wtorek, 11 lutego 2020

Tam, gdzie Grody Czerwieńskie ...

Przyszedł czas na spotkanie forumowej grupy wędrowców.
Tym razem wybór padł na tereny nad rzeką Huczwą w małej miejscowości Wronowice pod Hrubieszowem.
Zanim tam dotarliśmy, skusiło nas jeszcze jedno miejsce pod Tomaszowem Lubelskim, w Łaszczówce.
To rezerwat geologiczny "Piekiełko".
Trudno było trafić, bo po drodze nie zauważyliśmy ani jednej tabliczki, dopiero zapytany człowiek na rowerze machnął nam ręką kierunek i powiedział "Jedźta tam".
Rezerwacik malutki, kamienie i skały interesują mnie zawsze, więc połaziliśmy między nimi.
Na pewno pora niezbyt odpowiednia, latem pachnąco od macierzanek i piołunów, chociaż kolega stwierdził, że nie zawsze. Kiedy on był tu, na okoliczne pola wywieziono wytłoki buraczane, więc i zapaszek był nieciekawy:-)





Za Tomaszowem kraina jakże odmienna od naszych regionów. Prawie wcale lasów, domostwa porozrzucane wśród bezkresnych pól, nazwy miejscowości jedne z echem ruskim, jedne mające w nazwie "ordynacki", jeszcze inne pochodzą od imion.
Zmierzaliśmy do Wronowic, do klimatycznego dworku położonego w odosobnieniu w starym parku przy ubitym trakcie, a wokół jak okiem sięgnąć bezkresne pola żyznej ziemi pszenno-buraczanej.


Ponieważ nasi znajomi przyjeżdżali pod wieczór, mieliśmy trochę czasu w zapasie.
Rzuciliśmy plecak na kwaterze, a sami pojechaliśmy do Hrubieszowa zobaczyć cudeńko o 13 wieżach, jak naliczyliśmy. Zachodzące słońce oświetlało cerkiew, dachy na cerkiewnych cebulkach wyraziście odcinały się na tle błękitu, coś pięknego.



Pod drugiej stronie drogi, w niedalekim sąsiedztwie kościół pw. św. Mikołaja ...


Poszukiwaliśmy browaru hrubieszowskiego, żeby kupić lokalne piwo, ale wystrój i recepcja przy wejściu skutecznie nas wystraszyły, zupełnie niepotrzebnie. To hotel i restauracja, ale lokalne piwo też można było kupić, o czym przekonaliśmy się po powrocie do bazy.


Powitania, uściski, znajome twarze, jedni przyjechali ze stolicy, inni ze Śląska, jeszcze inni z Włocławka, Białej Podlaskiej, no i spora grupa z południowego wschodu, czyli my i nasi znajomi sprzed dwóch tygodni, kiedy to wędrowaliśmy po Pogórzu.


Rankiem, po śniadaniu wyruszyliśmy polnymi drogami w kierunku Turkowic.
Dobrze, że ziemia była zmrożona, więc szliśmy również po zaoranym polu, nieciekawie byłoby po deszczu.


Na polach pasły się spore stada saren, które na nasz widok rzucały się do ucieczki, błyskając białymi zadkami. Były i chwile zatrzymania, kiedy trzeba było ustalić dalszą trasę wędrówki, teraz to już nie mapy i kompasy, a gps-y w telefonie pokazują, gdzie jesteśmy i jak iść dalej:-)


Dobrze, że po drodze był sklepik obficie zaopatrzony, na ławkach można było rozłożyć się z kanapkami i termosami, chwila wytchnienia dla nóg, ale za długo nie można było się rozsiadać, bo jednak po rozgrzaniu marszem szybko schładzaliśmy się.


A mnie zachwyciły dorodne rojniki i inne skalne w donicy przy ogrodzeniu, niektóre tyle że tyle nie kwitną.



Zmierzaliśmy w kierunku monastyru w Turkowicach.
Po drodze, w lesie, zarośnięta część cmentarza prawosławnego z ciekawymi, malowanymi figurami, a niektóre krzyże znaczone przewieszonymi "rucznykami"...




Na skraju lasu krzyż przydrożny, z narzędziami męki pańskiej, a za nim trzy groby ze starymi drewnianymi krzyżami, a na wieńcu niewyraźny napis cyrylicą, odczytałam tylko "Chołmszczina" ...



