Nic, tylko trzeba poszukać jakiegoś warsztatu, żeby mechanik naprawił usterkę. Wpisałam sobie w translator w telefonie najpierw nazwę warsztatu, potem wymianę żarówki w reflektorze, wszystko ładnie przetłumaczyło się i tak uzbrojeni ruszyliśmy w serce gór.
Im wyżej, tym coraz więcej mgieł unoszących się z dolin po wczorajszej ulewie, a powyżej to już regularne chmury. Nic to, przyjdzie nam znowu jechać w chmurach ... przy drodze widać pasące się stada owiec, na samą drogę wychodzą osiołki, i wcale nie boją się przejeżdżających aut ...
Im dalej, tym robiło się coraz jaśniej i w końcu słońce przebiło się przez chmury, a snujące się mgły tylko dodawały krajobrazowi malowniczości. Zmieniło się na lepsze, w miejscach niebezpiecznych zamontowali barierki, albo kamienne murki zabezpieczające. Kilka lat wstecz wciskało mnie w siedzenie ze strachu, kiedy obok, tuż za drzwiami auta ziała przepaść bezdenna:-)
Droga DN67C, Transalpina, jeszcze do niedawna szutrowa, atrakcja dla szukających wrażeń, teraz asfalt od początku do końca, ale nieprzejezdna w zimie, i wiosną aż do maja, czasami i czerwca, dopóki śniegi samoistnie nie zejdą ... leżą jeszcze płaty śniegu z zeszłego roku na północnych nawisach. Przejazd przez przełęcz Urdele na wysokości 2145 m npm, potem zjazd na południową stronę gór ...
Przed nami Ranca, mnóstwo pensjonatów, knajp, ośrodek sportów zimowych z wyciągami narciarskimi, trasami, a w lecie korzystają z tego turyści i wędrujący po górach. Za nami Transalpina, jeszcze rzut oka za siebie ... te płotki przeciw śniegowe nie wiadomo czy już na ten sezon, czy zostały z zeszłego:-)
Przed nami kolejny punkt planu, monaster Polovragi. Polovragi to miejscowość, do której trzeba zjechać z głównej drogi w Milostei /prawda, jaka ładna nazwa?/, od nazw miejscowości biorą swoje miana klasztory, tym samym od razu ukierunkowując cel podróży. Oczywiście oprócz tego są też pod wezwaniem jakichś świętych.
Solidna, ozdobna brama wejściowa, wchodzi się przez boczną furtę. Idąc w kierunku klasztoru, widać za jego plecami skalisty, biały wąwóz, który również będziemy zwiedzać.
Na podwórzu leżą płaty starej blachy miedzianej, którą zdjęto z budynku, odbywa się jakiś remont.
Sama świątynia niezwykłej urody, zbudowana z kamienia układanego we wzory ...
Wejście wsparte na kolumnach, cały przedsionek malowany w sceny rodzajowe, być może opowiedziana jest tutaj jakaś historia tego miejsca.
Monastyr Polovragi wzmiankowany był w 1505 roku, a lata świetności tego klasztoru przypadły na czas panowania hospodara Constantina Brancoweanu, który wykupił go w 1693 roku i oddał pod zarząd pobliskiego monastyru Hurezi. Właśnie wiele klasztorów na południu Rumunii malowanych było, odbudowywanych i remontowanych w podobnym stylu, zwanym brynkowińskim, od nazwiska tego opiekuna-hospodara. Bogato zdobione kolumny, malowidła, zdobione drzwi wejściowe, kute misternie kamienne tablice z napisami. Freski w tym klasztorze pochodzą z 1703-1712 roku.
Sfotografowałam tylko przedsionek, w którym swoistą atrakcją, jak dla nas, jest zawieszony na łańcuchach, dwugłowy orzeł. Tutaj, w tym monastyrze służy do przywoływania na modlitwę, czy też może inne jest jego zadanie ... nie znam się na modlitewnych rytuałach tej religii ...
Wewnątrz nie robiłam zdjęć, trzeba uszanować czyjąś modlitwę, skupienie ...
Obok głównej świątyni, w głębi podwórza, znajduje się mała cerkiewka, zbudowana w 1731-32 roku.
Malowidła w niej pochodzą z 1738 roku. Tutaj było mało osób, można było robić zdjęcia bez zwracania czyjejkolwiek uwagi ... i bardzo sympatyczne wieża widokowa ...
