Miałam tę wielką przyjemność spędzić ostatni tydzień na Pogórzu.
Ogarnęłam trochę chatkę, zwłaszcza te drobiazgi na półkach, poryte paroletnim kurzem.
Ktoś dobrze je nazwał "durnostojki" albo "kurzołapki", ale lubię to pomieszanie z poplątaniem różnych przedmiotów, czasami uratowanych przed wyrzuceniem na śmietnik, które tworzą chatkowy klimat.
Towarzyszyły mi tylko psy, wczesnym rankiem przychodził sąsiedzki pies Paździoch na śniadanie, było dużo książek, palenia w piecu, karmienia ptactwa i spoglądania za okno.
Pogoda była w kratkę, czasami dni wietrzne, słoneczne, a spłowiałe trawy na łąkach sprawiały wrażenie mięciutkich, aksamitnych. Jaśniejsze plamy to trzcinnik, który zajmuje coraz większe połacie i wypiera rodzime gatunki, trawa twarda, ostra, choć wiechowate kłosy ładnie wyglądają jesienią. Bywało, że znad Kopystańki przychodziła ciemna chmura i sypało gęstym śniegiem, który jednak wcale nie leżał długo na niezamarzniętej ziemi.
Te "zapotoczne" łąki to Horodżenne. Tylko raz spotkałam się z tą nazwą na starych austriackich mapach, a przeglądam różne, myślałam, że funkcjonuje tylko w lokalnym nazewnictwie u mieszkańców wioseczki.
Ptactwo intensywnie okupowało karmnik i smalec wklejony w pień śliwki, zauważyłam, że stadko mazurków zwiększyło liczebność, pojawił się dzięcioł zielonosiwy, samiczka, bo bez czerwonego berecika. W przyrodzie ptactwo jakby wchodziło w gody, nawołują się intensywnie rankiem, a zwłaszcza kowaliki.
Ostatnie dni bardzo deszczowe, deszcz jest potrzebny po suszy ostatnich lat, tym bardziej, że nie ma wcale śniegu. Sobotnie przedpołudnie wyjątkowo słoneczne i bezwietrzne, grzechem byłoby siedzieć w chatce. Pojechaliśmy w Góry Sanocko-Turczańskie za Arłamów, tam gdzie prowadzi droga na Przełęcz Wecowską będąc jednocześnie odcinkiem niebieskiego szlaku z Kalwarii Pacławskiej.
Na drodze zajeżdżony śnieg, a po deszczu zrobiła się glazura. Szliśmy poboczem w rozmokłym śniegu, towarzyszyło nam rześkie powietrze i prawie wiosenny zapach ziemi, lasu, tylko górą czasami przeszedł poszum wiatru.
Dotarliśmy do rozwidlenia szlaków, a właściwie szlak niebieski szedł sobie dalej do Jureczkowej, a w prawo odchodził zielony szlak do Grąziowej, i dalej do Leszczawy.
Poszliśmy zielonym.
Wąska droga asfaltowa zmieniła nawierzchnię na kamienistą i wiodła grzbietem pasma Jamnej z głównymi wierzchołkami Kiczera, Cień i Jamna. Samo pasmo ma około 15 km długości i sięga pod Trójcę. Las na grzbiecie stary, omszony, dużo wypróchniałych pni z dziuplami dzięciołów ...
Zdawać by się mogło, że jesteśmy w sercu puszczy, a tu po prawej rozciąga się przestrzeń doliny Jamninki z drogą, nawet w prześwitach widać arłamowski moloch hotelowy, a na lewo droga do Grąziowej. Wystarczy na dziko przedrzeć się przez las w jedną lub w drugą stronę i już jesteśmy na asfalcie, o tyle to dogodne, że można z trasy wrócić do pozostawionej kuli u nogi czyli auta.
Tak, wszystko w porządku, tylko te tablice ....
Zimy nie ma, misie pewnie nie śpią:-)
Przyjemne jest takie zmęczenie po wędrówce, mrowienie w mięśniach nóg, udowodnienie sobie, że ma się jeszcze trochę sił i pary w płucach:-)
Powrót przez dolinę Jamninki, a tam o, laboga! jezioro podchodzi pod drogę, bobry zbudowały rozległą zaporę i zatamowały bieg rzeczki ...
