Jechaliśmy tam bardzo zniszczonymi przez ostatnie opady drogami wiejskimi, bystra woda wypłukała wzmacniane kamieniami koryta, podmyła drogi, że połowa jezdni była wyłączona z ruchu ... wyobrażam sobie, jak wzbierają z nagła potoki, zaniepokojeni mieszkańcy wychodzą i patrzą bezsilnie na żywoł, może trochę worków z piaskiem, a z nieba ciągle hektolitry wody ...
Letniskowe domy Czechów, zabytkowe i nowozbudowane, wygłaskane jak to u nich, a okolica przepiękna. Tak sobie pomyślałam, że można tu spędzić sporo czasu i za każdym razem wracać w to samo miejsce inną trasą, tyle tu szlaków.
Zatrzymaliśmy się na chwilę w karczmie z oryginalnym wystrojem, na każdym kroku widać rękę rzeźbiących w drewnie, a więc krzesła z "uśmiechniętym" oparciem, ramy luster i obrazów, szafy, komody, stoły, do których aż mi się oczy śmiały ...
... a w części starszej oparcia jakby ładniejsze ...
W chłodnym wnętrzu karczmy aż chciało się posiedzieć i przed wyruszeniem na trasę posmakować złocistego, czeskiego napoju. Wybraliśmy się na Mechowe Jeziorko, turystów w sam raz, nie za dużo, a z nieba leje się skwar ... bo to pierwsza "Kropka", kiedy nie padał deszcz, ani w czasie koncertów, ani w ciągu dnia ...
Szło się bardzo wygodnie, na podmokłych miejscach drewniane pomosty, wśród wiekowych świerków, wokół poduchy borówczysk i mchów ...
Po drodze pomnik poświęcony mieszkańcom, poległym w czasie I wojny światowej ...
Samo jeziorko doskonale zagospodarowane, można posiedzieć i odpocząć w cieniu na ławeczkach, woda jakby brązowawa, torfowa, a w zatoczce taplają się kaczki, od czasu do czasu wystawiając tylko kupry z wody ...
Przeszliśmy jeszcze spory kawałek niebieskim szlakiem, ale zawróciliśmy, bo bez mapy ciężko poruszać się w terenie, a żal było wychodzić z cienistego lasu ...
Wszędzie szemrzące strumyki, z kolorowymi kamykami na dnie, a może warto było poszukać? może wypłukały się gdzieś złote drobinki? przecież to złotonośne tereny ... czas wracać ...
Zjeżdżamy w dół do Jesenika malowniczą drogą z serpentynami, w prześwitach ogromnych buków widok na miasto ...
Jakżesz mi się tu podoba, zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie granicy ... bardzo jestem zadowolona z tego wyjazdu, wszystko bliziutko, mąż nie musiał siedzieć cały czas za kierownicą, i nie musieliśmy gonić z językiem na brodzie, żeby zdążyć na wieczorne koncerty ...
Bo na scenie stroił się już czeski zespół Crossband ... żywiołowy i bardzo energetyczny ...
... potem znani nam wykonawcy ... Pod Wiatr ... pieśni żeglarskie, muzyka celtycka i bardzo chwytliwa piosenka bieszczadzka ... do Wetliny, do chłopaków z gitarami, do Wetliny, do dziewczyn jak miód, do Wetliny, na kielonek z aniołami, do Wetliny powrócimy znów ... Bieszczady spotkały się z Sudetami ...
... i jeszcze Siudma Góra ...
... YesKiezSirumem ...
... Carrantouhill ...
... a na koniec Orkiestra Dni Naszych ...
Wróciliśmy na nocleg grubo po północy, Kropka skończyła się, jeszcze w niedzielę występy laureatów konkursu, zostały wyłonione nowe zespoły, a po południu Trampska Hudba, czeska impreza ... ale my już rankiem ruszamy w drogę powrotną ... wiele miłych wspomnień, a wiecie czego mi brakowało? ... zwykłego śpiewu przy gitarach, bo teraz muzyka turystyczna jest naładowana elektroniką, głośna, dudniąca, a my, wychowani na piosence przy ognisku, gdzie wszyscy znali słowa i śpiewali, nienawykliśmy trochę do takiego brzmienia ... i nie każdą piosenkę ze sceny da się zaśpiewać przy ognisku ...
