poniedziałek, 4 czerwca 2012

Mleczne kontakty ... z wikliny można wszystko ...

... a jakże! dorwałam się do mleka od prawdziwej krowy, w naszej maleńkiej wioseczce. Dzwonię wieczorem od nas, z dołu, do górnej wsi, że na rano potrzebuję 10 litrów mleka, i o 7 rano czekają na mnie dwie banie, które ostrożnie zwożę do chatki po kamienistej drodze.
Potem stawiam banior z mlekiem do zimnej wody, na wierzchu zbiera się warstwa przecudnej śmietany, którą zgarniam chochlą do glinianego dzbanka, a mleko idzie do przetworzenia ....


Z pierwszej partii mleka zrobiłam bundz, który pomoczył się w solance i od razu do jedzenia ...


Z następnych 10 litrów zrobiłam twaróg, odlawszy uprzednio trochę kawaśnego mleka do dzbanka, do popicia, można je kroić nożem, z malutką warstewką śmietanki, a smak na języku ... szkoda gadać! nie ma takiego na półce sklepowej ...


Kiedy twaróg ociekał sobie w woreczku, Miśka podchodziła do miski i chłeptała serwatkę, trochę pokapało jej po czuprynie, potem trzeba było wycierać. Szkoda, że nie mam innych stworzeń, bo można by dawać im serwatkę do picia, jest zdrowa i smaczna ... Na zwykłej kuchni świetnie ogrzewa się kwaśne mleko, z brzeżku, żeby nie za gorąco, powolutku ... kiedy potem rozmieszałam takiego twarogu ze śmietaną, z własną rzodkiewką i szczypiorem, zajadaliśmy ze smakiem, aż uszy trzęsły się, również z własnym, upieczonym chlebem ...

 
Jeden bochenek upiekłam tradycyjny, tylko z kminkiem, a drugi z obfitością różnych ziaren ...
I do tego jeszcze dla osłody placek ...


.... który też na kwitnąco, to z resztek ciasta nalepiłam taki ozdobnik, na wiosennie.
Oprócz wyrobów z mleka odbyło się jeszcze wędzenie ...


... ale sobota nie była dobrym dniem na tego typu sprawy, bo wiał straszny wicher. Wędzarnia łapała odwrotny cug, rzucało ogniem z paleniska, więc opatuliliśmy drzwi, ale nie posłużyło to dobrze dla wyglądu wędzonek. Z jednej strony za mocno przywędzone, z drugiej blade, nieładne, nie ma się czym chwalić.
 Jednak najlepiej wędzi się w suchy, bezwietrzny dzień, powolutku, ale tego nie wybierze - mięso nie będzie czekać... a i nam zawsze śpieszno.
Jaśmin pod chatką kwitnie już na całego, kiedy zawieje zachodni wietrzyk, cały taras napełnia się słodkim zapachem ...


.... Miśka wyleguje się zawsze tam, przy grządkach, ma swoje cieplutkie, nasłonecznione miejsce ...


Widzę ją z tarasu, nie spuszczam z niej oka, a i ona niechętnie oddala się od domu. No! chyba, że do sąsiada powyżej, który już chyba powrócił na stałe, coś tam sobie majsterkuje, stuka, puka,  Miśka wraca na gwizd...
A w niedzielę, a w niedzielę ...
... pojechaliśmy do Rudnika nad Sanem, na wystawę wikliny 2012. Właściwie te festynowe imprezy na stadionie nas nie interesowały, tylko plecionki chcieliśmy zobaczyć.
Całość mieściła się w hali sportowej, przy okazji zwiedzania można było coś kupić ...







A ja? no jakże wyszłabym bez, chociaż jednej, plecionki?
Skorzystałam z promocji i kupiłam kosz do chatkowej łazienki, na rzeczy czekające do prania ...


... to ten duży, za całe 15 złotych ... ten malutki koszyczek kupiła teściowa, na maślaczki albo kurki, na wyprawę do lasu ... mój jest również ten na dole, z niekorowanej wikliny ...
Mąż popatrzył, uśmiechnął się półgębkiem i pyta: Maryś! a co to w tym koszu będziesz nosiła? /bo mam ich już przecież w każdym kącie/ - Jak to co! Przecież mam posadzonych 20 kartofli, pójdę z nim podbierać ziemniaki na obiad! - Aha! - i dalej śmieje się ze mnie. A zaczęli już w domu z synem : Ciekawe, jaki to kosz dziś mamuśka do domu przywiezie?
Sprawne ręce koszykarzy mogą chyba wypleść z wikliny wszystko, o czym człowiek zamarzy ...