Oto i monastyr.


Furta została nam otworzona i jedna z mniszek opowiedziała nam jego historię, najpierw wypytawszy, jakiej jesteśmy wiary. Mówiła ze wschodnim zaśpiewem. o legendzie, związanej z Władysławem Opolczykiem, który wiózł ikonę Matki Boskiej Częstochowskiej z Bełza na Jasną Górę. Po odpoczynku w Turkowicach konie z orszakiem nie chciały jechać dalej, a kiedy wreszcie ruszyły, w tym miejscu pojawiło się światło, przyjmując wizerunek Matki Boskiej, który w cudowny sposób przeniósł się na płótno i tak powstała cudowna ikona. Miejscowa ludność zbudowała tu cerkiewkę, która nie przetrwała do naszych czasów. Ponoć była tu wspólnota monastyczna męska, jednak nigdzie nie ma zapisów na ten temat, ponoć legenda posłużyła jako pretekst do zbudowania tutaj na początku XX wieku prawosławnego monastyru i rusyfikacji miejscowej ludności.

wiki cerkiew 1916 rok
O kolejach losu tego miejsca na przestrzeni całego wieku XX i początkowych XXI można poczytać w internecie. Wcale nie jest tak słodko i kolorowo, jak to przedstawiała nam mniszka, ich powrotowi sprzeciwiała się ludność miejscowa, teraz też mniszki izolują się od mieszkańców ... tłem jest konflikt polsko-ukraiński, walki z bandami UPA, które przenikały tutaj z pobliskiego Wołynia, echa rzezi wołyńskiej, przybywające z ocalałymi uciekinierami, odwety na ludności cywilnej, akcje AK, BCh ... historia trudna, spływająca krwią, od Chełmszczyzny po Bieszczady.
Po wojnie w budynkach monastyru powstała szkoła rolnicza, teraz stoją nieużywane, niszczejące, wystawione do sprzedania ... szkoła, internat, sala gimnastyczna, teren wokół.


Po I wojnie i w czasie II przebywały tu katolickie siostry służebniczki, uratowały ok. 300 dzieci żydowskich, były i ofiary band ukraińskich nacjonalistów ... siostra Longina z wychowankami ...


Zeszliśmy starym parkiem w dolinę rzeki Huczwy.
Dobrze, że to ta pora roku, a nie na ten przykład lato, wtedy pewnie trawy, pokrzywy i trzciny sięgają powyżej człowieka ... wszędzie ślady działalności bobrów, wybłocone ścieżki, wykopane nory w brzegu.



Przed nami wieża w pobliżu grodziska Czermno.
Prawdę mówiąc, liczyliśmy na jakiś most, bo Huczwy przy takim stanie wód nie sposób inaczej przekroczyć jak wpław:-)



Niestety, patrzyliśmy na cukierek przez szybę, drewniane ostrokoły, wieża widokowe, ziemne wały grodziska, a rzeka zazdrośnie nie pozwoliła nam dostać się na drugi brzeg.
Stąd powolny powrót do bazy, od rana obiecywane słońce skryte za chmurami, teraz odsłaniało się coraz więcej nieba i wkrótce pod butami zaczynało być ślisko. Nasze twarze zsieczone mroźnym wiatrem w cieple domu czerwieniały rumieńcami, po gorącej herbacie, zupie czy co tam kto miał na rozgrzewkę. Było wielkie ognisko, przypieczona kiełbasa, ba! dla chętnych była nawet sauna:-)
Do tego trzy gitary, gruby śpiewnik i noc skończyła się w niedzielę:-)
Za parkiem taki wschód słońca nie pozwolił za szybko wrócić do naszych domów ...


Po śniadaniu pojechaliśmy całą kawalkadą aut do Kryłowa, tuż nad Bugiem. Słupy graniczne biało-czerwone, bardzo przyjemne miejsce tuz pod ruinami zamku, no i ten Bug ...




Jakoś nie miałam wyobrażenia, co mnie czeka w tym miejscu, nawet nie czytałam o zamku w Kryłowie ... może malownicze ruiny z pustymi oczodołami okien, wieża dla księżniczki, kolumny, schody, tajemne przejścia i piwnice ... nic z tych rzeczy, ciekawa historia, spisana na tablicach edukacyjnych, fragmenty potężnych murów i doskonałe miejsce do spacerów ...






