wtorek, 15 sierpnia 2017

My to mamy szczęście ... dzień w Beskidzie Skolskim ...

Dawno nie byliśmy na Ukrainie, będzie ze cztery lata.
Po ostatnich przygodach na przejściu granicznym z naszymi celnikami, kiedy to wysłali nas na kanał jak przemytników, mąż zaciął się i powiedział, że nie pojedzie tam już nigdy.
Ale bliskość tej krainy kusiła jednak, i tak sobie powiedzieliśmy, że na dzień można by wyskoczyć, w końcu po czterech latach na pewno coś zmieniło się na przejściu, przecież my w końcu tylko turystycznie ... parę kanapek do koszyka, jakiś polar, kurtka i już wczesnym rankiem popędziliśmy na Krościenko.
Poszło sprawnie, zanim zupełnie obudził się dzień, zatrzymaliśmy się na chwilkę w Starym Samborze. Tam przy drodze na Turkę przeogromny cmentarz żydowski, okolony grubym murem z kamienia. Mały fragment z macewami oczyszczony z krzaków, reszta zatopiona w zieleni ...



Teraz już popędziliśmy na Sambor, gdzie wokół hali targowej i pod świątyniami kobiety sprzedawały nieduże wiązanki ziół, gdzie prym wiodły makówki, a z rozmów z nimi wynikało, że to poniedziałkowe święto to "makiwki". Pachniało piołunem, nawłocią i wrotyczem, do wiązanek dokładano grona czerwonej kaliny ... u nas "Zielna" była dopiero jutro.
Pokręciliśmy się nieśpiesznie wśród gwaru targowiska, zakupiliśmy sobie gustowne garnuszki z uszkiem, smaczne ukraińskie chleby - jasny i ciemny, a także "sało", marzenie męża od wielu lat. Jest to odpowiednio zamarynowana i przyprawiona słonina, można ją rozsmarowywać na chlebie, albo kroić w cieniutkie plasterki ... ja nie jadam takich specjałów, no, ale skoro udało nam się dostać coś takiego u źródeł, no niech już będzie:-)


Pomni na poprzednie lata, bardzo chcieliśmy kupić też czeburieki w przydworcowej gastronomii, ale niestety ... miejsce czeburieczni zajął pawilon z  hamburgerami, cheesburgerami, frytkami ... wielka szkoda.  Jak dla nas, to był smak wschodu, ciekawostka kulinarna jak śródziemnomorski burek, albo rumuńska placinta ... no cóż, pozostały nam kanapki gdzieś tam na łące pod lasem, i herbatka malinowa z termosu. A łąki wyjątkowo malownicze, bo już liliowe od kwitnących wrzosów, a jeszcze mocno pachnące letnią macierzanką. Ponieważ poruszaliśmy się jak zwykle bocznymi drogami, trochę kolebaliśmy się po dziurawych drogach, aż dojechaliśmy do Schodnicy ...


To uzdrowisko ze zdrowotnymi źródłami, m.in. można tutaj napić się słynnej "Naftusi", po której odbija się rzeczywiście lekko naftowo. Pokręciliśmy się wśród licznych straganów, gdzie kuracjusze mogli nabyć różności dla zdrowia i urody, mieszanki różnych ziół, pomarszczony jak trufle "złoty korzeń" z różeńca górskiego, sznury suszonych grzybów, a także serdaki, skarpety, przeróżne filcowanki do ubrania i haftowane krzyżykami bluzki czy koszule ...


Kawałek za Schodnicą, w miejscowości Urycz znajdują się resztki starej fortecy,  to ruiny Tustań.
Łudziliśmy się, że nie będzie chyba za dużo ludzi, bo to dzień powszedni ... za dużo nie było, ale jednak sporo:-) Przed bramą usiadła kobieta. głośno nawołując, czym zwróciła nasza uwagę. Podeszliśmy z ciekawością, a ona otworzyła pojemniki z ciepłymi jeszcze, słodkimi bułeczkami, nadziewanymi na słodko.
- Proszu, proszu, watruszki z syrom, z jeżynami, albo "makiwki" ...
Kupiliśmy te pierwsze, z maku zrezygnowaliśmy, bo strasznie wchodzi między zęby:-)
Swoją drogą, gdyby kobieta rozłożyła prawdziwy stragan, przywdziała średniowieczną suknię, z zawijką na głowie i sakiewką przy pasie, pięknie wpisałaby się w krajobraz przy ruinach:-)
Posileni tymi pysznościami ruszyliśmy na wycieczkowy trakt ...


