebie :) Zakochałam się w tych pięknych widokach. Pozdrawiam
Mażena, właśnie wczoraj skosiłam przy chatce, ależ pachnie ziołami; pozdrawiam.
Grażyna-M, mądrale, w skoszonej trawie łatwiej coś upolować, a rzeczywiście było ich mnóstwo; dojenie wydaje się być prostą czynnością, a jednak nie jest, trzeba trochę poterminować:-) pozdrawiam.
Mania, a jakie mądre, no i obgryzają wszystko, łapią za troki, sznurki, guziki, i ani człowiek obejrzy się, a ona już przeżuwa; łąki idą pod kosę jedna po drugiej, szkoda aż; motyle fotografuj, zostaną z nami na zimę:-) pozdrawiam.
Piotrek, o! przeczytałam o niej, to paskudztwo, i pewnie dlatego koniczyna czerwona była tam tak mizerna; wpierw podejrzewałam, że to jakaś płożąca odmiana; pozdrawiam.
Magnolia, o, tak, widoki chwytają za serce bardzo; czasami rano przy kawie siedzę i patrzę ... z książką na kolanach udaję, że czytam; pozdrawiam.
Tak sobie pomyślałam, że przyda Ci się kiedyś to doświadczenie z kozuchami.
Na roślinkach łąkowych się nie znam, podziwiam i się zachwycam nie znając nazw i czasem mi tego brak.
Wylałam sok z truskawek, który zapomniałam przykryć przed wyjazdem, ileż tam owadów miało ucztę. A na dzikim winie brzęk od rana do wieczora, pewnie byłoby dla dwóch lub trzech uli.
Krystynko, oj, chyba nie, choć ... różnie bywa w życiu; bo wiesz, zwierzęta przywiązują od rana do nocy, a co z koziołkami, jak się urodzą, a jak koza złamie nogą, albo zachoruje, ot, dylematy; ha, owocówki Ci się zalęgły:-)
u nas z pożytkiem pszczelim bardzo cienko, teraz w mojej ogrodziźnie pszczoły bywają na fasoli, ogórkach, i wszystkim, co kwitnie, lipy pomarzły, spadzi nie ma, bida; pozdrawiam.
Prześlij komentarz