środa, 9 października 2019

Rumuńskie wędrowanie III ... ciekawostki Dobrudży ...


Przyznam się Wam do czegoś ... kiedy łapiemy nocleg w pensjonacie, a jest w nim tv, zawsze szukamy kanału z rumuńskim folklorem ... odmienne, bogate stroje, inny styl śpiewania, muzyka jakże różna od naszej i te tańce ...



Prawie każdy, kto dociera w ten zakątek delty Dunaju, robi sobie pamiątkowe zdjęcie pod tablicą ... słynny Stasiukowy Babadag, rozsławiony jego książką "Jadąc do Babadag" ... ruch na drodze był spory, nie mam takiego zdjęcia, tylko pstryknęłam zza szyby, trochę krzywo, samą tablicę ...


Jakoś tak szybko przejechaliśmy przez niezbyt ładne miasto, kierując się w pobliże delty Dunaju.
Skręciliśmy w boczną drogę, jak wskazywał drogowskaz, bo na horyzoncie zobaczyliśmy ruiny fortecy Enisala. Potężne mury, wokół spalona słońcem ziemia, przy szlabanie jeszcze nikogo, więc nie można było wejść do środka ... dalekie widoki na wodę. To jeszcze nie morze, a lagunowe jezioro Razim ... mnóstwo trzcin, ptactwa wodnego i raj dla wędkarzy. Widok wody jakby uwypuklającej się ponad horyzont, dziwne wrażenie, niby powinno nie być jej widać z poziomu samego brzegu.



Zmierzaliśmy do wsi Jurilowca, bo zobaczyliśmy na zdjęciach najprawdziwsze klify, a skoro tu jesteśmy, to trzeba wstąpić. Tuż przed samą miejscowością wpadliśmy w lekką konsternację, bo na tablicy nazwa w dwóch językach Jurilovca i cyrylicą Żurilowka ... do licha, coś przegapiliśmy? może tuż obok jest już granica z Ukrainą? jakoś tak nie miałam mapy w głowie ... za znakami skierowaliśmy się w kierunku przylądka Dolosman, wypatrując klifów.
Jechaliśmy nieutwardzoną drogą, mając przed sobą kamienisty, suchy i pofałdowany z lekka krajobraz, a z drugiej strony trzciniska i wody jeziora Razim. Czy my dobrze jedziemy, czy tu w ogóle wolno wjeżdżać? Zatrzymaliśmy się na poboczu drogi, udając że podziwiamy krajobraz, za nami przejechało inne auto ... zobaczymy, co oni zrobią:-)


Zatrzymali się przy budyneczku, wysiedli i poszli przed siebie ... to my w te pędy za nimi.
Wydeptane dróżki prowadziły do ruin starożytnego miasta Argamum /Orgame/, założonego przez Greków, legenda mówi, że był to jeden z miejsc postoju Argonautów podczas wyprawy po złote runo. Potem przyszli tu Rzymianie, zbudowali fortecę i pilnowali szlaków na Morze Czarne.


Właściwie nie ma tu budynków, tylko zarysy odkopanych fundamentów, jeden z nich przypomina kształtem jakby fundamenty wczesnochrześcijańskiego kościoła ...


Znalazły się i klify, bo to docierając ścieżką na sam brzeg, dojrzeliśmy spore, skalne urwisko ...
Nie ma żadnych barierek ochronnych, jeden nieostrożny ruch może zakończyć się tragicznym wypadkiem ... ale może to właśnie barierki prowokują ludzi do nieodpowiedzialnych zachowań.


A wracając do podwójnej nazwy wsi Jurilovca, to już w domu znalazłam w necie wiadomości na ten temat. Okazało się, że osiedlili się tu starowiercy z carskiej Rosji, zwani inaczej Lipowianami, którzy schronili się w niedostępnej delcie  Dunaju przed prześladowaniami carskimi, we wsi można porozumieć się po rosyjsku. Starowiercy znaleźli schronienie w Estonii, w Polsce, na Kaukazie, w syberyjskiej tajdze, na Bałkanach i w Dobrudży, w niedostępnej krainie delty Dunaju.


Samo nazwa jeziora Razim też wywodzi się od Rosjan, od Stieńki Razina, przywódcy powstania przeciwko samodzierżawiu carskiemu. Nazwę przywieźli ze sobą Lipowianie do delty Dunaju i już tu pozostała w odrobinę zniekształconej formie.


Podczas wędrówki po suchym płaskowyżu widzieliśmy wiele objazdowych pasiek pszczelich.
Gdzież te biedne pszczoły na tej pustyni coś znajdą? A jednak tak ... w przybrzeżnych trzciniskach całe łany fioletowo kwitnących drobnych astrów, coś jak nasze marcinki, a na nich roje pszczół ...