Pachniało ziołami, kwitły wrzosy, z dołu zalatywało dymem, bo piekły się na rusztach przeróżne szaszłyki ... rozlegało się ciche bębnienie ... to młodzież wdrapała się na okoliczne strome skały ...





Ciekawe miejsce, z widokami na Beskid Skolski, trochę dalej rozłożyły się Podhorodce, Korczyn, Jamielnica będące punktami startowymi choćby na Paraszkę. Chcieliśmy tym razem spróbować dostać się z tej strony na Skały Dobosza, ze wsi Truchanów, zresztą nawet googlemaps wyznaczyło mi trasę ... według miejscowych jednak nie da się tam dojechać, nawet "czołgiem", piechotą i owszem. Jednak nie mieliśmy czasu na dłuższą wędrówkę, skręciliśmy jeszcze do wsi Pobuk, z boku trasy, zagubionej w głębokiej dolinie ... wieś wymiera, mnóstwo opuszczonych domostw, a miejsce na letnisko wymarzone:-)
Ponieważ nie dotarliśmy tam, to wrzucę chociaż zdjęcie Skał Dobosza z poprzednich pobytów ...


Zbliżało się późne popołudnie, chcieliśmy o przyzwoitej porze wrócić do domu, a na granicy jak zwykle wielka niewiadoma, jak długi będzie czas oczekiwania. Jeszcze zatrzymaliśmy się w Starej Soli, żeby pooglądać kościół, który już wielokrotnie zwracał naszą uwagę pięknymi architektonicznymi detalami. Za czasów sowieckich był tu magazyn, potem wybuchł pożar, gasili go słoną wodą ... zniszczenia  były i są niezmierne ...





Na granicy nie było źle, prawie z biegu wjechaliśmy na terminal, był czas, żeby poobserwować pozory pracy, klikanie w komputer po cztery razy tego samego paszportu, wypisywanie świstków papieru, wreszcie ostatnie okienko ... już jesteśmy w ogródku, już witamy się z gąską ...
Nagle słyszymy z okienka odprawy paszportowej: - Państwo pozwolą na trzecie stanowisko!
 A niech to licho! My to mamy szczęście! Cztery lata temu, kiedy byliśmy tu po raz ostatni, i zarzekaliśmy się, że nie popatrzymy nawet w tę stronę, też nas skierowali nasi na kanał. Nie wiem, losowo to idzie, czy tak źle nam z oczu patrzy ... a zatem znowu wylądowaliśmy na kanale:-)
Ani papierosa, bo nie palimy, ani mocnego alkoholu, tylko piwo, bo lubimy, i trochę czekoladowych łakoci. lizak dla Jaśka, bo obiecałam ... a szukajcie sobie.
Ostukali, poszperali, otworzyli każdy schowek, poświecili, prześwietlili ... i puścili nas do domu.
A zatem znowu: - Do zobaczenia za cztery lata:-)
I zapewne jeździlibyśmy na Ukrainę częściej, bo przecież mamy niedaleko, a tereny naprawdę piękne ... granica jednak odstrasza ... szybko przyzwyczailiśmy się do dobrego, do swobodnego podróżowania ...


Na Pogórzu prawdopodobnie mamy niedźwiedzicę z małym za drogą w lesie, ostrzegali nas panowie z geofizyki, bo widzieli świeżutkie ślady, a może tylko wędrowała gdzieś dalej ... nie ma zwierzyna spokoju, ale już zwijają kable, chyba kończą robotę. Jeszcze tylko zbudują gazociąg ... może przez zimę, roboty już zaczęte.


Zaczynają się poranne mgły, chłodne poranki, jesień szykuje się do panowania. Ulga po tych morderczych upałach ... wieczorami koncerty świerszczy, nocami sowy pohukują w sadzie. Ale to nie jest zwykłe pohukiwanie ... u-huuu, u-huu ... to są jakieś potępieńcze wrzaski, że jeśli ktoś nie wie, może się przestraszyć ... jedna pod oknem, jedna na czereśni, a jedna w lesie ... czasami bezszelestnie, jak ogromne cienie przelatują nisko nad podwórzem.