... a tu natchnienie na karmniki i budki dla ptaków ...



Wracaliśmy do domu pięknymi terenami, sosnowymi lasami z łanami borówczysk, przy drogach pola obsadzone tytoniem, w zagrodach suszarnie, kolorowe, zadbane ogródki, domy .... wszędzie jest u nas ładnie, wcale nie odczuwam, że jesteśmy "B" albo nawet "C", niech sobie inni mówią, co chcą ... jest mi tu dobrze ...

Na pogórzańskich  grządkach coraz bardziej zielono, pod agrowłókniną kwitną ogórki, pod foliaczkiem - pomidory, zobaczymy, co z tego wyniknie.
Bardzo cieszą mnie te eksperymenty z mlekiem, doświadczenia na działce, smakowanie wszystkiego ... a za dwa tygodnie idziemy na wesele ... na pogórzańskie wesele, hej!


Pozdrawiam wszystkich serdecznie, dzięki, że nas odwiedzacie, zostawiacie dobre słowo, że w tym pędzącym czasie poświęcacie nam wolną chwilę, udanego tygodnia, pa!






31 komentarzy:

Fallar pisze...

"Budki" dla ptaków to jakaś tragedia. Ładnie to wygląda ale ktoś kto to robił w ogóle nie miał pojęcia o ptakach. Takie budki gwarantują niepowodzenie w wyprowadzaniu lęgu, a często sam wysiadujący ptak w nich ginie.

A co do mleka, to przed użyciem powinno przelać je przez najdrobniejsze sitko. Zaskakujące, jak dużo niewidocznych na pierwszy rzut oka zanieczyszczeń jest w mleku "prosto z obory". Pozdrawiam.

Tupaja pisze...

Dużo ciekawych przedmiotów z wikliny można powyplatać- co widać!
A mleko i przetwory- mmm....ależ bym zjadła takiego swojskiego sera :)
pozdrawiam!

Klarka Mrozek pisze...

za każdym razem czytam i wzdycham z niekłamanym podziwem - ależ Ty jesteś pracowita!

*gooocha* pisze...

O matulu! Robisz bundz?! Taki pokrojony w kostkę sporą, nieco oliwy, cienko pokrojonej ostrej papryki, świeżej kolendry... Mam ślinotok ...Najlepszy taki jadłam w barze we Lwowie na Piekarskiej, nie zapomnę tego smaku...

Anonimowy pisze...

Na robiłaś mi Mario ogromnej ślinki na domowej roboty ser. Tylko, że niestety w mojej okolicy nie ma już krów. Dawno już nie piłam swojskiego kwaśnego mleka. To ze sklepu może się do niego umyć.

Inkwizycja pisze...

Och, Marysiu, ja bym chyba oszalała na takim wiklinowym targu! Wiklinę uwielbiam, a najbardziej zupełnie surową, ciemną, z takimi maleńkimi sterczącymi gałązkami... i wciąż nigdy jej dosyć ;-)
W ogóle to dostaję obłędu od czytania Twoich opowieści... tak bym chciała móc kupować mleko prosto od krowy (a jeszcze lepiej - mieć swoje kozy), robić sery... co z tego, że mieszkam na wsi, skoro tu kura jest rzadkością... Wiesz, Marysiu, jak bardzo już chciałabym znaleźć to wymarzone miejsce, (prawie) idealne, mieć kozy, kurki zielononóżki, więcej kotów, chociaż jeden ul...
A dasz sprawdzony - czyli własny - przepis na bundz?
Cudownie jest odwiedzać Twoje Pogórze, chociaż z daleka, i nakręcać się pozytywnie ;-)
Czule ściskam.

ciche marzenia...ciii... pisze...

Oj kochana podziwiam takie smakołyki...mniam mniam, ale te widoki u Ciebie , matko kochana --cuuudneee!!!!ściskam mocno

Mona pisze...

wiklinę kocham i ja , tej wędzarni zazdraszczam , a smak takiego mleka doskonale znam i juz tez przymierzam się do jego kupna..Pozdrawiam , u mnie zimno..!!

Joanna pisze...

nigdy nie robiłam serów... a Twoich zazdraszczam ... i do tego dżemik ... pychota
też wczoraj byłam na jednym Uroczysku i nabyłam kolejny wiklinowy koszyk ... może na grzyby ?

weszynoska pisze...

