Orkanu Friderika bałam się.
Kiedy zaczęło dmuchać w czwartkowy wieczór, to wyobraźnia podsuwała mi obrazy poprzewracanych uli, skrzepłe od zimna pszczoły ... sen nie przychodził długo w noc, a mąż sobie pochrapywał beztrosko, nic się nie martwił, nie to co ja:-)
Co za ulga, kiedy w następny dzień okazało się, że wszystkie ule stoją, nawet drzewa niepołamane ...
dla świętego spokoju i mojego snu mam obiecany zakup jakichś estetycznych bloczków betonowych, żeby w razie "w" docisnąć ule ... bo ty to zawsze masz jakieś zgryzoty:-)
Orkan odszedł gdzieś na wschód ze swą niszczycielską siłą, pewnie gdzieś tam po drodze stracił impet i stał się łagodnym wietrzykiem.
A my w sobotni ranek, w cudownym bezruchu powietrza i w lekko padającym śniegu ruszyliśmy w naszą trzecią poszukiwawczą wyprawę. Uzbrojeni w wydruk mapy od Staszka K, dokładne wskazówki od Piotrka, pełni nadziei trzasnęliśmy drzwiami auta tuż przed szlabanem i poszliśmy.
Zaraz na samym początku przegrodził nam drogę Krzeczkowski potok. Wody w nim całkiem sporo ...
... udało się jednak przejść suchą stopą po płytach, mąż pierwszy, ja za nim ... głupio byłoby od razu zawracać z powodu przemoczonych stóp:-) No i na samym początku od razu "zachęcająca" tablica ...
Droga wznosiła się coraz wyżej i wyżej, zakręty odsłaniały coraz ładniejsze fragmenty lasu, potężne jodły, dęby ...
Już wydawało mi się, że dostrzegam w oddali, między drzewami ruiny kaplicy ... nie, to jednak tylko ścięte pnie, przyprószone śniegiem sprawiały takie wrażenie. Gdzieś tu miał być staw leśny ... widać biały prześwit między drzewami, to jest chyba to ... nagle, po lewej stronie drogi zobaczyliśmy ruiny kaplicy, pamiątkowa tablica ... wszystko, tak jak na zdjęciach znalezionych w necie ...
Weszliśmy na nieskażoną biel śniegu ... myślisz, że oni tu leżą? Mąż tupnął nogą, głuchy odgłos, pod spodem jest krypta ... odsunęłam się na bok, na mur. - Smutno im tu samym ... Coś ty, w takim ładnym otoczeniu, w miejscu, które ukochali ... niby tak, ale jakoś mi smutno, pomna na tragiczną historię tego miejsca.
Chciałabym kiedyś zobaczyć na archiwalnych zdjęciach, jak wyglądało to miejsce przed zniszczeniami, dwór, kaplica ...
Przeszliśmy na drugą stronę drogi, gdzieś tu mają być ruiny dworu, resztki piwnic ... przysypane pnie drzew mylą, ciągle nic nie znajdujemy. Wreszcie przy myśliwskiej ambonie natrafiamy na resztki murów, okruchy cegieł ... miejsce zdewastowane, błotniste, wydeptane, myśliwi zrobili sobie tutaj plac do nęcenia zwierzyny.
Wróciliśmy z powrotem na lewą stronę drogi, tam znaleźliśmy kolejne ruiny ...
Teraz zeszliśmy poniżej, nad śródleśny staw. Wkoło bezruch, tafla wody zamarznięta ... musi tu być ładnie, kiedy w wodzie odbija się las ...
Bobry i tu się zadomowiły ... jak dobierają się do kolejnych drzew na brzegu, to potężne jodły, na razie je korują. Zatrzymaliśmy się tu na dłużej ... zaraz zobaczymy, jak gruby jest lód na wodzie ... podrzucił mąż do góry spory kamień, nic, ani śladu ... drugi jeszcze większy ... pośliznął się tylko dalej, znaczy, że lód jest już całkiem gruby. A niby zimy jeszcze nie było wcale:-)
Bardzo nam się tu spodobało, wrócimy na pewno na jakąś dłuższą wędrówkę, pójdziemy dalej do sanockiej drogi, potem do Cisowej, na Kopystańkę, a stamtąd już niedaleko do chatki. Oby tylko sił starczyło:-)
Skoro znowu przyjechaliśmy w te okolice, to tym razem nie odpuściłam możliwości poszukania języczników na jednym z kamieniołomów.
