Wspominałam o nim w ostatnim wpisie o klasztorach w stylu brynkowińskim. Ten monastyr to szczytowe osiągnięcie architektury z czasów hospodara Constantina Brincoveanu, znajduje się na Światowej Liście Dziedzictwa Kultury UNESCO.
Został zbudowany w końcu XVII wieku na wzgórzu górując nad okolicą, zdaje się być obronną warownią aniżeli świątynią.
Dojście z parkingu pod góreczkę, przez niezwykle potężne, masywne bramy ...
... oj! nie zmieścił się w tym łuku jakiś wyższy pojazd, zahaczył i nawet lakier pozostał , z drugiej strony jeszcze większe uszkodzenie ... wrota obite kutymi ręcznie pasami blachy i gwoździami ...
... druga brama jeszcze bardziej masywna, tutaj nie ma widocznego ani kawałka drewna, wszystko zakute blachą ... dla obrony przez najeźdźcą tureckim.
Przed cerkwią po prawej stronie podwórza zabytkowe zabudowania ...
... natomiast pośrodku podwórca cudna budowla, kamienne kolumny wspierają zadaszenie przedsionka, a każda inaczej ozdobiona ... sklepienie malowane, a także ściany ... Cerkiew łączy w sobie cechy architektury bizantyńskiej, palladyńskiej i muzułmańskiej ... nie znam się na stylach takiegoż budownictwa:-)
Tutaj po prawej stronie drzwi sceny Sądu Ostatecznego.
Usiedliśmy z mężem w cieniu na ławeczce i podziwialiśmy sztukę malarską, mając przed nosem diabły, smoka z paszczą pochłaniającą grzeszników, a niektóre scenki nawet rozśmieszały:-)
Drzwi same w sobie majstersztykiem sztuki snycerskiej, drobniutko rzeźbione ...
... a nad nimi kamienna tablica zupełnie dla nas niezrozumiała, ale jakże ozdobna w motywy roślinne, zwieńczona głową aniołka ze skrzydłami...
Po lewej stronie drzwi poważne męskie postaci, może to sam hospodar, a może i ojcowie klasztoru ...
Na łańcuchach znowu żeliwna zdobna płyta do przywoływania na modlitwę być może ...
Do murów przylegają zabudowania mieszkalne mniszek, może też gospodarcze, również pięknie ozdobione krużganki ...
Na zdjęciu powyżej, w prawym rogu stoją dwie młodziutkie mniszki.
Każda w ręce trzyma wypasiony telefon komórkowy i gadają, zaśmiewając się przy tym.
Za tą białą ścianą, w słońcu, z kolei siedzą na wygodnych krzesłach mniszki-seniorki, dzierżą w dłoniach jakieś kolorowe robótki i rozmawiają dostojnie.
Dookoła zabudowa klasztorna, dużo kwiatów, a przy ujęciu źródełka niezwykła kolekcja kaktusów, a także dwie passiflory, fioletowa i biała, w rozkwitłych kwiatach pylniki i słupek wyobrażają narzędzia męki pańskiej...
Ścieżka wyprowadziła nas znowu przez furtkę na góreczke, a tu kolejna cerkiewka, stareńka, nie tak wymuskana jak poprzednia, krata wejściowa zamknięta, ale klamka puściła drzwi. Więc skorzystałam z okazji i zrobiłam zdjęcie wnętrza ...
Wokół cmentarz, niektóre kamienne krzyże bardzo stare ... w stronę miasta, z górki bardzo ładny widok ...
Cały czas towarzyszył nam odgłos pracującej kosiarki spalinowej. Przysiedliśmy na ławeczce i patrzyliśmy, jak człowiek męczy się z wysoką trawą. Już by sobie wziął zwykłą kosę, szybciej by się uporał z robotą, niż z tą motającą trawę kosiarką - tak orzekliśmy. Ale pewnie kazali, to męczył się dalej. Opodal był naturalny stawik z zagospodarowanymi brzegami, za murem mała pasieka ... przyszedł tam młody mnich. On też wyjął komórkę, i gadał, i gadał, już odchodziliśmy, a on jeszcze konwersował. Zauważyliśmy, że Rumuni wszędzie i z upodobaniem rozmawiają przez telefon, w najbardziej nieoczekiwanych miejscach ... i babuleńka w okularach na swoim poletku gdzieś zagubiona w górach, i ciobani wysoko na halach, no i mniszki, i mnisi ... wszędzie mają daleko, droga trudna, to jedyny kontakt z bliskimi:-)
Jaki świetny pomysł na kratkę ściekową z rynny ...