Marysiu, juz któryś raz się powtarzam...cudnie spokojnie tu u Ciebie. I życie płynie w rytm przyrody...

kyja pisze...

ja też przyłączam się do prośby o przepis na bundza (moja mama ma dostęp do świeżego mleka). Przypomniałam sobie moje dzieciństwo - od 6.roku życia codziennie chodziłam do sąsiadów z bańką po świeże mleko, potem w domu do tego pajda chleba i najlepsza kolacja :)
Koszyki fajne i z tego, co piszesz niedrogie.
Pozdrawiam!

mania pisze...

Marysiu nie przejmuj się, też mam słabość do koszyków i innych wiklinowych cudności :)
Pozdrawiam serdecznie :)

Stanisław Kucharzyk pisze...

Mario do łapania uciekającego czasu to chyba jesteś jedyna. Chyba nie śpisz w ogóle? Grządki, wypieki, serki, koszenie, blogi... Czyżby bliskie kontakty z babką zielarką i jakaś bilokacja?

jolanda pisze...

Marsiu - ja krótko, bo tablet to nie laptok.
Kurczaki a ja na Mazurach niezmiennie walczę z chwastami, kopię w śmietnikach gruz, szkło, druty etc. Masakratornia.
Przynajmniej nacieszyłam się do woli Twoimi serami, widokami, wędzonkami. ..
Dzięki, buziaki
jolanda

domowa kurka pisze...

a u nas już na wsi nie ma mleka"od krowy" , pozdrawiam serdecznie i napawam oczeta fotorelacją

Anula pisze...

Witaj Maryś! Ja też mam hopla na punkcie wikliny, zwłaszcza koszyków różnych :) lubię w nich umieszczać kwiaty w ogrodzie, ale żywotność ich wtedy nie jest długa i ciągle potrzeba nowych. Sery, a nawet masełko robię odkąd się przeprowadziliśmy na wieś. Co tydzień 9 litrów mleka kupuję,na szczęście jeszcze parę krów na wsi zostało, a miejscowi co krów nie mają wola mleko ze sklepu.Serwatkę można dodawać do naleśników (zamiast wody) sprawdzone! Rewelacyjnie działa też na zmęczone nogi.Zazdroszczę własnych, wędzonych wędlin.
Pozdrawiam serdecznie

ankaskakanka pisze...

Mario, co naturalne to zdrowsze. U mnie na targowisku można kupić niby gotowe wyroby swojskie ale to nie takie jak te co kupowałam w górach. zazdroszczę Ci umiejętności i chęci. Narobiłaś mi smaka. Zwłaszcza, że ja ostatnio "niemięsna" jestem. Pozdrawiam

Moje marzenia pisze...

Kiedy czytam Pani bloga...odpoczywam..karmię oczy i duszę;pożeram każdą fotkę oczami...

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Fallar, być może, Ty znasz się na ptakach, mnie chodziło przede wszystkim o użyty do budowy budek naturalny materiał, gałązki, przecięte pieńki, trawy, trzcina, które to doskonale odnajdują się w przyrodzie. A co do mleka, to pewnie w tym kartonikowym, o długim terminie ważności jest więcej chemicznych zanieczyszczeń, niż drobin organicznych w mleku prosto od krowy; każda gospodyni cedzi mleko po udoju; zapewniam, jest pyszne; pozdrawiam serdecznie.

Tupajo, nie dziwię się, że masz teraz zwiększone zapotrzebowanie na nabiał, no bo jak się ma takiego ssaka przy piersi! może podesłać serka? serdeczności.

Klarko, a gdzież tam pracowita, lubię to, czerpię z tych prostych czynności przyjemność, i dochodzę do wniosku, że człowiek coraz mniej potrzebuje "wynalazków" do życia; pozdrawiam cieplutko.

Gooocha, taki w oliwie też, z bazylią, chili, czosnkiem, koperkiem; specyficzna jest ta kresowa kuchnia, i smaczna, spróbuję ukisić paprykę i czosnek; pozdrawiam.

Moniko, korzystam z dostępu do mleka na całego, inni kupują w sklepie, bo wygodniej; kwaśne mleko do młodych ziemniaków z koperkiem, pycha! serdeczności.

Inkwizycjo, rzeczywiście oczopląsu można dostać, jeszcze pan objaśniał nam sposób robienia białych koszyków z dartych patyków leszczynowych, wpierw prażonych w piecu chlebowym, ciekawe to wszystko; będzie dom, ogród, będą kozy, mleko swoje, jeszcze zrobisz swój ser; przy wyrobie sera korzystałam z przepisu ze strony "wędliny domowe", to stąd wszystko się zaczęło, i trzeba zaopatrzyć się w podpuszczkę, nic skomplikowanego; ul też bym chciała; pozdrawiam Cię serdecznie.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Ciche marzenia, te smakołyki to takie najprostsze, ale takie chyba najlepsze, i dom rodzinny przypominają, i dzieciństwo ... tak, szukamy po świecie cudów, a u nas mamy cudności; pozdrawiam cieplutko.

