poniedziałek, 12 września 2016

Rumunia banalnie ...

Ot! nizaliśmy kolejne atrakcje Maramureszu wg przewodnika jak paciorki na sznurek ...
Sztampa, zupełna sztampa ... byliśmy tutaj w 2012 roku razem z Miśką, ale to właśnie ona ograniczała nasze ruchy, bo jakże zabrać ją ze sobą na Wesoły Cmentarz w Sapancie?
Mąż został z nią za ogrodzeniem, a ja buszowałam z aparatem pomiędzy kolorowymi nagrobkami ... tym razem było inaczej, razem zwiedzaliśmy ścieżka po ścieżce kolejne przestrzenie, podziwialiśmy odbudowywaną cerkiew, drewniane detale ...
Podróż nasza zaczęła się jak zwykle tuż po północy, na pewno znacie to uczucie, kiedy budzik wyrywa ze słodkich objęć snu i nie chce się nawet nosa wystawiać spod ciepłej kołdry ... dopiero kawa odrobinę stawia na nogi. Jest bardzo ciepło, gwieździsta noc, ale w dolinach mgły ... zresztą nigdy nie gonimy na złamanie karku ... kierunek Radoszyce, potem Medzilaborce i boczkiem, boczkiem, z dala od głównych tras pokonujemy kolejne kilometry ...


Mały przystanek, z kwadrans drzemki, jakieś drobne zakupy w przygranicznym Kralowskim Chlmcu ... zawsze z ciekawością obserwuję  przenikanie różnych narodowości w tych przygranicznych rejonach ... tu akuratnie wszyscy gadają po węgiersku, dopiero jak usłyszą nasz język, przechodzą na słowacki, tak samo na przygranicy rumuńskiej ... tu również króluje węgierski, tak samo wszelkie tablice dwujęzyczne.
Co dziwne, już po raz drugi spotykamy się z tym, że blokuje się nam gps ... wysyła nas do Sighetu Marmoroskiego przez Ukrainę, a wcale nie widzi miast Satu Mare, Baia Mare ... ale nic to strasznego, w końcu od kiedy jeździ się na gps i od czego jest mapa:-)
Sprawnie przejeżdżamy Satu Mare, potem już kierunek na Sighet, Sziget, Syhot ... różnie nazywają to miasto ...


Chyba trafiliśmy na jakieś święto, z cerkwi wysypują się wierni ... kobiety ubrane w regionalne stroje, dzieci także, do tego bukiety kwiatów w dłoniach ... charakterystyczne szerokie, marszczone spódnice w kolano, kolorowe chustki na głowach, do tego białe bluzki, też marszczone ... starsze kobiety ubrane na czarno, ale styl ten sam ...


Chłoniemy tę barwność ulicy, dbałość o własna tradycję ... to tak jak nasze góralki:-)


Przez kolejne miejscowości zamieszkałe przez bossów cygańskich, charakteryzujące się budowlami jak nie z tego świata docieramy do Sapanty ... Cimitrul Vesel ... myśleliśmy, że będziemy tu sami w środku tygodnia, a tu różnojęzyczny gwar, docierają kolejni zwiedzający, stragany dla turystów pracują pełną parą. Zresztą bardzo ładne hafty można tu spotkać, wyroby z naturalnej wełny, tkane, filcowane ... cała wieś żyje dzięki tej unikalnej perełce ...







Jeszcze zatrzymaliśmy się w maleńkim barze na doskonałą kawę, skusiła nas jeszcze lokalna specjalność ... placinta ... bardzo syty placek z nadzieniem serowym ...


Czas na zwiedzanie ... wszędzie trzeba opłacić wstęp, możliwość fotografowania ... teraz już nie sposób ominąć prawie każdego nagrobka, gdzie widać na malowanym obrazku czyjąś historię życia ... do tego z drugiej strony pełny opis ... słyszałam, jak ludzie odczytują poszczególne opisy, po rumuńsku, ktoś tłumaczy na francuski, gdzieś z boku rozbrzmiewa niemiecki, a i polski się trafia ...





Na środku placu cmentarnego remontowana cerkiew ... po kilku latach przerwy widzimy postępy ...nowe przykrycie dachu, odnawiane przypory, pokryte szkliwioną mozaiką ...