No cóż, taki los fotografującego ... nie ma mnie na żadnym zdjęciu, może ktoś mi przyśle bodaj jedno:-)
To jeszcze nie koniec, kolega Wiesiek z Białej zdradził nam widokowe miejsce nad Bugiem, z wysokimi ścianami, prawie jak klifami ... to w miejscowości Ślipcze ... Bug meandruje jak narysowany niebieską kredką ręką dziecka ...





Strome skarpy podziurawione, może miejsca lęgowe żołn, a może jaskółek ... paskami folii zabezpieczone nowe obrywy, szerokie przerwy w ziemi, można stanąć i polecieć do wody razem z ziemią ... a domy już całkiem niedaleko.
Jeszcze w planach pobliski rezerwat kserotermiczny ... zrezygnowaliśmy, teraz nic nie kwitnie:-)
Pożegnaniom i uściskom nie było końca, rozjechaliśmy się w trzy strony świata, bo ta czwarta była za Bugiem, na Ukrainie:-)


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!













15 komentarzy:

Aleksandra I. pisze...

Jak wspaniale móc się tak spotykać, rozmawiać, rozmawiać i tak bez końca. Ciekawe niosące w sobie wielowątkowe historie. Czytam i oglądam Twoje wpisy z wielkim zainteresowaniem. Żałuję, że będąc młodą tak mało wędrowałam i podróżowałam po naszym kraju. A teraz już brak możliwości. Dlatego cieszę się, że trafiłam na Twój blok jak i Oli, mogę chociaż wirtualnie poznawać wschodnie tereny. Pozdrawiam bardzo serdecznie.

grazyna pisze...

TAkie grupy znajomych, przyjaciol, ktorzy sie spotykaja i razem przemierzaja jakies krainy, miasteczka, wioski etc..to jest cos wspanialego.Te tereny troche poznalam, moja kolezanka, z ktora wyjezdzam na eskapady jest z Chelma. BArdzo mi odpowiadaja te tereny. Hrubieszow i ta cerkiew..piekna! 13 wiez, jedyna cerkiew w Polsce z taka iloscia wiez , w Europie jest tylko dwie.
Pozdrawiam..

don't blink pisze...

Tereny nadbużańskie zachwycają mnie od wielu lat. Przeszłam wzdłuż Bugu mnóstwo kilometrów i zniszczyłam nie jedne buty. Jest tam pewien rodzaj magii, jak i w Bieszczadach. Raz pojedziesz i już zawsze podążasz w tamte strony:)
Pozdrowienia z Chełmszczyzny :)

Maks St pisze...

Od zawsze moim marzeniem było odwiedzenie i przeżycie na własnej skórze potęgi nadbużańskiej, poleskiej natury... Mam nadzieję, że owe marzenie kiedyś zrealizuję, Twoja relacja zaś przepiękna. Pozdrawiam cieplutko! :)

Lidka pisze...

Zachwycił nas Hrubieszów, ciekawam coraz bardziej kolejnych nadbużańskich spacerów :)

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Ola, tych spotkań jest mnóstwo, chciałoby się być na każdym:-) oprócz tego spotykamy się również na festiwalach piosenki z "krainy łagodności"; powiem szczerze, że do tego wędrowania, poznawania, ciekawości świata i historii trzeba dorosnąć, przynajmniej tak jest u mnie; nie poznamy, nie zwiedzimy wszystkiego, ale choć trochę; ja z kolei poznaję Dolny za sprawą blogów, dla mnie przeciekawy, urozmaicony ze wszech miar; pozdrawiam.