O, i ja wśród kropkowej publiczności, po prawej, z warkoczem, w kraciastej koszuli, kultowej zresztą, bo kiedyś każdy turysta miał flanelową, kraciastą koszulę ... a nie jakieś tam firmowe, termiczne, oddychające i lekkie jak piórko odzienie ...
I wcale tak szybko nie dotarliśmy do domu, dopiero na wieczór, bo mieliśmy jeszcze po drodze pszczelarskie przystanki, odbiliśmy z Tarnowa na południe, zajechaliśmy do Stróży, do Czermnej ... ależ tu ładnie w Małopolsce, nigdy nie byłam na Pogórzu Ciężkowickim ...
Już w domu załapaliśmy się jeszcze na koncert Wolnej Grupy Bukowina, bo w internecie leciał bezpośredni przekaz ze sceny ...
A wczoraj przypiekłam się przy ognisku, bo wypalałam zeschłe gałązki z obciętych krzaków, i lunął potężny deszcz ... przerwa w robocie, i tak jest do dziś, mgliście, siąpiąco, mokro ... dobrze w domu ...
Z Czech przywiozłam sobie " lazenske oplatky", cieniutkie wafle z warstewką orzechów, czekolady, rumu, albo tylko cukrowe ... nie jadałam takich, posmakowały, do pochrupania ...
... i różne "omacki" ... będziemy próbować ... bardzo podobają mi się te nazwy, a swoją drogą, jakie ich przenikanie w różnych regionach ... mama też gotowała takie coś, co nazywało się "maczka", kawałki mięsa w aromatycznym, brązowym od przyprażonej mąki, rzadkawym sosie ... albo te wszystkie "polewki", na Ukrainie "poliwki" ... austriacko-węgierska monarchia łączyła wiele obecnych państw ...
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za poświęcony czas, za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!
19 komentarzy:
Za piękną relację z wyprawy, za zdjęcia cudne i pszczółkę pasiastą, dziękuję , Beata z Wystarczająco PL :)
No tak, wszędzie jest pięknie, gdzie mnie nie ma. Głuchołazy? może wczasy w przyszłym roku, choć lista miejsc koniecznych do odwiedzenia jest dłuuuuga i stale się wydłuuuuża. Pozdrawiam
Jak zwykle przy Twoich wpisach Marysiu, człowiek łapie dobry wiatr w żagle i energię na cały dzień. Zarażasz swoim optymizmem świata. A był taki czas, że - zanim postawiliśmy chatkę na Mazurach - wynajmowaliśmy piękny domek pod Leżajskiem. I o mały włos nie kupiliśmy starej leśniczówki w tych okolicach. Niestety, pani sprzedająca spojrzała na rejestrację spod Warszawy i po dwóch dniach do namysłu (domek znaleźliśmy łażąc po lesie, nie było go w ogłoszeniach) krzyknęła 200 tys. zł za stary domek i kilkaset metrów działki dookoła. Nie mieliśmy tyle. Z bólem serca wycofaliśmy się. A może tak miało być? Wkrótce na Mazurach będziemy częściej, bardziej jesiennie w tym roku. I też powłóczymy się po okolicy...
Jak zwykle u Was cudna wycieczka. Uwielbiam też taki klimat i ostatnio miałam jego namiastkę. Wolna Grupa Bukowina grała w sobotę, albo w piątek u moich rodziców, ale nie mogliśmy niestety być w dwóch miejscach na raz, a czasem żałujemy że się nie da.
Masz rację, że te starsze krzesła z karczmy jakby ładniejsze. Może kiedyś ludzie byli ładniejsi, albo po prostu bardziej klimatyczni, mniej plastikowi?
Pozdrawiam ciepło!