W miejscach dzikich, gdzie tereny nie są użytkowane rolniczo, a rozlewiska nie zalewają pól i łąk, takie zjawiska mają prawo bytu, woda jest przytrzymywana przez tamy, nie ma szybkiego spływu.
Przed tygodniem sprawdzałam, czy wychodzą przebiśniegi. Wystarczyły ostatnie noce na plusie, a z ziemi pod chatką wychyliły się zwiastuny ...
Nie sposób zapomnieć o zachodach słońca za oknem, spektaklach na niebie, które trwały do ostatniego jaśniejszego paska za Horodżennem. Bo słońce już wraca od Kanasina, wędruje w stronę Kopystańki ...
Smutkiem napełnił mnie jeden widok, jeszcze w ciemnościach poranka.
Wyszłam po psie miski, a tam w lesie za drogą coś świeci ... jakie licho? światełko nie porusza się ...
Oświeciło mnie po chwili, tak, cięli tam ostatnio las, wycięli prawie wszystko, to widać światła z Makowej:-(
Rozkwitła leszczyna, żółte poduchy zwieszają się nad drogą, stanowczo za wcześnie, co zostanie dla pszczół jako pierwszy pożytek czyli pyłek.
Kiedy jechaliśmy do domu, nad Sanem koło Bachowa zwróciło moją uwagę ogromne stado dziwnych ptaków. Czarne, trochę jak wrony, ale latały jakby synchronicznie, jednakowo przechylając się w locie ... potem zapadły się gdzieś nad wodą. Z mostu zobaczyłam, że nie schowały się nigdzie ani nie przysiadły, a spłynęły na wodę ... to nie wrony, one nie pływają w wodzie, to, ani chybi, kormorany:-) ... wracają z zimowisk.
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!
19 komentarzy:
Staramy się jakoś zrozumieć te zmiany w przyrodzie. Jednak te ponure dni coraz bardziej pesymistycznie wpływają na człowieka. Piękne są te zachody słońca, tyle w nich ognia i mocy. Ptaki coraz częściej zbierają się za amory. Nie wiem jak to dalej będzie. Pozdrawiam serdecznie.
Faktycznie w kratkę tu zacinający śnieg, a za chwilę śliczne przebiśniegi. U nas też widać wracające klucze ptaków i strach się bać gdy drzewa zaczną puszczać pąki a tu jeszcze mróz może się pojawić. Miłego tygodnia :)
Piękne to niebo o zachodzie... :)
Pozdrawiam,
Wojtek
Z tęsknotą czytałem o Waszej włóczędze. Długo się nie szwendałem.
Okolica zamieszkała przez bobry podoba mi się. Staje się dzika, urozmaicona, niewygładzona spychaczem ni pługiem. Jak wspomniałaś, robią dobrą robotę, szkoda tylko, że coraz mniej miejsca im zostawiamy.
A jednak gdzieś tam w Polsce czasami pokazuje się zima i choć trochę białego puchu. U nas w tym roku był tylko szron (czy może szadź) jedynie przez dwa dni. A wiosnę też już witamy, chociaż nie widziałam jeszcze kwitnącej leszczyny. Może to piąta pora roku, a zima jeszcze zawita? Wspaniałe zdjęcia gorejącego nieba. Nie wiem czemu, ale te barwy trochę przejmują mnie trwogą. Pozdrawiam niestrudzoną turystkę, Alik
Trzy pory roku jednocześnie macie na Pogórzu,jesień,zimę i wiosnę.Przyroda niby uśpiona,a jednak coś się dzieje.Na Roztoczu pogoda podobna jak na Pogórzu,ale tak pięknego zachodu słońca to u siebie nie widziałem.Wygląda to,jakby się jakieś moce piekielne uwolniły z za horyzontu.Pozdrawiam serdecznie Piotr z Roztocza.
Agnieszko, takie płonące niebo długo towarzyszyło mi za oknem, nie sposób nie patrzeć i podziwiać; pozdrawiam.
Ola, do życia potrzebujemy słońca, w jego promieniach i świat wydaje się przyjaźniejszy; przez okno wychodzące na zachód długo mogę obserwować to zjawisko, jakby niebo płonęło; może ptaki już czują, że zimy nie będzie? pozdrawiam.