Grażyna, to swoisty ewenement, ludzie skrzykują się przez internet z różnych stron kraju, na początku nieznani sobie, znajdują wspólne pasje, nadają na tej samej fali, wędrują, siadają przy jednym ognisku, stole; tylko pozazdrościć takiej koleżanki z Chełma:-) ciekawe tereny bardzo, ileż mijaliśmy starych cmentarzy, kościołów, dni by zabrakło, aby zobaczyć wszystkie; niby niedaleko od nas, bo ok. 120 km, ale jakże inaczej; Hrubieszów magiczny, wrócimy tam; pozdrawiam.

don't blink, a dla nas nieznane, raz tylko przejeżdżaliśmy tędy lata temu do nad jez. Białe; ale nic nie pamiętam z podróży; dopiero na mapie zobaczyłam, jak Bug cudownie meandruje, kiedy tak staliśmy nad brzegiem, wielu uczestników już cichutko planowało spływ kajakiem:-) choć w Bieszczady mamy blisko, już nie jeździmy często, zmieniły się, a my szukamy spokoju; pozdrawiam.

Maks, my dopiero zaczęliśmy, a kraina zauroczyła nas zupełnie; jest plan na spotkanie czerwcowe bardziej na północ, ale również nad Bugiem, to dopiero będzie w tej zieleni, kiedy wszystko zakwitnie; Polesie jest mi nieznane, ale wszystko przede mną; pozdrawiam.

Lidka, aż mi wstyd, że dotąd tam nie byłam, a przecież to tak niedaleko od nas; musimy troszkę zmienić azymut naszych wyjazdów z południowego na północny:-) ha! szykują się kolejne, może uda się ten letni, mam chrapkę na górę Uszeście, o której opowiadał Wiesiek; pozdrawiam.

NieTylkoMeble pisze...

Wiem, co to są spotkania w gronie osób, których łączy pasja :) Dziękuję za relację i częściej zapraszam w stronę Roztocza. Jest tam naprawdę dużo pięknych zakamarków :D

Beskidnick pisze...

Pozdrowienia dla całej ekipy - no i terenów wędrówkowych to pozazdrościć. Może kiedyś i ja tam trafię?

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Aneta, jasne, przecież Ty organizujesz pikniki stolarskie, zjeżdżają się osoby z różnych stron; to są bardzo sympatyczne spotkania; jakoś do tej pory Roztocze zamykało się nam na linii Tomaszów-Zamość-Zwierzyniec, a wszędzie tyle ciekawostek, życia nie starczy, żeby zobaczyć; pozdrawiam.

Maciej, dzięki wielkie za pozdrowienia; takie ekipy pasjonatów to skarb, oby tylko nie znalazła się osoba, która rozwali to wszystko, bo i z tym się już spotkałam niejednokrotnie w swoim życiu; trafisz, trafisz, zbierz swoją ekipę, bo na rowery tereny wymarzone, wiesz, green velo i nie tylko:-) pozdrawiam.

wkraj pisze...

Fajny czas spędzony z przyjaciółmi na łonie natury. Widoki na Bug przepiękne. Pozdrawiam serdecznie :)

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Wkraju, takie spotkania są doskonałą odskocznią od codzienności, tyle rozmów, wędrowania, śpiewów, śmiechów, i to zadowolenie, radość, że jeszcze można wędrować; Bug to piękna rzeka, zaskoczyła mnie urodą, coś mi się wydaje, że wrócimy tam niedługo:-) pozdrawiam.

Pellegrina pisze...

Każde spotkanie z ciekawym człowiekiem coś dobrego daje a jak już się zbierze grupa zapaleńców to rozmowy i śmiechy po świt. A jak jeszcze są interesujące okoliczności przyrody, ognisko i niebo nad głowami ....

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Krystynko, a ja wciąż zdziwiona, że nieznani sobie kiedyś ludzie skrzykują się na forum, spotykają, wędrują i miło spędzają ze sobą czas; może dlatego, że tylko 2-3 dni, może w życiu codziennym każdy jest inny, ale akuratnie przez te dni nadajemy na jednakowych falach:-) i dla tych okoliczności przyrody, dla zwiedzania jedzie się, bo być może, samemu nie chciałoby się; ognisko jest zawsze, ono łączy, choć ja w tym roku leniłam się:-) pozdrawiam.

Beskidnick pisze...

Bywa - masz rację - jedna osoba z "ambicjami" i rozwalona cała ekipa, porobione koterie, grupki "wzajemnej adoracji" - piekło!

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Maciej, przeżyłam takie coś, rozwalona turystyczna grupa przez intrygi; zostawiłam, wyłączyłam się, szkoda zdrowia i życia; pozdrawiam.