Przy jednym wjeździe do gospodarstwa zauważyliśmy o, dziwo! bramę w typie marmoroskim:-)
Na południu kraju bardzo ceni się wodę, studnie zwane są imionami świętych, a na spragnionych wędrowców czeka kubek do zaczerpnięcia wody ...
Przejechaliśmy do następnego klasztoru.
To monastyr Bistrita, który został ufundowany przez hospodara Vlada Calugarul w 1492 roku.
Za monastyrem wykuto jaskinię św. Georga, w której chowano kosztowności klasztorne w czasie najazdów tureckich. Inne zabudowania, inna bryła cerkwi ...
Monastyr ucierpiał mocno w walkach z bojarami w XVI wieku, ale po zakończeniu walk wyłożyli oni fundusze na odbudowę, która trwała bardzo długo, aż do XIX wieku.
A jakie mniszki hodują pomidory w tunelu, szczęka mi opadła ... i bazylia różnista wokół jak u mnie ... tylko, że moje pomidory już dawno uschły z zarazy, a tutaj będą pewnie do grudnia:-)
Ruszyliśmy za kierunkowskazem: Manastirea Arnota.
Drogę zagrodził nam szlaban, to wjazd na teren kopalni kruszywa skalnego. Po prostu kruszarki wygryzają skałę wokół, droga pozostała, i kto potrzebuje do Arnoty, to przepuszczają. Wszędzie biało, biały pył na drodze, domach, zaroślach, na dodatek zaczęło lać, więc w dół spływały białe potoki wody. Schlapało nam czarne auto, to i ten biały brud przywieźliśmy ze sobą do Polski.
Droga wije się ...
...pięknie po górach, jak u nas leśna stokówka, wcięta w zbocze ...
U celu dalej ściana deszczu, na dodatek wszędzie remont ... wyskoczyliśmy na moment na podwórze klasztoru ... został założony w 1633 roku przez Mateusza Basaraba i jego żonę Elinę.
Legenda głosi, że tutaj przed Turkami schronił się Mateusz tuż przed koronacją.
W cerkwi znajdują się grobowce fundatora Mateusza i jego ojca Danicu, który wsławił się w walkach u boku Michała Walecznego.
Deszcz nie przestawał padać, a nam pozostał jeszcze do zobaczenia wąwóz Bistritei-Valcea.
Trzeba było wjechać w drogę pomiędzy kopalnią kruszywa a poprzednim monastyrem Bistritei.
Od razu wyrosły skalne ściany, pomiędzy nimi droga, a obok rwący górski strumień.
Zatrzymaliśmy się na chwilę, bo deszcz nie pozwalał na dłużej. Gdzieś ponad nami przetaczały się grzmoty, a góry jeszcze potęgowały ten efekt. Na jednej ze ścian wykute krzyże z napisami, u stóp fioletowe kwiatuszki astra gawędki, który u nas występuje na murawach kserotermicznych, a także powojnik z białymi kwiatuszkami.
Od tego momentu zaczął się nasz powolny powrót do domu. Jechalismy w kierunku Ramnicu Valcea, to miasto leżące pomiędzy jedną i druga trasą, Transalpiną i Transfogaraską, potem do góry przez Calimanesti, po drodze jeszcze różne ciekawostki, ale los chciał inaczej. Gdzieś u wyjazdu z miasta, w kierunku na Sibiu korek, za chwilę straż, pogotowie, jedno, drugie, policja, oho, jakiś wypadek. Trzeba uciekać stąd, póki jeszcze się da, a miasto zaczyna się blokować. Na dodatek jest przecięte rzeką Alutą, co stwarzało dodatkowe trudności wydostaniu się z niego nawet w kierunku, z którego przyjechaliśmy.
- Szybko szukaj jakiegoś innego kierunku, żeby tylko stąd wyjechać, najwyżej zrobimy więcej kilometrów, a nie będziemy stać w korku do północy albo i dłużej. - zakrzyknął mąż. Nic nie pozostało tylko jechać do Curtea de Arges, to miasto u wjazdu na trasę Transfogaraską. Jeszcze trochę stania przed rondem, które rozładowywało tłok na głównych szlakach komunikacyjnych i z ulgą wjechaliśmy na spokojną drogę w kierunku kolejnej "królewskiej" drogi 7C - Transfogaraskiej.