W pewnym momencie mąż mnie woła i pokazuje ... zobacz, jakie urządzenie mają do pracy na wysokościach  ... u nas inspekcja pracy zamknęła by budowę, a kierownik pewnie poszedłby siedzieć:-)


Obok placu cmentarnego budynki pomocnicze, nawet muzeum i sklep z pamiątkami, wszystko w klimacie chat marmoroskich, drewnianych i zdobionych ... zwracamy uwagę na bogactwo szczegółów ... ot! chociażby takie schody, wykonane z jednego pnia ...



... albo pięknie czopowane belki ...o! i tu nam się przypomniało, że przecież takimi czopami mieliśmy sobie wykończyć odrzwia do piwnicy:-)


To słynne marmoroskie nakrycie głowy mężczyzn, taki malutki kapelutek:-)
Zeszło nam tu trochę, czas ruszać dalej, a tu upał niesamowity, grzeje jak w tropikach, temperatura powyżej 30-stu stopni i bardzo męcząca ... teraz kierujemy się w dolinę Izy. To słynna dolina, gdzie w każdej miejscowości można spotkać drewnianą cerkiew o strzelistej wieży, jak to nazywają " w typie marmoroskim" ... zresztą za pierwszym razem, kiedy opisywałam nasz wyjazd, zostałam przez kogoś napomniana, że pominęłam te cerkiewki ... to prawda, ale jak tu z psem wchodzić do takich obiektów ...


Zatrzymujemy się przy zespole klasztornym Barsana ... nie są to zabytkowe budowle, powstały na początku lat 90-tych XX wieku, z zachowaniem najlepszych tradycji budownictwa sakralnego tego regionu ... miejsce niezwykłego uroku, ukwiecone, klimatyczne, z doskonałym muzeum, gdzie na parterze znajdują się eksponaty z pobliskich cerkwi, a na piętrze sprzęty, naczynia, całe bogactwo sztuki tkackiej ... szkoda, że nie można było robić zdjęć ...






No i detal architektoniczny, wychwycony przez męża ... zobacz, jakie połączenie belek ... i schody ... to rzeczywiście majstersztyk roboty ciesielskiej ...



Włóczyliśmy się po Górach Gutai, wjechaliśmy na przełęcz 14-stoma kilometrami serpentyn, prawie tyle samo zjazdów, ale droga w dobrym stanie, zresztą jeszcze trwają roboty drogowe ...


... ale zanim dobrnęliśmy do głównej drogi, szukaliśmy szlaku na Creasta Cosesului tzn, Koguci Grzebień ... jechaliśmy wśród przepastnych lasów, potem drogą ułożoną z kostki bazaltowej ... komu w tej dziczy chciało się układać kostkę na leśnej drodze ... no chyba, że był tu jakiś ośrodek, a może ta droga jeszcze starsza? w każdym bądź razie takie zjawisko wśród potęgi natury wywołuje zdziwienie ... i zgubiliśmy się.
Droga zaczęła sprowadzać w dół, wydrukowane mapy praktycznie wiele nie wskazywały, ... dobrze, że nadjechała Dacia ... zrozumieliśmy tylko  - de sus - aha! to już jesteśmy mądrzy, gdzieś wyżej ...


Wyjechaliśmy wysoko na połoniny przy starym kamieniołomie, a tam pastwiska, owieczki i nawet jakieś jeziorko ... ruiny jakby pensjonatu, sztuczna skała do wspinaczki ...


Te dwa białe psy pasterskie nie dały nam za wiele możliwości manewru w terenie ... leżały w cieniu i obserwowały każdy nasz ruch, by gwałtownym szczekaniem i warczeniem wybić nam z głowy jakieś łażenie po połoninach i niepokojenie stada... robiło się coraz bardziej gorąco, psy w cieniu nie rezygnowały, pasterza nie widać ... zrezygnowaliśmy my ...


Potem z przełęczy widzieliśmy z daleka nasz cel - Koguci Grzebień, bardzo ładne miejsce, jak oglądałam na zdjęciach ... może jeszcze kiedyś uda się tam dotrzeć ...


... a w ogóle to góry Gutai są ciekawe, należą do Pasma Vihorlacko- Gutyjskiego, które rozciąga się od słowackiego Vihorlatu, poprzez ukraińskie połoniny: Równą, Krasną i in. aż do Rumunii ... pochodzenie wulkaniczne, stąd charakterystyczny grzebień na wierzchołku ...

zdjęcie z netu

Oprócz w/w atrakcji oglądaliśmy słynne bramy do gospodarstw, stare, nowsze, i zawsze z ławeczką do posiedzenia i z której korzystały starsze kobiety ...