Miejsce równie urokliwe, jak na Krzeczkowskim murze, a jaką ładną droga tam się jedzie ...
Prawie pionowe ściany wcale nie ułatwiają poszukiwań, przesuwam się w poprzek prawie na czworakach po skalnym rumowisku. I nagle jest, widzę pierwsza paproć ...
Oczyściłam ją rękawiczka ze śniegu, bo może to jedyny egzemplarz, który uda mi się zobaczyć ... przesuwam się ostrożnie dalej, prawie zjeżdżam na warstwie śniegu i suchych liści ...
Są, są inne ...
Zdjęcia niezbyt dobre, ale było ciemnawo, trzymałam się gałązek, żeby nie spaść w dół, ale byłam tak zadowolona, że udało mi się zobaczyć te niezwykłe paprocie w naturalnym środowisku.
Samo miejsce urokliwe, jak ruiny starożytnego miasta, gotowe plenery jak z Indiany Jonsa, z cyklu zaginione miasta w dżungli:-)
A wracając do tych ostrzegawczych tablic, ustawianych przez nadleśnictwo, to nie są one tak zupełnie bezpodstawne. Pogórzańskie niedźwiedzie wcale jeszcze nie śpią ... o czym przekonali się pod Braniowem moi znajomi, Ania ze Stefanem ...
Wyszedł sobie miś z lasu i przespacerował się po drodze:-)
I jak szliśmy w sobotę drogą przez las, to pilnie obserwowałam tropy na śniegu, licho nie śpi:-)
Wróciliśmy do chatki wielce zadowoleni z naszej wyprawy poszukiwawczej.
Dzięki Staszek, Piotrek za dokładne wskazówki, bo szukalibyśmy "szyldówki" po drugiej stronie drogi pewnie do śmierci:-)
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, zima wróciła do nas, sypie dziś cały dzień, pa!
19 komentarzy:
Marysiu!
To jak już znaleźliście tę "legendarną" szyldówkę (bez nas...), to tylko możecie nas tam zaprowadzić.
Już się nie możemy doczekać...
Byle do wiosny...
Pozdrowienia, bądźcie zdrowi - g. i k.
Przeczytałam tę bardzo smutną opowieść o tym miejscu. Jak pięknie piszesz o Twoich okolicach. Kiedyś dawno temu plątałam się z namiotem na Pogórzu Przemyskim m.in okolice Arłamowa. Okolice inne niż wszystkie. Takie trochę odludne, bardzo urokliwe i skrywające tajemnicę, ukrytą historię. To się czuje. Jak dobrze że piszesz o tych miejscach. Pozdrawiam ciepło i promiennie
Wielkie gratulacje znalezisk! A jeszcze większe determinacji i dobrej energii!
I ja przeczytałam tę wzruszającą historię, żal chwyta za serce, takie miejsca, tacy ludzie, a wszystko przez zło, które potrafi opętać wielu...
Podziwiam Waszą determinację, a niedźwiedzi bym się bała:-)
Mnie też Stranislaw na rekonesans w jedno miejsce wysyla, zobaczymy co znajdę, a Wam gratuluję serdecznie!
Podziwiam determinację. Poczytałam wcześniejszy zapis o tej historii. Niezwykłe losy ludzi, którzy chcieli żyć i służyć innym. Dobrze, że dotarliście w to tajemnicze miejsce. A te skały są niesamowite, jak tajemnicze miejsce prosto z kosmosu. Uważaj tylko na niedźwiedzie.
Jestem tu czasami i nie wiem co to za wzruszająca historia, może ktoś napisze gdzie otym poczytać. I jeszcze gdzie Mario znleźliście ten ładny kamieniołom.
Pochodzę z tamtych stron, pozdrtawiam Czesław
Ależ fajne te ostatnie zdjęcie. Przyjemnie się czyta, jak książkę. Dobrze., że misia nie spotkaliście. Naprawdę czyta się z zaciekawieniem. :) Pozdrawiam, miłego dnia. :)
Krzyś, służę uprzejmie za przewodnika w terenie:-) zaprowadzimy, a jakże, miejsce bardzo urokliwe i o ciekawej historii; dosypało nam śniegu, ale wiosna tuż, tuż:-) pozdrawiam.