W rogu obejścia klasztornego nagrobki mniszek i mnichów tego klasztoru ... kamienne nagrobki, białe ... to nie marmur, może alabaster, albo jakiś inny rodzaj białego kamienia ...
Po zwiedzaniu klasztoru ruszyliśmy w głąb gór, wąwozem wzdłuż rzeki Oltet.
Uwagę moją zwrócił pewien człowiek, który siedział na krzesełku na poboczu drogi przy swoim aucie i lekko przechylony spoglądał w dół. Co on tam tak patrzy? pewnie ktoś łowi ryby w rzece! - tak orzekliśmy.
Minęliśmy okratowane wejście do jaskini Polovragi, kilka osób czekało już na oprowadzanie. My pojechaliśmy dalej ... w jaskini ciekawa szata naciekowa, nietoperze ... w czasach średniowiecznych służyła jako schronienie w czasie najazdów. Jeden z mnichów pozostawił rysunek śmierci, wykonany węglem ...
zdjęcie ze strony Grupa Biwakowa |
... to obok drogi kanion tak głęboki, że rzeka sączy się na dnie jak mała, srebrna wstążka ...
Widać coś przez te gałęzie? Nie widać! nie odważyłam się wychylić znad niezabezpieczonego pobocza ... dopiero zdjęcie z mostu pozwala określić głębokość kanionu ... drabinki do zejścia w koryto Oltetu wyglądają jak dziecinne zabawki ...
Przejechaliśmy cały wąwóz Oltetului, góry złagodniały, za to na parkingu poza nim czekały na nas psy. Sprawiedliwie podzieliłam bochenek chleba na 4 części, jeden z psów był wyjątkowo pazerny, wręcz odbierał innym kromki, które wcale nie protestowały ... zobaczyliśmy, że to karmiąca suka, ona dostała podwójną porcję:-)
Zawróciliśmy tym samym malowniczym wąwozem, zjechaliśmy do głównej drogi i znaleźliśmy się w mieście Horezu. To znana miejscowość, słynie z niezwykłej ceramiki, którą można kupić na przydrożnych straganach, a także z kolejnego monastyru.
Ceramika Pietraru |
Sprawnie rozebrał kawałek auta, łapką jak do gwoździ podważył i wyjął plastikowe sztyfty obudowy, przyniósł żarówki, których nie mieliśmy w swoim zestawie naprawczym ... normalnie byłam zachwycona jego robotą, szybko, sprawnie i bardzo porządnie. I jeszcze pochwalił się, że ma polskie narzędzia, bo są dobre:-) ... i kosztowało nas to naprawdę niewiele, z żarówkami:-)
No, teraz to my możemy spokojnie rozporządzać swoim czasem, nie celować na Słowację za dnia, żeby przejechać, możemy jechać i nocą:-)
W ramach poszukiwań ciekawostek podczas planowania naszej podróży znalazłam coś intrygującego ...
Zapowiadało się ciekawie, jak wygooglałam sobie zdjęcia tegoż obiektu, koniecznie trzeba odwiedzić.
Otóż na wolnym powietrzu, tuż przy drodze, w miejscowości Costesti znajduje się muzeum niezwykłych kamieni.
Dlaczego są one niezwykłe? bo rosną i rozmnażają się, są okrągłe albo o opływowym kształcie:-) Mieszkańcy południowej Rumunii nazwali je trowanty.
Nie różnią się za bardzo od innych kamieni, ale kiedy spadnie deszcz, dzieje się z nimi coś niewiarygodnego ... rosną, pączkują, powiększają swoje wymiary jak grzyby po deszczu ...
Małe rosną szybciej, większe trochę wolniej ... gdyby je rozciąć, można zauważyć ich warstwową budowę, mają słoje jak pnie drzew ...
Uczeni tłumaczą to zjawisko rośnięcia kamieni tym, że zawierają one duże ilości różnych soli mineralnych, które pod wpływem wody nasiąkają nią i pęcznieją. Miejscowa ludność od setek lat wie o tajemniczych właściwościach trowantów, używano je jako ozdoby obejść gospodarskich, występują nawet jako nagrobki na cmentarzu, Ponoć te kamienie mogą przemieszczać się samowolnie, co jeszcze przydaje im niesamowitości, podobnie jak kamienie z Doliny Śmierci w Kaliforni:-)
W piaszczystej ścianie widać te, które jeszcze nie wydostały się na powierzchnię ...
... i te w całej okazałości ...
Wdrapałam się wysoko do tej kamiennej kuli w usuwającym się spod stóp piasku, nasypało mi się go pełno do sandałów ... dziwny to piasek, kłujący w stopy.