Gdzieś po drodze pstrągowisko, z przepięknie urządzoną restauracją, a także wiejską kuchnią, wszędzie szumi woda, spływa także ze sporej wysokości ...








Wszędzie tryska woda, czopowana drewnianymi kołkami, na dodatek przyciskanymi jeszcze kamieniami, dla zwiększenia ciśnienia ...


Tak się zastanawialiśmy z mężem, w jaki sposób ta woda podawana jest do góry, że spływa pięknym wodospadem, bo przecież niemożliwe, żeby była przez cały czas pompowana, bo przepustowość jest jednak ogromna ... albo jakieś naturalne zjawisko jest wykorzystywane, czy może jak w studni abisynce ... naturalny ciek wodny znajduje się w dnie dolinki, a tu woda spada z gór:-)
Wracając do tego obiektu ... garnki z potrawami pyrkoczą na kuchni jak w prawdziwym domu, kobieta piecze chleb, głodni klienci czekają na pyszności, a jak to się ma do służb typu sanepid? przecież u nas od razu zamknęliby taki punk gastronomiczny ... nakazy wyparzarek, blatów chromoniklowych i sama nie wiem, czego jeszcze ... przepisy "bardziej papieskie od papieża":-)
A w Sapancie, tam gdzie jedliśmy placintę ... kobieta robi kawę, potem obiera ziemniaki, w zlewozmywaku czeka stos naczyń do umycia, a tu jeszcze trzeba ze stołu posprzątać ... i jakoś wszystkim smakuje to proste jedzenie, każdy widzi, jak się je przyrządza ... tak, jak w każdym domu ...

Po powrocie na Pogórze zrobiłam w żeliwnym kociołku, na ognisku prawdziwy madziarski gulasz z rozmaitych mięs ... tak mam, kiedy napatrzę się, jak prosto żyją i gotują kobiety w górach:-) ... miałam tylko problem, kiedy przeczytałam w słowackim przepisie, że należy dodać "obłupane paradajki" ... jak obłupane, to tylko mogą być pomidory, co też uczyniłam, i gulasz był pyszny:-)
Z Maramureszu przywiozłam ten charakterystyczny kapelutek, zobaczcie jak Jaśkowi w nim do twarzy:-)


Pozdrawiam Was serdecznie, macie wyjątkową cierpliwość, jeśli dotrwaliście do końca wyjątkowo przydługiego wpisu, pa!




18 komentarzy:

grazyna pisze...

Ciagle necisz Rumunia, bardzo lubie takie widoki! chcialabym sie tam wybrac kiedys! a bluzeczki takiej slicznej sobie nie kupilas? byloby Ci przeslicznie!

Pellegrina pisze...

Mario, wcale nie banalnie, ciekawie i z miłością. Stroje, pasiaki, detale ciesielskie, kapelutki, cerkiewki, bramy, jedzonka.
Też tak mam, jak oglądnę jakiś film lub przeczytam książkę o prostym, skromnym, zwykłym, trochę zgrzebnym i przaśnym życiu to zaraz chce mi się do chatty ugotować coś na ognisku. I smakuje cudnie.
Ależ przystojniaczek z Twojego Jaśka.

ankaskakanka pisze...

Widzę, ze to jest bardzo kolorowy kraj. Jedzenie proste uwielbiam, właśnie takie swojskie. Zazdroszczę Ci możliwości spróbowania tych specjałów. Mogłabym jeździć po świecie jak Anthony Bourdain.

Mażena pisze...

Jakie to wszystko piękne, inne a takie ciekawe i wyjątkowe.
Bardzo lubię te klimaty i dzięki Tobie "tam jestem". Podziwiam wasze wędrowanie i widzę to, czego chyba sama bym nie zobaczyła.

Grażyna-M. pisze...

Piękne rzeczy i miejsca pokazujesz.:)
Pani z pierwszego zdjęcia ma zieloną spódnicę - materiał bardzo przypomina (kolor, wzór) ten, z którego miały spódniczki dziewczęta niosące nasz wieniec dożynkowy, a pani sołtys sukienkę.:)
Ja lubię i doceniam zdobycze cywilizacji, udogodnienia kuchenne itp., ale... tam gdzieś głęboko tkwi tęsknota za prostotą, dawnymi przepisami, brakiem chemii w jedzeniu itp. Ja rozumiem sanepid i takie tam. Ale kiedyś jakoś nie było tak wiele zatruć, jadło się warzywa prosto z ogródka i się żyło.:) No i jednak kiedy widzę, że pani robi podpłomyki w lateksowych rękawiczkach, to mi to jakoś apetyt odbiera...:)))
Nie mogę się napatrzeć na te drewniane cuda. Ile to pracy i serca w to włożone. Wspaniałe! Dzięki Tobie możemy to oglądać.:)
Serdeczności:)

mania pisze...