Tym to sposobem po raz kolejny znaleźliśmy się w miejscu, które nie było zupełnie w planie.
_ Zobaczysz, jeszcze dziś zaświeci nam słońce - zaśmiał się mąż, bo jak dotąd, codziennie towarzyszyły nam popołudniowe ulewy.
Szkoda tylko, że zbliżał się wieczór, i okazało się, że my od rana nic nie jedliśmy. Przystanek w Poienari, u stóp zamku Drakuli, zamówiliśmy po ciorbie de fasole, i dobrze, że nic więcej, bo najedliśmy się jak bąki, podano ją w chlebku, jak u nas żurek:-)
Moje poprzednie przejazdy Transfogaraską są tu i tu. To pierwszy przejazd, kiedy to w słodkiej nieświadomości przejechaliśmy obie trasy bez wykupionej roviniety i wróciliśmy do domu:-)
Zdążyliśmy przed zachodem słońca na zaporowe jezioro Vidraru, zrobiliśmy zdjęcie zaporze i pojechaliśmy dalej.
Już w ciemnościach pokonywaliśmy kolejne zakręty drogi, mijały nas z rzadka pojedyncze samochody, rzecz niespotykana tutaj:-) Wreszcie tunel pod Fogaraszami, prawie kilometr po skałami, a od połowy mgła gęsta jak śmietana, już nawet nie jak mleko. Wyjechaliśmy z niego, a po drugiej stronie gór jeszcze gorzej, aż nie wiadomo, gdzie jechać. W mgle pojedyncze postaci ludzkie zaczęły sie wyłaniać, stragany, to sprzedawcy. Kupiliśmy kulę wędzonego sera, degustując uprzednio podawane przez miłą kobietę kawałki innych serów, potem ogromne lizaki dla Jaśka i ruszyliśmy w dół zakrętami widocznymi na zdjęciu powyżej jeziora:-)
Szkoda, szkoda, że to już noc, tyle tu widoków, a my musimy przed siebie, i jeszcze noclegu poszukać.
Zjechaliśmy w doliny, zawsze w takich razach odwracam się do tyłu, aby jeszcze raz popatrzeć na góry, pożegnać się i być może wrócić tu jeszcze kiedyś. Tym razem ciemność.
Zatrzymywaliśmy się przed różnymi cabanami, pensjonatami ... nigdzie wolnych miejsc. Wreszcie u samego zjazdu na główną drogę do Sibiu znaleźliśmy nocleg w bazie turystycznej, nawet Polaków ze Śląska spotkaliśmy. Pytali, czy straszna jest ta trasa, czy bezpieczna ... uśmiechnęliśmy się tylko ... - nie ma się co bać, jedzie się spokojnie:-) Nad morze jechali, pomoczyć się po węgierskich basenach:-)
Nazajutrz skoro świt ruszyliśmy dalej, żeby porannych korków uniknąć.
Sibiu ominęliśmy obwodnicą, niedaleko Medias kupiliśmy u babci przy drodze słynną rumuńską cebulę, słodką, sałatkową.
Mijaliśmy warowne kościoły Siedmiogrodu, nie zatrzymując się jednak w żadnej miejscowości. Miałam cichy plan, że skoro mamy taki ładny czas, to może zwiedzimy jeszcze słynny wąwóz w Turdzie, a potem autostradą ominiemy Cluj Napokę, która nam zawsze tyle nerwów zżera ... Plany sobie, a życie sobie ... jeszcze daleko przed Turdą korek, widać daleko krętą drogę zawaloną tirami, autami, busami i ... wszystko stoi, ani drgnie:-)
I znowu powtórka z rozrywki: Szybko szukaj jakiejś innej drogi, bo będziemy tu stać nie wiadomo ile! ... Inne auta też robią nawrotkę i uciekają. Znalazłam bliski zjazd na Sarmasu, a więc ominiemy Napokę górą , od północy, hura! hura! ... tylko jeszcze zatankować się. I mam jeszcze ciekawostkę po drodze, bo jakoś tak drukuję sobie, jak coś wynajdę:-)
Jechaliśmy sobie lokalnymi drogami Transylwanii, które wcale nie są takie złe, przy okazji podpatrując życie na prowincji ...
Pasterz spędzał stado owieczek na południe do domu, pewnie i do wodopoju. Na polach kwitły łany niebieskich ostróżek ...