Mona, a u nas leje, i też nieciepło; kupuj mleko, kupuj, i działaj, dopóki krowy na trawie, zimą mleko nie jest tak dobre; serdeczności.

Joanno, no jak to nie robiłaś! trzeba spróbować, swoje najlepsze; nabyłam kolejny koszyk, skąd ja to znam? pozdrawiam.

Węszynosko, i ja sama jakoś tak wyciszyłam się, służy mi to Pogórze; serdeczności ślę.

Kyjo, skorzystałam ze strony "wędliny domowe", stąd zaczęła się moja przygoda z serami, oscypkami i wędzonkami; musisz zakupić podpuszczkę, na allegro najlepiej, i nie za dużo; mleko było moją podstawą w dzieciństwie również, i do tego paczka albertów; koszyki od wytwórcy niedrogie, gorzej, jak przejdą przez pośredników; pozdrawiam.

Maniu, czyli nas więcej, a nawet dużo, jak czytam; serdeczności.

Krzyśku, łapanie uciekającego czasu, bardzo ładnie to nazwałeś, a tak, i sprawia mi to radość; śpię, śpię, bo ja jestem skowronek, wieczorem idę spać z kurami, a świtem bladym już na nogach; zielarki nie widać, pewnie już zebrała, co potrzeba; pozdrawiam.

Jolando, żeby te nasze warzywa chciały rosnąć, jak te chwasty, ale na początku wymaga dużo samozaparcia doprowadzenie wszystkiego do ładu, i trochę to trwa; damy radę; serdeczności.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Kurko, pewnie jest tylko ze sklepowej półki, jak w wielu wsiach, zawsze mile Cię widzieć u nas, serdeczności.

Anulko, a były tam ogrodowe różności; tak, wiklina jest nietrwała na powietrzu, mam w ogrodzie płotki, są już kruche i łamliwe; masełka jeszcze nie robiłam, ale to przede mną; moja mama moczyła w serwatce nadwerężone pracą ręce, łokieć, w zależności, co tam dolegało, kompresy na stłuczenia, ściągało gorączkę i pomagało; pozdrawiam Cię serdecznie, Anulko.

Ankoskakanko, też jestem takiego zdania, i jeszcze smaczniejsze; niemięsna? tylko próbujesz czy już tak na zawsze? serdeczności.

Moje marzenia, a ja cieszę się, gdy moje pisanie wzbudza w kimś takie odczucia, bo wtedy mam motywację, i widzę sens tego pisania; naprawdę cieszę się; pozdrawiam Cię serdecznie.

Mażena pisze...

Nie wszystko musi być praktyczne, ja tak do pierwszego komentarza, czasem wystarczy, że to ładne.

Piękne snujesz opowieści, mój dziadek jeszcze przed wojną statkiem woził kosze do Warszawy...a resztę to babcia....
Oj sprawne te Twoje rączki! Pilnuj Miski :)
Dziękuję, że dzielisz się swoją chatką.

Krystynka w podróży pisze...

Chleb krzyżem żegnany, placek kwiatowy, własne wędzonki i prawdziwe przetwory mleczne - do tego by mi się taka żona przydała, ten Twój Pan Maż to ma szczęście i skarb bezcenny, pozdrawiam całą Waszą rodzinkę

Magda Spokostanka pisze...

Nic już się nie da dodać ...
Cudowności Marysiu, po prostu cudowności!
Jakoś się tak wszystko oczyszcza w człowieku, od czytania o Twoim życiu.
Koszyki niezwykle tanie, zaskoczyło mnie to.
U nas w tym roku, sery zaczęły się z ogromnym opóźnieniem, bo kozy rodziły dopiero w kwietniu. Nie mamy serca oddzielać maluszków od mam już w siódmym dniu życia (wedle procedury serowarskiej) i ryzykujemy niestety, że kupujący znajdą sobie innych, szybszych.
Pozdrawiam Cie z błogim uśmiechem!

jola pisze...

Witaj Marusiu, ależ smakowitości u Ciebie, te serki i ciasto na osłodę. Ja też już serki robię, bundz jest Tomka ulubionym. A te koszyki, u mnie też ich sporo, a jak tylko na targ jadę, zaś jakiś przywlekę. Pozdrawiam Cię serdecznie i uściski ślę :)

wkraj pisze...