Maryniu, jakże Wan zazdroszczę tej "banalnej" Rumunii, mnie w tym roku nie udało się tam pojechać. Mogę sobie na pociechę zrobić zacuskę http://klaudynahebda.pl/zacuska/ Piękna relacja!
Pozdrawiam serdecznie

Kasik pisze...

Dziękuję za wspaniala wycieczke! Pieknie tam. Szkoda, ze nie wszystkie zdjecia sie u mnie wyswietlaja. Pozdrawiam

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Grażyna, a nęcę, i bardzo mnie cieszy, gdy ktoś złapie się na ten lep:-) pokochałam ten kraj miłością wielką, i zawsze chętnie wracam:-) bluzeczkę już mam, ale bardzo lubię oglądać te na straganach, zresztą tyle tam ich było, i innych tkanych cudeniek, że wszystkie bym przygarnęła; a jakie cudeńka miały kobitki idące na targ z koszem na plecach, a zawartość przykryta haftowaną serwetą, oczywiście ubrane w strój marmoroski; podziwiamy tę dbałość o tradycję; pozdrawiam.

Krystynko, to miejsca, które opisują wszystkie przewodniki, i każdy turysta w tamtym rejonie kieruje swe kroki do Sapanty; jakie piękne rękodzieła tkackie były w muzeum przy monastyrze, w stonowanych barwach, takie, jak lubię; prawie zawsze, jak wracamy z tamtych regionów, gotuję gulasz, używamy go potem do wszystkiego, makaron, kasza, ryż, a na końcu chlebek, do wymuskania garnka; pozdrawiam;

Ania, region z tradycjami, po wsiach zachowany folklor, w noclegowni oglądałam chętnie w tv ich występy zespołów ludowych:-) trzeba próbować lokalnych smaków, tylko raz cię nadziałam, zamówiłam ciorbę de burta, ichnie flaki, zabielane i zakwaszane:-) pozdrawiam.

Mażena, tym właśnie urzekła mnie Rumunia, są i miejsca mniej ciekawe, przez które przejeżdżamy tylko, zaniedbane i smutne, zamieszkałe przez romską ludność; cieszę się, że utrafiłam w podobne gusta:-) pozdrawiam.

Grażyna-M, zabiłaś mnie tymi lateksowymi rękawiczkami przy robieniu podpłomyków, coś niebywałego, nawet do głowy by mi nie przyszło, że tak można:-) tak, drewniane detale mają przepiękne, a te małe, stare chatki z podcieniami to istne perełki, nowe domy są albo bardzo okazałe, nadmiernie ozdobione, albo zupełnie zwyczajne; pozdrawiam.

Mania, ooo! zacusca ... mają na półkach ogromny wybór, czasami przywozimy takie lokalności, tym razem postawiliśmy na sery; Rumunia zawsze tkwi w naszych planach, szkoda, że nie można przeciąć przez Ukrainę, co się zyska na km, to traci się na granicy, do tego ichnia milicja, dziury w drogach, to i robimy kółeczko przez Słowację i Węgry; pozdrawiam.

Kasik, polubiliśmy Rumunię bardzo, więc co roku bodaj na parę dni jedziemy tam; nie wiem, co ze zdjęciami, wszystkie niby takie same, tak samo wklejane ... pozdrawiam.

Bozena pisze...

Jaki przydługi? Czytałabym i czytała. Cieszę się, że i tym razem było ciekawie i przywiozłaś mnóstwo wrażeń. Pozdrawiam serdecznie. A co do kapelutka, to pomyślałam sobie , że i mojej Mai byłoby w nim do twarzy. Jeszce raz uściski :))

Aleksandra I. pisze...

Co za wspaniałe miejsce, nigdy nie słyszałam i nie widziałam takiego cmentarza. Ile ciekawostek dowiedziałam się, z czego bardzo cieszę się. A kapelutek wyśmienity i jaki przystojniacha z kawalera.

wkraj pisze...