Do tego przegorzany, zatrwiany i jakieś marchwiano-podobne ...




W tej suchej, spłowiałej pustyni zwracały uwagę zielone kępy jakby asparagusa z babcinego okna, jedne z czerwonymi owockami, inne bez ...



Cały płaskowyż to jeden wielki ogród ziołowy, teraz bez kolorów, ale zapach pozostał. Roztarte w palcach suche listki pachną piołunem, tymiankiem i szałwią, chodziłam, wąchałam, wielu nazw ziół nie znam, ale zapach zapamiętałam.
Teraz już kierunek prosto na dziką plażę w Vadu.
Wioska jak wioska, potem trzeba sporo jechać znowu wśród trzcin, aby osiągnąć brzeg ... nie brzeg jeziora, a brzeg samego morza.
Na samym skraju wioski stoją ruiny wielkiej fabryki, straszą puste oczodoły pomieszczeń biurowych, jakieś opasłe kominy ... ponoć przetwarzano tutaj rudy uranu.


Było ciepło, jednak na kąpiel za zimno, to pobrodziliśmy wzdłuż brzegu, ale w sandałach, bo tylu muszli wyrzuconych na brzeg nie widziałam, można pokaleczyć stopy o ostre odłamki.



Na tę dziką plażę przyjechały 4 auta dacia duster z młodymi ludźmi, na jakąś sesję promocyjną. Były modelki, drony, aparaty fotograficzne wszelkiego kalibru, patrzyliśmy tylko, czy nie zakopią się w piasku. Dacie były 2 w kolorze białym, 2 w kolorze czerwonym, ojej! nasze barwy narodowe:-) Pozbierałam trochę pustych muszli do domu, wszystkie były śliczne, małe , duże, różne kolory ... ciężko oprzeć się, żeby nie sięgnąć po następną.



Morze wyrzucało też wielkie meduzy, usiłowaliśmy je zepchnąć z powrotem do wody, ale fale wyrzucały je  znowu, pewnie były już martwe.



W piasku rosły jakieś dziwne, zielone liście, podobne do kapusty:-) i inne, podobne do słonorośli. Być może, w końcu morze jest słone:-)


Przyplątało się do nas, jak zwykle, jakieś zwierzę.
Tym razem to była kotka, ułożyła się w cieniu za moim fotelikiem, a kiedy przyszedł czas na jedzenie, przymilała się.


Nie bardzo miałam jej co dać, więc posmarowałam kromkę chleba pasztetem i dałam po kawałeczku. Zjadła jedną, potem drugą kromkę, widać była bardzo głodna, potem gdzieś odeszła. Zawsze wozimy ze sobą w zapasie ze dwa bochenki chleba, dla bezpańskich psów. Kiedyś próbowałam z suchą karmą, ale nie chciały za bardzo jej jeść, chleb jedzą najchętniej. Wiem, że nie zbawię świata, ale choć kilka głodnych stworzeń nakarmię, te, które przyjdą gdzieś w zapadłym zakątku. Niektóre są już wybredne, zwłaszcza w miejscach, gdzie przyjeżdżają liczniej ludzie, ale niektóre, przeważnie karmiące suki połykają kromki w całości.


Siedzieliśmy sobie na wale z piasku, usypanym przez morze, patrzyliśmy w dal, jodowaliśmy płuca, a pogoda już zmieniała się. Wzmagał się wiatr, nachodziły chmury i zrobiło się chłodniej. Ale to nic, ubraliśmy się cieplej i łaziliśmy wzdłuż brzegu, a wokół żywej duszy. Gdzieś daleko jedna przyczepa kempingowa i raz przejechało auto terenowe, przystosowane do wyciągania aut zagrzebanych w piasku, kiedy kierowca nieopatrznie wjedzie za daleko na plażę:-)
W oddali, na falach coś zwróciło naszą uwagą, ciemne, pławiące się kształty. Już myśleliśmy, że to może delfiny baraszkują, ale lornetka rozwiała nasz entuzjazm, to sieci rozciągnięte z pływakami.


Niebo pociemniało, fale wzmogły się jeszcze bardziej, a my w zaciszu usypanego wału rozbiliśmy namiot. W nocy było głośno, huk fal bijących o brzeg nie dawał mi spać, ba! nasłuchiwałam, czy morze już nie podchodzi do nas, zaleje nas ani chybi. Trochę zdrzemnęłam się, obudziły mnie pojedyncze krople spadające na namiot ... olaboga, chyba już rzuca na nas pianą zza wału. Nie, to zaczynał kropić deszcz, i aby nie zamókł nam domek, szybko zwinęliśmy obozowisko.
Miałam nadzieję na wschód słońca, było bardzo wcześnie, ale tylko wąski pasek na horyzoncie znaczył świt. Na niebie gruba warstwa chmur, ptactwo przelatujące na łowy, jakieś czarne nieznane mi ptaki o dziobach jak kaczki i mniejsze, podobne do mew, zabawnie nurkujące w falach.