Każda wizyta u Ciebie na blogu, to kolejne wspaniałe doznania. Podziwiam jak zawsze wasz sposób na obcowanie z przyrodą i powrót do tradycyjnych form przyrządzania posiłków. Często zwiedzam skanseny, myślę że u Was znalazłbym atmosferę takich miejsc, tyle, że wciąż żywą i dającą wiele radości.
Pozdrawiam

Magdalena pisze...

Ja także należę do grona podziwiających. :))) Kiedyś, w wiadomych czasach, robiliśmy z rodzicami więcej własnych wyrobów - i wędliny były, ser, masło. Tu, gdzie teraz mieszkam, jest wieś "mieszana", to znaczy są rdzenni mieszkańcy i mieszczuchy, które uciekły z miasta, ale w mieście pracują i nie mają gospodarstwa (jak my). Mleko mamy prawdziwe, "krówskie" (to określenie mojej koleżanki) :) Mam tylko jedno pytanie: gdzie można kupić podpuszczkę? Bo bez tego przepis mi nie pomoże. Serdeczności :)))

Egretta pisze...

I pięknie i smacznie i w ogóle super!! :)

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Mażeno, to prawda, a jeśli jest ładne i praktyczne, to już zupełny sukces; kiedy czytam Twoje komentarze, to tak myślę sobie, jakich ciekawych i kochanych musiałaś mieć Dziadków, wspominasz babcię, dom, ogródek, płotek pleciony, i dziadka z koszami na Wiśle; pilnuję Miśki mocno, zresztą ona sama wraca szybciutko z podwórza na gwizd; Mażeno? czy Ty marzysz o wsi? serdeczności.

Krystyno, he! he! ożenię się kiedyś z Tobą! a mąż to jest pierwszym degustatorem moich kulinarnych wyczynów, czasami mówi: To trzeba dopracować; próbuj dalej, bo dobre! bardzo pozytywnie motywuje mnie; serdeczności.

Magdo, bo to są same cudowności smakowe; zamieszałam niedawno sera kupionego ze śmietaną, bo ten mój już się skończył; nie chcieli jeść, dziadygi jedne, bo ten mamy lepszy; oj! Ty robisz kozie, nie smakowałam nigdy takiego, może kupię pod połoniną kiedyś; nie! nie oddzielaj tak wcześnie maluszków, będzie czas na wszystko, pal licho procedury serowarskie; chętni na sery znajdą Cię; pozdrawiam Cię serdecznie i posyłam ciepełko nad Drawę.

Jolu, nie masz nic lepszego nad żytni chleb i świeży bundz położony na nim; a koszyki? kątów już mi brakuje, a każdy ładniejszy od drugiego; ciepełko nad Jaworzyny posyłam, pa.

Wkraju, a wiesz, jaką mi to sprawia przyjemność? to własnoręczne przygotowanie wszystkiego? o smaku nie napiszę, bo to trzeba spróbować; u nas nie pachnie klimatycznie, jak w starej chacie w skansenie, ale są na ten przykład: niecki, w których mama wyrabiała ciasto, i maśniczka, w której ja sama w dzieciństwie robiłam kiedyś masło: na głos: kiedy tłok zaczął ciężko chodzić, a śmietana "gruchać", znaczy masło już, bo można przerobić; myślę, że dopracuję się kiedyś własnego masła; pozdrawiam cieplutko.

Magdaleno, jeśli masz dostęp do mleka "krówskiego", to zrobisz wszystko; ja zamawiam podpuszczkę na allegro, niewielką ilość, w porcyjkach po 1 gramie; i tak na jeden raz zużywam połowę tej porcyjki, 0,5 g na 10 litrów mleka; a przepisów w necie mnóstwo; spróbuj; pozdrawiam serdecznie.

Egretto, a jakże! smacznie w szczególności, jakoś tak mnie wzięło na swojskie, i na takie smaki z dzieciństwa, czy to starość? pozdrawiam.

Ania z Siedliska pisze...

Hi, hi, własnie przeczytałam, że to na starość Cię wzięło na te smakołyki. Starość ??? Jesteś najmłodsza z młodych, bo Ci się CHCE to robić ! Wiklina cudowna, i ja jestem jej wielbicielką. Głaski dla Misi i serdeczności dla młodej Marysi :DDD

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Aniu, chce mi się, a jak to wszystko smakuje; tylko obsprawimy się z weselem w tę sobotę, i jadę dalej pracować "w mleku". Misia dochodzi do siebie, apetyt dopisuje, poleguje dużo, będzie dobrze; Pozdrawiam Cię, Aniu, serdecznie.