Cz.Bezka, ujęła mnie również historia tego miejsca; okolice Arłamowa to teraz wypasione, przeogromny nowy hotel, zupełnie nie w moich klimatach; ale teren dawnej wsi urokliwy do wędrowania; tereny wysiedlonych wsi, bezludzia dawnego ośrodka rządowego, pustki bezludnych dolin, tylko stare cmentarze' tak, lubimy tam się włóczyć; pozdrawiam.
Staszek, masz niemały wkład w rezultat naszych poszukiwań:-) i kaplicy, i języcznika, to przecież już parę lat minęło, kiedy pisałeś o tym miejscu; pozdrawiam.
Basia, prawda? miejsce zapomniane, a tyle historii; kiedy kilka lat temu po raz pierwszy przeczytałam o profesorze Węgłowskim, nie mogłam uwierzyć, że w tej małej Krzeczkowej ukrywa się taka przeszłość; też się boję niedźwiedzi, ale idziemy:-) pozdrawiam.
Maciej, czy to również będą poszukiwania botaniczne? napisz o tym, poszukam i ja, jak przyjadę do Jamnej:-) pozdrawiam.
Olu, te poszukiwania to stały się już sprawą prawie "honorową" :-) w miejscu opuszczonym, zapomnianym ukryła się taka historia, i mnie ona zafascynowała niezmiernie; ktoś powie, ot! trochę kamieni, jakieś rumowiska, co tu szukać; tak, szukać, właśnie oddechu tej historii; pozdrawiam.
Czesław, witaj; kliknij w ten tekst na zielono "pomna na tragiczną historię tego miejsca", a wyświetli Ci mój wpis sprzed kilku lat, w którym pokrótce opisałam dzieje rodu Schildów, Węgłowskich, smutny koniec dworu, kaplicy; kamieniołom jest przy niebieskim szlaku do Huty Brzuskiej, za Krzeczkowskim murem, to ten trochę mniejszy, oba bardzo malownicze; pozdrawiam.
Agnieszka, zdążyłam zrobić zdjęcie, zanim sopelki spadły z odwilżą:-) usiłujemy wystrzegać się spotkania z misiem, o ile można tu mówić o czymś takim, po prostu nie chcielibyśmy spotkać tego osobnika na swojej drodze:-) ciekawa historia, cieszę się, że udało mi się wzbudzić zainteresowanie w czytelnikach, nie powinna zniknąć w mrokach niepamięci; pozdrawiam.
Krzysztofie Szady, jaki masz ładny "avatarek" :-)
Marysiu!
(W sprawie avatara) Kiedyś tam dojdę...
Pozdrówka - krzyś
Zdecydowanie bardziej Infdiana Johnes niż Pytu ;)
Krzeczkowski Mur robi wrażenie.. Piękna formacja skalna.
Przeczytałem Twój tekst o rodzinie Schildów. Cóż można powiedzieć?.. Czasami ludzkie dzieje postrzegam jako nieogarniony ciąg wojen, krzywd i nieprawości.
W Waszych poszukiwaniach Szyldówki jest coś podnoszącego na duchu, coś godnego. To przecież forma wyrażenia Waszej duchowej więzi z tamtymi ludźmi, oddania im szacunku, a poprzez nich wszystkim ludziom z Waszych stron, tak okrutnie doświadczonych przez ludzkie szaleństwa.