Kłosy szałwii cieszą się też powodzeniem  u krasopani ... ładny klejnocik:-)
Pozdrawiam Was serdecznie, dzięki za odwiedziny, bywajcie w zdrowiu, pa!



16 komentarzy:

mania pisze...

Maryniu, Naftusi można skosztować też w Rymanowie Zdroju :) Ładna wycieczka mimo przygód na granicy, może następnym razem dadzą Wam spokój :)
Dobrego tygodnia!

Olga Jawor pisze...

Z ogromną ciekawością przeczytałam Twoją relacje z wycieczki po ukraińskiej stronie. Jeszcze tam nigdy nie byliśmy a przecież mamy prawie tak blisko jak Wy. Może kiedyś...
Tak, są już zwiastuny jesieni. Dni zdecydowanie krótsze. Tak to jest, ot, życia coraz mniej. Więc póki co ładujmy akumulatory, cieszmy sie tym, co jest.Uważaj Marysiu na tę niedźwiedzicę. Ostatnio gdzieś czytałam jak to pewien grzybiarz obronił sie przed rozjuszona niedźwiedzicą gołymi rękami. Cud, po prostu!
Ciepłe pozdrowienia zasyłam z naszej strony Sanu!:-)

Aleksandra I. pisze...

Z przyjemnością pospacerowałam z Wami po tych pięknych stronach. Ech przyroda natura jest pięknym artystą. A ludzie..... czasami trudni do określenia. Przypomniałam sobie jak w zeszłym roku wracaliśmy z wycieczki ze Lwowa i też trzymali nas autokar po godzinie u każdych. A najgorsi byli nasi. Stać bo stać i już. Nic to nie ma co się denerwować. Muszę przyznać piękne są nasze strony gdzie mieszkamy. Pozdrawiam serdecznie

Beata Bartoszewicz pisze...

Smutno, że ludzie zamieniają regionalne dobre jedzenie na buły z mielonym :(
Dobrze, że choć pięknych obiektów przyrody nie mogą (na razie?)zamienić na plastikowe skały i kwiatki z folii;-/

Uścisków moc ślę ,
BB

ankaskakanka pisze...

Pojechałabym na Ukrainę, tak tam pięknie i swojsko. Jedzonka nie znam, ale wszystkiego spróbuję. Podobała mnie sie twoja opowieść, no oprócz rewizji na granicy.

Krzysztof Gdula pisze...

Mario, z ciekawością przeczytałem Twoją relację. Chciałoby się zobaczyć tamte widoki, posmakować lokalnych dań, ale nie mam jak. No i ta granica. Faktycznie, łatwo przywyknąć do normalności, czyli do braku granic.
Lubisz piwo?! Naprawdę? Rzadkość u kobiety :-)

Tomasz pisze...

Witaj Mario
Beskidy Brzeżne są niezwykle ciekawe, szczególnie gdy patrzymy na historie wschodnioeuropejskiej Pensylwanii - Borysław, Schodnica etc. Polecam książkę Martina Pollacka " Po Galicji ". Okolice zamku Tustań również piękne, no i skały w Jamielnicy. Mam nadzieję że auto Wasze całe, ale też dróg sporo dobrej jakości przybyło.
Pozdrawiam

Joanna pisze...

pochodziłam razem z Wami i nogi zabolały... bom z nizin jestem :)

Pellegrina pisze...

Też mam złe wspomnienia z dwukrotnego przekraczania wschodniej granicy, te kolejki, to markowanie pracy, ta buta. Ale ja bywałam koło Lwowa, inne klimaty. Śliczne kubaski, mam bardzo podobne żółto niebieskie. Krasnopani to motyl czy ćma?

makroman pisze...

No cóż też kiedyś pisałem o zachowaniu polskiego celnika które nie umiem nazwać inaczej niż chamskim.
Fajne tereny, mnóstwo ciekawostek.

BasiaW pisze...

Fantastyczna podróż, piękne miejsca. Czyta się z wielkim zainteresowaniem.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Maniu, tak sobie tłumaczymy z mężem, że kto ma przejechać z ładunkiem przez granicę, to przejedzie, a wyniki pracy jakieś trzeba mieć; na następny raz zapakujemy się trefnym towarem:-) pogoda dopisała, i ładne tereny, tylko ta granica bruździ:-) pozdrawiam.