Dopiero po przyjeździe do domu okazało się że w pobliżu jest jeszcze jedno podobne miejsce, w Otesani nad potokiem Gresarea, który wpada tutaj do rzeki Luncavat. Z kolei te kamienie wymywane są przez wodę, a najwięcej ich wydobyto przy okazji budowy sieci wodno-kanalizacyjnej.
zdjęcie Ramnicu Valcea Week |
Niektóre kamienie przybierają fantastyczne kształty, prawdziwe rzeźby natury i zostały odpowiednio nazwane. To Venus, Ptak, Olbrzym, Latawiec, Ptak, Walka Kobiet, Skorpion, Dynia, Księżyc lub Diabeł, mają rozmiary od 1 cm do 1 m. Może kiedyś uda nam się je zobaczyć.
zdjęcie Ramnicu Valcea Week |
Zjawisko to skłania co niektórych uczonych do snucia niezwykłych stwierdzeń, czy przypadkiem te kamienie nie są nieznaną do tej pory nieorganiczną formą życia. A może nawet są to przybysze z kosmosu, którzy od dawien dawna żyją pośród nas, tylko my ich nie zauważamy:-)
A swoją drogą, jak niezwykłe procesy geologiczne muszą zachodzić w skorupie ziemskiej przez miliony lat, skoro potem rodzą się na powierzchni ziemi takie cuda i dziwy:-)
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuje za uwagę i pozostawione słowo, bywajcie w zdrowiu, pa!
CDN i to będzie ostatni opis naszej rumuńskiej wyprawy:-)
15 komentarzy:
Te żywe kamienie to coś niesamowitego! Trzeba się wybrać do Rumunii :-)
Bardzo dziękuję za wycieczkę. Dzięki Wam poznaję tyle ciekawych rzeczy.
Życzę sił i czasu na następne wyprawy.
W Twoim poście pokazałaś Rumunię, jaką bardzo chciałbym zobaczyć. Zachwycił mnie klasztor, zauroczył wąwóz a na dokładkę pokazałaś żywe kamienie, o których jeszcze nigdy nie słyszałem. Na dokładkę kraj życzliwych ludzi.
Pozdrawiam.
Więc Transalpina już posiada na całej długości asfalt. Droga piękna, wyższa nieco od Transfogaraskiej, choć inna, nie tak kręta. Każda z nich ma swój urok, choć Transalpina była dawniej bardziej kultowa ze względu na ten szuter. Klasztory bajka, tęsknię za tym krajem, bo to karpacka esencja. Oby znów za rok
Pozdrawiam serdecznie Mario
Tamtejsze świątynie i klasztory mają wyjątkowy klimat.
Widoki mieliście bajeczne. Twoje wyprawy ciągle mnie fascynują Marysiu.
Staszek, i my chodziliśmy między tymi kamieniami w zupełnym zadziwieniu:-) jeden z nich piał obłupaną zewnętrzną warstwę, chciałam spróbować, czy tak łatwo odchodzi, ależ skąd, lity kamień; inne miały ciekawe faktury, coś jak prymitywne rysunki, ale to wszystko stworzone przez naturę, linie, ospowate bąble, zaczątki "pączków"; trzeba wybrać się , a jakże, ja wybrałabym się wiosną na skałki z poprzedniego wpisu, ponoć tam dopiero roślinne rarytasy kwitną:-) pozdrawiam.
Ula, i my też poznajemy, ciągle odkrywamy nowe; cieszę się, że wpisy budzą zainteresowanie, może dzięki temu ktoś też pojedzie zobaczyć ten kraj; pozdrawiam.
Wkraju, klasztorów będzie jeszcze kilka, a jeden to istna perełka, ale to w następnym wpisie:-) co droga w góry, to od razu wąwóz, teraz widzę, że sporo przeoczyłam, ale może i dobrze, bo to był istny maraton zwiedzania i oglądania:-) nigdy nie spotkaliśmy się z nieżyczliwymi ludźmi, oby tak dalej:-) pozdrawiam.
Tomasz, tym razem przejechaliśmy tylko odcinek południowy, ten w najwyższych górach, bo tak nam pasowała trasa, i być może najładniejszy, bo ten z Sebes do Obarsia prowadzi głębokim wciosem; tak, Transalpina w całości zaasfaltowana, za to znaleźliśmy jeszcze jedną "królewską" drogę, prowadzącą przez góry - Trans Vilcan /DJ664/, w połowie pokrytą asfaltem, jest filmik na yt z całej trasy, już bym jechała:-) Rumunia ma wszystko co najlepsze z Karpat, zawsze to powtarzam:-) pozdrawiam.