O, Carrantuohill! Bardzo lubię ich muzykę, często grywali u nas w Żywcu :) Pozdrawiam serdecznie :)
A ja jak zawsze botaniczny kamyczek - ładniutka fotka roślinki z czerwonymi owocami prezentuje liczydło górskie ;-)
Beata, a ja cieszę się, że choć trochę przyczyniłam się do uśmiechu na Twej twarzy; pozdrawiam Cię serdecznie.
Ankoskakanko, życia by zabrakło, żeby odwiedzić wszystkie piękne miejsca, ale zawsze człowiek odrobinę zaspokoi swoją ciekawość; byłaś już w Kotlinie Kłodzkiej, a to bardzo blisko, ja jestem zauroczona bardzo tymi terenami; pozdrawiam Cię cieplutko.
Agnieszko, przykro mi, że nie udało Wam się z Podkarpaciem, no cóż, ludzie bywają nieprzyzwoicie pazerni, być może teraz pani sprzedająca żałuje, że leśniczówka nie poszła w dobre ręce, bo czasami to jest ważniejsze, niż mniejszy czy większy stosik pieniędzy; i w ogóle to jest kwota przyprawiająca mnie o zawrót głowy; i może rzeczywiście tak miało być? bo kiedy obserwuję Twoją radość z postępu prac, z własnych zajęć, obserwacji przyrody, to serce rośnie, bo mimo, że nie piszę, zaglądam zawsze; jesienne Mazury, obfite grzyby w lasach, cóż może być fajniejszego; pozdrawiam Cię.
Natalio, och, Ty masz tylu przyjaciół wśród zaprzyjaźnionych zespołów muzykujących, że głowa boli, prawie wszystkich znasz, i pewnie WGB jeszcze nie raz zawita do rodziców; na pewno inne ręce rzeźbiły starsze krzesła, widać tam bardziej zawadiacki rysunek twarzy, i chyba mniej lakieru; serdeczności ślę.
Iza, koleżanka rozmawiała z Peltonem z Domu o Zielonych Progach, mówił, że wychował się na muzyce Carrantouhill, a ja muszę przyznać, że słyszałam ich chyba pierwszy raz, i spodobali mi się; i ja pozdrawiam.
Krzysiek, hm! liczydło górskie ... a ja powiedziałam koleżance, że to chyba kokoryczka, może zapomni o mojej gafie, a raczej zupełnej nieznajomości rzeczy:-) zauważ, że uszczypany wierzchołek, zresztą jak wszystkie rośliny wokół, pewnie sarenka pasła się; pozdrawiam.
Szukalam Cie w kraciastej koszuli i z warkoczem ales Ty sobie zazartowala , bo zdjecie mikroskopijne. A wyprawa Wasza jak zwykle strasznie mila...pozdrawiam serdecznie z Porto
Bo, Grażynko, przekopiowałam to zdjęcie z galerii Kropki, myślałam, że będzie naturalnej wielkości, ale ono nie chciało się powiększyć, próbowaliśmy z synem, ale nie wyszło; ale wierz mi, jestem tam; o, widzę, że pojechałaś odwiedzić nową wnuczkę, na pewno jest już duża; czekam na wieści stamtąd; serdeczności ślę.
Kiedy czytam o Waszych wyprawach, mam wrażenie jakby i ja tam była, piwo w karczmie piła i te cuda ogladała:-))) Dziękuję Ci za to.
Asia
Tak jestem w Porto, odbyl sie chrzest malej Sofijki a teraz holubimy te wnuczke 5miesieczna, bo mama juz wrocila do pracy...sliczne jest , pewnie niedlugo cos napisze! sciskam serdecznie
Jeszczem takich cudeniek na krzesłach nie widziała a dłuuugo już żyję. Może trzeba sprzedać chattę i ruszyć w świat i Polskę, póki jeszcze się chce.
Omastki do chleba i nie tylko, lubię bardzo, eksperymentuję stale na tym polu, zawsze troszeczkę mięska i duuużo warzyw, ziół, przypraw.
Wypatrywałam warkocza i nic
Świetne są takie blogowe "nawiązania".