Wkraju, padający śnieg to tej zimy atrakcja:-) przebiśniegom wystarczyło kilka dni bez nocnych mrozów i ruszyły; może ptaki wiedzą, że już mrozy i śniegi im nie grożą? też obawiam się o wcześniejszą wegetacją, tym bardziej, że zeszły rok był bardzo słaby; pozdrawiam.
Wojtek, niebo długo płonęło, nawet sama kula słońca, chowająca się za widnokrąg nie była tak atrakcyjna, jak potem niebo; pozdrawiam.
Krzysztof, wybraliśmy opcję drogową, bo przez ostatnie dni leje, drogi gruntowe nie wyglądają zachęcająco; podobają nam się takie dzikie rozlewiska, a przy okazji można poobserwować inżynierską wręcz robotę bobrów przy budowie tam, tak, tną drzewa, korują, ale to natura, w takich dzikich miejscach nie powinna przeszkadzać; nie widziała bobra w naturze, może gdybym gdzieś zaczatowała na nich, ponoć są ostrożne; tylko zabłocone ścieżki w trawie znaczą miejsca ich przejścia; pozdrawiam.
Alik, to właściwie resztki śniegu, gdzieś wysoko został pasek albo plamka w zagłębieniu, a to co sypało u nas, to tylko chwilowe; zimy nie ma; nie, zima niech lepiej już nie przychodzi, ptactwo wraca, pąki drzew przemarzną, i znowu będzie nieurodzaj; to niebo to skojarzyło mi się z czasami u zarania dziejów, kiedy ziemia powstawała, gorejąca kula, płonąca, trochę rzeczywiście straszne:-) pozdrawiam.
Piotr, dziwny czas, ponoć taka zima była około 180 lat temu, więc podejrzewam, że to jednak cykliczność:-) mam okazje obserwować różne zachody słońca, bo okno wychodzi w tym kierunku; najładniejsze jest niebo z chmurami, choć i czyste daje efekty, ale nie tak spektakularne; o, dziwo, w mieście właściwie nie zwracam uwagi, słońce chowa się między domami i zapada noc:-) tak, masz rację, tak się to kojarzy, z mocami piekielnymi:-) pozdrawiam.
Przywiozłem z Pogórza gałązkę z leszczynowymi kotkami i teraz mam żółty stół i biało za oknem
Tak czytam o Twoim siedzeniu w chatce i zazdroszcze tego swiata wokol, tego spokoju, tego czasu na czytanie a specjalnie na podgladanie ptaszkow. A zima rzeczywiscie dziwna, w Warszawie tylko w jeden dzien pokazal sie snieg, lesialy drobniutkie platki, nawet udalo im sie przykryc troche ziemie ale trwalo to jeden, tylko jeden dzien.
Tez chce wierzyc, ze to cykliczne...
Staszek, czyli pyłek już sypie się, a zapowiadany mróz zmrozi kotki i będzie po ptakach; w mieście śniegu ani śladu, ale jak patrzyłam na kamerki w Arłamowie, tam posypało również, u nas pewnie też; pewnie gdzieś mijaliśmy się po drodze w sobotę:-)
pozdrawiam.
Grażyna, było mi dobrze:-) ostatnie dni deszczowe bardzo, w górach sypał śnieg, nawet i mróz zapowiadają solidny w nocy; ptaków mnóstwo przy karmniku, zakupiłam następny worek słonecznika; weekend dla odmiany spędzimy pod Hrubieszowem, nad Huczwą, ma padać śnieg, a więc wędrowanie obiecujące; pozdrawiam.
U mnie już też połowa ogródka rozpoczęła wegetację, aż strach co będzie gdy jednak przyjdą mrozy, a przyjdą pewnie na Wielkanoc...
Tych kurzołapek mam cały dom, nie umiem żyć w pustych ścianach - ikea nie dla mnie.
Maciej, prognozują nocne mroziki, one trochę wstrzymają rozwój roślin; najbardziej obawiam się rozwiniętych pąków na drzewach owocowych i mrozu, to bardzo niszczący duet; też nie lubię sterylnych pomieszczeń, w nich nie widać śladów życia; pozdrawiam.