Czas na powolny odwrót w kierunku domu, ale również z atrakcjami.
Zakończę post jeszcze jedną ciekawostką historycznej krainy Dobrudża, kolejnym wąwozem, ale jakże innym od wcześniej poznanych. To Cheile Dobrogei.
Jedzie się do niego ogromnymi polami elektrowni wiatrowych, których w delcie Dunaju jest mnóstwo. Pola są uprawiane, tłusty czarnoziem osadów rzecznych zapewnia dobre plony. To są ogromne przestrzenie setek hektarów, a nas skierowało przez nie szutrową drogą do tego wąwozu, że w końcu nie mieliśmy pewności, czy dobrze jedziemy. Żeby nie było tak, jak w Górach Apuseni: gps podda się i w końcu powie - nie znaleziono wyznaczonej trasy:-)
Zdziwienie ... bezkres pól uprawnych, a pośród nich takie cudeńko natury nieożywionej, malownicze skały, jaskinie, grzyby skalne ... przejechaliśmy drogą, a potem spojrzeliśmy na wąwóz z góry ...






Widok z góry, między skalnymi ścianami widać pola z wiatrakami, stamtąd przyjechaliśmy ...



Niezwykle ciekawy teren ... poszukując ciekawostek na drogę powrotną i wyświetlając sobie zdjęcia tego wąwozu przeczytałam jedną z opinii ... "właściwie nic ciekawego, jak wiele takich miejsc w Dobrudży". Nie, nie zgadzam się z tą opinią, dla mnie to niezwykłe zjawisko geologiczne, a gdyby tak mieć dużo czasu, zanocować tutaj, połazić po okolicznych górkach, a gdyby tak jeszcze coś kwitło ...
Zaczął padać deszcz, najpierw pojedyncze krople, potem ulewa ... przed nami sporo drogi, trzeba przekroczyć Dunaj /dobrze, że przez most/ i dotrzeć aż za Buzau do miejscowości Berca. Tam czekają na nas Błotne Wulkany - Vulcani Noroiosi ... i może nie będzie padać. CDN.


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, wszystkiego dobrego, pa!

14 komentarzy:

Anna Kruczkowska pisze...

Lubię czytać o tym waszym niespiesznym podróżowaniu, a ta rumuńska opowieść wyjątkowo mi się podoba. Zioła klify, muszle na plaży... czułabym się jak w raju ( bo zdradzę Ci w sekrecie, że czasem tęsknię na bezkresem morza).

Aleksandra I. pisze...

Robi się coraz ciekawiej. Jednak cały czas jest wiele tajemniczości. Zastanowiło mnie Twoje stwierdzenie "nie mamy mapy w głowie" To nie posiadaliście żadnej papierowej mapy? tak dla spokoju chociażby. Spodobały mi się te liczne skałki z wyżłobionymi jaskiniami. Czekam na ciąg dalszy. Pozdrawiam serdecznie.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Agnieszka, Rumunia jest tak urozmaicona, że każdy znajdzie coś dla siebie; pozdrawiam.

Ania, właściwie nie tęsknię za morzem, to był mój trzeci raz: pierwszy Bałtyk, potem Adriatyk, a teraz Czarne; a już nie wyobrażam sobie spędzenia urlopu w jednym miejscu i to nad morzem, chyba że codziennie inne wyprawy; nad Adriatykiem wytrzymałam jeden dzień, z boku na bok, z pleców na brzuch, a potem ufff! nie wytrzymam dłużej:-) i pojechaliśmy z powrotem w góry; spędziłaś wiele lat nad morzem, więc nie dziwię Ci się; pozdrawiam.

Ola, mieliśmy mapę, ale cały czas miałam świadomość bliskości granicy na Dunaju, drogi krzyżowały się prawie pod kątem prostym i w pewnej chwili już nie wiedziałam, w którym kierunku jedziemy:-) zmyliła mnie zwłaszcza ta nazwa na tablicy w dwóch językach, spotyka się rumuńskie i węgierskie, ale żeby cyrylicą? to mnie zaskoczyło; nawet potem, już przy ruinach nie byliśmy pewni, co za domek na tym pustkowiu, może posterunek graniczny:-) o, tak, ciekawy był ten ostatni wąwóz, szkoda, że zaczęło padać, bo była jeszcze ciekawa odnoga w druga stronę, z jaskinią po drabinie, jeziorem, ale nie wiem, czy jeszcze kiedyś zawitamy w te strony; pozdrawiam.

Pellegrina pisze...