Miałam szukać last minut w ciepłe kraje ,ale przecież ogromna radość mi sprawia to co u nas czy u bliskich sąsiadów .Może namówię moich panów na takie zwiedzanie :)A jeszcze jakby ktoś zagrał na gitarze:)No i znajdzie się też kultowa koszula :D ,kiedys nawet sama szyłam ;)
pozdrawiam serdecznie
AniaA
No proszę, a ja dzisiaj znów byłem w Rejviz i odwiedziłem restaurację z rzeźbionymi zydelkami. Dożo było gości, ale udało się dostać stolik. Cieszę się, że moje posty doprowadziły Cię na ten teren. Mechove jeziorko też miło wspominam a spacer do niego pośród wodnych rozlewisk ma swój urok. Jeszcze sporo zostało do zobaczenie, więc za rok znów przyjedźcie :)
Cudnie Marysiu! Tak mi się rozmarzyło po przeczytaniu opisu Waszej wyprawy, ze i my kiedys z męzem zdołamy jeszcze tak powędrować, nie spiesząc sie nigdzie i napawajac cudami natury oraz kultury.Bo myzykę taką uwielbiam i spiewac w miłym gronie kocham.Ech...
Alez fikusne smakołyki stamtąd przywiozłaś. Slinka ciecze na ten widok!
Pozdrowienia ciepłe ślę!:-))
Asiu, mamy takie piękne miejsca, nie dane mi będzie wszystkiego zobaczyć; a piwo lubimy degustować lokalne, w Stróżach próbowaliśmy miodowe, pyszne; pozdrawiam serdecznie.
Grażyno, ach, jakie "babciowanie" jest przyjemne, i chrzciny też nas czekają we wrześniu, jak przyjedzie młodszy syn z wysp; pozdrawiam serdecznie.
Krystynko, można sobie zamówić krzesło z wizerunkiem u lokalnego rzeźbiarza, ale to pewnie kosztuje wiele milionów koron; nie, nie sprzedawaj, mam wrażenie, że powoli wszystko się ułoży; do tego warkocza to pewnie lupy trzeba; serdeczności ślę.
Mażeno, mam słabość, i do flanelowych koszul w kratkę, i do wspólnych potraw z wielu krajów, o jednym rodowodzie; pozdrawiam serdecznie.
Anulko, preferuję nade wszystko powolne zwiedzanie z przemieszczaniem się, nie wytrzymałabym długo w jednym miejscu, a zazwyczaj po kilku dniach bardzo tęsknię za domem, więc wszystko z doskoku; w zeszłym roku wytrzymałam nad morzem śródziemnym jedno popołudnie, nie dla nas wylegiwanie się na plaży; a gitara? może macie kogoś znajomego grającego, który pojechałby z Wami na włóczęgę; pozdrawiam serdecznie.
Wkraju, serdecznie Ci zazdroszczę odwiedzin w Rejviz, bardzo mi się tam podoba, a w przyszłym roku, a jakże, pewnie, że pojedziemy, żeby tylko zdrowie dopisało; dzięki za blogowe inspiracje; pozdrawiam serdecznie.
Olu, sierpień będzie bardzo intensywny w takie imprezy, już obmyślamy opiekę nad zwierzętami; pewnie nawet na Dolny Śląsk zawitamy, i w Bieszczady też; serdeczności ślę do miłego Sąsiedztwa.
Wiesz, Mario, mamy podobne spostrzeżenia dotyczące Czech. I ja też uwielbiam laźnieńskie oplatki. . A zerwane mosty i drogi zmusiły nas do jazdy zupełnie nowymi drogami.
Ruda, jechaliśmy wzdłuż rzeki Bela Jesenicka, która potem zmienia nazwę u nas na Białą Głuchołaską, na czeskiej stronie czyściutka, bez jednego plastiku na brzegu, czy opony w wodzie, aż dziw bierze, że można; górskie rzeki czynią wielkie spustoszenie przy nagłych opadach, widziałam; pozdrawiam ciepło.
Prześlij komentarz