Chociaż dobrze w mieszkaniach i domach zatęskniłam do bólu za chattą gdy przeczytałam Twoje: "dużo książek, palenia w piecu, karmienia ptactwa i spoglądania za okno". Niech tak będzie w niebie!
Też mam mnóstwo kurzołapek i jak się ich pozbyć, gdy każda z historią.
Z tą aurą już nie nadążam ale cieszę się gdy słońce bo wtedy wychodzę na pole i cieszę się gdy deszcz i wiatr bo wtedy tak miło we wnętrzu. I narazie wystarczą mi Wasze bezgrzeszne wyprawy po okolicy, pełnej drzew omszonych, pni z dziuplami, tam bobrów. A Twoje zachody słońca z okien chatki to najcudowniejszy film.
Czy wiesz, że jesteś szczęściarą? Czy dziękujesz za to co wieczór przed snem? Maryś, jak dobrze że kiedyś trafiłam na Twój blog! Z wiekiem robię się coraz bardziej egzaltowana.
Pa!
Zachwycające są te zachody słońca, włóczęga po łąkach, dróżkach, wspinanie się na wzgórza, szczególnie gdy przedwiośnie zagląda do okien chaty. A jeszcze gdy napisałaś o ciepłym wietrze, który gdzieś tam wysoko i przyniósł zapach mokrej gleby.
. Mimo, że dopiero od tygodnia jestem w mieście, to zatęskniłam. Serdeczności
Krystynko, mam te widoki pod powiekami, zwłaszcza w mieście; na Pogórzu posypało, ale jest odwilż, trochę zimy w lutym może powstrzyma przyrodę; jak nie mam wschodów, to mam zachody słońca:-) jakby ziemia paliła się gdzieś tam za widnokręgiem; noszę w sobie wdzięczność, w każdej chwili; to chyba każdy tak ma, a może przychodzi to z wiekiem, bardzo przyjemna "wada":-) pozdrawiam.
Bożena, nie w każdym siedzą takie potrzeby, my lubimy, i Wy też, jak czytam; odzwyczajamy się od miasta, w naszych ostojach jest nam dobrze, natura to dobry przyjaciel; pozdrawiam.
Niedźwiedzie to chyba wcale nie spały tej niby-zimy, co i rusz ktoś wrzuca zdjęcia miśkowych tropów na różne górskie grupy na fb.
U mnie w przyblokowym ogródku też przebiśniegi nieśmiało się przebijają, a to ledwie początek lutego.
Zachody pięknie uwieczniłaś Maryniu.
Serdeczności
spokój spokój i piekno :) takie macie to Pogórze :))
U nas (Podlasie) także kwitną leszczyny. A pogoda jest podobna: to nieco zmrozi, to odrobinę przybieli, to poprószy mżawka. Ja cieszę się z każdej wilgoci, chociaż także marzyłam o śniegu.
Pięknie uchwyciłaś ten padający rarytas :-)
Mania, jak tu zapaść w sen zimowy, skoro wokół prawie wiosna:-) dlatego obawiam się trochę tych gęstych młodników przy trasie wędrówki, a na Kanasin nawet się nie zapuszczamy:-) wegetacja rusza, kotki leszczynowe w pełnym rozkwicie, szkoda, bo niektóre już podmarzły; o, tak, zachody mam bajeczne, a widzę je, bo naprzeciwko okna; pozdrawiam.
Lidka, yes,yes:-) dlatego zaraz w poniedziałek po powrocie ze spotkania pojechaliśmy napalić, pozbierać daszki z uli, poutykać wyszarpaną folię na tunelu, i poczuliśmy się tak swojsko wśród górek:-) pozdrawiam.
Hapaw, niedobrze, że one tak kwitną, ostatnie mrozy zmroziły już kotki i pobrązowiały, znaczy nici z pyłku dla pszczół; u nas rzeki, potoki przybrały, ale jest szybki spływ, więc długo nie pocieszymy się; dobrze, że bobry budują tamy, trochę zastoiska przytrzymają; lubię, kiedy tak sypie za oknem, ogromnymi płatami:-) pozdrawiam.
Prześlij komentarz