My zaś pojechaliśmy jeszcze bardziej lokalnymi drogami do Botindy.
Tam zwiedziliśmy zamek węgierskich grafów Banffy.
Widzicie te sklepienia?
Mój mąż jest budowlańcem, od zawodówki po studia, i zapytał mnie przy okazji: kto umie dziś zbudować takie sklepienie? ono jest samoklinujące się, my chyba jesteśmy ostatnim pokoleniem, którzy to umiemy ...
A to co?
To takie sklepienie, tylko pod naszymi nogami, tam chyba jest piwnica!
I tak to jest z budowlańcem, widzi wszystko:-)
Zobacz, źle zrobili odróbkę blacharską, woda im się leje ... pomalowali, a postument nawet nietknięty, farba spłynęła ... a gdzie wentylacja? u nas by to nie przeszło ... takie to ja mam życie z budowlańcem, wszystko widzi:-)
Odchyla się wieża od głównego budynku? mąż już ma pomysł, jak to ratować, wcale nie poprzez podpieranie ... ot, życie z budowlańcem:-)
Zamek w Botindzie był zwany siedmiogrodzkim Wersalem, został zniszczony przez wycofujące się oddziały niemieckie ... hrabia Banffy podpadł Niemcom:-)
Co Wam będę pisać ...opisywać? ... trzeba pojechać, zobaczyć na własne oczy, poczuć ten klimat:-)
Wróciliśmy do pogórzańskiej chatki gdzieś koło północy, mąż cały czas za kółkiem, ja obok drzemiąca od Węgier ... to był maraton, dni wypełnione od rana do wieczora .... ufff! przydałby się teraz jakiś urlop:-)
A to wszystko działo się w ciągu 6-dni, licząc od początku naszego wyjazdu, wliczając w to podróż ... naprawdę maraton!
Ale trzeba było wracać szybko, w domu czekał już angielski synek na urlopie:-)
Gdzieś po drodze zarejestrowałam przecudowną marmoroską cerkiew ... zabijcie mnie, nie wiem gdzie:-)
Pozdrawiam wszystkich serdecznie, dzięki z wytrwałość w towarzyszeniu na wszystkich etapach podróży ... a może po drodze zaszczepiłam kogoś rumuńskim bakcylem? na zdrowie, to nic strasznego:-) .... bywajcie pa!
P.s. Być może wkradły się jakieś błędy, ale post pisałam późno w nocy, poprawię potem:-)
14 komentarzy:
Inna ale przepiękna architektura a malarstwo wspaniałe. Na mnie pomysł węża zjadającego grzeszników zrobił duże wrażenie. Dziękuję Ci bardzo za podzielenie się tą wycieczką. Potem sobie jeszcze obejrzę i poczytam ciąg dalszy, specjalnie dzielę sobie tego typu posty aby móc na spokojnie pomyśleć sobie o poszczególnych etapach zwiedzania :)
pozdrawiam :D
Toż to dla mnie sama egzotyka, ależ jaka ciekawa. Podziwiam Waszą kondycję. Rzeczywiście to był istny maraton. Jednak to co zobaczyliście pozostawia niepowtarzalne wrażenia. Rumunia jest jeszcze mało rozpropagowanym miejscem turystycznym. A za pewne jest dużo ciekawostek do zobaczenia. Pozdrawiam
Na pewno będę korzystał z Twoich postów przy planowaniu naszej wyprawy po Rumunii. Świetnie wybrane miejsca, atrakcyjne tak pod względem zabytków jak i atrakcji przyrodniczych. Faktycznie zrobił się z tego maraton, ale nasze wycieczki też zwykle mają taki charakter. Jak już człowiek się ruszy te kilkaset kilometrów od domu, to chce jak najwięcej zobaczyć.
Pozdrawiam serdecznie.
Maryniu, czytanie Twoich relacji to sama przyjemność :) Tylko 6 dni w Rumunii ale bardzo intensywnych, jak wynika z Twojej relacji.
Pozdrawiam serdecznie
Piękne miejsca zwiedziłaś... faktycznie dzięki Twoim postom śmiało można planować wycieczkę :)
Agatek, tak, bardzo niezwykłe malarstwo, nie ma centymetra ściany, żeby nie pokrywał go jakiś obraz; maraton, a jakże, rano otwieraliśmy oczy i w drogę, i dalej, i dalej, a po drodze zjedliśmy albo i nie:-) przywieźliśmy mnóstwo wrażeń, a teraz tylko wspominamy:-) pozdrawiam.