Mario, gratuluję odnalezienia miejsca. Wyobrażam sobie, jak bardzo byłaś zadowolona :-)
Krzyś, zabierz nas do Babadag, będziemy za Szerpów robić:-)
Maciej, to znaczy, że zaginionych miast będziesz szukać, ciekawostek geologicznych, też fajnie:-)
Krzysztof, tak, Mur robi wrażenie, jeśli sprzyjająca pogoda, można trochę wspiąć się do góry; niepozorna miejscowość Krzeczkowa, kilkanaście domów, a wpadła mi w ręce kilka lat temu ta pasjonująca historia rodu; no i jak tu zostawić, nie odszukać, szkoda, że nie mogę doszukać się archiwalnych zdjęć; chciałabym, żeby coś przetrwało dla potomnych, żeby ruiny nie zniknęły na zawsze, a z nimi tyle godnego, ludzkiego życia; cieszymy się, że udało nam się w końcu znaleźć to miejsce, jaka tam cisza, spokój, wręcz powaga, może to ja tak odbieram tę atmosferę, bardzo zresztą osobiście; no i te unikatowe paprocie:-)
Odpukać na Podlasiu nie wiało... i dobrze bo stracha miałam
Marysiu, bardzo ciekawa i tragiczna historia. Choć kariera wnuka to w sumie Happy End : ). Jako nastolatka jeździłam na obozy jeździeckie do Kurozwęk (obok Staszowa), wtedy jeszcze będących w ruinie. Pamiętam, jak nam opowiadano, że tzw. Ruscy, jak przyszli to wyjęli ciała Kurozwęckich z trumien i .... pozdejmowali im dziewiętnastowieczne oficerki.
Formacje skalne i te paprocie jak z baśni, nic tylko snuć opowieści.
Bardzo się cieszę, że nic złego się nie stało i ule całe, dachy całe :) Oj coś nam się ta pogoda bardzo zmieniła... Moc uścisków przesyłam, pospacerowałam razem z Tobą i podumałam nad tą ziemską przemijalnością.
Pozdrawiam :D
Węgłowski Romuald, ur. 12 III 1876, Słoweczno (Wołyń), zm. 26 XI 1935, Lwów, lekarz chirurg; Autor Chirurgii operacyjnej (1919), którą można znaleźć na Allegro. Pionier polskiej chirurgii naczyniowej...
Leży czy nie leży ? Może jednak spoczywa w krypcie.
Ileż się działo na tym niewielkim skrawku ziemi. Ileż razy Węgłowscy otarli się o śmierć ? Nieprawdopodobne !!!
Zaczynam żałować, że nie ma już nowej cerkwi, tamtych zabudowań wsi i dworu. To wszystko z nienawiści...., częściowo za sprawą komunizmu, który budując podwaliny pod budowę nowego świata musiał niszczyć wszystko co związane było ze starym.
I tak to wydobyłaś z zapomnienia tak ważne osoby i miejsce.
Szkoda, że tylko Ty. Od Polski im też się coś należy..
Dlaczego takie miejsca są tak bardzo zapomniane, że trzeba odkrywać je na nowo?
Joanna, jak to, orkan do Was nie doszedł??
Ja miałam stracha potężnego:-) pozdrawiam.
Łucja, ostatnio nawet z mężem rozmawialiśmy ... żadnej świętości, nic nie uszanowali, skarbów szukali, wyrzucali z trumien zwłoki; zresztą czy tylko oni? historia i mnie zafascynowała, nie miałam pojęcia, że tuż obok są takie miejsca; baśnie z mchu i paproci, pamiętasz Muchomorka i Żwirka? nie wiem, czy teraz dzieci mogłyby je oglądać, bo wiesz, dwóch facetów razem mieszka:-) pozdrawiam.
Agatek, spania w nocy nie miałam, przez tą wichurę, ale latem mocniej wiuchnęło, jeden ul nam przewróciło:-) przyjemnie się wędrowało, starą drogą, i nie po błocie:-) pozdrawiam.
Ania, jak doczytałam, mieszkańcy pochowali z powrotem zabalsamowane ciała doktora i żony w kaplicy, nie wiem, może potomkowie przenieśli je, ale nie sądzę; ktoś odwiedza to miejsce, są wypalone znicze; właśnie, od Polski też im się coś należy, a cicho jak makiem zasiał od czasów sympozjum w Krasiczynie; akuratnie tutaj wszystko zniszczyły bandy UPA, ale myślę, że i potem, nie lepszy los spotkałby i dwór, i kaplicę, jak wiele podobnych; cieszę się, że udało nam się odszukać to miejsce, kiedyś Cie zaprowadzę, nawet od strony punktu widokowego nad Cisową, skąd zaczynaliśmy ścieżkę przyrodniczą:-) pozdrawiam.
Prześlij komentarz