Basia, to prawda, inna atmosfera, inny tryb życia mnichów, inne rytuały, dla mnie ciekawe, obserwuję je z boku dyskretnie; a widoki w górach niesamowite i góry potężne; pozdrawiam.
W zasadzie ro transkarpatia nie transalpina. Ale miejsca niesamowite i jeszcze te kamienie! Odleciałem!! Do tego klasztor naprawdę wspaniały post wrzuciłaś!
Maciej, muszą się te drogi przez góry czymś różnić w nazwie, bo inaczej wszystkie byłyby transkarpatia:-) a dlaczego Transalpina, nie wiem, ani tam Alp nie ma, za to na przełomie XVIII/XIX wieku droga przez góry była nazywana "diabelską ścieżką":-) tak, miejsca są niesamowite, góry do samego nieba, a klasztory to istne perełki; może w końcu skusisz się i pojedziesz:-) pozdrawiam.
Boże! jaki ten świat jest piękny. Pozostaję w niemym zachwycie. Twojej relacji Marysiu nie sposób połknąć za jednym razem. Muszę ją sobie dawkować i wracam kilkakrotnie,i te dzieła boskie i te ludzkie cudowne. Bardzo dziękuję.hel
PS. A Rumunia nie taka niedostępna, jakby się zdawało. I grzechu warta. Szukamy różnych cudów po całym świecie, a to najpiękniejsze pozostaje nieznane. Jeszcze raz dziękuję.
Niby niedaleko ale egzotycznie, może to te góry, może inna religia. O wędrujących kamieniach słyszałam ale o rozmnażających się nie. Ciekawie opowiadasz Mario, o cudach i dziwach.
Hel, pozwól, że i ja przyłączę się do tego zachwytu, bo mimo, że widzieliśmy wszystko na własne oczy, to ciągle w nim trwamy, i wspominamy, i chcielibyśmy znowu, i mało nam, mało:-) nie wiem, co mi się porobiło, ale to ostry stan zakochania:-) Rumunia nie jest niedostępna, a już od nas to naprawdę niedaleko, przez Ukrainę można jechać w północne rejony, to jeszcze bliżej, tylko ta granica ... zawsze niewiadome; cieszę się, że poruszyłam czułe struny w sercu:-) pozdrawiam.
Krystynko, bardzo egzotycznie, albo egzotycznie inaczej; wczoraj słuchałam rumuński folk, jak oni śpiewają, ci z północy trochę podobnie do naszych górali, ale na południu ... nawet nie potrafiłabym spróbować naśladować, jakieś inne struny mają w gardle, i to mężczyźni i kobiety:-) myślę, że to ludzkie wierzenia o tych kamieniach, geolog potrafi to zjawisko wytłumaczyć; pozdrawiam.
Niesamowitości opisujesz, Mario. Z ciekawością i zazdrością oglądałem zdjęcia tych cudów natury i czytałem opisy.
Krzysztof, dla nas to też niesamowitości:-) czasami żal mi, że nie idziemy w góry, na wędrówkę, ale wtedy nie oglądalibyśmy tych cudów, z powodu jak zwykle, braku czasu; mieć tak chociaż ze dwa tygodnie i powłóczyć się; pozdrawiam.
Rumunia tak blisko i tak mało znana. Piękny, ciekawy kraj ! Byłam tylko raz, jeszcze za dyktatora, w Sinai na nartach. Wtedy był to zupełnie inny kraj, choć ludzie zawsze mili i ciekawi świata. Opowieść o kamieniach niezwykle ciekawa, a cała wyprawa kapitalna. Dzięki za te opisy ! Uściski !
Ania, byłaś w pięknych górach, ale one okropnie strome, jak Ty tam na nartach zjeżdżałaś:-) Bucegi jeszcze przed nami, i Sinaia też, sporo naczytałam się o tych miejscach; moja teściowa też jeździła w tych czasach nad morze, i tylko nad morze, dlatego zawsze nam się dziwi: co wy w tej Rumunii widzicie? ale skoro przez miesiąc plaża i plaża, to co więcej można zobaczyć? nie wytrzymałabym takiego wypoczynku:-) mało nam, więc pewnie jeszcze coś uskutecznimy, jakiś Maramuresz na ten przykład, bo blisko:-) pozdrawiam.
Prześlij komentarz