Świetna relacja, jak wiesz Rumunia i mnie bardzo kręci a te wesołe cmentarze i piękne kościoły to mam już upatrzone na następne odwiedziny.
Pozdrawiam.

Ataner pisze...

Pamietam Twoj wpis o rumunskim cmentarzu, czyli co? Myslisz, ze pomalutku wkrada sie komercja? A moze te oplaty zwiazane sa z tym aby zdobyc fundusze na renowacje.
Mario, Rumunia Twoimi oczami zachwyca. Detale, detaliki na ktore pewnie zwykly smiertelnik nie zwrocilby uwagi, kieruja wzrok na szczczegoly.
Cudnie tam, i nie jestem zdziwiona, ze Was tam ciagnie. A zdobylas przepis na gulasz wegierski?
Cerkwie zachwycaja, a kapelinderek na Jaskowej glowce - cudny!

Pozdrawiam serdecznie:)

Ataner pisze...

Zapytalam o gulasz madziarski, bo rozumiem, ze zahaczyliscie o Wegry:)

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Bożena, czasami przesadzam, ale dzięki za dobre słowo:-)bardzo podoba nam się Rumunia, kraj o tysięcznych możliwościach, czasami niewykorzystanych, tym bardziej dla nas tajemniczy, pełen niespodzianek, no i o przepięknych krajobrazach; zmyślne te kapelutki, prawda, i troszkę śmieszne, jak dorośli faceci paraduję w takich naleśniczkach na głowie; pozdrawiam.

Aleksandro, miałam obawy przed pierwszym przyjazdem tutaj, a teraz czuję się jak u siebie, i co wyjazd, to kierunek Rumunia, bo tyle jeszcze do zobaczenia;
pozdrawiam.

Wkraju, cieszę się, jeśli mam chociaż maleńki udział w tym, że spodobała Ci się Rumunia:-) nasze zauroczenie trwa nadal i nieustająco:-) Maramuresz jest piękny, a trasa przejazdu pozwoliła podziwiać z daleka również ukraińskie góry, bo zaraz za Cisą widać je było doskonale; pozdrawiam.

Ataner, no pewnie, jak wszędzie:-) dobre jest tylko to, że zarządzają tu mieszkańcy wsi, sprzedają swoje wyroby, w domach są bary, noclegi, a opłaty niewygórowane i jeśli idą na szczytny cel, to chwała im za to; cóż, ostry stan zakochania się w tym kraju trwa nadal:-) nie, przepisu nie zdobyłam, ale na Słowacji kupiłam przyprawę do "madiarskiego gulasu", to i skorzystałam; tak, przez Węgry też przejeżdżamy, ale nie zatrzymujemy się, bo i język niepodobny do innych nas odstrasza, i zazwyczaj wszystko jest jeszcze pozamykane; serdeczności ślę za wielką wodę.

Tomasz pisze...

Witaj Mario
Tęskinica mnie dopadła za Maramureszem. Widzę że robią drogę na serpentynach, znalazłem filmiki na dysku, gdy kręciłem jazdę autem, wtedy kamerka skakała bo droga była nierówna. Również i ja zakupiłem jednego razu taki kapelusik dla córeczki :). Najpiękniejszą cerkiew w dolinie Izy widziałem w Rozavlei a teraz gdy pisze , mówię jednocześnie do żony że muszę kupić kociołek i również zrobić coś dobrego przy ognisku. Pogoda pewnie jeszcze wróci, więc obiecuję sobie i żonie że w październiku zrobimy ucztę przy ognisku, gdzieś na Pogórzu.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Tomasz, droga na przełęcz Gutai gładziutka, nie to, co parę lat temu:-) do Rozavlei nie dotarliśmy, a była w planie, byliśmy za bardzo zmęczeni, a potem noclegu szukaliśmy, i obraliśmy inny kierunek, ale zawsze jest do czego wrócić i stamtąd zacząć następny etap rumuński:-) kociołek bardzo nam służy na Pogórzu, do wszelkiego rodzaju zapiekanek, gulaszy, itp.; przecież jeszcze będzie "babie lato", i złota polska, ciepła i słoneczna; pozdrawiam.

Anonimowy pisze...

Piękny kraj, sama byłam dwukrotnie ale wciąż mi mało :-) Niestety muszę jeszcze poczekać, aż młodsza ratorośl trochę podrośnie do takiej podróży...Miło powspominać. Pozdrawiam. Monika

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Moniko, nam zauroczenie tym krajem nie przemija, już bym jechała:-) pozdrawiam.