Ola, bardzo nam się podobało, kiedyś to jechaliśmy mijając wiele ciekawostek, teraz udało się je wyłuskać z gór, wąwozów, internet bardzo pomógł:-) właściwie to cieszę się, że nie spotykamy tłumów turystów, choć i ten kierunek staje się modny, ale nie wszyscy lubią taki sposób zwiedzania, hotel i 2 tygodnie w jednym miejscu, nie wytrzymalibyśmy ani 2 dni:-) pozdrawiam.
Wkraju, będzie wyprawa do Rumunii? jakże się cieszę, dopiero Ty nam pokażesz zdjęcia, opisy profesjonalnie, moje to taki misz-masz, bardzo osobisty:-) jak chce się wiele zobaczyć w ciągu kilku dni, to musi być maraton, sporo odległości do pokonania; i tak tym razem dziennie nie było źle, oprócz podróży oczywiście; pozdrawiam.
Mania, dzięki za dobre słowo, może ktoś skorzysta z tych opisów kiedyś dla siebie, tak jak ja korzystałam z wielu relacji:-) było bardzo intensywnie, no i teraz urlop wypoczynkowy by się przydał:-) żartuję, odskocznia od codzienności niezwykła; pozdrawiam.
Joanna, jeszcze wiele przed nami, na pewno duże miasta kryją w sobie cenne perełki, ale co, jak my dużych miast nie lubimy; dla nas wioseczki w górach, ukryte klasztory, góry, folklor, no tak mamy:-) pozdrawiam.
Wspaniała podróż, pozazdrościć.
Moi mają ze mną to samo. Kawałek rurociągu zobaczę i już rozkminiam instalację, a gdziekolwiek nie jestem to badam względy bezpieczeństwa, drogi ewakuacyjne zabezpieczenie p.poż... takie skrzywienie zawodowe.
Marysiu, powiem szczerze, zazdroszczę Ci tych wypadów. No dobra, zamiast zazdrościć, przejrzę jeszcze raz.
Maciej, oj, tak, to skrzywienie zawodowe, a jak długo będzie ono trwać?:-)
no to co? namówiłam chociaż troszkę na Rumunię? pozdrawiam.
Basia, gdyby tak mieć dużo czasu, poszperać po rumuńskiej prowincji, a nawet do dużego miasta się odważyć:-) mają piękne rynki ze starą zabudową, kościoły, zamki, pałace, kopalnie soli i co tylko człowiek sobie zamarzy:-) pozdrawiam.
W tej Rumuni jeszcze XX wiek, mój ulubiony, bez pędu, hipermarketów, hoteli z spa. U nas pewnie też są takie krainy, ciągle odkładam podróż po wschodniej, naszej i sąsiedzkiej granicy. Ale co południe to południe!
Krystynko, w miastach spotkasz i hipermarkety, i hotele ze spa, ale my uwielbiamy prowincję z jej skromnością i prostotą:-) a na noclegi wystarczają najzwyklejsze cabany czy pensjonaty, bo dla nas to tylko żeby łóżko z pościelą i kawałek łazienki obok, bez tego całego blichtru i kelnera z serwetką na ręce, gnącego się w ukłonach:-) i nam marzy się ściana wschodnia, o której mąż mi wiele opowiada, bo jeździ tam czasami służbowo; pozdrawiam.
Mario, mnie już dawno przekonałaś do piękna widoków rumuńskich, a ich kuchnię też chętnie bym poznał.
Dziękuję za kolejną serię zdjęć, za podzielenie się wrażeniami.
Wspomniałaś o rozmawiających i śmiejących się młodych zakonnicach, a ja pomyślałem, że dawniej w zakonach takie zachowania raczej nie były dopuszczalne. Ciekawe, na ile zmieniły się obecne reguły zakonne.
Krzysztof, nie mam pojęcia, jakie są reguły podobnych zakonów, w końcu to są młode osoby, mają takie samo prawo do radości i kontaktów ze światem jak inni, tak mi się wydaje; dawniej na pewno zostałyby skarcone, a diabelskie narzędzia odebrane i zniszczone:-) Rumunia kryje niejedne ciekawostki, które mamy nadzieję jeszcze kiedyś odkryć:-) pozdrawiam.
Świetnie napisany wpis. Czekam na wiele więcej
Prześlij komentarz