Zioła w suchej, pustynnej, stepowej ziemi są szczególnie aromatyczne, rosną wolno i kumulują olejki eteryczne.
Meduzy też piękne, te odcienie szarości i błękitu. Zdjęcie z trzema wyciągniętymi na brzeg łodziami to moje ulubione, dobrze by było mieć taki obraz.
Noc pod namiotem na plaży - to marzenie ale wiem, że sa też minusy, zwłaszcza gdy zaczyna padać.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Krystynko, wszystko wyschło na pieprz, ale aromat rzeczywiście zachowały zioła niesamowity; już wyobrażam sobie, jak ten step kwitnie, widziałam gdzieś zdjęcie, nawet maki były; za stare kości nasze na namiot, rankiem budziliśmy się połamani jak po nocy na madejowym łożu; trzeba było trochę ruchu, by kręgosłup przestał boleć; a myślałam, że ułożone na piasku maty samopompujące trochę złagodzą niedogodności, ale gdzie tam; może gruby materac załatwiłby ten dyskomfort; ech, w pesel patrzeć, w pesel, jak mawia mąż; pozdrawiam.

wkraj pisze...

Piękna, dzika i taka mało znana ta Rumunia w Waszym wydaniu. Interesujące są zdjęcia znad Morza Czarnego w jesiennym wydaniu całkiem inne niż te słoneczne, letnie pełne plażowiczów. Pozdrawiam serdecznie

BasiaW pisze...

Cudeńka nam pokazujesz Marysiu. Dla Was Rumunia nie ma tajemnic!

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Wkraju, a ja wierzę, że kiedy ruszysz w objazd po tym kraju, znajdziesz tu wszystko, co lubisz:-) to zupełnie dzika plaża, pewnie jedna z ostatnich, tylko patrzeć, jak wejdzie komercja; bez zagospodarowania, ludzie przyjeżdżają tu na całe lato i biwakują prawie na plaży; dopiero mały zalążek udogodnienia powstaje, jakaś budowla przykryta trzciną, może bar, w samej wsi tawerna w stylu greckim, po wodę trzeba tu jeździć; wytrzymałabym może 1-2 dni, dłużej chyba nie:-) z powodu nudy; pozdrawiam.

Basia, na pewno wiele tajemnic przed nami, niektórych pewnie nie zobaczymy, może tylko na fotografii; a pomyśleć, że miałam wielkie opory, aby przyjechać tu po raz pierwszy:-) pozdrawiam.

grazyna pisze...

Ale ciekawe tereny, wygladaja na dalekie od wszelkiej cywilizacji, ciekawe bardzo formacje geologiczne, chyba dzieki nawigacko mogliscie poruszac sie po takich wertepach. A taka turystyka ma swoje niezaprzeczalne atrakcje, we dwoje mozecie sobie na takie wojazowanie pozwolic. Jeszcze raz wyrazam moja pozytywna zazdrosc. Delta Dunaju bardzo mnie interesuje, chcialabym tam dotrzec, ale na wiosne. Sciskam Cie mocno

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Grażyna, za Dunajem jest inaczej, bezkresne pola, gdzieś na widnokręgu majaczą góry, jest też dużo biedy; tak, gps tak prowadził, że czasami mieliśmy mocne obawy, czy doprowadzi do celu, zwłaszcza, gdy zaczynały się dziurawe polne drogi, co nas spowalniało; nie każdy nadaje się do takiego podróżowania, dlatego, żeby nikogo nie obciążać swoją osobą i planami, zmieniającymi się jak w kalejdoskopie, wojażujemy sami; hm, delta Dunaju Cię kusi, pewnie pelikany chciałabyś zobaczyć:-) już zazdroszczę wiosny w tamtych rejonach, na zielono musi być bajecznie; dziś u nas dzień rumuński w kuchni, królują placinty ze słonym serem, również rumuńskim, no przepychota:-) pozdrawiam.

Krzysztof Gdula pisze...

Przedstawiłaś jeszcze jedno oblicze rumuńskiej przyrody, Mario. Inne, ale też ciekawe.
O!, a tu piszesz jeszcze o kuchni rumuńskiej, którą na równi z górami chciałbym poznać.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Krzysztof, to zupełnie inne oblicze Rumunii, może nie najpiękniejsze, ale żeby dotrzeć w tamte rejony, trzeba przejechać nieciekawymi równinami, gdzie gdyby człowiek zagubił się, to jedynie po gwiazdach, słońcu czy kompasie mógłby zorientować się, dokąd iść:-) rumuńska placinta na stałe zagościła w naszej kuchni, zawiesiste zupy-ciorby, ale o dziwo, nie skosztowałam jeszcze mamałygi, to przede mną:-) pozdrawiam.

Beskidnick pisze...

Jejuuuu ale bajka!

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Maciej, a i masz Waćpan rację, nas też zauroczyło; pozdrawiam.