Ola, przekraczanie granicy to zawsze wielka niewiadoma, a jeśli są jakieś kłopoty, to dlaczego tylko z polskimi celnikami; może tylko my mamy takie szczęście; teraz mamy na tapecie niedźwiedzie, gdzie się człowiek nie obróci, myślisz, Olu, że przypadkiem "na wyrost" nas nimi straszą? no przecież nie wyjdę teraz sama do lasu:-) pozdrawiam.

Aleksandra, przywykliśmy już do strefy Szengen, granice przekracza się niezauważenie, a jakiekolwiek perturbacji na przejściu człowiek odbiera wręcz jak szykany; pozdrawiam.

Beata, czeburieki to kwintesencja Ukrainy, u nas takich nie spotkałam, a to naprawdę pyszne jedzenie; bardzo zawiedliśmy się, że zamieniono je na hamburgery; pozdrawiam.

Ania, i koguty pieją w obejściu, i konik zarży, i krowa zamuczy; tak blisko od nas, a jednak daleko; to nie była typowa rewizja osobista, a raczej "czołg" miał rewizję:-) pozdrawiam.

Krzysztof, lubimy prowincję, obojętnie w jakim kraju, duże miasta raczej omijamy; lubię, z sokiem też:-) pozdrawiam.

Tomasz, widzieliśmy kiwony przy drodze, kiedy zjeżdżaliśmy do Drohobycza, ciekawe, czy pracują; poszukam polecaną książkę, lubię te klimaty; "czołg" przetrwał, ździebko osmołowany, bo drogę za Drohobyczem naprawiają; wrócilibyśmy tam znowu, tylko ta granica odstrasza, szkoda; pozdrawiam.

Joanna, wycieczka była lajtowa, nie narzekaj:-) pozdrawiam.

Krystynko, i widzisz, jak wiele osób ma nieprzyjemne wspomnienia z tej właśnie granicy; znawca motyli orzekł, że to ćma dzienna, albo może motyl nocny, jakoś tak:-) pozdrawiam.

Maciej, ooo! mieliśmy i my trochę takich zdarzeń, odrobina władzy wyzwala złe instynkty, gnębienie, upadlanie ludzi ...; tereny bardzo ciekawe, tu blisko, i dalej Bieszczady Ukraińskie, a już samo Zakarpacie troszkę egzotyczne, i Huculi ... granica jednak odstrasza nas, nawet bardziej niż kiepskie drogi; pozdrawiam.

Basia, a można by naprawdę częściej, bo blisko od nas; i góry, i ciekawostki natury, i wszelkie lokalności, bo lubimy ... znowu nas przystopowało:-) pozdrawiam.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Nowy komentarz do posta "My to mamy szczęście ... dzień w Beskidzie Skolski..." dodany przez Anonimowy :

Marysiu, napisz prosze co to jest czeburieczni.


Jeszcze taki komentarz zapodział mi się w spamie:-)
A więc odpowiadam: Czeburiecznia to nazwa punktu gastronomicznego, gdzie podają właśnie czeburieki, tak jak pizzeria, pierogarnia ...:-) pozdrawiam.

Grażyna-M. pisze...

Znowu ciekawa wycieczka. Dobrze że to opisujesz, przynajmniej mogę to zobaczyć.:)
Tym razem motyla miałam okazję widzieć na żywo, bo byliśmy w Pieninach.:)
Ostatnio już jakoś jesiennie się zrobiło.
Serdeczności:)

Mażena pisze...

Cudne te kubasy!!! no i zapasy, też lubię takie smakołyki ze źródła. Ciekawa podróż.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Grażyna, widzę Ukrainę z naszych pogórzańskich górek, bo naprawdę mamy blisko, tylko ta granica przeraża; trzeba mieć cierpliwość do fotografowania motyli, one takie ruchliwe:-) pozdrawiam.

Mażena, najzwyklejsze emaliowane garnuszki, swojskie jak w domu dzieciństwa; mam haftowany ręcznik w czarno-czerwony wzór krzyżykowy, jak na kubkach; pozdrawiam.